Nie odpowiem na powyższe pytanie, ale za to przytoczę swoje wspomnienia z sobotniego koncertu w Londynie.
Dla mnie koncert w Londynie był szczególny, bo pierwszy i pewnie ostatni raz mogłam uczestniczyć w soundchecku. Niepotrzebnie się skupiłam na swoim transparencie, na którym umieściłam napis: „Another girl & boy want your sign”. Po zniszczeniu dwóch prześcieradeł i umieszczeniu mojej prośby, dotarło do mnie, iż mogłam dołączyć „young boy” albo jak to Rita zasugerowała „this boy”, ale było już za późno. Paul czyta transparenty, jednak warto umieścić na nich podziękowania lub pozdrowienia. Takie jest moje zdanie.
Ogólnie dzionek zaczął się niemal jak w filmach Hitchocka – trzesięniem ziemi, bowiem macho zostawił książkę z biletami (swoimi) na koncert w poczekalni na dworcu. Połapaliśmy się o tym, jak dojeżdżaliśmy do Clapham Junction – prawie przy samym Londynie. Machosław wysiadł, a ja dojechałam na London Victoria. Na szczęście nikt nie chciał zaopiekować się porzuconą lekturą z cenną zawartością, albo czytaj inaczej – w pobliżu nie było żadnego Beatlefana. Po niecałych dwóch godzinach, macho dotarł do mnie i udaliśmy się na O2 Arena.
Próba miała zacząć się o 15.30. Pół godziny wcześniej utworzyła się kolejka do zameldowania się na soundcheck. Wręczono nam plecak z napisem Paul McCarney Out There, program, termos, plakietki do zawieszenia na szyję i materiałową bransoletką na rękę oraz reklamowane w UK przekąski Graze.
Czekaliśmy kolejne pół godziny na kogoś z obsługi. W końcu po szesnastej ktoś wpuścił nas do środka O2 Arena. Ludzie z obsługi wręczyli wszystkim wizerunek Shirley – organizatorki koncertów McCartneya. Shirley nie pomagała tym razem przy londyńskim show, ponieważ musiała zostać w Stanach Zjednoczonych. Poproszono nas o wymachiwanie maską z jej podobizną przy dźwiękach „Lady Madonna” lub „Kansas City”.
Wreszcie przed godziną 17 na scenę wszedł Paul! Staliśmy ze znacznej odległości od sceny, za ostatnimi siedzeniami sektora A2. Paul wydawał się być nieco zdenerwowany opóźnieniem – już o 18 wpuszczano ludzi do środka na koncert. Mimo tego pogadał z nami, spytał skąd jesteśmy. Machosław krzyknął do niego: „Paul podpiszesz mi płytę”, a Macca odkrzyknął: „Taaaak, jaasne”. Wybaczcie, ale nie powiem dokładnie co Paul zagrał na soundchecku. Zapamiętałam Ram On, Go Johnny Go, I’ll Follow The Sun, C-moon, Lady Madonna, było coś z repertuaru Buddy Holly’ego. Oszołomienie daje się jednak we znaki. Próbę dało się zapisać audio, macho oczywiście zadbał o to, ale jeszcze nie było mi dane odtworzyć tej chwili. Godzinę później wyproszono nas na zewnątrz.
Później spotkaliśmy się z Jurkiem (Argusem) i jego córką. Przed dwudziestą dotarliśmy do środka. I znowu doznałam szoku, bo dostaliśmy siedzenia w środkowym sektorze w czwartym rzędzie przy scenie. Tak blisko sceny jeszcze nie stałam.
Paul wszedł na scenę kwadrans przed 21 (chyba). Były też momenty
Dla mnie szczególnym był taki, w którym Macca zakończył wykon We Can Work It Out. Ktoś krzyknął: Paul zaśpiewaj Hope For The Future!, a McCartney odkrzyknął: „Nie słyszę co krzyczysz, ale ten kawałek jest dedykowany specjalnie dla ciebie”, po czym wykierował palec ... w moją stronę. Krzyknęłam do macho, że Paul wskazał na mnie, ale on tylko się popatrzył na mnie z politowaniem
Rozległy się dźwięki „Another Day”.
Oczywiście totalnym zaskoczeniem była piosenka „Temporary Secretary”. Chyba nie miałam jakiś szczególnych oczekiwań, tak jak to było w przypadku Argusa. Było po prostu totalne zdziwienie i miłe rozczarowanie, że „Temporary Secretary” brzmi na żywo całkiem nieźle! (bo ja nie jestem miłośniczką płyty McCartney II). Po powrocie do domu zdarzyło mi się nawet kilka razy wysłuchać tego utworu. Robię postępy według mojego męża
Wydaje mi się również, że McCartney był wzruszony reakcją publiki po zaśpiewaniu „New”. Piosenka z ostatniej płyty, a prawie wszyscy znali słowa i doskonale się przy niej bawili. Puknął się w serducho i nam podziękował. Osobiście długo nie mogłam się przekonać do tej piosenki. Ale moja córka ją uwielbia i często ją sobie śpiewa, więc mam do niej jakiś tam sentyment. Następnym razem zabieram małą na koncert!
Fajnym momentem była chwila, gdy na scenę wkroczył Dave Grohl. Z macho byliśmy przekonani, że Macca wpadnie na szalony pomysł i zaprosi Kanyego Westa. Na szczęście stało się inaczej.
Przy Live And Let Die prawie się usmażyłam. Gdy stoi się taki blisko sceny, przeżywasz to szaleństwo podwójnie. Minusy stania blisko sceny są takie, że czasami było słychać „rzężenie”, co mi bardzo popsuło rozkoszowanie się „My Valentine” czy „The Long And Winding Road”.
Paul ma swoich stałych bywalców na koncertach. Przeważnie siedzą w pierwszych rzędach i mają wykupione bilety na soundcheck. Poznaje się ich po fotkach umieszczonych na stronie facebookowej Fans On The Run. Mało tego, oni jeżdżą za Paulem wszędzie! Skąd mają tyle forsy i czasu? Pewnie jak ktoś ich pyta, co robią w życiu, to oni tylko odpowiadają: „jeździmy za Paulem po świecie, a w wolnym czasie pracujemy”.
Po koncercie było małe afterparty. Ja niestety byłam marudna, z powodu małej niedyspozycji i totalnie nie nadawałam się do towarzystwa. Jeśli ktoś by chciał zobaczyć królika z reklamy Duracell, to wystarczy spojrzeć na macho. Ten koleś ma w sobie tyle niespożytej energii, że aż się nie chce wierzyć. Po koncercie nie spał prawie wcale, może kimnął się na pół godziny, a następnego dnia oprowadzał ludzi jak nigdy nic po Londynie. Fajnie było słychać opowiastek macho i Argusa o Beatlesach. Mimo takiego zacnego towarzystwa, zdezertowałam i późnym popołudniem wylądowałam w swoim domku.
Paręnaście fotek z koncertu można zobaczyć tutaj:
https://www.facebook.com/media/set/?set=a.858302174217763.1073741828.100001139656294&type=1&l=e83fa5d14e Zdaje się, że nawet jak ktoś nie ma konta na FB, to też je może zobaczyć, ustawiłam wyjątkowo dla nich profil publiczny.