Nieświadoma premiery (myślałam, że to juz kilka dni po
) wybrałam się dziś na "Palimpsest" - film Konrada Niewolskiego. Główne role przypadły w udziale naszemu "narodowemu" duetowi A. Chyra - M. Cielecka.
Jakkolwiek raczej darzę estymą każdego z nich... to jednak, niestety, osobno.
Uprzedzam ewentualne domysły: nie, nie jestem walniętą fanką Chyry i to nie jest powód mojej awersji do filmów z nim w "parze" z Cielecką. Po prostu uważam, że do tej pory ich lepsze i najlepsze role pochodziły z osobnych projektów.
Tym gorzej, że Palimpsest nie przełamał tego 'dwójkowego" fatum, a ten jakże uroczy team wypadł cokolwiek blado.
Film opowiada historię policyjnego inspektora, który zostaje powołany do poprowadzenia śledztwa w sprawie śmierci (być może morderstwa) jego kolegi po fachu, prywatnie - przyjaciela. W trakcie poszukiwań kolejnych tropów i świadków bohater sam zostaje napadnięty przez dwóch nasłanych oprychów. Współpracownik Marka (imię głównego bohatera) podejrzewa, że tę dwójkę, być może, opłacił przed śmiercią Maciek, do którego mordercy wciąż usiłuje dotrzeć Marek. W międzyczasie nasz bohater powoli popada w swoiste szaleństwo, zaciera się granica pomiędy tym, co rzeczywiste, a tym, co jest jedynie wytworem jego wyobraźni. Miewa coraz częstsze przebłyski "wspomnień". Czy są to okruchy z jego fantazji, czy raczej tego właściwiego życia? Można byłoby sądzić, że w pewnym momencie wszystko zostaje wyjaśnione, gdyby... gdyby nie zakończenie.
Z początku wpadłam na to, aby nie robić z siebie 100% laika i trochę nagiąć swoją ocenę do ogólnych wrażeń pierwszych widzów.
Jednakowoż po chwili namyłu stwierdziłam, że takie opinie do tematu nic nie wnoszą.
No więc, prawda? Kawa na ławę, prosto z mostu, otwarte karty?
Niestety, zarówno Chyra, jak i Cielecka grają w tym filmie... drewniano. Cała wrażliwość, drobne gesty (tylko pozornie bez znaczenia), niemal niezauważalne grymasy, gra aktorska w taki sposób, by nie było widać gry - wszystie te zalety, które stanowiły, według mnie, o dobrym aktorstwie Andrzeja Chyry, zupełnie nie zaistniały na ekranie. Miałam uczucie, że postać głównego bohatera nie grał wcale Chyra, ale ktoś inny, pod jego maską.
Nie żartuję, nie przesadzam - ja naprawdę dotąd miałam (i nadal mam) go za całkiem porządnego aktora. Ale to przesada. Zbyt schematyczny sposób kreowania postaci.
Cielecka to co innego. Ona nigdy nie miała w sobie tej naturalności, gry 'bez odgrywania". Ale to akurat była jej zaleta, ona po prostu miała inny "charakter" budowania narzuconej roli. Ja, niestety, widziałam w tym filmie tylko odklepaną, pierwszą lepszą wizję bohaterki, którą miała się
stać (w trakcie kręcenia filmu, rzecz jasna
). To już i w "Trzecim" znalazła pomysł na znacznie ciekawiej przedstawioną postać.
Nawet Gonera, mimo, że tamtą dwójkę cenię znacznie bardziej, jak na swoje warunki zagrał o niebo lepiej (choś miejscami - np. scena na posiedzeniu lekarzy psychiatrów - nadto moralizatorsko).
Dobra, dobra: aż tak tragicznie nie jest, ale ponarzekać musiałam, bo spodziewałam się po nich czegoś znacznie lepszego.
No i zapowiedzi, tuż przed seansem, ekranizacji "S@amotności w sieci" mnie dobiły. Czy reżyserzy złączyli tę dwójkę jakąś niewidzialną pępowiną?
Sam film jest dość ciekawie wyreżyserowany i zmontowany. Choć i tu mam pewne zastrzeżenia. Nie wiem, jak ustosunkować się do tej modły, która zapanowała ostatnio w polskiej kinematografii. Mam na mysli takie poprowadzenie wydarzeń, które sieją spustoszenie i mętlik w umyśle widza. Chaos i przmieszanie przeszłości, przyszłości i teraźniejszości. Usilne łączenie konwencji (może reżyserzy boją się popadać w jedną, konkretną konwencję, by krytycy nie uznali tego za schematyczne? Eee, sama nie wiem....
) i dość denerwujące przyczepienie się do motywu jawy, snu, rzeczywistości i fantazji, jasnego umysłu i obłędu - w jednym (to już w ogóle ostatnio mega-modne
w kinie "europejskim").
Jest za to jedna, przyznaję, potężna zaleta "Palimpsest": nie da się o tym filmie tak po prostu zapomnieć. Wyjść z kina bez totalnego rozgardiaszu w głowie i przejść od niego, od tak, do porządku dziennego.
Do tej pory nie jestem do końa pewna,
o czym był ten obraz i co tak naprawdę w tej historii miało być, wedle fabuły, prawdziwe, a co jedynie urojeniem (głównego bohatera, jego zmarłego <żywego?
> przyjaciela czy... kogoś jeszcze innego
).
Ocena ogólna i podsumowanie: ciekawe, momentami frapujące (raz pozytywnie, raz negatywnie), ale nie fenomenalne.