W związku z niską aktywnością na forum, postanowiłem pisać więcej nowych postów
.... i wy tez moglibyście się zdopingować przy okazji
Prezentuje art jaki kiedyś znalazłem w sieci
Cytuj:
Nie lubię słowa autorytet. Określenie wydaje się być nadmuchanym balonikiem któremu niewiele potrzeba aby pękł. Sami wiecie co zostaje z takiego balonika. Wielu ludzi nazywa się dziś w mediach autorytetami, podczas, gdy niewielu z nich zasługuje na to określenie. Daleki jestem od idealistycznych zapatrywań na rzeczywistość, jeszcze bardziej obce mi są religijne systemy wartości, warunkujące istnienie autorytetów w tej dziedzinie. Ciężko mi się integrować z takim spojrzeniem. Ideologie rodzą wartości, czasami niezrozumiałe dla kogoś takiego jak ja. Autorytety powstałe w toku takich spraw mogą być moim zdaniem niebezpieczne.
---
Wszystkie te śmieszne twarze w telewizji, szczerzące się, z podniesionymi głowami. Chciałbym, żeby ktoś te głowy im urwał, jak szmacianym lalkom w teatrzyku dla dzieci. Wszystko to w sztucznym świecie sztucznych wartości, sztucznego szczęścia. Utopia wyszywana grubymi nićmi. W takiej rzeczywistości, w świecie bez prawdy, gdzie materializm i uwielbienie pieniędzy, w świecie, gdzie proza życia ściera się z potrzebami wyższego rzędu, żyjemy my i żyli inni.
Nikt nie może napisać książki jak trzeba żyć, książka jest w nas zamknięta póki ktoś jej nie otworzy. Milion encyklopedii, w których tylko jedno zdanie się liczy. Więc czytaj. I dopóki nie zrozumiesz owego: "Umieraj i stawaj się, będziesz tylko nieznanym mieszkańcem tej mrocznej ziemi". *Goethe
John Lennon
"Czy wiesz kim jesteś?"
To były ostatnie słowa jakie usłyszał w nocy 8 grudnia 1980 r. John Lennon.
Była godzina 23, kiedy wracał do swojego apartamentu w budynku Dakota w Nowym Jorku, padły 3 strzały. . .
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Zabójca upuścił broń na mokry chodnik, wyjął z kieszeni płaszcza książkę i zaczął czytać... *1
Śnieg padał dalej...
Reflektory samochodów, zapach spalin, miliony światełek wielkiej metropolii, brunatne niebo bez gwiazd...
Szarość chodnikowych płyt...
Świat za zamkniętymi powiekami, rozpływa się i maleje...
Gdzieś słychać krzyk, jakby nie ludzki...
Płacz, łzy... krew...
Blask migoczący w oczach i biel coraz bardziej osiągalna dla zmysłów.
Czy wiesz kim jesteś?
Ciebie już nie ma...
Żadnych aniołów, żadnych cudów, niczego...
Cisza...
---
John Lennon urodził się 9 października 1940 r. jako nieślubny syn Julii i nieznanego marynarza imieniem Fred.
Pierwsze lata jego życia nie były łatwe. Kiedy miał 5 lat matka oddała go na wychowanie do ciotki Mimi. John chodził do szkoły jak każde dziecko w jego wieku, ale wcale nie przykładał się do nauki. Jako nastolatek był wiecznie zbuntowany, obrazoburczy, szydzący ze wszystkich, często pijany. Potrafił np. na widok kalekiej osoby mówić: "Czego to ludzie nie zrobią żeby wyłudzić odszkodowanie!" Nie wiedział co chce robić, nie miał pojęcia jaką wybrać drogę... Aż do momentu kiedy usłyszał rock'n rolla. "Nie myślałem nigdy o graniu muzyki, jako o sposobie na życie. Ale kiedy pojawił się rock'n'roll, kiedy rock'n'roll mnie trafił, to zmieniło całe moje życie!" - powie później Lennon.
Pierwsze nagranie jakie kiedykolwiek usłyszał to "Heartbreak Hotel" Elvisa.
Rodzina nie była zachwycona nowym zajęciem Johna, zwykli żartować sobie na ten temat: "Gitara jest dobra jako hobby, ale to nie da ci żadnych pieniędzy!"...
Był niedzielny poranek 6 lipca 1957r. Niedaleko Liverpoolu w małym miasteczku Woolton, odbywał się jeden z modnych w tamtych czasach festynów kościelnych. Piękny słoneczny dzień. Widzimy piętnastoletniego Paula M'Cartneya jadącego na swoim rowerze właśnie w tamtym kierunku. Jest umówiony ze swoim szkolnym kolegą. Powodem nie jest jednak grający tam dziś zespół, ale... dziewczyny.
