Niespodziewane włączenie przez Paula utworu "Temporary Secretary" do setlisty ostatnich koncertów powitane zostało przez niektórych z oburzeniem, przez innych z zażenowaniem (pozdrawiamy Adminie!
), a przez nielicznych (?) - z zadowoleniem i z ciekawością. Ta rozbieżność opinii jest na pewno efektem m.in. niechlubnej sławy, jaka od lat ciągnie się za wymienionym wyżej utworem. Że kicz, że żenada (tzn. w 1980 roku nikt tak jeszcze nie mówił, żeby nie było
), że marność nad marnościami i w ogóle
McCartneykończwaśćwstyduoszczędź. Jedno pozostaje bezdyskusyjne - wobec tego utworu nikt raczej nie jest obojętny, a jego niespodziewany comeback koncertowy to wspaniała okazja, by album, na którym został umieszczony, spojedynkować z imiennikiem tegoż albumu sprzed dekady wcześniej.
Chodzi oczywiście o płyty McCartney i McCartney II, których daty wydania dzieli równiutko lat dziesięć. Oba miały sygnalizować, że u Paula "idzie nowe". W 1970 roku album pod prostym tytułem "McCartney" był pierwszym solowym dziełem naszego eksBitelsa, któremu zespół właśnie zawalił się pod nogami. Dlatego gdy w roku 1980 kolejnemu zespołowi Paula podłamały się skrzydła, nasz Macca postanowił nawiązać do swojego nowego otwarcia sprzed dekady i swój pierwszy od dawna solowy album ochrzcił po prostu nazwą "McCartney II".
Poza podobnym tytułem obie płyty niewiele łączy. Obie mają po jednym znakomitym, wyróżniającym się kawałku - takim typowym McCartneyowskim "hiciorze": odpowiednio "Maybe I'm Amazed" i "Waterfalls". O ile pierwsza płyta poza samym faktem powstania nie była raczej zbyt przełomowa pod względem kompozycyjnym czy aranżacyjnym - to ten sam Paul, którego słyszeliśmy w Beatlesach, tylko jakoś mu tak jakby... kogoś brakuje
- to na drugiej Paul postanowił zrobić ewidentny stylistyczny zwrot w kierunku popularnej na przełomie lat 70. i 80. muzyki elektronicznej, z którą wcześniej niezbyt wiele miał do czynienia. O ile płyta z 1970 roku zebrała raczej dobre recenzje (chociaż początkowo krytykowano ją za rzekomo niedopracowane aranżacje, a ogólnie oceniano najniżej spośród wszystkich wydanych w tym samym roku solowych dzieł eksBeatlesów), to za jej następczynią z 1980 roku ciągnie się podobna niesława jak za zawartym na niej "Temporary Secretary". Z reakcjami krytyki i fanów w momencie premiery krążka bywało... różnie, i jak widać tak jest do dzisiaj
Czyżbyśmy więc mieli przesądzony wynik naszego pojedynku? Osobiście mam już oba albumy zgrane na iPoda celem gruntownego przesłuchania, bo zdałam sobie sprawę, że wbrew pozorom nie będzie to dla mnie wybór oczywisty
A Wy już wiecie? Zapraszam do namysłu i głosowania. Wspierać Was w tym będą okładki obydwu płyt: