Witajcie,
Dziś wstałem niewyspany, ale za to szczęśliwy. Wczoraj był koncert The Beatles Revival i ja też tam byłem. Zacznę więc od początku...
Za górami, za lasami, w górskiej chatce... zaraz, zaraz... to nie to.....
Za wieżowcami, za ruchliwymi ulicami, na obdrapanej ulicy Pańskiej, pod numerem 97 mieści się całkiem przyjemny klub. Klub ten nie nazywa się może oryginalnie, a jego imię to „Pańska 97”, lecz w środku jest dość interesujący.
Przy wejściu zostałem przywitany przez rozłożystego pana bramkarza, więc bez bójki okazałem bilet wstępu. Szatnia.... kosztowała mnie całą złotówkę.... ale nie spuszczę na nich bomby, bo było fajnie.
Pan „kamienna-twarz” zalecił mi udać się do baru, ponieważ na górze trwały jeszcze próby. Usłyszałem I’ll Cry Instead oraz solówkę z Run For Your Life (którego nie zagrali...).
Jest godzina 20:00. Koncert planowo o 21:00. No nic, czekam....
Piszę smsa do Agaty (agawi) „Jakby co, to jestem w środku. Mam na sobie czerwony golf
”. Stoję sobie przy schodach i czekam. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w barze siedzą Hubert oraz jego tata. Była chyba 20:15. Patrzę i co widzę? Wchodzą dwie blondi.
Jedną doskonale znam, a drugą zaraz poznam. Obie troszkę zestresowane, ale i moje ręce również dygotały z napięcia.
Wybaczam Ani (Rita), że mnie nie poznała
Ale w końcu gdy do mnie podeszły (żeby zapytać się o koncert), przywitałem się i tak oto poznałem Dorotę (Dorothy).
Nie minęło 5-10 minut wchodzi Wojtek z Dorotą (czyli Państwo Walrusowie).
I tak sobie stoimy, rozmawiamy, żartujemy no i z baru wychodzą znajome mi ze zdjęcia twarze = Hubert + jego tata.
Weszliśmy na schodki, ponieważ tuż pod schodami raziło nas „wściekle czerwone światło”.
Czekamy na Agatę, której wciąz nie widać.
Mniej więcej za kwadrans dziesiąta wchodzi pewna osóbka i zatrzymuje się przy wejściu obok wysokiego na dwa strzały z łuku murzyna (bramkarza). A my nic. Stwierdziłęm, że to nie Agata, bo poznaję po oczach
W końcu wyciąga z torebki Bitelsiaki i wszystko stało się jasne
Poznała mnie po czerwonym golfie
Wchodzimy na górę, znosimy tuzin krzeseł do jednego malutkiego stolika i czekamy. Niestety od godziny 21:00 przez pięćdziesiąt minut byliśmy karmieni koncertem Tiny Turner, wyświetlanym na ekranach. Tina bezbłędnie wyginała się na scenie w towarzystwie muskularnego, ociekającego potem saksofonisty-gitarzysty-klawiszowca, który na dodatek grał na harmonijce. Wszystko fajnie, tylko, że ja chcę Beatli
Około 21:50 pewien pan zapowiedział występ The Beatles Revival. Ta ten czas, ekrany poczęły zwijać swe płachty i do naszych uszu dobiegły doskonale znane nam dźwięki I Want To Hold Your Hand. Zza bardzo powolno (zbyt wolno) zwijających się ekranów pojawiły się sylwetki czterech panów. Wszyscy poszliśmy pod scenę. Nasza „forumowa” ekipa stała na samym przodzie. Z lewej, byliśmy ubezpieczani przez Agatę, która wysunęła się troszkę przed czoło fanów, a prawej przez Huberta, który również stał dość blisko sceny.
Ja połączyłem się szybciutko z Kasią, która wysłuchała (mam taką nadzieję
) całego utworu.
„Beatlesi” zagrali kawałki głównie z wczesnych płyt.
Oprócz wspomnianego I Want To Hold Your Hand było (nie w kolejności chronologicznej):
* I’ll Cry Instead (tutaj Hubert uśmiechnął się do mnie ironicznie, bo wie, że niezbyt lubię ten kawałek)
* Can’t Buy My Love (to samo co wyżej
I ten kawałek był bodajże na bis – śpiewał „John” zamiast „Paula”)
* She Loves You (wszyscy na sali krzyczeli Yeah Yeah Yeah)
* I Need You (znów był telefonik do Kasi, tata Huberta słusznie zauważył, że nie było chórków, tylko śpiewał sam „George”, no i to co wyprawiał ten człowiek z gitarą... brak słów)
* Do You Want To Know A Secret (następny telefonik, a jakże!)
