"O Beatlesach w polskiej kulturze" pisało się jednak skandalicznie mało. Z kulturą - na szczęście - nie mam nic wspólnego, myślałem wiec, że skoro jej nie znam, to i nic dziwnego, że nie wiem, kto i kiedy analizował Beatlesów. Poprawa wyprowadził mnie z błędu. Okazało się, że znam prawie wszystko, a że to "wszystko" da się policzyć na palcach jednej ręki, to nie moja wina.
Artykuł jest o tyle ciekawy, że analizuje zmieniającą się z pokolenia na pokolenie "wartość" Beatlesów. To trochę lepsza wersja naszych odwiecznych sporów "czy Beatlesi to rock (czyli ambitna muzyka) czy też tylko pop (boysband i żenada)."
Zaczynamy od Mrożka, który śpiewaków ye-ye miał w 1964 roku w takim poważaniu, jak i inne gwiazdy kultury masowej (aktorów i automobilistów). Nie ma się co dziwić Mrożkowi bo definicje "bitlesów", jako "chłopców z długimi włosami" są nadal obecne w słownikach, przysłaniając osiągnięcia muzyczne.
Pokolenie pezetpeerowskie lat sześćdziesiątych Krzysztofa Teodora Toeplitza poświęca Beatlesom odrobinę więcej uwagi ale patrzy na nich przez pryzmat ideologiczny, dostrzegający tylko to, co wolno dostrzec, a więc "proletariackich aniołów", muzyków z klasy robotniczej ...co zresztą jest mocno naciągane. W ogóle wiedza tego pokolenia na temat Beatlesów jest bardzo słaba, nawet wśród intelektualistów i światowców.
Kolejne pokolenie (Barańczak) twierdzi, że nie jest już w stanie ocenić Beatlesów z pozycji Bethovena, Pollocka i Mallarmego bo kultury wysokiej jego pokolenie już po prostu nie zna. Barańczak nie wyklucza jednak, że kultura masowa nie może wydać czegoś wartościowego, jak na przykład Beatlesi. Sam Barańczak jest, jak wiemy, świetnym tłumaczem Beatlesów i umieszczał ich teksty w swoich antologiach poezji angielskiej. Trudno o lepszy dowód uznania i znawstwa.
Leszek Bugajski (Zapiski z epoki Beatlesów) również bardzo ceni zespół ale nie stawia go jeszcze na najwyższej półce wśród dzieł nieśmiertelnych. Bugajski ma żal do swojego pokolenia, że nie powołuje się na Beatlesów, że nie przyznaje się do nich w pełni tak, jak do innych wielkich tego świata: Gombrowicza czy Joyce'a. Jednocześnie jednak znacznie osłabia wartość zespołu pisząc - dla nas Beatlesi, a dla młodszych już ktoś inny będzie głosem pokolenia. Oj - protestujemy [my, fani współcześni] - to tak, jakby Mozart miał wpływ tylko na swoje pokolenie - nie ma zgody fanów na takie tezy
Beatlesi, podobnie, jak Mozart będą (naszym zdaniem) kształtowali również i przyszłe pokolenia.
Autor tekstu, Adam Poprawa, pisze już wprost o wielkiej roli F4 "...w mojej przestrzeni mentalnej i biograficznej bezwzględnie potrzebuję Beatlesów i Białoszewskiego, Joyce'a o Coltrane'a, Barańczaka i Bacha." Dla kolejnego pokolenia Beatlesi są już więc jednymi z Wielkich. Są na tej samej półce, co Bach i Bethoven. Potwierdza to w dużym zakresie ankieta przeprowadzona przez Rzeczpospolitą w 1999 roku, sporządzona w celu wyłonienia największych wydarzeń kulturalnych XX wieku. Beatlesi są tam obecni obok Picassa, Joyce'a i Becketta.
Spłaszczyłem treść tego artykułu. Zachęcam do przeczytania. Jest bardzo treściwy ...mam na myśli to, że nie da się go streścić, więc trzeba samemu przeczytać
Dziękuję za skany.