Zle wspomnienia wynikaja pewnie z tego, ze po TEJ OSOBIE spodziewalam sie czegos niesamowitego na koncercie. Oczywiscie, przyznaje na poczatku, ze sama jestem sobie winna, byc moze koncert podobalby mi sie bardziej, gdybym byla lepiej obeznana z tworczoscia Boba Dylana, latwo narzekac, jesli zna sie (ale bardzo ceni) tylko Greatest Hits. Byc moze nie zrozumialam piekna tego koncertu.. zdarza sie, ze wychodze z koncertu bez wiekszych wzruszen. Ale tu bylo jeszcze gorzej. Dla mnie przynajmniej.
W kazdym razie, gdy dowiedzialam sie w 2005 o koncercie, to malo nie zwariowalam ze szczescia. BOB DYLAN, chodzaca legenda, i ja mam okazje go zobaczyc NA ZYWO???? I to nawet nie w Sthlmie czy Gbg, tylko tutaj, w Karlstadzie?! Wybralam sie na koncert z moimi kilkoma kumpelkami (sluchajacymi takze, m.in, muzyki lat szescdziesiatych, jedna ma nawet plakat Dylana na swoich drzwiach).
Dotarlysmy na miejsce, zasiadlysmy (koncert byl na SIEDZACO.. )Dreszczyk emocji jednak, oczekiwanie.. WRESZCIE. Wychodzi... I zaczyna grac od razu, bez zadnego powitania.. OK. W sumie nie musi, ale.. utwor jeden.. drugi.. trzeci.. czwarty.. Nie mam nic przeciwko graniu utworow, ktore nie sa za bardzo znane, to bez sensu, jesli artysta musi ciagle powtarzac przez kilkadziesiat lat te same kilkanascie utworow, jesli przez ten czas zdazyl wydac wiele innych swietnych plyt wypelnionych doskonalymi utworami - bylam na wielu DOSKONALYCH, hipnotyzujacych koncertach, na ktorych nie znalam prawie niczego przed koncertem.. Nie mam tez nic przeciwko daleko idacym zmianom w utworach, ktore znane sa wszystkim - wlasciwie tego oczekuje sie po koncercie, czegos nowego, nowych aranazacji.. tylko ze ten koncert wypelniony byl utworami.. I teraz nawet nie jestem w stanie powiedziec, byc moze byly to "znane" utwory, ja w kazdym razie rozpoznalam tylko jeden, i to tylko przez to, ze kojarzylam doskonale tekst... Problem w tym, ze przearanzowane utwory brzmialy.. nijako. Tak sobie. Od tak, bardzo mi przykro, ale dla mnie brzmialo to dosc.. amatorsko.. to znaczy moze i przyzwoicie, dobrzy muzycy, ale.. nic z tego niesamowitego czegos, czego oczekuje sie po koncercie, lub plytach. Nie rozpoznalam niczego poza "Mr. Tambourine Man", a i ten dopiero po jakiejs dobrej minucie. Ciagnace sie plimkania.. nie w sensie pieknych hipnotyzujacych piesni, bardowania na gitarze, przekazu dla swiata, tylko.. tylko w sensie wystepu kogos, komu zwyczajnie juz sie NIE CHCE.
Wokalnie.. ech. Tak Piotrku, masz racje, Dylana ceni sie nie ze wzgledu na glos, ale.. ale ja lubie jego glos wlasnie, przynajmniej w utworach z lat 60tych. Tutaj.. w prawie wszystkich utworach mial jakas STRASZNA maniere wokalna, od ktorej mi tylko wszystkie wloski sie jezyly na rekach - takie PIANIE, spiewana fraza, i nagle jej fragment duzo, duzo wyzej przez chwile, ale.. ale to bylo srednio "w tonach".. Strasznie denerwujace i pojawialo sie w wielu utworach na koncercie.
Zero, absolutne zero kontaktu z publicznosci. Nie mowie o jakims show, tego nie spodziewalam sie po tym artyscie. Ale nawet najzwyczajniejszego - hej, dobry wieczor, witajcie. Czy tez - dzieki, ze przyszliscie. Cokolwiek. Nawet czegos takiegos zabraklo. Takie.. totalne olanie wszystkich, dla ktorych sie gra, jak dla mnie.
Bylam tez na koncertach, na ktorym do publicznosci w zasadzie nic nie bylo mowione, natomiast mimo to KONTAKT z publika byl niesamowicie silny, czuc bylo wiez, czesciowo poprzez muzyke, czesciowo poprzez kontakt wzrokowy, czesciowo poprzez to niesprowadzalne do slow "cos"... Czegos takiego nie bylo tutaj.
Gdyby nie fakt, ze jest to "wielki Bob Dylan", to byl to koncert bardzo sredni, nijaki, z chwilami piania i falszowania, brakiem zaangazowania, brakiem magii muzycznej.. Niestety. Bardzo przykro mi to pisac. Moje kumpelki wyszly z koncertu tak samo zniesmaczone.
Byc moze to tylko ten koncert. Sa koncerty i koncerty. Nie chce Was zniechecac, moze sie zdarzyc, ze koncert warszawski bedzie wyjatkowy, ze Dylan postara sie bardziej. Moze mial zly dzien.
Ania1 napisał(a):
ale nazwisko, epoka, dorobek i "powiązania" beatlesowskie wydają się być łakomym kąskiem by wybrać się na koncert.
Yer Blue napisał(a):
Może chodzi o warunki wokalne bo Dylan to wielkiego głosu nie ma Ale jako kompozytor i tekściarz to człowiek LEGENDA, w dodatku koncert wypada w taki piekny dzien... Niestety przesadzili z cena biletów.
No wlasnie, z obu waszych wypowiedzi wyplywa dokladnie to samo podejscie, ktore ja mialam wybierajac sie na koncert. Idzie sie.. no bo legenda. Bo wstyd nie byc. Bo artysci odchodza, nie zyja wiecznie, i warto chociaz miec okazje sprawdzic jacy sa na zywo.. to jest jedyny plus jak dla mnie tego, ze na koncert jednak sie zdecydowalam. Z drugiej strony to idiotyzm, bo kupuje sie wszystko ze wzgledu na "nazwisko". Przyjmujac, ze skoro TEN WIELKI, to koncert to mus.. a to moze sie okazac pulapka (chociaz do tej pory nigdy sie tak nie przejechalam, moze niektore z koncertow nie byly az tak "magiczne", ale wiekszosc byla absolutnie niesamowita - m.in. Page/Plant, Plant solo, Jethro Tull (razy dwa), Camel, Ozzy Osbourne, Eric Burdon, Stonesi itp.)