Polski Serwis Informacyjny The Beatles

Istnieje od 2001 roku. Codzienna aktualizacja, ksiazki, filmy, plyty.
jesteś na Forum Polskiego Serwisu Informacyjnego The Beatles
Obecny czas: Czw Mar 28, 2024 7:09 pm

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 120 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: Wto Wrz 29, 2015 5:36 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Maj 10, 2006 10:11 am
Posty: 1293
Miejscowość: Piernikowo
Fangorn napisał(a):
To ja też muszę sprostować, bo teraz zobaczyłem, że nie wyraziłem się dostatecznie jasno - oczywiście chodziło mi o musical filmowy. Ja jestem zakręcony na punkcie filmów, więc pewnie nie zwróciłem uwagi, że brakuje wyjaśnienia, że chodziło mi o film. Wiem, że powstają polskie musicale sceniczne :)
Ostatni polski musical filmowy z prawdziwego zdarzenia (i dostępny w szerokiej dystrybucji) to chyba "Lata dwudzieste... lata trzydzieste" Janusza Rzeszewskiego (1983) albo "Hallo Szpicbródka" (1978) Mieczysława Jahody. (Piszę "chyba", bo żadnego nie widziałem)


Aj, to ja powinnam się domyślić. Wybacz mi!
"Lata 20, lata 30" sama muszę nadrobić, ale Szpicbródkę polecam z czystym sumieniem! Jest fantastyczny w każdym calu! I ta obsada!

_________________
"Czekaj i nie trać nadziei"
"Żeby czekać trzeba żyć"
"Do, or not do - there is no try"


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Paź 16, 2015 1:25 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Wprawdzie "Music Mana" nadal nie obejrzałem (ale nadrobię), lecz wczoraj widziałem inny musical i chyba znów mnie wciągnęło w ten gatunek filmowy. Ten musical to "Jentł" z 1983 r. - dzieło Barbry Streisand (reżyseria, scenariusz, produkcja i tytułowa rola) na podstawie opowiadania Isaaca Bashevisa Singera oraz sztuki tegoż i Lei Napolin. Jest to opowieść o młodej aszkenazyjskiej Żydówce, która wbrew zakazom religijnym i tradycji uczy się teologii od ojca-rabina, a po jego śmierci podejmuje naukę w jesziwie - przebierając się przy tym za chłopca (żydowskie kobiety nie uczyły się w szkołach, a już na pewno nie w religijnych). To prowadzi do daleko idących komplikacji, z których pierwszą jest miłość Jentł do kolegi ze szkoły.

Film niezwykle mi się spodobał, a to z kilku względów. Od końca: rzecz dzieje się na Lubelszczyźnie na początku XX wieku (w końcu to na podstawie Singera) - bohaterka uczy się w Bychawie, odwiedza także Lublin. Samo przedstawienie polskiej prowincji z końcowego okresu zaboru rosyjskiego śmieszy raczej naiwnością przekonań twórców (nie popisali się robiąc, jak to się dziś mówi, "research" historyczno-kulturowy :wink: ): o ile wioska, z której pochodzi Jentł, ma dość prawdopodobny charakter, to Bychawa wygląda jak Kraków, a Lublin całkiem jak Praga (bo rzeczywiście zdjęcia były kręcone w Pradze). Czyli na minus względem np. "Skrzypka na dachu". Ale dalej jest już lepiej.

