Aktualnosci roku 1996

31 gru Królowa ogłasza zamiar nadania Paulowi tytułu szlacheckiego
13 paĽ Neil Aspinall - Piąty Beatles, który nie chciał nim być
21 kwi Beatlesi więksi...od The Beatles!
18 mar Wydanie Beatles Anthology 2
9 mar Zakaz emisji singla Real Love w BBC 1
4 mar Wydanie singla Real Love
Plyty wydane w paĽdzierniku:

3 Extra Texture - Read All About It (LP - 1975)
3 Say, Say, Say / Ode To A Koala Bear (S - 1983)
3 Working Class Hero - The Definitive Lennon (LP - 2005)
3 Ocean's Kingdom (LP - 2011)
4 Walls And Bridges (LP - 1974)
4 Whatever Gets You Thru The Night / Beef Jerky (S - 1974)
5 Love Me Do / P.S. I Love You (S - 1962)
5 John Lennon Signature Box (LP - 2010)
7 Liverpool Oratorio (LP - 1991)
8 Imagine (LP - 1971)
8 Queenie Eye (S - 2013)
14 Lennon Legend: The Very Best of John Lennon (DVD - 2003)
14 New (LP - 2013)
15 A Dose Of Rock 'n' Roll / Cryin' (S - 1976)
16 The Singles Collection (2019) (box - 2019)
17 Pipes Of Peace (LP - 1983)
19 Photograph / Down And Out (S - 1973)
22 Give My Regards To Broad Street (LP - 1984)
23 My Bonnie / The Saints (S - 1961)
23 Best Of Dark Horse (LP - 1989)
23 Ringo Live at Soundstage (LP - 2007)
24 Cold Turkey / Don't Worry Kyoko (S - 1969)
24 Shaved Fish (LP - 1975)
26 Helen Wheels / Country Dreamer (S - 1973)
26 Wide Prairie (LP - 1998)
27 Lennon Legend (LP - 1997)
28 New (Collector's Edition) (LP - 2014)
31 Something / Come Together (S - 1969)
Klasyka rocka wydana w paĽdzierniku:

1 The Tide Is High (Blondie) (S - 1980)
2 Atom Heart Mother (Pink Floyd) (LP - 1970)
3 Out Of The Blue (ELO) (LP - 1977)
4 Hit The Road Jack (Ray Charles) (S - 1961)
5 Śniadanie u Tiffany'ego () ( - 1961)
5 Red (King Crimson) (LP - 1974)
10 In the Court of the Crimson King (King Crimson) (LP - 1969)
11 Without You (Harry Nilsson) (S - 1971)
11 Far Far Away (Slade) (S - 1974)
22 Led Zeppelin II (Led Zeppelin) (LP - 1969)
24 Too Much Heaven (Bee Gees) (S - 1978)
28 News of the World (Queen) (LP - 1977)
29 Exit...Stage Left (Rush) (LP - 1981)
29 The Girl Is Mine (Michael Jackson) (S - 1982)

https://obrazki.elektroda.pl/6828676500_1760299496.png

Neil Aspinall - Piąty Beatles, który nie chciał nim być

1996-10-13,  autor: kasia  
[...powrót do newsów]

Paul Du Noyer na swojej oficjalnej stronie przypomniał wywiad z Neilem Aspinallem przeprowadzony w 1996 roku.

Zmarły w 2008 roku Neil Aspinall to postać, której historia przez niemal pół wieku nierozerwalnie splatała się z losami jego pracodawców – The Beatles. Był ich powiernikiem i bliskim przyjacielem. Pozostaje nam się tylko domyślać, jakie beatlesowskie sekrety zabrał ze sobą do grobu.
Spotkałem go kilkukrotnie i zawsze jawił mi się jako człowiek dość skryty. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce w siedzibie Apple w Knightsbridge, gdzie przedstawił mnie przemiły rzecznik prasowy Beatlesów, Derek Taylor, który akurat wrócił do Apple, by pomóc przy projekcie „Anthology”. To właśnie Derek, zręcznie przełamując pierwsze lody, odkrył, że obaj z Neilem pochodzimy z tej samej ulicy w Liverpoolu.
Niedługo później, ponownie w biurze Apple, udało mi się przeprowadzić z Neilem wywiad, co było rzadką okazją. Artykuł ukazał się na łamach magazynu „Mojo” w październiku 1996 roku.


