Przez ta cala zawieruche z szukaniem pracy, caly czas kompletnie nie mam ani czasu, ani glowy, zeby wreszcie odpisac tak, jak chcialam to zrobic juz od.. dwoch tygodni? Niestety nadal musi to poczekac.
Natomiast:
Yer Blue napisał(a):
właściwie prawie we wszystkim się z Toba zgadzam, ale trochę nie rozumiem Twojego ostaniego zdania w powyższym cytacie. Między jakimi pytaniami postawiłbym znak równości?
Miedzy pytaniem, ktore zadales: "Rozumiem, ze
wspolczesny Camel wolisz od tego sprzed 3 dekad, ale
czy upierasz sie, ze jest to progres?" a pytaniem, ktorego nie zadales, a ktore jak mi sie wydalo, miales tez jednoczesnie na mysli:
"czy upierasz sie ze jest to rock progresywny?". Ja miedzy tymi dwoma pytaniami nie stawiam znaku rownosci (byc moze Ty tez nie), na pierwsze odpowiedz zawieszam, bo muzyka jest dla mnie po prostu nieco inna, dojrzalsza pod wzgledami kompozytorskimi (mowie o "Harbour...".. i o "Rajaz", z czym sie ze mna nie zgadzasz, trudno, nie musisz

), brzmieniowym, a nawet chwilami podpisalabym sie pod tym, co Jadis stwierdzil na temat obecjen gry Latimera. Ale pod innymi wzgledami - masz racje, graja nieco.. boje sie uzyc slowa mniej skomplikowanie, bo nie jest to bynajmniej dla mnie PROSTA muzyka, nie jest znacznie prostsza.. wlasnie bez tych wszystkich zakreconych fajerwerkow wymaga znacznie wiekszego skupienia, bo poziomu artystycznego nie obnizyli... Pytanie: "czy to jest progres?" jest dla mnie za ogolne. Progres pod jakim wzgledem, wg. jakich kryteriow? Natomiast mam inne zdanie niz Ty, jesli chodzi o to, czy mozna obecnego Camela nazwac "rockiem progresywnym". Wymienilam w punktach kilka wyznacznikow (nie jedynych - to prawda! I dla Ciebie prawdopodobnie w zadnym wypadku nie rozstrzygajacych), ktore sprawiaja, ze JA obecnego Camela nazwalabym rockiem progresywnym. Ale potem tez dodalam, ze po pierwsze - rocka progresywnego rozumianego SZEROKO (co wcale nie znaczy: zawierajacego wszystko, co mozliwe), a po drugie to nie ma znaczenia, czy nazwiemy to tak czy siak.. Istnieje wiele cech wspolnych (dla mnie to jest wazniejsze), jednoczesnie tez istnieja roznice w stylu, z kolei wazniejsze dla Ciebie. Nie ma obiektywnego punktu z ktorego mozna stwierdzic: te cechy bez watpienia sa najwazniejsze i stanowia o ISTOCIE rocka progresywnego. Podejscie mozna miec Twoje: czyli istota sie zagubila z czasem, obecne granie co najwyzej nawiazuje do starej szkoly, ale odeszlo juz tak daleko, ze nie mozna grania tego nazwac tak a tak, albo inne: gatunek sie rozwinal, pewne cechy zagubil, zmienil sie nieco charakter, ale tak naprawde dopiero swoja «istote», i szczyt swoich mozliwosci osiagnal pozniej. Mozna tez stwierdzic, ze gatunek rozwinal sie w strone, ktora danej osobie nie odpowiada. Ojej, chyba znowu pisze nie do konca jasno. Masz prawo sadzic, jak sadzisz, i pewnie sporo osob, w tym krytykow muzyczych, uwaza tak samo. Z drugiej strony znajdziesz cala rzesze rownie wyksztalconych muzycznie i wrazliwych muzycznie osobnikow, ktorzy beda wczesne nagrania generalnie uwazac za lata poszukiwan, prob, ktore doprowadzily dopiero do «dojrzalego» stylu znacznie pozniej. Ja nie mam nic przeciwko nazwaniu pozniejszego zjawisko neoprogresywnym graniem, ale osobiscie jestem przeciwna kompletnemu wykluczaniu tematu z dyskusji o progresji szeroko pojetej. Uwaga: z koniecznosci wypowiadam sie glownie o wlasnie Camelu.. jestem jedyna obecna na tym watku istota, ktora dopiero poznaje PODSTAWY progresywnego grania. I to totalne podstawy.
Swoja droga – czy przyczepilbys sie tez do plakietki "art rock" w odniesieniu do "Harbour of Tears" i "Rajaz"?
Yer Blue napisał(a):
wydaje mi się, że teraz Camel to prawie solowy projekt Latimera, kedyś był to na pewno bardziej zespołowy band.
Kiedys sklad byl staly. Teraz Latimer jest niekwestionowanym liderem dobierajacym raczej muzykow sesyjnych – ok. A mimo to, Camel pozostaje dla mnie Camelem bynajmniej nie tylko ze wzgledu na nazwe. Zreszta Colin Bass jest tez dosc wazna osoba w skladzie od dluzszego czasu.
Yer Blue napisał(a):
Słyszałem już płytę Harbour Of Tears - jest dla mnie z całą pewnością jest lepsza od wszystkiego co Camel stworzył w latch 80 -ych
Nie komentuje nie znajac praktycznie w ogole nagran z lat 80tych, nie liczac jednokrotnego, a moze dwu, przesluchania "Stationary Traveller".
Yer Blue napisał(a):
i od fragmentów płyty Rajaz jakie słyszałem.
Dla mnie Rajaz jest na rownym poziomie, ale Harbour jest jeszcze bardziej przemyslany i dopracowany. No, ufff... nie zachwyciles sie tak jak ja, ale ciesze sie, ze chociaz troszeczke w tej mojej ukochanej plycie dostrzegles