To, co mnie głównie skusiło do obejrzenia tego filmu, czyli tematyka żydowska. Realizacja problematyki pozycji kobiety w społeczeństwie żydowskim jest całkiem niezła i hipotetycznie możliwa. Cała "przebieranka" Jentł wykorzystana zostaje do ukazania na jak stratnej, wręcz upośledzonej pozycji stała kobieta względem mężczyzny w środowisku żydowskim. W patriarchalnej strukturze opartej na zasadach religijnych rola kobiety była sprowadzona niemal wyłącznie do sfery domowej - matki, żony i gospodyni - i chyba jedynie przewrót w postaci udawania mężczyzny, jak w filmie, mógł tę pozycję jakoś zmienić. W porównaniu do ówczesnego społeczeństwa polskiego - pozycja kobiet była taka, jak u nas w średniowieczu. Pomysł udawania mężczyzny (swoją drogą, to Barbra Streisand ze swoją specyficzną urodą nadaje się do tej roli idealnie) rodzi oczywiście kolejne pytania - o własną tożsamość, cenę jaką płaci się za wyrzeczenie się własnej płci (i czy to w ogóle jest możliwe), role społeczne przypisywane płciom (a te w społeczności żydowskiej były, co widać w filmie, niezwykle sztywne i jasno określone), zasadność systemu opartego na przekonaniu o niższych zdolnościach intelektualnych kobiet, pogodzenie tradycji z nowoczesnością, możliwość wyboru własnej drogi życiowej... Problemy te przedstawiono bardzo przekonująco i do tego - w formie musicalu.

Przez tematykę sama warstwa musicalowa jest dość ciężka. Po pierwszym przesłuchaniu utwory wydają się niesamowicie do siebie podobne i - szczerze mówiąc - niespecjalnie wpadające w ucho. Za to na pewno idealnie oddające wątpliwości i emocje rozdzierające bohaterkę oraz wspaniale i z pasją wykonane przez Barbrę Streisand (bo tylko ona śpiewa w filmie - co ciekawe, często w formie "śpiewania w myślach" albo w ukryciu, gdy nikt jej nie słyszy; bardzo realistycznie, bez naruszania dramatycznego prawdopodobieństwa i bez "zawieszania" czasu i świata przedstawionego, by tylko zaśpiewać piosenkę). W sumie, to i bez piosenek film broniłby się właśnie przez swoje wykonanie - aktorstwo jest na bardzo wysokim poziomie, realizacja także, i przede wszystkim świetnie poprowadzony wątek (melo-)dramatyczny. Może to przez moje zainteresowanie tematyką żydowską, ale uważam, że nawet osoby niezorientowane w tej kwestii odnajdą w filmie inne zajmujące wątki, o których pisałem wyżej. W każdym razie polecam.

Poza tym jako wielbiciel filmowych szaleństw z satysfakcją obejrzałem trzy zwariowane musicale - "Moulin Rouge" Baza Luhrmanna oraz "Tommy'ego" i (przede wszystkim) "Lisztomanię" Kena Russella. Ten drugi z epizodyczną rolą naszego Ringo jako papieża :)

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Nie Paź 25, 2015 9:12 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Fangorn, serdecznie dziękuję Ci za fantastyczną recenzję "Yentl". Myślę, że największym dowodem uznania z mojej strony jest fakt, że po jej przeczytaniu sięgnęłam właśnie po ten musical i w pełni podzielam Twój nad nim zachwyt. Film jest tak interesujący i czarujący, że nawet nie zauważyłam, kiedy minęły te nieco więcej niż dwie godziny :) Przede wszystkim urzekająca jest w nim sama historia, a także główna bohaterka, której przez cały czas aż chce się kibicować i wspierać w walce przeciwko wszystkim tym sztywnym podziałom i konwenansom, które wymieniłeś. Duża w tym zasługa odgrywającej Yentl Barbry Streisand, która jest w stu procentach przekonywująca w kreowaniu swojej postaci. Jedyny zarzut mam do samych piosenek - tak jak słusznie zauważyłeś, wszystkie brzmią do siebie bardzo podobnie. Tymczasem mając na względzie tak tematykę filmu, jak bogate źródło inspiracji, jakim jest muzyka żydowska, a także niesamowity głos Barbry Streisand - ma się pewne wrażenie niedosytu czy bardziej niewykorzystanego potencjału. W temacie piosenek bardzo podobał mi się jednak pomysł "śpiewanych" wewnętrznych komentarzy bohaterki do otaczającej jej rzeczywistości, w szczególności roli i pozycji kobiet w tradycyjnym społeczeństwie żydowskim. Jest to na pewno musical, który będę każdemu polecać :)

