Relacja (pełna):
Zanim przyszło nam podziwiać Yoko mielismy się spotkać na uliczce Lennona, godzinka czy dwie przed rozpoczęciem wystawy. Ale ten cały zlot tak łatwo nie chciał się zlecieć
Czekaliśmy z Lennonką na przybyszy z Dolnego Śląska w towarzystwie Żuka ale ku zdziwieniu na wyznaczone miejsce jak z pozdziemi wparował Grzechu i nastąpiły pierwsze tego dnia uściski. Ożyły również kijowskie wspomnienia (przyjemne dodajmy) bo Grzechu juz do końca życia bedzie mi się kojarzył z Kijowskim koncertem. Zanim zjawił sie Żuk zdążyliśmy troche powspominać stare dobre czasy...Jako, że nie było towarzystwa dolnoslaskiego z całą resztą mieliśmy się dopiero spotkać na alejce Johna, a do tego czasu Ola pooprowadzała nas po okolicy opowiadając ciekawostki zwiazane z tą czy inna budowla; w miedzyczasie miała dołączyc Kasztanka, ale długo nie mogliśmy na siebie trafić - cuda się działy bo kilkanaście minut szukalismy jej jak obłąkani podczas gdy staliśmy cały czas obok siebie - tak to jest się spotykac jak nie wiadomo jak ktos wygląda...I wreszcie pędzimy na zlot, bardzo uroczyste przywitanie nastapiło na słynnej uliczce, spora grupka juz tam czekała, większośc znane twarze z przeróżnych zdjeć a przede wszystkim osoby, z którymi dyskutuje na forum o tym kto z Beatlesow najlepszy
od 3 lat - przywitanie więc było bardzo gorące i wzruszające, poza tym nigdy nie widzaiłem takiego stężenia Beatlefanów w jednym miejscu
A za chwile dotarły obie dolnosląskie zguby czyli Macho z Gregiem i byliśmy już w komplecie.
Do przemowy Michała ustawiliśmy się w kręgu - było o liście do Yoko w sparwie poparcia napisu "Imagine" na wzór z Central Parku na uliczce Lennona w 30-ta rocznice jego smierci..szlechetna rzecz, oby tylko nie skończyło się na pomysle i marzeniach. Zaraz potem polecielismy robić fotki przy tabliczce bohatera uliczki i nie mineło dużo czasu jak znaleźliśmy się juz przy wejściu na wystawe - tam również fotom nie było końca i rozmowom rzecz jasna - wreszcie mogłem pogadać z Hubertem na żywo i jak zwykle sie tematycznie poniezgadzać
Po wejściu do wymarzonego od miesiecy celu długo nie musielismy się zastanawiać, że trzeba zajac miejsca przed samą scena; tam równiez rozmowom nie było końca, ale szybko dopadła nas nerwówka z powodu uciążliwego wyczekiwania na gwóźdź programu, czyli maja Japonke; chyba 1,5 godziny minęło zanim Karol poinformował mnie że JEST! idzie Yoko, aż nie mogłem w to uwierzyc...Dla mnie to wielki zaszczyt móc zobaczyc osobe, która zmieniła zycie, również artystyczne mojego kochanego i nieodżałowanego Beatlesa...Przywitała ja burza oklasków. A sama artystka pełna usmiechu i swych pozytwnych przesłań zrobiła wrażenie osoby jak na swój wiek przeczacej zasadom natury - też bym chciał na starośc byc równie zakręconym i pełnym życia i tak swietnie wygladającym! Co do jej spektaklu to nie bede tutaj ściemniał, bo nie było to jakieś mistrzowstwo, każdy mógł cos takiego wymysleć - ale nie każdemu się chce robić takie półśmieszne projekty, którym jednak przyświeca szlachetne przesłanie - miłość. O szczegółach tego przedsięwziecia pisał Greg...Ja tam wpatrywałem sie jednak w Yoko jak w posąg bez wiekszego wnikania w jej program artystyczny - powód oczywisty - John Lennon. Przeciez to jego druga połowka, tak wiele z nim przeżyła, do samej śmierci...byłem tak blisko kogoś najbliżeszmu Lennonowi..fantastycznie, że zaśpiewała "Give Peace A Chance" by dać temu wyraz, równiez przypominały o tym wyświetlane przed spektaklem filmiki z całującą się na sporym spowolnieniu słynną parą. Yoko była bardzo przystępna, w pewnym momencie podeszła do publiczności tak blisko, że dała uscisnąc sobie dłoń co poniektórym szczęśliwcom do których udało mi się załapać co pisze z niekłamana dumą i radościa. Yoko Ono podała mi cześć - czyż to nie brzmi dumnie?
Ola była tym bardzo poruszona, bo ją to również spotkało i paru innych forumowiczów także.. Chyba najbardziej niesamowite było to jak Yoko w pewnym momencie złapała kilkasekundowy wzrokowy kontakt z Beatlegirl - przez chwile wpatrywała sie w nia w szrokim uśmiechu wskazując na nia palcem (jestem pewien, że jedna z fotek ukazuje ten moment) - z jakiego powodu i jakie to było uczucie dla Beatlegirl trzeba by juz spytac u źródła...w każdym razie zazdroszcze jej bo musiało to byc coś kosmicznie magicznego. Przez cały czas mieliśmy Yoko jak na dłoni, była metr czy dwa od nas, naprawde cuda się tam działy...