Yer Blue napisał(a):
Początek płyty jest dość zaskakujący. Najpierw coś jakby wokaliza z Dead Can Dance (też chyba miałaś takie skojarzenia?), potem te genialne wejście gitary i przez pare minut jest jeszcze ciekawie.
Tak, dokladnie takie mialam skojarzenia. Snif, moje kasetki Dead Can Dance leza sobie od poltora roku o tyle kilometrow stad

Dla mnie wyznacznikiem calej plyty w jakis sposob jest wlasnie owa poczatkowa suita..Ktora sprawia prawie za kazdym razem, ze mnie az ciary przechodza..
Yer Blue napisał(a):
Niestety cały środek to dla mnie już Camel którego nie trawie
Od ktorego momentu? No to trudno, tu sie roznimy.. dla mnie nie ma na plycie absolutnie niczego, czego bym nie trawila.
Yer Blue napisał(a):
co prawda jest jeszcze jakis dłuższy kawałek ale strasznie monotonny, zwłaszcza solówka nudna i przydługa - ostra ale zbyt techniczno-witrtuozerska, w stylu Steva Vaia - nie przepadam.
Nie wiem.. Tam sa jeszcze dwa dluzsze utwory – "Watching The Bobbins" oraz "The Hour Candle (A Song For My Father)", w tym ten drugi jest nawiazaniem do motywu z "Coming Of Age", jednoczesnie fenomenalnie zamykla plyte... A "Watching The Bobbins" byl wlasnie tym kawalkiem, ktory sprawil, ze nie bylam na poczatku kompletnie w stanie przebrnac przez plyte, tak smedzacy, bez jaj, rozwlekly itd. mi sie wydawal

Obecnie, to jeden z moich absolutnych faworytow na plycie. Byc moze ten utwor masz na mysli, z ta gitara a'la Vai, choc ja nie mialam takich skojarzen.. moze za slabo znam Vaia

. Ale co za rewelacyjna perkusja w tym kawalku!!!
Yer Blue napisał(a):
jest też na płycie sporo fletów, nowoczesnych klawiszy (to mnie odpycha)
nowoczesne klawisze nie naleza do moich ulubionych, wole brzmienie Hammonda

(ktory na tej plycie kompletnie by nie pasowal) ale na tej plycie nie przeszkadzaja mi jakos szczegolnie.. Natomiast fletowe aranzacje sa jak najbardziej na plus.. wlasnie ogolenie – fantastyczne instrumentarium i.. no nie wiem, dla mnie niesamowicie "bogato" ta plyta brzmi... Jak wysmienita muzyka fimowa.
Yer Blue napisał(a):
trochę jakiegoś takiego folkloru jakiego pełno u Clannad
Oj, chyba ktos tu nie przepada za klimatami irlandzkimi

