Rita napisał(a):
"Złego" czytałam, niesamowity klimat
Prawda? Ach, jak ten Tyrmand cudnie pisał o Warszawie! Nawet opis bramy skłaniał go do refleksji, które bawiły i uwodziły. Przez niego kocham Warszawę - nawet powojenną. A czytałaś może coś jeszcze Tyrmanda? Np. "Filipa"? Albo "dziennik 54"?
Serdecznie polecam i jedno i drugie. "Filip" jest oparty na biografii autora. wiele razy popłakałam się ze śmiechu, czytając to.
Cytuj:
W moim absolutnym TOPie książkowym mieszczą się jeszcze [...] wspomniani przez Emeelę "Nędznicy" V. Hugo. Mistrz dłużyzn, a jednocześnie niezwykłej poetyckości i wrażliwości? Zdecydowanie tak! Ja "Nędzników" słuchałam na audiobooku i był to czas dla mnie niezwykły. Chociaż przyznaję, że samego początku słuchałam chyba z 5 razy, bo zanim przyzwyczaiłam się do "dłużyzn", moja uwaga uciekała w jakieś inne rejony. Potem było już tylko lepiej. Słuchałam też "Katedry Marii Panny...", ale już mnie tak nie zachwyciła.
Pamiętam, że czytałam jedną po drugiej (w kolejności: najpierw "Katedra", potem "Nędznicy") w wakacje, więc nigdzie mi się nie spieszyło, a wręcz narzekałam na nudę, więc... czytałam obie od eski do deski. Dygresje Hugo mnie dobijały. Zwłaszcza caaały opis bitwy pod Waterloo, tylko po to, by wspomnieć o Thenardierze i ojcu Mariusa, no ale... Opis gwary przestępczej mnie zaciekawił, był rewelacyjny! Takie same dłużyzny odnotować można w "Katedrze", ale... jak się już człowiek przyzwyczai... To historia jest obmyślona genialnie. I można uronić łzę nad zakończeniem.
Chociaż zgadzam się, że "Nędznicy" przewyższają "Katedrę" pod każdym względem.
Cytuj:
[A Eponine to chyba moja ulubiona bohaterka literacka - chociaż trudno orzec, czy wybór ten spowodowany jest książką samą w sobie, czy też bardziej fantastycznym musicalem "Les Miserables", wystawianym rok temu w stołecznej Romie. Pieśń Eponine o samotności to najukochańszy przeze mnie utwór musicalowy.]
Tak, tak tak! Jeden z trzech momentów w trakcie spektaklu, gdzie, przyznaję się bez bicia, płakałam jak bóbr! Znasz wersje angielskie? Dziesiątą i dwudziestą piątą rocznicę? Filmowa Eponina grała najpierw w 25-oleciu.
A co do filmu: straaasznei byłam uprzedzona i wręcz załamana udziałem Russela w roli mojej ukochanej postaci. Zwłaszcza, właśnie, po występie pana Łukasza, którego wielbię i kocham platonicznie od jego występu w "Tańcu Wampirów". Javert ma mieć baryton i koniec, no! Jednak, spodziewając się najgorszego, będąc już na filmie, doznałam olśnienia - "hej, nie jest tak źle!". Może właśnie dlatego, że spodziewałam się totalnej kaszany. Nie będzie to nigdy mój ukochany Javert, ale - co ciekawe - wracam czasem do "Stars" w jego wykonaniu. Miał ciekawy pomysł na tę pieśń i dla odmiany miło mi się jej słucha.
Najbardziej w filmie wzruszyła mnie obecność Colma Wilkinsona - pierwszego brytyjskiego Valjeana. Tutaj wcielił się w postać Biskupa. Jego spotkanie na ekranie z Jackmanem nabrało podwójnego znaczenia. Podwójnego namaszczenia rzekłabym.
A musicale uwielbiam! O tym mogłabym pisać i pisać...
Cytuj:
A są i takie książki, które może nie należą do moich absolutnych bestofów, jednak mają w sobie to coś, co sprawia, że sięgam po nie ponownie.
U mnie to będzie seria o Harrym Potterze i wspomniany już "Hrabia".
Cytuj:
Odkryciem ostatnich miesięcy jest u mnie Tadeusz Dołęga-Mostowicz - najpopularniejszy pisarz XX-lecia międzywojennego. Jego powieści pozwalają na niezwykłą podróż do czasów, gdy Polska była zupełnie innym krajem, niż jest dzisiaj, Warszawa zupełnie innym miastem, przyjaciele i narzeczeni mówili sobie na "pan/pani", kobieta-prokurator budziła powszechne zdumienie, a niektóre panie brały comiesięczne zwolnienie z pracy na "zwykłą słabość"
O, i to mi się znowu z Tyrmandem skojarzyło! Chociaż u niego to już powoli umiera... Te realia! Ile ta wojna zmieniła... Nie tylko w sensie społeczno-politycznym, ale także typowo socjologicznym... To jest smutne i straszne...