Jeśli nawet sam George Martin nazywa kogoś „piątym Beatlesem”, to takie miano ma swoją wagę. Neil Aspinall jednak go nie chciał. Przez 35 lat był bliżej zespołu niż ktokolwiek inny, ale nie znosił rozgłosu. Uciekał przed blaskiem fleszy niczym robak, spod którego nagle uniesiono kamień.
Kierował Apple, firmą Beatlesów, od jej początków w 1967 roku, z krótką przerwą na czas, gdy ich interesami zarządzał Allen Klein. Wcześniej był ich menedżerem tras koncertowych i człowiekiem od wszystkiego. Gdy Beatlesi byli dopiero na początku swojej drogi, Neil Aspinall przewoził ich przez tunel Mersey na lokalne koncerty, taszcząc ich prymitywny sprzęt pomiędzy piszczącymi fankami a groźnie spoglądającymi Teddy Boys. To on zawiózł ich do Londynu na pierwsze przesłuchania w wytwórniach Decca i EMI. Z Paulem McCartneyem chodził do jednej szkoły, znał też George'a Harrisona z młodszego rocznika. Później, jako początkujący księgowy, wynajmował pokój w domu Pete'a Besta, pierwszego perkusisty grupy.
W samym sercu pandemonium Beatlemanii, pod okiem Briana Epsteina, skromny Aspinall dbał o to, by trasy koncertowe przebiegały bez zakłóceń. Pomagał mu w tym Mal Evans, inny stary znajomy z Liverpoolu, były bramkarz w klubie Cavern. Epstein zmarł w 1967 roku; tragiczny los spotkał również Evansa, który zginął w 1976 roku w strzelaninie z policją w Los Angeles.
W trudnych latach, gdy Beatlesi przestali ufać komukolwiek – łącznie z sobą nawzajem – Neil wciąż cieszył się ich zaufaniem. Jest jedyną stałą postacią w ich historii. Po rozpadzie zespołu, gdy firma Apple opuściła słynną siedzibę przy Savile Row, Aspinall niestrudzenie działał dalej, cierpliwie rozplątując ich biznesowe problemy w kolejnych wynajmowanych biurach na terenie Londynu. Był moment, że personel Apple liczył zaledwie trzy osoby.

„Biedny, stary Neil” – rzucił kiedyś McCartney w rozmowie ze mną po kolejnym telefonie do biura Apple. „Był dla nas prawdziwą opoką. Ale nie sądzę, żebyśmy my zawsze byli dla niego dobrzy”. Dziesięciolecia ciężkiej, lojalnej służby odcisnęły piętno na jego zdrowiu.
Jednak największa chwila Neila Aspinalla miała dopiero nadejść. Już w 1969 roku zaczął gromadzić archiwalne materiały filmowe o Beatlesach. Gdy w 1989 roku udało się wreszcie rozwiązać rozmaite problemy kontraktowe, na dobre ruszył z pracą nad projektem, który znamy dziś jako „The Beatles Anthology”. Serial telewizyjny, okrojony na potrzeby amerykańskich stacji, był jedynie fragmentem pełnego, dziesięciogodzinnego filmu. Całość ukazała się we wrześniu i październiku na ośmiu kasetach wideo, niemal równocześnie z trzecią częścią albumów „Anthology”.

Dziś, jeśli Aspinall odczuwa dumę i ulgę po ukończeniu tego gigantycznego przedsięwzięcia – a miałby ku temu pełne prawo – w żaden sposób tego nie okazuje. Krzepki, małomówny, a zarazem bezpośredni mężczyzna, przechadza się po eleganckiej, nowej siedzibie Apple w Knightsbridge z bezpretensjonalną swobodą. Jeśli kiedykolwiek nosił fryzurę „na grzybka” jak jego pracodawcy (zdjęć jest niewiele), to dawno o niej zapomniał. Za to jego brwi są bardziej krzaczaste niż kiedykolwiek. „Właściwie nie mam oficjalnego stanowiska” – wzrusza ramionami, siadając w swoim gabinecie i z niepokojem spoglądając na dyktafon. „Jestem po prostu szefem Apple. Kiedy chłopaki poprosili mnie, żebym się tym zajął, po tym jak pozbyli się Allena Kleina, powiedzieli po prostu, żebym zajął się 'tym'. Ale nigdy nie zdefiniowali, czym to 'to' jest”.

Apple jest dziś chyba znacznie sprawniej działającą firmą niż kiedyś?

