Zostałam wczoraj zaciągnięta do pubu. Nie powiem, że całkowicie wbrew własnej woli, faktem jest jednakże, że z zasady unikam takich miejsc, a to z powodu, że nie znoszę zapachu dymu papierosowego - zwłaszcza (to już po fakcie) takiego zagnieżdżonego uparcie w mych włosach i włóknach wszystkich części mojej garderoby.
Niemniej jednak zgodziłam się na wyprawę do słynnego "zagłębia pubowego" przy warszawskim Nowym Świecie, godząc się uparcie na wszystkie tejże wyprawy zapachowe następstwa. Następstwa te owszem były, ale jak mi zostały wynagrodzone! Otóż Panie i Panowie, w ww. pubie zdarzyło się coś, co jeszcze nigdy nie zdarzyło się ani mnie, ani nikomu z paczki mych znajomych - otóż puszczono w nim... "Revolvera", co prawda bez utworu ostatniego (nie nadawał się?
), ale za to elegancko bez przerywań, przerywników i przeskoków utworów. Jakby tego było mało, po Revolverze puszczono "Love", który to album rozbrzmiewał sobie spokojnie aż do zamknięcia lokalu.
Ja wiem, że Beatlesów w różnych miejscach usłyszeć można. Jednak - nie wiem, czy tu się ze mną zgodzicie - najczęściej sa to utwory z szeregu the best of, albo raczej - the most known of. Ale żeby prawie cały "Revolver" (moja ukochana płyta btw)?! To jest dość niesłychane... W każdym razie postanowiłam upamiętnić to na forum, bo ponoć nic dwa razy się nie zdarza. Ale jak się zdarzy drugi raz, to podobno powinno zdarzyć się i trzeci, a więc trzymajmy kciuki za wszystkich odpowiedzialnych za muzyke w pubach