Cytuj:
Ostatnio polubiłam też opowiadania. Niestety, uznawana za królową gatunku Alice Munro jak do tej pory rozczarowała mnie. Za najlepszy przeczytany dotychczas zbiór opowiadań uważam "Ładne duże amerykańskie dziecko" Judy Budnitz. Lubię też opowiadania Trumana Capote. Obecnie zaczęłam czytać "To coś na twojej szyi" Chimamandy Ngozi Adichie. Ale w dziedzinie opowiadań sporo jeszcze przede mną
A czytałaś Brunona Schulza? "Sklepy cynamonowe"? Dla mnie to geniusz jeśli idzie o plastyczność opisu, o wyobraźnię. Podobno schizofrenik, co może to tłumaczyć. Czytając pierwsze ze zbioru, "Sierpień", w którym pojawia się niezwykle plastyczny opis owoców, można zdać sobie nagle sprawę, że cieknie Ci ślinka.
Cytuj:
Oprócz wspomnianego Dziennika MiM na stoliku nocnym czekają jeszcze "Wszystko dla pań" Emila Zoli,
POLECAM! Zupełnie jak nie Zola! Fantastyczna i wciągająca pozycja!
Cytuj:
Zauważyłam jednak, że z biegiem czasu coraz mniej książek mnie zachwyca. Kiedyś miałam ambicję przeczytać każdą zaplanowaną książkę. Teraz chyba bardziej cenię swój czas i jeśli książka mnie nie zauroczy po powiedzmy 100 stronach, zostawiam ją bez czytania. I bez żalu.
O, a to błąd. Bo znam doskonałą książkę - "Historyka" Elizabeth Kostovej, której nigdy bym nie poznała, nie pokochała, gdyby nie upór. Bo straaasznie długo się rozkręca. Ale gdzieś po ok. 100 stronach robi się fantastyczna i wtedy zaczyna się dziać! Również polecam!
Cytuj:
A mieliście do czynienia z książkami, które były złe, ale pomimo to nie mogliście się od nich oderwać?
Znowu wakacje: "Jak poślubić wampira milionera". Tytuł mówi sam za siebie, ale jak ja się naśmiałam! Niekoniecznie tam, gdzie autorka zaplanowała. To było fascynujące. Jak oglądanie "Trudnych Spraw".
Cytuj:
A lubicie poezję?
Tuwima i Wierzyńskiego (tego drugiego wczesne wiersze). Leśmiana bardzo szanuję. Baczyńskiego tak samo.
Generalne wolę prozę i dramat.
Noelka napisał(a):
W ostatnim tomie jest wyjaśnienie od autorki, że w dzieciństwie była molestowana.
No wiem, wiem. Czytałam. Właśnie do tego piłam. Mam wrażenie, że mimo wszystko trochę za bardzo to wyeksponowała we wszystkich niemal możliwych konfiguracjach i układach!
Cytuj:
Na pewno jest to "Mały Książę". Czytając tę książkę ponownie odkrywałam znaczenie wielu sentencji, których nie rozumiałam wcześniej jako dziecko.
Inną książką (tutaj zostanę zlinczowana, ale co mi tam) jest Alchemik Paula Coelho. Innych jego książek już nie mogę strawić, mimo, że podejmowałam liczne próby. Pewne zdanie, chyba najbardziej sławne: " Gdy czegoś pragniesz, cały Wszechświat pomaga ci zrealizować marzenia" bardzo pomogły mi i bliskiej osobie. Czasami myśli się, że coś idzie nie tak jak powinno, a dopiero po jakimś czasie zdajesz sobie sprawę, że tak właśnie miało się stać, by osiągnąć jakiś cel.
O, widzisz, na śmierć zapomniałam o genialnym "Małym księciu" - kwintesencji mądrości życiowej.
A co do "Alchemika" i poniekąd mojego "Hrabiego" mam taką refleksję, że czasami książka okazuje się dla nas ważna, bez względu na uznanie wśród krytyków, czy jej szeroko pojętą wartość. Albo inaczej - o jej wartości dla nas nie decyduje kunszt pisarza, czy uznanie krytyki, a coś o wiele ważniejszego - to, co my w tej książce znajdziemy dla siebie. To, co nam w danym momencie pomoże. Co nas tak "łupnie w łeb". Nie wiem, czy dobrze Wam to wyjaśniłam. Ja z reguły słabo tłumaczę. Łapiecie, o co mi chodzi?