Bardzo trudny temat.
No bo jak wyróżnić jedną czy nawet dwie perły, by nie pokrzywdzić, nie umniejszyć wartości innych perełek.
Ale spróbuję...
Z TYM ŻE, żeby nie było, kocham WSZYSTKIE piosenki Johna. Po prostu, jeśli już miałabym wyróżnić, wybrałabym właśnie te.
Z twórczości Beatlesowskiej:
"Across the universe" - które mnie rozbraja, pozwala się rozmarzyć. John płynie tu po dźwiękach, po pięciolinii jak, nie przymierzając, autostopem przez galaktykę. Tyle, żę autostradą. Nie ma żadnych wybojów, ani dziur.
"In my life" - tutaj także dźwięki, ale przede wszystkim jednak tekst. Dojrzały, przemyślany, rozliczeniowy wręcz. Ileż razy nuciłam go sobie, myśląc o swoim życiu, swoich pasjach.
"A Day in The Life" - nie wiem, to ballada w ogóle? To taki gigant, że nawet ciężko mi go jednoznacznie gdziekolwiek przypiąć. W tym przypadku, podobnie jak to było przy "Across", decyduje dźwięk, melodia. Po prostu ją uwielbiam. Przy czym, zdecydowanie bardziej podoba mi się odrealniony śpiew Johna. Momenty, kiedy wchodzi Paul... no nie wiem, myslę, że chodzi o zmianę melodii. to już nie jest to.
Solowo-Lennonowo
"God" - bo tak. Bo tekst. Bo szał. bo wzrusza i rozwala. I trzepie po głowie. Takie lubimy najbardziej (

). Zawsze myślę o tej piosence przy okazji kolejnych rocznic śmierci Johna. Być może przez ten klip, przez ten początek:
http://www.youtube.com/watch?v=jknynk5vny8"Love" - bo czy da się prościej i piękniej powiedzieć, co to miłość? Geniusz, Johnny, miałeś rację, geniusz.
"Woman" - już nawet nie pamiętam, dlaczego. Bo od lat. Niemal od początku. Chciałabym, żeby to było grane kiedyś na moim ślubie.
"(Just like) starting over" - melodia, styl, tekst. Typowa piosenka o miłości w tym dobrym starym stylu. I taka radosna do tego, taka ciepła... Czuć tę miłość, ten nowy początek. Szkoda tylko... ach, wiecie, czego szkoda...
I zapomniałam o "Oh my love"! Wiedziałam, że o czymś zapomnę. To uwielbiam z tych samych powodów, co "love".