Wait - Pamiętam dokładnie chwilę, gdy pierwszy raz przesłuchałam ten kawałek.
To była zresztą moja pierwsza "płyta Beatlesów" (jakaś dziwaczna składanka <z Revolvera i Rubber Soul> wydawnictwa Selles...
) i wtedy to zaledwie poznawałam Beatlesów, wtedy odczuwałam pierwsze szalone, niepochamowane zrywy młodzieńczego
serducha, które tak bardzo wówczas kochało Beatlesów (kocha do dziś zresztą, tyle, że miłością bardziej stonowaną); i darzyło tę nową dla niewprawnego ucha muzykę nerwowym, bardzo niecierpliwym, ale spontanicznym uczuciem.
Hehe, ale sie rozpisałam o niczym.
Przypominam sobie, jakiego skurczu dostałam, gdzieś w okolicach klatki piersiowej, kiedy usłyszałam pierwsze słowa wyśpiewywane przez Johna, wtaczającą się za nim gitarę, a potem podkręcającą tempo perkusję... wtórujący Paul (czy ja już wspominałam, jak bardzo uwielbiam piosenki, w których ścierają się ich głosy, przekrzykują, współbrzmią itd. - wszystko jedno, byle razem! ??
). Bardzo beatlesowski utwór, może trochę nazbyt idealnie w ICH stylu, ale... to przecież Beatlesi, pierwsza klasa.
- 8
We Can Work It Out - Wybaczcie zwykłej, prostej fance, ale ja przepadam właśnie za takim głosem Paula - czystym, niemal krystalicznym - w zestawieniu z "brudnym", zachrypniętym wokalem Johna, na dźwięk którego duszę aż rozrywa, słychać niesamowity żal, smutek, smutno-pokrzepiającą konkluzję. Zabawne, że w tym utworze, w dwóch partiach zawarte są jakby dwa przeciwstawne podejścia do życia (naginam, ale specjalnie, dla nadinterpretacji
) - Paul odznaczający się jakby myśleniem w stylu "carpe diem"
i John z dewizą "memento mori" (chociaż nie tak bardzo pesymistyczną).
Dobrze, to nie jest odpowiednie podejście do tego kawałka, ale moje osobiste (a już nic nie poradzę na to, że głupawe
). - 8
What Goes On - Yyyyy, wiecie co... Ja naprawdę nic nie mam do country & western, ale... tu jakoś to wszystko zgrzyta, nie pasuje do tego zespołu, a i sam kawałek (nie chodzi tu o gatunek) jest po prostu nijaki, bazbarwny, niczym nie wyróżniający się z morza pozostałych. I dlatego... - 2 (nie mam serca, by postawić 1
)
What You're Doing - Nigdy specjalnie mnie nie porywał, żadnej charakterystycznej melodii, motyw jakiś taki drętwy, bez wyrazu - jedyne, co zachwyca to wokal (zaczynam zauważać, że zachwyt nad głosami Beatlesów zaczyna u mnie przeważać w tych wszystkich kompendiach
). Solidny, wypracowany - i co tu dużo mówić - po prostu ładny (choć ten przymiotnik jakoś tak nieprzekonująco brzmi, to jedyne, co przyszło mi na myśl
). - 5
When I Get Home - Numer z werwą, jękiem, przytupem - coś, co w Beatlesach bardzo cenię.
Nastrój, podniecenie buduje już samo wprowadzenie i chórem śpiewane "Whoaaaaaaah Whoaaaaaaaah". Nie jest może "When I Get Home" kawałkiem, który jakoś wybitnie lubię, ale też nie pogardzę, a na pewno nie przełączę w trakcie słuchania całego albumu - 6
When I'm Sixty-Four - Jestem jakaś inna - dla mnie to był zawsze bardzo "pepperowy" kawałek i bardzo bym żałowała, gdyby nie znalazł się właśnie na tej konkretnej płycie! Może moje przywiązanie, i to dość silne, wiąże się z tym, że melodię tej kompozycji zna się od dziecka (tak jak "Oh Darling!"), tylko niewielu przeciętnych słuchaczy zdaje sobie sprawę, czyjego jest autorstwa.
Zawsze jednak mam coś poprzestawiane w moim rozumieniu dorobku Żuków, bo mnie "When I`m Sixty-Four" zawsze będzie kojarzyć się właśnie z dzieciństwem, a nie ze starością.
- 8
Why My Guitar Gently Weeps - Cudo. Cudo. Cudo. Rany, naprawdę nie wiem, co dodać.
Kocham w tym samym stopiu obydwie wersje - zarówno akustyczną (jeszcze bardziej łagodną, delikatną, a przy tym znacznie lepszą wokalnie od wersji z Białego Albumu), jak i tę ze wspaniałą solówką i gitarowymi 'wtrętami' L`Angelo Mysterioso (hahahahah
)
Bardzo dobry tekst, ciekawy nastrój - esencja George`a Harrisona.
- 10
Why Don't We Do It In The Road - Ja wcześniej pisałam o krystalicznym głosie Paula, tak?
Hahah, początkowo, przyzwyczajona do zupełnie innej jego maniery, nie mogłam rozpoznać wokalisty w tym utworze - stawiałam na Johna, co najwyżej George`a (choć on mi nie pasował, ale przecież Lennon także). Szczęka mi opadła, dowiadując się, że to Macca.
Komentarz do zasadniczej części 'lirycznej': "hehehehe" (bo co tu można dodać?
). Pozytyw, beztroska, absolutny brak jakiejkolwiek pruderii - zawsze mi to (poza pierwszym) bardziej pasowało do Johna, ale w wydaniu Paula jest niegorsze.
- 7
Wild Honey Pie - Lubię! Dla mnie to smakowity przerywnik, wygłup, chwila wytchnienia na Białym Albumie.
Ciężko jest go ocenić, bowiem sam w sobie - gdyby miał pretendować do miana "utworu" - nie jest niczym zachwycającym (mało powiedziane), ale na albumie prezentuje się akuratnie... - 5
With A Little Help From My Friends - Niby Ringo źle śpiewa?
(hehehe)
Baaardzo pozytywny, radosny utworek; tysiąc razy lepszy od wszystkich innych wymyślnych wersji (a Cocker może się schować
). - 8
Within You Without You - Absolutny faworyt zestawienia; taki styl działa na mnie niczym lep na muchy lub też miód na niedźwiedzia.
Tym bardziej cieszy mnie, że aż tylu z Was tak wysokie noty mu wystawia; co mnie - słysząc pogłoski o obojętnym stosunku fanów do tej perełki - pozytywnie "rozczarowuje".
- 10
Words Of Love - Włosy aż się jeżą... ten numer w skali nudy przebija wszystkie "Whatgoeson-y" (:lol:). Powrót w przeszłość o co najmniej dekadę do nienajwyższych lotów potańcówek przy piwie, gdzie każdemu już obojętne, czy słucha łzawej, labidzącej ballady, czy też skocznego rock&roll`a.
Jak na Beatlesów i tamten rozdział ich twórczości, bardzo słabo i poniżej przeciętnej.
- 2