A przy okazji wspomnę jeszcze o dwóch musicalach, które obejrzałam w ostatnim czasie. W ostatni weekend wybrałam się do Krakowa, aby obejrzeć "Braci Dalcz i Spółka" w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Do zakupu biletu na ten spektakl zachęciło mnie nazwisko reżysera Wojciecha Kościelniaka, a ponadto fakt, że przedstawienie zostało oparte na motywach powieści Tadeusza Dołegi-Mostowicza pod tym samym tytułem. Ponieważ powieść kiedyś przeczytałam z ogromnym zainteresowaniem, byłam ciekawa rezultatu przeniesienia jej na scenę, a forma musicalowa była dodatkowym wabikiem. Może to właśnie ogrom oczekiwań spowodował, że ze spektaklu wyszłam nieco rozczarowana. Głównym tego powodem była jednak, jak mi się wydaje, dość nietypowa formuła musicalu. Większość partii śpiewanych w nim wykonywana była bowiem nie przez bohaterów spektaklu, lecz przez trzy urocze panie, które przez cały czas stały z boku sceny i śpiewając pełniły rolę albo narratora, albo wręcz komentatora zdarzeń. Takie rozwiązanie przyniosło bardzo często brak "wyodrębnionych" osobnych piosenek - była to bardziej właśnie "śpiewana narracja", i często miało to miejsce również w przypadku piosenek śpiewanych przez bohaterów. W oprawie muzycznej zdarzały się momenty jaśniejsze - tutaj przede wszystkim utwór solo w wykonaniu głównej bohaterki spektaklu https://youtu.be/nFXxzTLq7PU?t=327 - ale większość piosenek niestety nie zapadła mi ani w pamięć, ani w serce. Można powiedzieć, że gdy już przyzwyczaiłam się do takiej a nie innej formuły spektaklu zaczął on mi się nawet podobać, ale wciąż nie był to niestety jeden z najlepszych musicali, jakie widziałam.

A może na taką a nie inną moją ocenę "Braci Dalcz..." wpłynął fakt obejrzenia przeze mnie nieco wcześniej innego musicalu w reżyserii Kościelniaka, a konkretnie - telewizyjnej realizacji musicalu "Chłopi" w Teatrze im. Danuty Baduszkowej w Gdyni. Od dawna miałam straszną ochotę zobaczyć ten spektakl na scenie, ale że jakoś nigdy terminy w repertuarze teatru mi nie odpowiadały, w końcu nie wytrzymałam... Obejrzałam więc wersję z TV i muszę powiedzieć, że nawet w wersji nie na żywo było to absolutnie TO. Jestem tym musicalem absolutnie zachwycona! Oczywiście w stosunku do literackiego pierwowzoru fabuła musiała zaliczyć sporo cięć i nieco uproszczeń, ale tu rozumiem i nie mam zastrzeżeń (poza jednym momentem, który z powodu luki w historii dla osób nie znających powieści jest IMO całkowicie niezrozumiały). Poza tym prawie wszystko oceniam jako rewelacyjne! Wspaniałe sceny zbiorowe (obierania kapusty, darcia pierza czy jarmarku https://www.youtube.com/watch?v=f6gsWCqFd_8), cudowna, spójna i nieprzeładowana scenografia, fantastyczni aktorzy i przede wszystkim oparta na tradycji ludowej oprawa muzyczna! Niektóre z piosenek były według mnie całkowicie zaskakujące, (jak na przykład monolog Jagustynki przy wigilijnym stole wyrażający... wątpliwość w nadejście zbawienia czy też pieśń Jagny o pragnieniu życia nieobarczonego koniecznością ciężkiej pracy https://www.youtube.com/watch?v=tbLNrMwwfNg) a inne przejmująco smutne (tak jak śpiewana przez Kubę i Witka piosenka o sieroctwie i samotności). Tutaj może troszeczkę brakowało mi jakiegoś utworu, w którym Jagna opowiedziałaby o trudach funkcjonowania takiej osoby jak ona w lipeckiej społeczności (jakoś podświadomie myślałam, że to oczywisty i naturalny temat na utwór), ale to w sumie drobny minusik.

