Argus9 napisał(a):
Zaliczam się do tych przedmówców, którzy nie potrafią rozstrzygnąć kwestii postawionej w temacie - dla mnie cała Fab-Twórczość jest Logiczną Całością i Rozwojem, który cenię i lubię na każdym etapie.
Oczywistym jest dla mnie, że twórczość The Beatles to całość, rozwój, ciąg przyczynowo-skutkowy, od początków do końca płynący niczym meandrująca rzeka, wciągająca do swego nurtu napotkane po drodze przedmioty, przekształcająca je w coś nowego, niepowtarzalnego; nieustanne wynikanie momentu "teraz" z momentu "wcześniej", inspirowanie, współzależność przeszłości i teraźniejszości, by stworzyć coś przyszłego. Tak jest nie tylko z twórczością The Beatles, twórczością muzyczną innych artystów, twórczością artystyczną w ogóle, z tym samy mamy do czynienia np. w przypadku historii - historii krajów, organizacji społecznych, historii politycznej, kulturowej, społecznej, religijnej. Historia The Beatles ma to do siebie, że nawet ograniczając jej analizę do samej twórczości muzycznej, można zauważyć przeogromny postęp, epokową zmianę między "momentem wyjścia" a "momentem dojścia". Dlatego tak wdzięczny jest to temat do wszelakich analiz. A jeśli mamy do czynienia z rozwojem, zmianą, różnicą, to odruchowo niejako dążymy do podziału danego zagadnienia - w tym wypadku podziału czasowego.
Jako historyk lubię dzielić procesy na etapy. I jednocześnie jestem świadom, że każdy taki podział ma swoje dobre i złe strony. Podział jednak, jeśli osoba go dokonująca ma wiedzę na dany temat (jaką mamy wszyscy na tym forum, bo inaczej by nas tu nie było), pozwala lepiej taki proces zrozumieć. Pozornie odległy przykład - historia I Rzeczypospolitej: jej podział na okresy umożliwia dokładniejszą analizę wydarzeń z przeszłości. Takim procesem jest oczywiście twórczość The Beatles, a wydarzeniami - poszczególne utwory. I tak jak podział umożliwić może zrozumienie, dlaczego demokracja szlachecka przekształciła się w sarmacką anarchię, tak może sprawić, że lepiej dostrzeżemy współzależność Love Me Do i Let It Be.
Jestem więc zwolennikiem podziału, ale raczej nie na dwa etapy. Co najmniej trzy byłyby bardziej logiczne. Pierwszy osobiście wyznaczyłbym do Beatles for Sale, drugi - pośredni, jak nazwał to Argus - Help! i Rubber Soul, trzeci - od Revolvera do Let It Be. W takim wypadku drugi etap łączyłby elementy pierwszego i drugiego okresu. Można oczywiście wyznaczyć więcej etapów albo podokresów w ramach trzech etapów.
Podsumowując: moim zdaniem całość i jej podział na etapy się nie wykluczają. W końcu nadrzędna jest całość, a
etapy są elementami całości, a nie odrębnymi, niezależnymi jednostkami.
Druga sprawa: lubienie. Tak jak naturalnym jest moim zdaniem dzielenie całości na jakieś odcinki, tak oczywistym dla sposobu myślenia ludzi jest wartościowanie. Twórczość The Beatles to - mimo wszystko - tylko twórczość artystyczna zespołu rockowego, a nie przejaw działalności Boga na ziemi czy coś podobnego. Można ją więc bez żadnych moralnych dyskomfortów oceniać. Odnosząc się do zaproponowanego podziału na trzy części, najbardziej lubię trzeci okres. Przy podziale na dwa etapy - etap drugi. Ciężko mi to wyłożyć, ale utwory późniejsze poruszają mnie bardziej niż utwory wcześniejsze, lepiej do mnie trafiają, większą estetyczną przyjemność czerpię z ich słuchania, chłonę każdy dźwięk bardziej intensywnie. Po prostu bardziej je czuję. Dlatego wolę późniejszy okres. Lubię natomiast oczywiście całą twórczość The Beatles, tylko jedne jej elementy bardziej, inne mniej. Niektórzy lubią oba etapy na równi. Nie widzę niczego dziwnego w indywidualnych preferencjach dotyczących muzyki, więc jakiekolwiek zdziwienie, jak można lubić bardziej element A od elementu B, napawa mnie... zdziwieniem. Ale to dobrze. Bo tu dochodzimy do kolejnego zagadnienia...
Dlaczego lubimy coś bardziej od czegoś innego? Dlaczego część z nas woli wcześniejszą twórczość, a część - późniejszą?
Zacytuję Joryka:
admin_joryk napisał(a):
Zmieniając zupełnie temat - kiedy poznałem Beatlesów, pokochałem ich za pierwszy etap twórczości. Za kilka lat bardziej podobały mi się ich późniejsze piosenki. Są bez porównania lepsze, uważałem. Teraz nie widzę różnicy. Ciekawe, czy też tak będziecie mieli?