Długo szczescie jednak nie trwało, jakies 15 minut, na końcu Yoko powiedzała, że jeszcze "I'll Be Back" ale było to słowa mocno przesadzone bo już na scene nie wróciła i po Muzie Lennona pozostało juz tylko wspomnienie, które wiekszośc z nas bedzie długo chowac w pamięci...
Yoko pozostawiła po sobie bardzo dobre wrażenie, takiego maksymalnie zakręconego pozytywnie świra, ciekawe czy John tez by był taki na starośc gdyby żył...coś mi sie wydaje, że tak bo oni byli do siebie bardzo podobni. Jednak ta Yoko ma coś w sobie...
Zaraz potem wskoczył na scene zespół, który nie zrobil nic poza tym, że mnie drażnił...zwłaszcza wokaliska, która w swej kwestii się mocno zacieła...czy to miało coś wspólnego z Yoko? Jedyne na co zwróciłem uwage to chowanie wszystkich sprzetów grających podczas niekończących zawodzeń wokalistki. Element spektaklu, a może muzyków też to męczyło...?
Na końcu podziwialiśmy wystawe Yoko, bedącej dla mnie czyms na pewno prowokującym i intrygujacym ale nie oglądalnym jak dla mnie w duzych ilościach...np. projekcja legendarnego filmu "Mucha" - genialny pomysł ale gdy w końcu tytułowy owad osiadł na dłużej na ustach kobiety to "akcja" zaczeła mocno przynudzać...poza "Muchą" nie było już nic na czym można byłoby skupić uwage na dłużej niz kilka sekund...ot takie sobie różne prowokacyjne sytuacje. Mam nadzieje, że Yoko tego nie odczyta
Pokręciliśmy się jeszcze troche, by w końcu pełni pozytywnych wibracji, które wstąpiły w nas po zobaczeniu (i dotknięciu
) Yoko wyruszyć ponownie na alejke Lennona by troszke pośpiewać. Najpierw wspólne Sto Lat dla Najwiekszej Nieobecnej tego wieczoru czyli Magdy, która dokładnie tego dnia wchodziła w wiekowa dorosłosć plus cos co zabrzmiec musiało czyli prześliczne McCartneyowskie "Michelle" z dedykacją dla naszej kochanej Solenizantki
Pierwszy raz usłyszałem i zobaczyłem mozliwości Huberta i oryginalny nie bede - chłopak ma talent! Bardzo dzwięczy i wyrazisty głos plus czarowne odtworzenie motywów na gitarze z Beatlesowskich klejnotów jakie tylko sobie zażyczyliśmy naprawde robiły wrazenie... Przerobiliśmy z 10 kawałkow z czego najbardziej podobały mi się "No Reply", w którym jest zawarta cała Lennonowska siła i napięcie - "I Nearly Died!" ma w sobie atomową siłę wyrazu po prostu, oraz "A Day In The Life" ze sprytnie wpleciona częścią orkiestrową zagrana za pomocą tylko sześciu strun - a efekt powalający! Bardzo oryginalne podejście - okazało się bowiem, że to nieopisane napiecie mozna wyczarować na gitarze - brawo Hubert! Śmieszne było to "cha cha cha" z części McCartneyowskiej, które mocno zaakcentował Macho - pełen ubaw. Pisze o detalach troche ale te momenty jakos mocno mi sie wryły w pamięc, a to znaczy, że były magiczne...poza tym setlista wyglądała następująco: "It Won't Belong", "Roll Over Beethoven", "A Hard Days Night", "If I fell", "Things we Said Today", "You Can't Do That", "Help", "Norwegian Wood", "Blackbird", "Here Comes The Sun" i "Twist And Shout".
Ale wszystko co dobre szybko sie kończy. Ze sporą częscią ekipy musielismy sie juz pożegnac, ale został jeszcze cały wieczór i spory kawał nocy u żukowej Oli, która wszystkich przejezdnych zlotowiczów przenocowała u siebie - zuch dziewczyna, a rodzice bardzo wyrozumiali - niskie ukłony dla nich.
O ziewaniu w godzinach póżnonocnych mowy nie było jeśli w poblizu był Macho zwany Wariatem, przyzpozył mi większość śmiechu jaki mi towarzyszył na zlocie - bardzo sie ciesze, że go poznałem
Wszystkich innych Beatlefanów, również bez wyjatku. To były niezapomniane chwile będąc tam z Wami wszystkimi...Bardzo piekne uczucie spotkać wreszcie ludzi, z którymi gadam od lat na fourm i dziele się muzycznymi pasjami, warto dla Was meczyc się z tymi wszystkimi tekstami takimi jak ten
Do zobaczenia w Grudniu!