I za folkiem

. No widzisz, moze wlasnie to jest to.. ja jestem niesamowicie wyczulona na piekno irlandzkiej muzyki.. Jednak nazwac tej plyty folkowa, czy tez neofolkowa, a nawet folk-rockowa nie moglabym. Tutaj irlandzkosc jest celowa (pisze oczywistosci), jest calkowicie podporzadkowana klimatowi/tematowi/tekstom – KONCEPTOWI plyty. Rzeczywiscie podobnie jak Clannad, ten pozniejszy, Camel nawiazuje, czerpie z folku, ale Clannad jednak robi to na kazdej plycie, i pzostaje w obszarze interpretacji irlandzkich brzmien, natomiast Camelowi potrzebne to jest, zeby odmalowac pewna historie, uzyskac pewna barwe.. I jednak calosciowo brzmi to zupelnie inaczej (he he, progresywnie, albo chociaz art rockowo

) niz u Clannad. Zreszta Clannad jest dla mnie, wybaczcie, za bardzo.. popowy, czego o tej plycie nie mozna powiedziec. Zgodze sie jeszcze co do jednego podobienstwa, dosc istotnego, zarowno Clannad, jak i Camel na tej plycie, stawia na niesamowita wrecz PRZESTRZENNOSC, klimat, plyniecie... A, ze i tu i tu Irlandia – stad porownania. Dygresja – absolutnie rozwala mnie wczesny Clannad, to znaczy pierwsze trzy plyty.. potem.. juz nie.. Ale ten wczesny pozostawal w obrebie scislego folku/folk-rocka, w tamtych czasach nie wyksztalcili jeszcze swojego odrebnego stylu.. Ale co ja na to poradze, ze kocham tradycyjne brzmienie irlandzkich jigow/reeli i songow? Bodhrànu, low i tin-whistla i skrzypcow? OK, koniec off-topu

Pewnie wlasnie ze wzgledu na to upodobanie tak strasznie lubie tak prosty utwor jak: "Eyes Of Ireland".. choc z drugiej strony w tamtych czasach chyba jeszcze nie sluchalam irlandzkiego folka.. a moze? Nie pamietam
Yer Blue napisał(a):
Ogólnie trochę lubie tą płytę za niezły początek (jakieś 5 minut)
Ojej, nie mam teraz jak sprawdzic

Pierwsze piec minut chyba nie wliczaja w Twojej ocenie mojego chyba NAJ kawalka z plyty, ktory stanowi absolutnie genialne przejscie, rozwiniecie owego "deadcandancowego" "Harbour Of Tears", po slicznym krociutkim "Còbh Harbour", czyli "Send Home The Slates" – to tam wchodzi ta zaskakujaca gitara i perkusja. I caly kawalek jest dla mnie absolutna perla, z rozkolysanym rytmem i fantastyczna aranzacja. Mam nadzieje, ze przynajmniej ten kawalek jeszcze uda Ci sie polubic

.
A co do trzech kropkow, to zmilujcie sie, na litosc boska! Ja tez przeciez sadze tych trzech (i dwu) kropkow ile sie da!! Moze dlatego nie mam zadnych problemow z czytaniem postow Jadisa. Nie zauwazylam, zeby byly jakos nieskladne. Trzy kropki to pewne zawieszenie mysli, zatrzymanie sie.. oddanie pauzy w tekscie mowionym. Zazwyczaj wyraza to dosc dobrze zastanawianie sie nad jak najlepszym sformuowaniem, to jak wazne jest dla kogos to, co pisze, emocjonalne podejscie. Jak napisalam na poczatku posta, przyjdzie czas, kiedy wreszcie odpisze Jadisowi i Wam na poprzedni watek w dyskusji, ale akurat przyczepienie sie do maniery pisania? To tak, jakby juz nie mozna bylo sie przyczepic do niczego, wiec wyciaga sie specyficzna, osobista ceche formulowania mysli pisemnie.