Powoli temat zamienia się w rozmowę Fangorna z Fangornem... no trudno. W każdym razie, ostatnio wybrałem się na muzyczną eksplorację Japonii i znalazłem utwór, który zrobił na mnie takie wrażenie, że postanowiłem coś napisać i nawet wkleić tu na Forum, i nawet może ktoś też tego posłucha, a warto, więc pomijając tę pisaninę - link jest na dole.
Mowa o zespole
X Japan. Jest to formacja bardzo znana, więc możliwe, że o niej słyszeliście. Ponieważ nie jest to forum poświęcone muzyce metalowej, a na temat poświęcony muzyce metalowej nikt już nie wchodzi, więc nie wspomnę tutaj o albumach, jakie wydali, a w szczególności nie nadmienię o moim ulubionym, „Blue Blood” z 1989 r., na którym dawka energii, szybkości i szaleństwa dorównuje technicznej sprawności muzyków, przypominając najlepsze dokonania thrash metalu czy power/speed metalu spod znaku Helloween (szczególnie ich pierwszej płyty, „Walls of Jericho”); nie napiszę o tym, że na „Blue Blood” znaleźć można zarówno ekstremalnie szybkie, pędzące bez tchu kawałki jak wyborny „X”, piękne ballady jak „Endless Rain”, aranżacyjne odniesienia do muzyki symfonicznej („Kurenai”, „Rose of Pain”), orientalnej („Xclamation”), utwory krótkie, jak i bardziej rozbudowane („Rose of Pain”). Napiszę o tym:
„Art of Life” (1993)X Japan nieustannie się rozwijali, nie bali się eksperymentować, a ich ostatni album z 1996 r. reprezentuje odmienny styl niż pierwszy z 1988 r., pozostając jednak w szeroko rozumianym kręgu muzyki metalowej. Mniej więcej w połowie tej krótkiej działalności studyjnej (chociaż na przyszły rok zapowiedziany jest pierwszy od dwudziestu lat album) pojawiło się coś nawet jak na Japończyków niezwykłego. „Art of Life” – minialbum z jednym utworem, trwającym jednakże 29 minut! I między innymi dlatego go tutaj polecam, gdyż może zainteresować fanów muzyki progresywnej, których na Forum jest chyba sporo. Co dzieje się w ciągu tych 29 minut? Bardzo wiele i bardzo różnorodnie, a przede wszystkim niezwykle emocjonalnie (przynajmniej do mnie „trafiło” od razu), nie pozostawiając miejsca na nudę.
Pod względem muzycznym wyróżniłbym tu trzy elementy: zespół metalowy, orkiestrę symfoniczną i fortepian. Utwór zaczyna się krótkim akustycznym wstępem, by przejść do partii granych razem przez zespół i orkiestrę, przy czym często te dwie formacje „rywalizują ze sobą”; w połowie następuje solo na fortepianie, a w końcowej części wszystkie trzy elementy łączą się w jedną całość. Wszystko to spina wokal. Kluczem do interpretacji utworu wydaje się być tekst. I jeśli pominąć nie najlepsze akcentowanie i wymowę, zresztą i tak dobrą jak na Japończyków (tekst jest w języku angielskim) oraz nie najwyższy poziom językowy (powiedzmy, że na etapie naszego gimnazjum), to wyłania się historia o życiu i śmierci, miłości, rezygnacji i woli przetrwania, chęci do zmagania się z losem i poddaniu się bez walki. Tematyka ciężka, ale napisana, co daje się odczuć także dzięki ekspresyjnemu wokalowi, z potrzeby serca. Tekst napisany został po samobójczej śmierci ojca Yoshikiego (który jest liderem X Japan, kompozytorem utworu, gra na perkusji i fortepianie), opowiada więc o autentycznych przeżyciach wokalisty, a jeśli ociera się o pretensjonalność i naiwność, to można to łatwo wybaczyć szczerością wypowiedzi.
I tak na początku bohaterem targają wątpliwości co do sensu życia, gdy nie może on dojść do ładu, uwolnić się od cierpienia, odnaleźć spokoju przygnieciony do ziemi „wiatrem czasu”. „Jeśli to tylko sen, obudź mnie; jeśli rzeczywistość – po prostu mnie zabij” – krzyczy (samobójstwo w kulturze japońskiej – temat-rzeka). Bohater odgradza się od świata murem, nie pozwalając sobie na okazywanie emocji, licząc, że to uwolni go od cierpienia; popada przy tym coraz bardziej w apatię, depresję, a nawet szaleństwo. Próbuje zmienić swoje postępowanie, ale widzi tylko jedną drogę, popychającą go w stronę ciemności; słyszy głos kogoś kochanego, kto przekroczył już granicę między życiem a śmiercią. Traci powoli kontrolę nad swoim losem, pragnie znów spotkać się z osobą, którą stracił. Nie ma jednak odwagi targnąć się na własne życie, gdyż nadal wierzy w „szaleństwo zwane <<teraz>>” i nie może „uleczyć złamanego serca cierpieniem”. Wsłuchując się w siebie, odnajduje drogę, ociera łzy, rozbija mur, decyduje się nie tłumić już emocji i nadal żyć, gdyż „nie znalazł jeszcze tego, czego szuka”. Akceptuje cierpienie jako część życia, a nie śmierci. To tak w wielkim skrócie – gdy wokalista o tym śpiewa, nie brzmi to tak naiwnie.
Szamotanie się bohatera między życiem a śmiercią, między jedną skrajnością a drugą, jest wspaniale oddane w muzyce – mroczne skłonności, przybliżające bohatera do śmierci, jego ciemna strona są reprezentowane przez zespół metalowy; jaśniejszy sposób patrzenia, jasna strona bohatera to orkiestra symfoniczna (londyńska Royal Philharmonic Orchestra, dodajmy; skłonności Yoshikiego do muzyki klasycznej zaprowadzą go za rok do AIR Lyndhurst Hall i współpracy z - uwaga - George'em Martinem!). Sama walka bohatera przed podjęciem ostatecznej decyzji oddana jest dzięki niezwykłej, ośmiominutowej partii solowej fortepianu, która może wydawać się muzycznie nie na miejscu, formalnie może odrzucać, ale idealnie oddaje wątpliwości targające bohaterem, podporządkowując się narracji tekstu. W decydującym momencie tej fortepianowej walki wewnętrznej ukojenie przynosi orkiestra symfoniczna. Na końcu wszystkie trzy elementy spajają się w jedno: orkiestra nie rywalizuje już z zespołem, pojawia się także fortepian – razem tworzą jedną muzykę. Na zakończenie wszystkie instrumenty milkną, by wybrzmiał głos samego wokalisty.
Wspomnieć także należy o świetnej, wyrazistej produkcji, dzięki której wszystkie tak różnorodne partie muzyczne są czytelne, i o sporej dawce melodyjności (coś, co udawało się X Japan już od pierwszej płyty). Oraz o tym, że utwór był ogromnym hitem (600 tysięcy sprzedanych egzemplarzy), co może pozytywnie zaskoczyć, biorąc pod uwagę choćby czas jego trwania.
Mnie utwór „rozwalił na kawałki”... W każdym razie gorąco polecam fanom muzyki!
https://www.youtube.com/watch?v=0eqmkgSeYjI