Eeee przesadzacie - traktujecie LOVE za bardzo poważnie.
Jest to pewnego rodzaju eksperyment, oczywiście nie każdemu musi się on podobać, ale powiem szczerze, chyba lepsze takie LOVE niż koleja składanka typu 1 czy podobne.
Po drugie, jest to kolejna okazja żeby przypomnieć światu istnienie takiego zespołu jak The Beatles, medialny sukces tego wydawnictwa potwierdza, że jest na to zapotrzebowanie
A i otoczka wokól tego zdarzenie wychodzi zespołowi na dobre
I kolejna sprawa: LOVE naprawdę ma kilka świetnych momentów (jak dla mnie sam początek Get Back, początek I Am The Walrus z naliczaniem, miks Drive My Car/The Word/What Tou're Doing, miks Within You Without You/Tommorow Never Knows, początek Lucy, końcówka Come Together, aranżacja When My Guitar... czy nawet eksperyment w postaci Gnik Nus.)
I co jest dla mnie najpiękniejsze: LOVE ma niesamowite oddziaływanie na ludzi którzy dotychczas gardzili Beatlesami: osobiście puściłem czy pożyczyłem ta płytę kilkunastu znajomym, praktycznie wszystkim się podobała i byli zdziwieni, że to The Beatles.
KAŻDY stwierdził, że się tego świetnie słucha, kilka osób kupiło swoje egzemplarze i sięgneło po standardy tego zespołu typu Abbey Road, Biały Album, Sierżant, Magical czy Revovler otwierając japy ze zdziwienia, że zespół który kojarzył im sie z czterema kudłaczami grającymi Love Me Do grał TAKĄ muzykę!
I ja dlatego podpisuję się pod dziełem Martinów obiema rekami, nawet biorąc pod uwagę, że to kolejny odgrzewany kotlet, ale przynajmniej z klasą i kuszący kolejne pokolenia do zainteresowaniem się naszym ulubionym zespołem - bo dla większości fanów rozkochanych w oryginalnych płytach będzie to oczywiście interesująca bądź nie, ale zawsze ciekawostka...