Zdecydowanie. Mamy teraz znacznie więcej kontroli. Nie mogę po prostu robić tego, na co mam ochotę. Beatlesi zawsze funkcjonowali na zasadzie odwróconej demokracji. Jeśli jeden z nich czegoś nie chce, to z reguły tego nie robimy. Każdy mój ruch musi być przez nich zaakceptowany, dzięki czemu nie ma żadnych niespodzianek. Wszyscy wiedzą, co się dzieje.

Wasz zespół wciąż wydaje się niewielki.

To nawyk z czasów, gdy byliśmy w trasie. Było czterech Beatlesów, ja, Mal i rzecznik prasowy. Każdy znał swoją rolę i było wiadomo, kto za co odpowiada. Gdy coś poszło nie tak, nie trzeba było szukać winnego wśród osiemdziesięciu osób.

Paula i George'a znałeś ze szkoły, ale to z Petem Bestem się przyjaźniłeś, prawda?

Tak, ale Pete'a poznałem dopiero, gdy miałem około osiemnastu lat w Casbah Club, który prowadziła jego matka. Wyprowadziłem się z domu i na jakiś czas zatrzymałem się u niego, co nas do siebie zbliżyło. Kiedy cała czwórka, ze Stu [Sutcliffem], wybierała się do Hamburga, to właśnie Pete'a poprosili, by został ich perkusistą. A gdy wrócili i potrzebowali transportu, miałem starą, zdezelowaną furgonetkę. Byłem wtedy na stażu księgowym, zarabiałem marne 2,50 funta i bony na lunch tygodniowo, więc ledwo wiązałem koniec z końcem. Wożenie zespołu za funta od występu było jak wygrana na loterii.

Czyli na początku chodziło głównie o pieniądze, a nie o dobrą zabawę?

O pieniądze. Ale jednocześnie, gdy zobaczyłem ich na scenie po powrocie z Hamburga, byłem pod ogromnym wrażeniem. To był naprawdę świetny zespół.

Jak wyglądała logistyka? Zaczynałeś od zabrania Pete'a, a potem reszty?

Nie. Zazwyczaj po prostu zawoziłem sprzęt na miejsce koncertu, a każdy z nich docierał tam na własną rękę. Zostawiałem instrumenty, wracałem do domu na korespondencyjny kurs księgowości, a po koncercie jechałem po sprzęt. Jeśli potrzebowali podwózki, odwoziłem ich. To było bardzo proste.

Przeprowadziłeś się do Londynu razem z nimi?

Oczywiście, choć nie od razu. Zespół grał coraz więcej koncertów, więc stopniowo porzuciłem księgowość. Stawali się coraz popularniejsi, a gdy przenieśli się na stałe, ja pojechałem z nimi. Byłem przy Beatlesach i robiłem wszystko, co było akurat potrzebne.

A jak do ekipy dołączył Mal Evans?

Znaliśmy Mala, bo pracował jako bramkarz w Cavern. Pewnego razu rozchorowałem się, miałem gorączkę, a mieliśmy jechać do Londynu na jakieś nagrania radiowe. Leżałem w Cavern i jęczałem: „Nie dam rady, nie pojadę”. Powiedziałem o tym im i Brianowi. Odpowiedzieli: „No to musisz kogoś znaleźć na zastępstwo, prawda?”. Zero współczucia [śmiech]. Nie miałem pojęcia, kogo poprosić. Wyszedłem na Mathew Street, żeby zaczerpnąć powietrza, i zobaczyłem Mala. Zapytałem go prosto z mostu: „Co robisz przez najbliższe dni? Masz ochotę zawieźć Beatlesów do Londynu?”. Odpowiedział: „Jasne”. Wróciłem do garderoby i oznajmiłem: „Hej, Mal was zawiezie”. Wszyscy się zgodzili.

Jakieś pół roku później pracy było już za dużo dla jednej osoby.

Powiedziałem im i Brianowi, że potrzebuję pomocy. Zaproponowali: „To może spytamy Mala, czy by się nie zgodził”. Zgodził się i rzucił pracę technika telefonicznego. Od tamtej pory to on prowadził furgonetkę i zajmował się sprzętem.

Zwolnienie Pete'a Besta musiało być dla ciebie trudne. Byliście blisko – nie czułeś konfliktu lojalności?

