Argus9 napisał(a):
Dobrze rozumiem, co miał na myśli Gregor pisząc, że po próbach takiego zabiegu na Imagine i Nowhere Man, niezadowolony z rezultatów wyrzucił tłumaczenia do kosza. Ja takich tłumaczeń też sporo wyrzuciłem do kosza. Odwieczny problem, z którym boryka się każdy tłumacz w tego typu przekładach: rymy męskie…
Nie żebym się czepiał, ale to ja napisałem o Imagine i Nowhere Man wyrzuconych do kosza
Ale to w sumie chyba bez znaczenia, bo wiadomo o co chodzi.
Argus9 napisał(a):
Żeby zrozumieć, co mam na myśli, wystarczy spróbować z dowolnym tekstem - Beatlesów, czy jakimkolwiek innym, lubianym, znanym, prostym, czy skomplikowanym - spróbować przełożyć go tak żeby: 1) i zachować sens oryginału, 2) i wpasować się ilością sylab w melodię (o rymach już nie wspomnę). Bardzo szybko przekonamy się, że spełnienie tych dwóch wymogów nie jest łatwe (często niewykonalne!), i że trzeba przyjąć metodę ‘coś za coś’, bo zasady rządzące polszczyzną są nieubłagane.
I w tym momencie takie tłumaczenie staje się Sztuką Kompromisów.
Właśnie o to moim zdaniem. Wersyfikacja i układ rymów to moim zdaniem priorytet, tak jak linia melodyczna w piosence. Kiedyś wpadłem na tomik poezji Edgara Allana Poego z bodajże trzema tłumaczeniami "Kruka", z których jedno zmieniało wersyfikację i liczbę sylab w wersie. I znając oryginał stwierdziłem, że taki zabieg sprawia, że wiersz zupełnie traci swój charakter. Chociaż czasem rzeczywiście zmiana wychodzi na lepsze, jak w przypadku "With a Little Help from My Friends" Cockera. W przypadku Szekspira zdaje się też przez wieki pozwalano sobie na niemałe odstępstwa od oryginału.
A po drugie, żeby zachować sens. Co innego jest tłumaczyć powieść czy inną prozę, gdzie można umieścić przypisy wyjaśniające np. różnice kulturowe między Polakami a Amerykanami (i w takim wypadku tłumaczyłbym, jeśli się da, w miarę dosłownie, a wątpliwości wyjaśnił w przypisie, jak to robi się w przypadku tekstów historycznych), a co innego tłumaczyć poezję (a piosenkę to już w ogóle), gdzie przypisów wyjaśniających nie da się zamieścić. Chyba że w wydaniu drukowanym, ale jeszcze nie widziałem wiersza z przypisami. W filmie można jeszcze coś przemycić między dialogami, ale nie w wierszu/piosence. Dlatego takie tłumaczenie kulturowe to moim zdaniem wręcz konieczność, jeśli odbiorca, który nie przyswajał kodów kulturowych charakterystycznych dla miejsca skąd pochodzi lub z którym jest związany autor tekstu, ma zrozumieć "co autor miał na myśli". Dokładnie tak jak z puddingiem ryżowym przytoczonym przez Ritę.
Poza tym "Monkberry Moon Delight" to nie "Bema pamięci żałobny rapsod" i można sobie pozwolić na grę skojarzeń między powiedzmy kulturą anglosaską a polską (jak "schab i pyry" jako popularny zestaw obiadowy w Polsce zamiast "zupy i puree", przynajmniej tak to zrozumiałem). Ani np. niektóre teksty Dylana, gdzie jest tyle odniesień do kultury, polityki i mentalności Amerykanów, że takie tłumaczenie kulturowe na język polski byłoby niezwykle trudne.