UK - pożegnalny koncert w Warszawie (24.02.2015).
O recenzję prosił Dżejdżej - wielki miłośnik (i znawca!) Prog Rocka.
Nie było Starless… ! Ale też być nie mogło - zrozumiałem to na miejscu, że nijak, w żadnym momencie nie pasowałby do programu.
A co było? Prawie wszystko
(dla niezorientowanych: supergrupa UK w krótkim okresie działalności w końcu lat 70. wydała tylko 2 albumy studyjne).
Z 1. albumu zagrali wszystko z wyjątkiem Mental Medication, z 2. wszystko oprócz Nothing To Lose i (niestety!) Danger Money
Zaczęli nietypowo (i dla mnie nieprzewidywalnie) od Thirty Years, jednak był to świetny pomysł na otwarcie. Na bis połączone ze sobą Ceasar’s Palace Blues (z udziałem publiczności i zagrane tak, że wersja studyjna jawi mi się teraz jak wyliczanka dla dzieci
) oraz The Only Thing She Needs + coda w postaci repryzy Carrying No Cross, który w całej krasie pojawił się na początku, jako utwór trzeci.
Uważam, że perfekcyjnie zestawiono układ utworów - tak jakby na wzór concept albumów był to concept koncert (było kilka sekwencji granych bez przerw) - dlatego nie było tu miejsca na Starless.
Pierwsze skrzypce (nomen omen
) należały do Eddie Jobsona. Jakoś wcześniej nie zwróciłem na to uwagi, ale baaardzo musiał kiedyś wsłuchiwać się w Keitha Emersona, bo były chwile, kiedy przy zamkniętych oczach można było sobie wyobrazić, że oto właśnie przybywa Tarkus (ELP). Dżejdżej, jako wielbiciel klawiszy, byłbyś zadowolony (choć od skrzypiec Eddie nie stronił, wykrzesując z nich nawet... Hendrixa!).
Wetton od zawsze trzyma klasę i jako basista, i jako wokalista, choć niektóre partie (szczególnie wyższe) akustycy za bardzo wtopili mu w instrumenty. Ma w głosie swoistą Nostalgię, która tak (mnie) zniewala, że można go słuchać w jakimkolwiek utworze - z rozrzewnionym serduchem...
Dwaj „najemnicy”, to australijski perkusista Virgil Donati i austriacki gitarzysta Alex Mahacek (typowo austriackie nazwisko
) - obaj z jazzowymi rodowodami, ten drugi nawet z formalnym wykształceniem muzycznym (zresztą zdecydowanie młodszy od pozostałych). Zastąpić za perkusją Billa Brufforda jest wyzwaniem, ale myślę, że Donati nie powinien czuć się zakompleksiony, i to że nie jest perkusistą stricte rockowym, że ma w duszy sporo jazzu chyba dobrze zespołowi służy(ło) - szczególnie w żywiołowe partiach, jak za najlepszych czasów jazz rocka. Natomiast tak trochę na uboczu (dosłownie i w przenośni) był ze swoją gitarą Mahacek. Perfekcyjny technicznie i… nic więcej. Stał w swoim narożniku jakby zabroniono mu się z niego ruszać… Zresztą były fragmenty grane bez niego - w trio (jakim w przeszłości UK przez czas jakiś także było).
Ale przecież nie dla Alexa przyszła publiczność (chyba był komplet), wśród której był również, przywitany przez Jobsona, Piotr Kaczkowski. Kiepskim pomysłem było wypełnienie klubu Progresja wyłącznie miejscami siedzącymi - nie wiem czyj to był wymóg?
A sama muzyka? Gdy spotykają się takie Legendy jak Jobson i Wetton, to musi być Wyjątkowo
Oczywiście, że to stuprocentowi profesjonaliści, podejrzewam, że chyba nie za wiele dźwięków improwizowanych nam przekazali, partie solowe chyba raczej dopracowane, starzy wyjadacze. Pewnie znajdą się tacy, którzy wytkną potknięcie tu, czy tam, ale mi to nie przeszkadza - dopóki grają ludzie, a nie komputery. (chociaż wpadka z niedziałającym chwilowo basem Wettona akurat w openerze nie powinna mieć miejsca).
Nie wiem, czy coś wypłynie na YT, bo pilnowano mocno, by nie robić zdjęć, o filmowaniu nie było mowy.
Było wiele Pięknych Momentów
. W kontekście ostatniego-pożegnalnego koncertu w Polsce, Wzruszający był Finał, gdy na scenie została tylko Dwójka Dinozaurów: Jobson przy klawiszach i Wetton przy mikrofonie, przePięknie wykonując nieuchronnie krótką repryzę Carrying No Cross. Cudowne Zwieńczenie. Magiczny Obraz. Wiadomo, że po Takim Finale, nie mogło być już następnego bisu - mimo długotrwałych wysiłków publiczności.
Dwie godziny przeleciały za szybko…
_________________
WISH is the future and
ASH was the past, what stood in between was
WISHBONE ASH.