To było dziwne, bo faktycznie byłem blisko z Petem, ale nie nazwałbym tego konfliktem lojalności. Brian chciał się z nim zobaczyć, a Pete chyba nie miał wtedy prawa jazdy, więc go tam zawiozłem. Czekałem w sklepie z płytami, kiedy Pete wrócił i powiedział, że go zwolnili. Był w kompletnym szoku. Poszliśmy na piwo do pubu Grapes, a potem powiedziałem, że muszę już iść. Pete chciał jeszcze zostać. Tego wieczoru graliśmy koncert gdzieś za rzeką, w Birkenhead, a cały sprzęt był w mojej furgonetce. Kiedy nadszedł czas, Pete'a wciąż nie było, więc po prostu pojechałem na miejsce. Myślę, że John, Paul i George mogli być lekko zaskoczeni, że się pojawiłem. Ale co tam – to była moja robota. To, co działo się obok, nie było moją sprawą.

Jesteście w Londynie, wybucha Beatlemania. To był szok, czy proces narastał stopniowo?

Chwilę się zastanawiam... Wystarczy spojrzeć na zdjęcia kolejek przed Cavern, które ciągnęły się przez całą Mathew Street. Podobnie zaczęło dziać się w innych miastach na północy. Wszystko potoczyło się bardzo szybko, ale to nie było tak, że jednego dnia nie było nikogo, a następnego dziesięć tysięcy ludzi.

Początek wielkich tras koncertowych musiał być niezwykłym doświadczeniem?

Dla mnie na pewno był stresujący, bo każde nowe miejsce oznaczało nowe wyzwania. Pojechaliśmy na trasę z Helen Shapiro. Pamiętam, jak w pierwszym teatrze menedżer trasy, niejaki Johnny Clapton, zapytał głośno: „Kto jest menedżerem trasy Beatlesów?”. Nigdy wcześniej nie słyszałem tego określenia, więc się nie odezwałem. W końcu ponowił pytanie: „Czy jest tu ktokolwiek z Beatlesami?”. Odpowiedziałem: „Tak, ja!”. A on na to: „OK, w takim razie ty jesteś ich menedżerem”. No dobrze! Mówiąc szczerze, do dziś tak naprawdę nie wiem, na czym polega praca menedżera tras. Ale tak właśnie nim zostałem.
Zapytał mnie: „Masz plan oświetlenia?”. Jaki plan oświetlenia? „No wiesz, na reflektory, światła rampowe, boczne. Światła zmieniają się przy każdej piosence”. Powiedziałem, że nie mam. To było poza moim doświadczeniem. Odparł: „Daj mi listę piosenek. Zrobię światła na pierwszym występie, a potem radź sobie sam”. Dla dwudziestolatka to było coś. Nagle musiałem odpowiadać za całe oświetlenie sceniczne. Na drugim koncercie zrobiłem to, pewnie bardzo nieudolnie, ale później wpadłem w rytm. Problem polegał na tym, że w każdym teatrze paleta barw świateł zależała od tego, jaką pantomimę wystawiano w poprzednie święta.
Nie tworzyłem żadnych wyszukanych iluminacji, po prostu zmieniałem kolory. Czerwienie i pomarańcze, jak ogień, przy szybkich utworach, niebieski i zielony przy wolnych, a pomiędzy różne kombinacje. Największym wyzwaniem byli czasem ludzie od reflektorów punktowych – zwykle ci sami, którzy w tygodniu obsługiwali projektory w kinie. Zdarzało im się oświetlać Johna, gdy śpiewał Paul, i na odwrót. Ciągle krzyczałem do mikrofonu: „Światło w drugą stronę!”. To wszystko było częścią tej pracy.
Podczas zagranicznych tras zawsze było podobnie. W miejscach takich jak Shea Stadium dochodziła do tego jeszcze policja, ochrona, prasa, logistyka wejść i wyjść – mnóstwo spraw do ogarnięcia.

Czy pod koniec koncertowania byłeś tym zmęczony tak jak oni?

Byłem zmęczony, to prawda, robiliśmy to już długo. Ale nie sądzę, żebym był tym przytłoczony w ten sam sposób co oni. To oni byli w centrum uwagi, gdziekolwiek się pojawili, zawsze otoczeni przez ludzi, którzy chcieli ich autografu, wywiadu, kawałka dla siebie. Gdyby zdecydowali się grać dalej, nie miałbym nic przeciwko.

Czy czułeś się bezrobotny, gdy przestali grać koncerty?