Niestety nic nie wychodzi z ich planów. Paul zaczyna przysłuchiwać się grającym chłopakom. Sam przecież gra na gitarze i pisze piosenki. Tak samo jest zafascynowany Elvisem, Chuckiem Berry, Eddie Chohranem i innymi gwiazdami rock'n'rolla. Jego zdaniem zespół gra raczej kiepsko i żaden z muzyków nie ma zbyt dobrze opanowanego instrumentu. A jednak coś przykuwa uwagę młodego Paula... Jest tam wokalista, który zdaje się nie pamięta tekstu piosenki, cały czas wymachuje ramionami i biega po scenie... Zdaje się, że śpiewa piosenkę "Come go with Me". Większość ludzi jednak nie zawraca na niego uwagi i bardziej zajęta jest grą w kulki...
---
"Quarry Man", bo taką nazwę miał tamten zespół - kończą występ. Zainteresowany Paul podchodzi do nich i przedstawia się. Od wokalisty cuchnie piwem... Paul pyta czy mógłby na chwilę pożyczyć gitarę. Pokazuje im jak ją nastroić i zaczyna grać "Twenty flight Rock", piosenkę, którą opanował w pocie czoła w czasie przeznaczonym na odrabianie lekcji. Gra nieźle, przynajmniej w porównaniu z resztą zespołu. Pierwsze lody zostają przełamane. Mc'Cartney obiecuje przepisać słowa piosenki dla zespołu...
7 lipca 1957 r (dzień później)
W domu Mc'Cartney'ów dzwoni telefon, odbiera Paul:
Głos: Cześć Paul. Mówi John. Ja i chłopaki chętnie widzielibyśmy Ciebie w zespole. Miałbyś ochotę się przyłączyć?
Paul: Czemu nie? A co miałbym robić?
Głos: No... Grać na gitarze i śpiewać. Zgadzasz się?
Paul: Tak.
John i Paul zostali prawdziwymi przyjaciółmi. Chociaż bardzo różnili się między sobą. Szorstka powierzchowność Johna zupełnie była różna od łagodnego, grzecznego stylu bycia Mc'Cartneya.
John został studentem rysunku w Art College. Poznał tam Stu Sutclifa, który na pewien czas został basistą zespołu, choć nie miał o graniu żadnego pojęcia. Lennon jednak nie nawykły do szkolnej rutyny, rzadko pojawiał się na zajęciach. Zazwyczaj przesiadywał u Paula i pisali razem nową piosenkę albo ćwiczyli jakiś kawałek. Czasami w czasie zajęć szli na cmentarz, pili piwo, grali i opalali się leżąc na nagrobkach. Rodzinie Paula trudno był zaakceptować nowego bywalca, który coraz częściej pojawiał się w ich domu. Kiedy do zespołu doszedł George Harrison zaczęli grywać po zabawach i klubach.
Lennon długo myślał nad nazwą zespołu. W końcu zaczął wymyślać nazwy jakby to była drużyna do krykieta i tak w końcu doszedł do The Beatles, co przypomina ang. beetle - żuk. The Beatles próbowali swoich sił u liverpoolskich menadżerów, na różnego rodzaju przesłuchaniach. W końcu dostali swoją szansę - wyjazd do Hamburga.
W Hamburgu, w dzielnicy tanich klubów ze striptizem, sex-shopów i domów publicznych zdobywali swoje doświadczenie sceniczne. Musieli grać całą noc bez przerw. Mieszkali na zapleczu kina erotycznego gdzie dochodziło do różnych incydentów.
Raz Lennon w ubikacji chciał obrabować jakiegoś mężczyznę, to znowu kupił sobie świnię i trzymał ją na sznurku tak jak psa, dopóki mu się nie znudziła. Wtedy spuścił ją z 5 piętra na ulicę, krzycząc: "Patrzcie ludzie, latająca świnia!"
Oprócz tego dochodziło do licznych kontaktów seksualnych wszystkich członków zespołu z okolicznymi łatwymi dziewczynami.
W czasie pobytu w Hamburgu Beatlesi po raz pierwszy zetknęli się z narkotykami a konkretnie amfetaminą. Stały się podstawą ich codziennej egzystencji na scenie. "Musiałeś to brać, żeby grać przez całą noc non-stop" - mówili po latach.