Próbując wpisać się w ten schemat, muszę powiedzieć, że w moim przypadku było podobnie. Z tym, że obecnie jestem na etapie drugim (oczywiście "być może", bo któż wie, co będzie za ileś lat?). Najpierw zachwycony byłem wczesnymi albumami, szczególnie With the Beatles, A Hard Day's Night i Help!. Teraz rozpływam się nad geniuszem Revolvera, Peppera czy Abbey Road. Początkowo Biały Album przytłoczył mnie swą różnorodnością i wolałem słuchać Please Please Me, teraz wolę zanurzać się w eklektycznym zbiorze utworów z Białego. Gusta się zmieniają i jest to naturalne. Tym bardziej, że jeśli ktoś zna całość twórczości The Beatles, to tak jakby łączył muzykę rock & rollową, pop-rock spod znaku boysbandów, muzykę hinduską, klasyczną i rock progresywny. Jest więc w czym wybierać, zmieniać i do czego wracać. Gorzej, gdybyśmy przez całe życie słuchali tego samego. To dopiero byłoby dziwne.
Druga sprawa to, jak zauważył Dżejdżej, czego słuchaliśmy w danym momencie poznawania konkretnego etapu twórczości The Beatles. Podejrzewam, że w moim wypadku miało duży wpływ to, że zainteresowałem się wtedy np. Led Zeppelin, The Rolling Stones i heavy metalem, a nie np. Michaelem Jacksonem czy Abbą. Nie wykluczam, że na starość będę się zachwycał George'em Michaelem albo muzyką klasyczną, jednak teraz wolę estetykę rockową, więc bardziej odpowiadają mi późniejsze utwory Beatlesów.
Dżejdżej napisał(a):
Nie wiem jak te uwagi mają się do młodszych fanów - nie "obciążonych" takim pokoleniowym "balastem" - dla których Beatlesi to tak czy inaczej kilkudziesięcioletnia historia , nie mająca żadnych osobistych konotacji ( bo urodzili się np. już po śmierci Lennona).
Urodziłem się rzeczywiście po śmierci Lennona, więc nie wiążę żadnych osobistych wspomnień z czasem, gdy Beatlesi istnieli, ba, gdy zacząłem ich świadomie słuchać i poznawać, nie żył już George Harrison. Zacząłem słuchanie od Please Please Me i szedłem chronologicznie do Let It Be, potem Past Masters i Antologie. W moim przypadku więc wpływ tego, co słuchałem na początku był ograniczony albo lepiej - nietrwały. Owszem, gdy już poznałem całość, bardziej odpowiadały mi początkowe albumy, ale potem polubiłem te późniejsze. Jak będzie w przyszłości, to się okaże. Bardziej zwróciłbym uwagę natomiast na
wiek, w którym poznawaliśmy The Beatles. Wydaje mi się, że najbardziej chłonie się muzykę (i nie tylko) w wieku nastoletnim, a także chyba i dziecięcym. Mój pierwszy kontakt z Beatlesami był nieświadomy, byłem wtedy jeszcze dzieckiem, a gdy poznałem wcześniejsze albumy, okazało się, że naprawdę wiele utworów skądś znam - i właśnie te darzyłem wtedy sentymentem (do dzisiaj lubię słuchać czerwonej "Jedynki", bo słuchałem jej, gdy miałem 11 lat). Intensywniej przemawia do nas muzyka (może i ogólnie twórczość artystyczna), gdy mamy kilkanaście lat niż kilkadziesiąt. I często kierowani sentymentem wracamy do muzyki "lat młodzieńczych", więc jeśli poznaliśmy jako pierwsze utwory wcześniejsze, bardzo prawdopodobne, że bardziej je lubimy lub będziemy je lubić za kilka lat. (Teoretyzuję tylko, ale tak mi się wydaje. Np. lubię powracać do seriali animowanych z dzieciństwa, chociaż są często infantylne, anachroniczne itd., ale mam do nich sentyment, bo pozwalają mi poczuć się znów jak dziecko).
Ostatnia sprawa - cenienie i lubienie. Widzę różnicę między "cenię" a "lubię". Cenię muzykę klasyczną, ale lubię jej słuchać tylko od czasu do czasu i to malutki wycinek (i to najlepiej jako np. dźwiękowe tło filmu). Po prostu jest dla mnie za trudna, dlatego wolę posłuchać paru chłopaków wycinających solówki na gitarze. Parę lat temu jednak nie przebrnąłbym przez najmniejszy fragment utworu Beethovena czy Bacha, a teraz czasami, choć rzadko, słucham kilku ich kompozycji. Podobnie z jazzem, chociaż tutaj nie zagłębiłem się jeszcze zbyt mocno, ale lubię posłuchać sobie czasem Dave'a Brubecka, a parę lat temu Frank Sinatra był dla mnie "zbyt jazzowy". (Ogólnie muzyka jazzowa i klasyczna wymaga chyba większego skupienia, a to przychodzi zwykle z wiekiem).
Jeśli ktoś doszedł aż tutaj, to gratuluję wytrwałości
Rozpisałem się, ale temat uważam za niezwykle ciekawy. Pozdrawiam!