Nie. Mal Evans zajmował się wzmacniaczami – ustawiał je, dbał o gitary i pilnował, by wszystko działało. Mieliśmy do siebie ogromne zaufanie. Kiedy wybiegali na scenę na Shea Stadium, podłączali instrumenty i po prostu wiedzieli, że wszystko zadziała, bo Mal tego dopilnował. To była jego rola.
Gdy w '66 skończyli z trasami, zapytał mnie: „Neil, jak myślisz, co będziemy robić za rok o tej porze?”. A w ciągu tego roku Beatlesi nagrali single i teledyski do „Strawberry Fields” i „Penny Lane”, album „Sgt. Pepper”, „All You Need Is Love”; zmarł Brian Epstein; poznali Maharishiego; nakręciliśmy „Magical Mystery Tour”. Więc odpowiadając na pytanie: nie, nie nudziłem się. Działo się mnóstwo.

Spędzałeś z nimi dużo czasu w studiu?

Byłem tam praktycznie cały czas. Oni pracowali – komponowali, nagrywali – co dla mnie bywało czasem nużące. Ale za to nauczyłem się grać w szachy z Ringo.

Miałeś kiedyś swój drobny wkład w nagrania?

Może ze dwa, trzy razy na osiem tysięcy nagrań. Na przykład w „Yellow Submarine” wszyscy w studiu śpiewali refren, więc ja też śpiewałem. Chyba była też okazja, kiedy uderzałem w tamburyn, ale to były tylko drobiazgi.

Nigdy nie podsunąłeś im jakiejś linijki tekstu, jakiegoś słowa?

Zdarzyło się parę razy. Gdy szukali odpowiedniego wersu, różne osoby rzucały swoje propozycje. Nie żeby kiedykolwiek z nich skorzystali, ale każdy próbował.

Firma Apple Corps powstała, zanim jeszcze stała się wytwórnią. Czy po prostu powiedzieli ci: „Zarządzaj tym”?

Nie, w przypadku Apple nic nie jest takie proste. Firma powstała jeszcze za życia Briana, na początku '67, i początkowo miała zajmować się głównie wydawnictwami muzycznymi. Potem Brian zmarł i nagle nie było nikogo, kto dbałby o interesy Beatlesów. Pojawiali się różni kandydaci, którzy sami się zgłaszali lub byli proponowani do prowadzenia firmy.
NEMS, firma Briana, miała swoje biura i strukturę, a Beatlesi zostali z niczym. Nie mieli biura ani pracowników poza mną i Malem Evansem. Postanowili więc założyć własną organizację. Zaczęliśmy od małego biura przy Wigmore Street, zatrudniliśmy ludzi do prowadzenia wytwórni, jak Pete'a Ashera, sprowadziliśmy Dereka Taylora z Ameryki. Jak mówiłem, kandydatów było wielu, ale brakowało jednomyślności.
Więc, chyba trochę nierozsądnie, powiedziałem im: „Słuchajcie, ja się tym zajmę, dopóki nie znajdziecie kogoś odpowiedniego”. I na tej zasadzie zacząłem działać, gdy przenieśliśmy się na Savile Row.

Przejęcie interesów Beatlesów musiało być jak skok na głęboką wodę.

Cóż, nie mieliśmy ani jednego dokumentu. Żadnych umów. Wszystko było u prawników, księgowych, u Briana. Może Beatlesi dostawali jakieś kopie, nie wiem. Wiem tylko, że gdy ruszyło Apple, nie miałem w ręku ani jednej kartki papieru. Nie wiedziałem, jakie mieli umowy z EMI, z producentami filmowymi, z wydawcami – z nikim. Musieliśmy więc budować archiwum od zera, jednocześnie próbując prowadzić bieżącą działalność.
Wtedy na scenie pojawił się Allen Klein, a także Lee i John Eastmanowie. Nie chcę w to wchodzić, ale ja po prostu usunąłem się w cień i pozwoliłem im działać. To był świat biznesu, w którym tak naprawdę nie chciałem uczestniczyć.

Czy po rozpadzie zespołu myślałeś, że to koniec twojej roli?