Pobyt w Hamburgu skończył się dla nich z chwilą, kiedy policja dowiedziała się, że nie mają żadnych wiz ani pozwoleń na pracę.
Po powrocie zaczęli grać w klubie "The Cavern", gdzie wypatrzył ich Brian Epstein, który wkrótce stal się ich przyjacielem i menedżerem. To on załatwił im pierwsze nagranie i ubrał ich w eleganckie garniturki, których tak nie znosił Lennon. Ich poziom muzyczny wzrósł znacznie i kiedy John dostał owacyjne brawa za brawurowe wykonanie "Besame mucho". Chłopcy uwierzyli że są naprawdę dobrzy...
Wkrótce podpisali pierwszy kontrakt nagraniowy i poznali Georga Martina - właściciela upadającego studia nagraniowego...
W tym momencie do zespołu doszedł Ringo Star. Ich pierwszy hit autorstwa Johna nosił tytuł "Please, Please Me".
Minęło trochę czasu.
Beatlesi stali się sławni nie tylko w Wielkiej Brytanii, podbili także USA, co dotąd nie udało się wielu Brytyjczykom. Byli rozszarpywani przez fanów. Cały Świat ich kochał, wszyscy chcieli ich słuchać, oglądać wszyscy chcieli ich dotknąć!
Ale John zaczynał mieć tego dość. Ciągłe koncerty, wrzeszczące nastolatki na stadionach, monotonia hotelowych apartamentów, brak normalnego życia, brak wolności. John stawał się więźniem. Więźniem samego siebie. Nigdy nie chciał być miłym chłopaczkiem, kukiełką śpiewającą rock'n'rollowe piosenki. Pierwsze oznaki znudzenia rzeczywistością pojawiły się w jego tekstach piosenek które ukazały się na płycie "Rubber Soul". Widać w nich bardzo duży wpływ Boba Dylana i marihuany. To właśnie w czasie spotkania z Dylanem Beatlesi zapalili pierwszego jointa. Jakże inne są to piosenki od tych nagranych wcześniej.
- "Drive my Car" - wyśmianie ówczesnych marzeń większości dziewczyn z których największym było mieć chłopaka z samochodem.
- "Norwegian Wood" - piosenka o tym jak potrzeba fizycznego kontaktu zastępuje potrzebą uczuć.
- "Nowhere Man" - opowiada o człowieku który nie ma w życiu celu, żyje z dnia na dzień i nie widzi dla siebie przyszłości, nie wie dokąd zmierza. Liczy że ktoś mu pomoże, poda rękę. W samotności snuje swoje plany których nikt nie rozumie.
- "Girl" - historia nieszczęśliwej miłości, jakże zaskakująca swoją koncepcją.
---
- "Lucy in the Sky with Dimonds" - pierwsze litery tworzą skrót LSD. Jest to jedna z bardziej tajemniczych piosenek Lennona. Po wydaniu albumy "Sgt. Pepper's Lonely Heart's Club Band" nie chciano jej puszczać ani w radiu ani w telewizji. Lennon wielokrotnie wyjaśniał co było powodem napisania piosenki tzn. "Rysunek jego syna Juliana, który przedstawiał dziewczynę fruwającą w obłokach z oczyma przypominającymi diamenty". To wyjaśnienie jednak nikogo nie przekonywało. Dlaczego...?
No cóż, zbyt dobrze było wiadomo o zażyłym "romansie" autora ze środkami psychodelicznymi...
Pierwsze "zauroczenie" nastąpiło na pewnym przyjęciu u znajomego dentysty, który dolał Johnowi i Georgowi trochę tajemniczego płynu do herbaty...
"Chcieliśmy wyjść, ale ten gość z jakiegoś powodu nie chciał żebyśmy wychodzili. Wyglądało, jakby na coś czekał..." - tak opisuje tamten wieczór Lennon.
Kilkadziesiąt minut później...
"Nie wiedziałem co się dzieje, myślałem że coś mnie opętało, zdawało mi się, że winda stoi w płomieniach, krzyczałem że się palę..."
John Lennon zawsze lubił stawać na krawędzi, był pod ogromnym wrażeniem tego co wtedy przeżył. Odtąd LSD miało stać się częścią jego życia, psychodeliczne "tripy" miały mieć odzwierciedlenie w jego tekstach i muzyce.
Mc'Cartney - "John był tym zachwycony, ja byłem raczej wystraszony..."
