Kams napisał(a):
Michelle napisał(a):
Yoko pochodziła z rodziny bankierów, ale... to nie oznacza, że była sławna
Musiała się o kogoś zaczepić, żeby wypłynąć
i nawet z początku niekoniecznie był to John, ale paru wpływowych i znanych awangardowych muzyków (ogólnikowo to potraktowałam, żeby nie rozwlekać). Dlatego nie można powiedzieć, że na związku z Johnem nic zawodowo nie zyskała.
Z góry powiem, żeby nie było niedomówień, że kiedyś Yoko nie trawiłam, a teraz po prostu jest mi obojętna i "niech sobie będzie".
Ale tu muszę po części zgodzić się z Ritą, a po części z tobą. Owszem, nie wiemy co tak naprawdę Yoko czuła do Johna, jakie były ich relacje dokładnie itd. - tu sie z tobą zgadzam, ale Rita też ma sporo racji. Powiedz mi, czy zaraz po zamordowaniu swojego męża sfotografowałabyś jego połamane i zakrwawione okulary? Wybacz, ale ja bym tak nie potrafiła... nie potrafię niestety tego zrozumieć. A fakt, że parę dni po jego śmierci powędrowała do studia nagraniowego?
Dla mnie śmierć ukochanej osoby byłaby tak ważną sprawą, że nie wyobrażam sobie nawet bym mogła się tak zachować. Ale cóż, każdy ma inne pojęcie 'normalności'.
Akurat w tym poście przedstawiłam argumenty przeciw Yoko, ale podkreślam, że to nie oznacza, że tylko tę stronę Yoko dostrzegam
Pozdrawiam
powiedzialam, ze Yoko byla bogata - nie slawna. Juz wtedy pierwszy z czynnikow byl wystarczajacy, zeby ten drugi osiagnac. Gdyby Yoko miala taki kaprys, predzej czy pozniej doporowadzilabym do nagrania swojej plyty, nawet gdyby John nigdy nie stanal na jej drodze. Tym samym nie twierdze, ze nic dzieki niemu zawodowo nie zyskala. Zyskala, i to sporo - mowie tylko, ze moglaby dojsc do tego innymi drogami, nie bedac pania Lennon.
Nie wiem co zrobilabym po smierci mojego meza (i mam nadzieje, ze nigdy sie o tym nie przekonam). Ludzie maja rozne sposoby wyrazania emocji. Jedni siedza bite pol roku placzac, drudzy od razu biora sie do dzialania. Nie pokusilabym sie tu o stwierdzenie, ktory ze sposobow godzenia sie z odejsciem ukochanej osoby jest lepszy. Byc moze Yoko chciala przekazac cos swiatu, udowodnic, ze razem z Johnem nie zginela idea, tym samym cel zamachowca nie zostal w pelni osiagniety. Swiat krecil sie nadal, mimo, ze bez Johna.
Nawet patrzac na to mniej idealistycznie, nawet jesli zrobila to z czysto egoistycznych pobudek, nie wiem - po to, zeby latwiej sie pogodzic z zaistniala sytuacja, zeby nie siedziec bezczynnie - miala do tego prawo. Jej maz zostal zamordowany. Dla niego nie mogla zrobic juz nic - za to dla siebie tak. Czy gdyby spedzila nastepny rok, czy dwa zamknieta i pograzona w ciezkiej depresji swiat postrzegalby ja lepiej? Zamiast tego skierowala swoje emocje w cos konstruktywnego i kreatywnego. Nie winilabym jej za to. Nalezy tez zaznaczyc, ze Yoko miala wowczas kilkuletniego syna, ktory stracil ojca. Mial stracic tez matke, dlatego, ze byloby to lepiej postrzegane przez opinie publiczna?
Yoko ani mnie ziebi, ani parzy. Zrobila pare dobrych rzeczy w zyciu, pewnie zrobila tez rownie duzo glupich. Po prostu nie znosze nienawisci dla samej idei. Yoko "zniszczyla" Beatlesow, wiec trzeba krytykowac kazdy jej krok, podwazac wszystko, co powiedziala, wreszcie poddawac pod watpliwosci to, co laczylo ja z Johnem. Skoro byli razem, to bylo im dobrze. Przy zadnym z nich nie stal drugi z pistoletem. Dorosli ludzie podejmowali dorosle decyzje. Denerwuje mnie podejscie ludzi, ktorzy uwazajac sie z fanow Lennona, co wiecej - wielokrotnie podkreslaja, jak wazne byly dla nich poglady i postawa Johna. Jednoczesnie podwazaja najwazniejszy z nich - nie nienawidzic. Dyskredytuja kogos, kto dla ich idola bylo motorem dzialania. Kogos, o kim mowil, ze pomogl stac mu sie lepszym czlowiekiem. To nie jest w porzadku nie tylko wobec Yoko, ale tez wobec Johna.
Tak jeszcze tylko zlapie cie za slowko
za "pojecie normalnosci" konkretniej. Jakie jest Twoje? CO jest normalne, i dlaczego? Jaka jest definicja NORMALNOSCI???
Ja takze pozdrawiam
I tak dla scislosci zaznaczam: post ma na celu konstruktywna dyskusje, nie obrazanie, besztanie, czy grozenie paluszkiem. Moj punkt widzenia, kontra wasz
No hard feelings.
Po pierwsze nie rozumiem Twojego pierwszego zdania, bo dokładnie o to samo mi chodziło
także nie kapuję dlaczego tutaj się tłumaczysz co powiedziałaś, a czego nie
Pewnie, że mogłaby stać się znana nawet bez Johna, ale wiesz... to była okazja i szybki sposób na to
przynajmniej tak uważam.
Wcale nie uważam, żeby Yoko 'zniszczyła' Beatlesów, co najwyżej przyczyniła się odrobinę do narastającego napięcia w zespole, ale rozpadłby się on i bez jej udziału.
Każdy radzi sobie z odejściem bliskiej osoby w inny sposób, ale sposób Yoko naprawdę był w tym wypadlu niezrozumiały i trochę bezduszny. Co nie oznacza, że nie zrobiła nic godnego pochwały jeśli chodzi o podtrzymywanie pamięci o Johnie.
W pełni rozumiem co masz na myśli mówiąc, że nie pojmujesz fanów, którzy twierdzą, że wierzą w poglądy Johna, a nienawidzą Yoko. Wiem to nawet i z autopsji, bo sama kiedyś jej nie cierpiałam. Bolały mnie jej niektóre ostre i protekcjonalne wypowiedzi o The Beatles lub pozostałych członkach zespołu (pomijając Johna rzecz jasna
). Ale w końcu stwierdziłam, że nie można obarczać winą tylko Yoko, poza tym każdy ma wady i zalety. Teraz mam w tym przypadku podobną opinię do Ciebie, ale wiem mniej więcej co czują ci wielbiciele twórczości Lennona, którzy o Yoko najchętniej by zapomnieli.
Właśnie to co ja określiłam 'normalnością" było ujęte w nawias, żeby podkreślić śmieszność tego określenia, bo dla każdego ta 'normalność' jest czym innym, czyli to pojęcie jest czystą fikcją
tego określenia użyłam w formie wyszydzenia właśnie takich poglądów, które nie przyjmują do wiadomości, że dla kogoś coś może być normalne, ale dla drugiego to samo będzie największym wariactwem etc.
To by było na tyle, ale obawiam się, że większości spraw i opinii ciężko jest wyrazić drukiem, przez internet. Takie rozmowy są lepsze face to face
Choć w większości zgadzam się z Tobą