Kiedy zespół się rozpadł? To nie stało się z dnia na dzień, to był długi i bolesny proces. Dla wszystkich, w tym dla mnie, to była trauma. Nie miałem pojęcia, co się dzieje i co będę dalej robił. A w tle tego wszystkiego był Allen Klein i zaczynające się batalie sądowe. Ja zająłem się produkcją filmów i muzyki filmowej.
Byłem odpowiedzialny za muzykę do filmu „That'll Be The Day” [z Davidem Essexem i Ringo]. Później zacząłem kręcić mały film w posiadłości George'a, ale nigdy go nie skończyłem, bo zwolnili Kleina i poprosili, żebym wrócił.

Trudno było zachować neutralność i dobre relacje ze wszystkimi czterema Beatlesami w ogniu tych sporów prawnych?

Sytuacja wyglądała tak: John, George i Ringo zapytali, czy nie poprowadziłbym Apple. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że Paul nie będzie miał nic przeciwko. Nie chciałem znaleźć się w sytuacji trzech na jednego. Zawsze byłem z całą czwórką. Zadzwoniłem więc do Paula i powiedziałem: „Słuchaj, pozostali chcą, żebym wrócił, co ty na to?”. Odpowiedział: „Jasne, nie ma problemu”. Więc wróciłem, pracując dla nich wszystkich. Indywidualne batalie, o których wspomniałeś, toczyły się głównie między ich doradcami. Ja pozostawałem neutralny, dbając o wspólne interesy całej czwórki w ramach Apple, jako The Beatles.

Potem nastał długi okres pozornego zastoju. Dziwiliśmy się, że Apple wciąż istnieje.

Wiem, często to słyszałem. Gdy ludzie pytali, czym się zajmuję, i odpowiadałem, że prowadzę Apple, reagowali: „O, to jeszcze działa?” [śmiech].

Czy to był dziwny czas – zarządzać organizacją, która nie miała już pod sobą tak wielkiej machiny jak kiedyś?

Stary, działo się mnóstwo. Po pierwsze, gdy wróciłem, wciąż trwały wewnętrzne procesy sądowe między Paulem a resztą. Po drugie, trzeba było uporać się ze sprawą Allena Kleina i pozwem przeciwko niemu.
Potem zajęliśmy się analizą różnych zobowiązań kontraktowych. Porządkowanie spraw prawnych z naszą wytwórnią płytową zajęło nam lata, od 1978 do 1989 roku. Trzeba było wyjaśnić, co stało się z filmem „Yellow Submarine” i z 39 wyprodukowanymi kreskówkami. Na jakich warunkach powstały? Było mnóstwo takich spraw. Ten okres, który nazywasz zastojem, był tak naprawdę czasem żmudnego zbierania wszystkich nitek, żeby zorientować się, na czym stoimy. W dużej mierze chodziło o ustalenie, co faktycznie do nas należy, a co nie.

Projekt, który później stał się znany jako „The Long And Winding Road”, zacząłeś bardzo wcześnie, prawda?

Tak, w '69, w samym środku chaosu i traumy. Wszystko się sypało, ale oni wciąż nagrywali „Abbey Road”. Zadzwonił do mnie Paul i powiedział: „Powinieneś zebrać wszystkie dostępne materiały, zanim przepadną”. Zacząłem więc kontaktować się ze stacjami telewizyjnymi na całym świecie, przeglądać nasze archiwa – „Let It Be”, „Magical Mystery Tour”, teledyski – i zbierać kroniki filmowe. Zmontowaliśmy z tego materiał trwający około godziny i czterdziestu pięciu minut. Ale wtedy zespół już się rozpadł, więc nie było szans na jego publikację. Wysłałem każdemu z nich kopię, wszystkim się podobało, a potem całość trafiła na półkę, gdzie przeleżała blisko 20 lat, od 1971 do '89 roku.

I w 1989 roku nastąpił przełom, bo problemy prawne zostały rozwiązane.

Długotrwały spór prawny z naszą wytwórnią został wreszcie zakończony, ku uldze wszystkich. Wydaliśmy wtedy Czerwony i Niebieski album na płytach CD. Mniej więcej w tym czasie, w 1990 roku, zaproponowałem chłopakom i Yoko, żebyśmy spróbowali opowiedzieć historię The Beatles. Nie miałem pojęcia, jak się za to zabrać, ale wiedziałem jedno: nie chciałem, żeby był tam narrator. Zgodzili się i zapytali: „OK, Neil, zrobisz to?”. Odpowiedziałem, że tak, i ruszyliśmy z pracą. Wiedziałem, że wszystko musi powstać u nas, bo materiały Beatlesów są łakomym kąskiem dla piratów, więc otworzyliśmy własne studio w Shepherds Bush. Ktoś rzucił: „To, co robicie, jest jak antologia”. I tak już zostało: „The Beatles Anthology”.