* Any Time At All (po prostu ciarki przechodzą)
* From Me To You (to było na bis)
* I’ll Get You (tutaj “John” zażartował sobie: teraz zaśpiewamy piosenkę, która znaczy tyle co “bzyknę cię”)
* Help! (“Ringo” miał ubaw z grania tego kawałka)
* Don’t Let Me Down (tel. do Kasi)
* A Hard Day’s Night (gdy “George” zagrał solo, to myślałem, że się przewrócę
)
* Things We Said Today (“Paul” tak samo słodki jak na prawdziwych koncertach
)
* I’ll Be Back (znów uśmiech Huberta, znów piosenka, którą lubię, ale nie przepadam za nią)
* Please Please Me („George” był po prostu bezbłędny)
* I Feel Fine (to samo co wyżej)
* Twist And Shout (nieźle się wydzierali, to muszę przyznać
)
* Baby It's You
* Slow Down
* Please Mr Postman
Twist And Shout zakończyło „oficjalny” koncert, a na bis było From Me To You oraz chyba Can’t Buy My Love. Słuchajcie, nie wiem, nie pamiętam, byłem w jakimś emocjonalnym transie beatlesowskim. Przez chwilę sobie wyobraziłem, że tam rzeczywiście stoją Beatlesi, a ja stoję w klubie The Cavern. Niesamowite przeżycie!!
Przed koncertem sądziłem, że to żadna radość być na koncercie facetów, którzy kogoś udają... Ale nie, to jest bardzo wielka, ogromniasta, gigantyczna radość
Często spoglądałem na Anię, która stałą obok mnie i aż się uśmiechałem do siebie. Ta dziewczyna śpiewała każdą piosenkę i promieniowała energią i radością. Nie twierdzę, że inni się nudzili.. o nie... po prostu Ania stała najbliżej.
W miarę upływu czasu ludzie zaczęli coraz bardziej się rozkręcać i wywijać esy-floresy na parkiecie. Niektórzy wręcz świrowali. No i najbardziej mną rzuciło, gdy zobaczyłem bębny z napisem The Beatles. Zupełnie nie zauważałem (nie chciałem go zauważyć) malutkiego napisu „Revival” pod spodem.
Pod koniec koncertu Agata podeszła do „Johna” i wręczyła mu egzemplarz Bitelsiaków. Z początku John nie bardzo zrozumiał o co chodzi, ale w koćnu pojął, że ta książeczka przeznaczona jest dla niego. Powiedział coś w tym stylu:
„Dzięki Kochani, właśnie dostałem książkę... Bi.. Bitelsssjaki”.
Na koniec „Beatlesi” położyli na scenę kilka sztuk swoich promocyjnych płytek oraz pocztówek. Wszyscy się rzucili do przodu. Najszybszy był Hubert, który niczym tygrys pochwycił garść płytek i dzielnie nie wypuszczał ich z rąk
Jedna z tych płytek trafiła do mnie. Wiem, że nie do wszystkich, więc wkrótce umieszczę pliki audio na swoim serwerze i Wam udostępnię. Dorota (Dorothy) pochwyciła kilkadziesiąt pocztówek, żeby je potem rozdawać
Co do samych „Bealtesów”. Najlepszym instrumentalistą jest niewątpliwie „George”. Koleś gra jakby był nakręcany. Jakby grał automatycznie. To, jak zagrał solo w Don’t Let Me Down było boskie! Ale jako jedyny nosi perukę.
„Ringo” wygląda troszkę śmiesznie – i chyba o to im chodziło
Szkoda, że ściął włosy, bo na koncercie miał ich pięć na krzyż.
Najlepiej swą rolę odegrał „John”. Bezbłędnie ugina się na szeroko rozstawionych nogach i śpiewając unosi głowę lekko do góry i patrzy w siną dal. Poza tym troszkę udaje chrypkę no i pokazuje ząbki, jak prawdziwy John.
„Paul” czasem nie wyrabiał z głosem, ale i tak kilka numerów zagrał świetnie. Starał się być słodki i uginał się na lekko złączonych nóżkach – jak to Paul
Nawet rozstawienie muzyków było takie jak u Beatlesów – od lewej Paul, potem George, który często stał tuż pod perkusją, potem Ringo za swoimi czterema bębnami i trzeba talerzami, no i John z prawej.
Między piosenkami „John” udawał Beatlesów na koncertach i mówił krótkimi, urywanymi frazami w stylu:
„Dziękujemy... a teraz... zagramy piosenkę... która.... jest z płyty... A Hard Day’s Night... I nosi NAZWISKO… Any Time At All!”
Mówili “nazwisko” zamiast “nazwa”
Taki CZESKI BŁĄD
Po koncercie (nie wiem ile on trwał... chyba ze 40 minut) miałem niedosyt, chciałem jeszcze i jeszcze! No cóż, następnym razem.
Poznałem masę fajnych ludzi, pośmialiśmy się i pożartowaliśmy, było bardzo sympatycznie.
Dobra, dość tych wrażeń. Zostawię miejsce dla innych.
Acha, dodam tylko, że po koncercie w głośnikach rozbrzmiały utwory Boney M
A za tydzień będzie występ Queen Revival.
Pozdrawiam wszystkich
gietek