---
"Chrześcijaństwo minie. Skurczy się i zaniknie. Mam rację i jestem o tym przekonany. Jesteśmy dzisiaj popularniejsi od Jezusa. Nie wiem co pierwsze minie - rock & roll czy chrześcijaństwo"
Słowa, które padły z ust Lennona, a które ostatecznie musiał odwołać były jedną z pierwszych oznak końca szaleńczej Beatlemanii. Kolejną miał być wyjazd na Filipiny, gdzie zespół został posądzony o obrażenie królowej. W rezultacie Beatlesi znienawidzeni przez tłumy ludzi w wielkim pośpiechu sami spakowali swoje bagaże i opuścili Filipiny.
John był coraz bardziej znużony własną popularnością, miał jej dość. Chciał opuścić The Beatles już wtedy, jednak, jak potem sam przyznawał - "Był zbyt przerażony żeby wyjść z pałacu". Narastały spięcia z innymi członkami zespołu, szczególnie z Paulem który zaczynał obejmować rolę lidera.
Jednak życie toczyło się dalej... The Beatles zaczynali wchodzić w fazę transformacji, wkrótce wszystko miało się zmienić, ich muzyka miała przerodzić się z prawdziwą sztukę.
Nie tylko John miał dość tras koncertowych. Również pozostali musieli odpocząć. Ich poziom muzyczny zaczął maleć. Ówczesne systemy nagłośnieniowe nie były w stanie przebić wrzasku fanów na stadionach. W rezultacie żaden z nich nie słyszał dobrze jak gra czy śpiewa. Sam John Lennon niejednokrotnie wykrzykiwał jakieś świństewka zamiast tekstu piosenki... Dla zespołu, którego członkowie przede wszystkim chcą być muzykami to koszmar. Ostatni raz wystąpili w San Francisco 19 sierpnia 1966r.
"Strawberry Fields Forever"
(Truskawkowe Pola na zawsze)
Pozwól mi zabrać cię ze sobą, bo udaję się na Truskawkowe Pola
Nic nie jest prawdziwe, i nie ma nic czym warto by się przejmować
Truskawkowe Pola na zawsze...
Życie jest proste, kiedy masz zamknięte oczy
Wszystko co widzisz to nieporozumienie.
Coraz ciężej jest być kimś, lecz wszystko się ułoży
Mnie to zbytnio nie obchodzi...
Pozwól mi zabrać cię ze sobą, bo udaję się na Truskawkowe Pola
Nic nie jest prawdziwe, i nie ma nic czym warto by się przejmować
Truskawkowe Pola na zawsze...
Nikt nie jest na moim drzewie, myślę, że musi być wyżej lub niżej
Tak jest, wiesz, nie możesz się dopasować, ale to w porządku
Myślę, że to nie jest takie złe...
Pozwól mi zabrać cię ze sobą, bo udaję się na Truskawkowe Pola
Nic nie jest prawdziwe, i nie ma nic czym warto by się przejmować
Truskawkowe Pola na zawsze...
Zawsze wiem, czasami myślę, że to ja, Ty wiesz, Ja wiem, że to sen
Myślę, wiem, mam na myśli "TAK" ale to wszystko jest źle. Tak jest
Myślę, że się nie zgadzam...
Ta piosenka autorstwa Lennona to wspomnienie szczęśliwych chwil, gdzie jako zapowiedź najważniejszego albumu "The Beatles Sgt. Pepper's Lonely Heart's Club Band". Według mnie, najważniejszy nie znaczy najlepszy. Ta płyta jest ważna jako ikona tamtych czasów, część pewnej epoki. Ale nie jest to CD The Beatles, którego najczęściej słucham... Jest to także płyta, na której najbardziej widać wpływ środków psychodelicznych. W czasie kiedy została wydana powstało wiele mitów, często absurdalnych, np. że okładka jest nasączona LSD...
---
"Teraz, gdy błądzę po kolisku Samsary, wtrącony w nie przemożną mocą złych nawyków i skłonności, zechciejcie, o potężni widjadharowie i Mocarze, powieść mnie świetlistą drogą samoistnej, jasnej Wiedzy! Niechaj mnie też wspiera tłum najwyborniejszych dakiń; wyrwijcie mnie z wąskiego przesmyku straszliwego Bar-do i powiedźcie do czystej dziedziny bodhisattwów!