Czy to przy pracy nad filmem zrodził się pomysł na albumy „Anthology”?

Chyba było odwrotnie. To trochę zagmatwane, bo wszystko działo się jednocześnie. Pomysł na warstwę muzyczną był oczywisty – przecież o to w Beatlesach chodzi. Musieliśmy najpierw zarchiwizować całą muzykę. Byłem w szoku, że Paul miał nagranie „That'll Be The Day” – pierwszy utwór, jaki kiedykolwiek nagrali [w 1958 jako The Quarry Men]. Zachował je ich pianista, Duff Lowe. Prawdopodobnie każdy z nich miał tę jedyną kopię na tydzień – John, Paul, George, perkusista Colin Hanton, a Duff Lowe był ostatni w kolejce. Nie miał komu jej przekazać, więc po prostu ją zatrzymał. Dwadzieścia lat później chciał ją sprzedać na aukcji, ale najpierw zadzwonił do Paula: „Hej, wciąż mam to nagranie, chcesz je?”. Paul je od niego odkupił.

A skąd pomysł, by nagrać nowe utwory na bazie taśm Johna?

Od początku planowaliśmy wykorzystać wywiady z Johnem obok rozmów z pozostałą trójką. Potrzebowaliśmy też muzyki ilustracyjnej do filmu, co dawało im pretekst do wspólnego grania bez presji. Potem pomysł ewoluował: skoro to mieli być The Beatles, musiał w tym uczestniczyć John. A jedyny sposób na to, to wykorzystanie utworu, w którym faktycznie grał. I tak powstały „Free As A Bird” i „Real Love”.

Czy jest jeszcze w zanadrzu jakiś niepublikowany materiał?

Nie. Beatlesi zawsze byli hojni, jeśli chodzi o muzykę. Na albumie dawali 14 utworów, a singiel, który wydawali, nie trafiał na płytę. Przy projekcie „Anthology” George Martin przetrząsnął archiwa, wybrał najlepsze fragmenty i wszystko zostało opublikowane. Nic nie zostało w szufladzie z myślą: „Aha! To wydamy później”. Albo: „Jak za parę lat zrobimy kolekcjonerski box, dorzucimy parę bonusów”. Wszystkie bonusy już tu są.

Który okres w muzyce Beatlesów lubisz najbardziej?

Najbardziej cenię ich twórczość od „Rubber Soul” i „Revolver” wzwyż. Ale to trudne pytanie, bo wczesne utwory przywołują wspomnienia z Cavern. I budzą też drobny żal – zawsze chciałem, żeby nagrali swoją wersję „What'd I Say?”. Grali ją fantastycznie.

Czy kiedykolwiek czułeś, że cię wyprzedzili, że nie nadążasz za tym, co robią? Wielu ludzi myślało wtedy: „Oszaleli, odlecieli z tymi wąsami i Maharishim”.

Myślę, że byłem wystarczająco blisko, żeby za nimi nadążać.

Czy świadomie unikałeś rozgłosu?

Tak. Jestem bardzo nieśmiały, a przynajmniej byłem w tamtych czasach. Poza tym uważałem, że całe to zamieszanie nie działo się z mojego powodu. Działo się z powodu nich i ich muzyki. Nikt nie chciał mnie na zdjęciach, więc trzymałem się z boku.

Ludzie w otoczeniu sław często lubią grzać się w ich blasku.

To już ocena innych. Mówiąc szczerze, rozmawiamy dzisiaj tylko i wyłącznie dzięki The Beatles, a nie dzięki mnie. Tego byłem świadomy od samego początku.

Nawet George Martin nazywa cię piątym Beatlesem. Co o tym myślisz?

Och, ciągle próbuję zrzucić ten tytuł na George'a! Nie ma czegoś takiego jak piąty Beatles. A gdyby był, to byłby to Pete Best albo Stu Sutcliffe, ktoś z zespołu, a nie facet z zewnątrz. To niedorzeczny pomysł.

Dotychczasowe komentarze:

Twój komentarz do umieszczenia w Rocznikach The Beatles:

komentarz dnia 2025-10-17 12:27:17,
Komentarze mogą zamieszczać tylko redaktorzy serwisu. Pytaj admina joryk2@wp.pl