|
Beatlesiak |
|
Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm Posty: 4281 Miejscowość: Bielsk Podlaski
|
Jeśli chcecie to moge Wam wrzucic wersje "naked" mojej relacji (albo remaster z odrzutami z sesji ), czyli bez ingerencji Lizardu. Na oko 1/3 poleciała w kosmos, głownie poskracali moje przydługie zdania (dzisiatki okreslen), kilka w ogole wykroili, czasem nawet polepszyli te moje bazgroły. Nie chce tu sie afiszowac z moimi tekstami, ale jak ktos che wiedziec jak to wygladało oryginalnie to prosze bardzo: Wiadomość o przyjeździe Ringo Starra do Polski zaskoczyła wszystkich. Niemal pół wieku od pierwszych sukcesów The Beatles, po totalnym zwątpieniu w przyjazd McCartney'a, nagle stawia sie ten rzadko koncertujący, najmniej ważny i znany, ale jednak jeden z NICH. Dlatego ten koncert z góry naznaczony był pewną symboliką, to było bardziej wydarzenie historyczne niż muzyczne, mieliśmy dostać cząstkę najbardziej legendarnego zespołu w dziejach, ja przynajmniej tak odebrałem ten występ. Od samego Ringo nikt nie oczekuje cudów, poza paroma przebojami, najbardziej chyba ciekawy byłem jego słynnego poczucia humoru i luźnego stylu bycia. I w swojej roli Starr wypadł dokładnie tak jak tego oczekiwałem. Nie skąpił przeróżnych komentarzy, odpowiadał na zaczepki publiczności z właściwym sobie wdziękiem, zadziwiał dobrą kondycją fizyczną (cóż za sprint na samym wejściu!), śmiał się, gestykulował - widać było, że on się występem bawi. Ale najbardziej zaskoczył swoją wokalną formą - dokładnie ten sam głos, który wypełniał co jakiś czas lukę na osławionych płytach Beatlesów. Jako perkusistę trudno go ocenić ze względu na dublujące sie bębny, co było dla mnie sporym zgrzytem, ale Ringo musiał mieć zmiennika, bo jego główne miejsce było przy mikrofonie (rzadko grał i śpiewał jednocześnie). Ringo nie zmienia nawyków jeśli chodzi o sposób gry - tak jak za czasów beatlesowskich przechyla czasem głowę i normalnie się buja przy swym zestawie. Jeśli chodzi o stronę muzyczną to można trochę ponarzekać. Zdecydowanie za mało było utworów Beatlesa, niestety All Starr Band jest dość demokratycznym tworem. Aż 10 utworów zdominowały pozostałe gwiazdy, co było dla mnie dość męczące. Owszem, wypadli znakomicie, nie można im tego odebrać, czasem wręcz kradli Starrowi wieczór, szczególnie Wally Palmar zaskarbił sobie publikę, która nawet skandowała jego imię "Władek". Ja jednak oczekiwałem Ringo, który co ciekawe w trakcie dość przydługiej improwizacji w ogóle gdzies przepadł za sceną. W takiej sytuacji nawet - przyznaję - bardzo piękne przeboje Richarda Page'a ("Kyrie" i "Broken Wings") były mi tutaj potrzebne jak 70-ty sezon "Klanu". Z drugiej strony obecny skład All Starr Band nie równa się poprzednim odsłonom - usłyszeć Jacka Bruce'a i Gary'ego Brooker'a to byłoby jednak coś. Skupiając sie na repertuarze samego Beatlesa też można trochę pokręcić nosem - "Honey Don't" czy "Peace Dream" z nowej płyty to utwory po prostu nijakie, podczas gdy zabrakło legendarnego "Octopus's Garden" i czegokolwiek z dwóch najlepszych solowych płyt perkusisty, czyli "Vertical Man" i "Ringo Ramy". Niestety, czasem nawet sprawdzone hity zawodziły - "Back Off Boogaloo" zagrane bez właściwej mu mocy (slide Harrisona niepodrabialny), czy uwielbiane przeze mnie "Act Naturally", którego wersja wydała mi się fałszująca. Najlepiej moim zdaniem wypadło "I Wanna Be Your Man" (tutaj Ringo w podwójnej roli - perkusisty i wokalisty, a wersja koncertowa bije na głowę studyjną), przy każdej okazji prześliczne, harrisonowe "Photograph", oraz 2 nasłynniejsze utwory, którym Ryszard użyczył swego głosu - "Yellow Submurine" i finałowe, zagrane z wielkim wdziękiem i beatlesowską mocą "With A Little Help From My Friends". Żółta Łódź Podwodna, która koncertowo może trochę się gubi (brak tych smaczków co na płycie), zyskała jednak bardzo wiele przez niezwykle entuzjastyczne przyjęcie i niezapomnianą oprawę podniesionych w górę żółtych łodzi przez publiczność, co na gorąco skomentował zaskoczony Beatles. Podobno niczego wcześniej takiego nie widział. Był to zdecydowanie wyróżniający się akcent tego magicznego wieczoru i w ostatecznym rozrachunku jest on (jak i inne jasne punkty koncertu) w stanie przyćmić wszelkie niedostatki i sprawić, że jeden jedyny przyjazd Beatlesa do naszego kraju będzie sie wspominać z łezką w oku.
_________________
|
|