Wypowiedziawszy słowa tego błagania z wielką czcią i pokorą, [zmarły] rozpłynie się świetlistą tęczą w sercach widjadharów i niezawodnie odrodzi się w czystym niebie bodhisattwów. Stąd i wszyscy szlachetni kaljanamitrowie, rozpoznawszy [światłość] w ten sposób, osiągną wyzwolenie, i to niezawodnie, choćby nawet obciążeni byli złymi nawykami i skłonnościami. To, co powiedziano dotąd, było pouczeniem dotyczącym rozpoznawania światłości w Bar - do Chwili Śmierci oraz pouczeniem dotyczącym Wielkiego Wyzwolenia się z Bar - do Dobrotliwych Bóstw Dharmaty. Jest to koniec tej księgi." *2
"Narkotyki tylko wskazały nam drogę" - oznajmił pewnego razu Paul.
Beatlesi na czele z Lennonem zaczęli uprawiać medytację pobierając nauki u hinduskiego guru Maharishiego Mahesha Yogiego. Odbyli podróż do Indii, gdzie Lennon i Harrison spędzili kilka tygodni. Wkrótce jednak miało się okazać jak bardzo pomylili się co do swojego guru, który głosząc wyższość potrzeb duchowych nad materialnymi, sam pławił się w luksusie.
Pobyt w Rishikeschu nie poszedł jednak na marne. John napisał tam mnóstwo piosenek, które ukazały się na Białym Albumie, m.in. "Sexy Sadie" w której zakpił ze "świętobliwego mędrca".
"Coś ty uczynił, zrobiłeś z nas wszystkich głupców"
W czasie kiedy wszyscy Beatlesi studiowali dalekowschodnie sztuki medytacji zmarł Brian Epstain - menedżer zespołu.
Powodem było przedawkowanie narkotyków. Nie wiadomo dokładnie czy był to wypadek czy świadome samobójstwo. Jedno jest pewne - to, że Beatlesi nie rozpadli się już wtedy było zasługą Paula. Szybko jednak miało się okazać, że koniec był tylko kwestią czasu. Bez człowieka, który zajmował się wszystkimi sprawami finansowymi zespołu i który dodatkowo umiał łagodzić wszelkie konflikty wszystko musiało się posypać. Bealesi nie mieli pojęcia o budżecie ani o podatkach czy tantiemach. Zaczęły się konflikty, których powodem były pieniądze. . .
---
"Yoko miała wystawę w Londynie, byłem tam dzień przed otwarciem. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, była biała drabina i rysunek na suficie, spod którego zwisało szkło powiększające... Wszedłem na tę drabinę podniosłem szkło powiększające i przeczytałem... Na suficie napis "Yes". Gdyby tam było np. napisane coś złośliwego wyszedłbym z galerii. Ale że było napisane "Yes" pomyślałem że to pierwsza wystawa która mówi mi coś miłego. Wtedy zdecydowałem obejrzeć resztę... Tak się poznaliśmy. "
Tak przedstawił John w jednym z wywiadów moment spotkania się jego i Yoko Ono.
John był po prostu zafascynowany tą tajemniczą artystką. Jej wystawa zrobiła na nim duże wrażenie. Ona nie pozostawała temu dłużna. Wkrótce Yoko stała się częścią życia Lennona. Od tamtej pory nigdy nie widywano ich osobno. Yoko była zawsze u boku Johna. Pojawiała się nawet na próbach zespołu wbrew pozostałym muzykom. Doprowadziło to do coraz częstszych sporów między Beatlesami.
W końcu stało się to, co przeczuwali wszyscy. Zespół The Beatles przestał istnieć.
Koniec beatlesów nie oznaczał jednak końca kariery Johna. Zaczęły powstawać piękne piosenki jak np. najbardziej znana "Imagine", czy też "Woman", "Oh my Love". John wraz z Yoko razem zaczęli propagować ideę pokoju. Słynne wywiady podczas których leżeli w łóżku odpowiadając na pytania reporterów.
Kiedy rząd brytyjski poparł działania zbrojne w Wietnamie John odesłał swój Order Imperium Brytyjskego jako osobisty protest przeciwko polityce kraju.
W nocy 8 grudnia 1980 r. wracając do swojego domu w budynku Dakota w Nowym Jorku, John Lennon został postrzelony przez Marka Chapmana, chwilę po tym jak dał mu autograf na swojej nowej płycie. Zmarł w taksówce w drodze do szpitala.
* 1 książka, którą czytał to "Buszujący w Zbożu" J. D. Salingera
* 2 fragment Tibethan Book of Death.
Fakty i ciekawostki zaczerpnięte są z różnych źródeł. Najczęciej z DVD The Beatles Anthology.
Autor:Holden (
www.wapmagazine.pl)
Moim zdaniem to troche dziwny art ale jeden z lepszych jakie czytałem...co o nim sądzicie?