Znakomitym zabiegiem było wprowadzenie do spektaklu postaci wrażliwego, empatycznego, a przy tym kompletnie bezradnego Anioła, który - odziany w łachmany - towarzyszy bohaterom w najważniejszych i najdramatyczniejszych chwilach, ale pomimo wielkich chęci i szczerej empatii nie jest w stanie im w jakikolwiek sposób pomóc. Aktorka odtwarzająca tę postać to kolejny ogromny plus spektaklu, zarówno pod względem warsztatowym, jak i wokalnym: https://www.youtube.com/watch?v=f6rXi0-1o_Q .

Podsumowując, uważam, że żaden fan musicalu nie będzie zawiedziony, jeśli obejrzy "Chłopów", stąd zachęcam do odwiedzenia Gdyni lub obejrzenia realizacji telewizyjnej :)

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Paź 26, 2015 7:48 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Maj 10, 2006 10:11 am
Posty: 1293
Miejscowość: Piernikowo
Całkowicie popieram opinię na temat "Chłopów"! Zresztą jak i wszystkich produkcji Kościelniaka i Baduszki w ogóle (wspomniany przeze mnie powyżej "Zły", czy wcześniejsza produkcja - REWELACYJNA "Lalka")!
Polska musicalem stoi!!!

_________________
"Czekaj i nie trać nadziei"
"Żeby czekać trzeba żyć"
"Do, or not do - there is no try"


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Sty 12, 2016 5:05 am 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Obejrzałam jakiś czas temu również i wspomnianą przez Ciebie "Lalkę" i niestety kompletnie mnie nie przekonała :( Powiem więcej, ona była bardzo w stylu przedstawienia w Teatrze Słowackiego, które recenzowałam wcześniej. Czyli nie do końca moja stylistyka musicalu niestety. Wolę, jak Kościelniak jest musicalowo bardziej "konserwatywny", tak jak właśnie w "Chłopach". Akurat w "Lalce" nie bardzo rozumiem reżysera i nie bardzo też pojmuję zamysł artystyczny projektanta kostiumów. Dlaczego, u licha, Izabela Łęcka przez całe przedstawienie lata w pantalonach, tiurniurze i gorsecie?! Wiem wiem, zapewne ma to symbolizować jej ubogie wnętrze, ale naprawdę nie zawsze trzeba widzów tak od razu symbolem po oczach walić* :roll: ... A mnie się jeszcze autentycznie zimno robiło, jak ją w tych pantalonach widziałam, i dosłownie życzyłam sobie, by ktoś ją wreszcie ubrał ;) Tak więc tu akurat jestem na nie, chociaż Kościelniak jak widać i dam mu jeszcze szanse na pewno. Teraz kusi mnie jego "Opera za trzy grosze" we wrocławskim Capitolu, ale na razie nie grają - o i jeszcze jego "Mistrz i Małgorzata" kusi mnie też bardzo.

*Przypomniał mi się jeden z bardziej udanych według mnie skeczy Kabaretu Moralnego Niepokoju - o "Weselu" Wyspiańskiego - w którym Pan Młody pyta (parafazując), "A czego symbolem na tym weselu był rozlany barszcz?" "Symbolem krwi rozlanej w powstaniach"; "A pogięte widelce?", "Symbolem braku powstańczej broni"; "A przepraszam, to może mi ktoś wytłumaczy, czego symbolem w takim razie miał być czerstwy chleb?!" "A to prostu g***iana piekarnia" ;)

Ale ja nie o tym chciałam :) Piszę przede wszystkim, by wielbicielom musicalu zarekomendować "Cabaret" w stołecznym Teatrze Dramatycznym.

Nie jest to wprawdzie widowisko z "Romowym" rozmachem i efektami, ale jest bardzo dobrze zrealizowane, zagrane i zaśpiewane. MIłośnicy ekranizacji z Lizą Minelli będą dodatkowo dość zaskoczeni, gdyż spektakl opiera się na rzeczywistym musicalu z 1966 roku, nie zaś na jego zmienionej (i dość przy tym spłyconej) wersji filmowej. I jest to być może nawet najważniejszy powód, dla którego warto się do Dramatycznego wybrać - po to, aby zamiast "Mein Herr" i "Maybe This Time" usłyszeć kilka piosenek w ich oryginalnych "okolicznościach": (m.in. "Heiraten" czy "Tomorrow Belongs To Me") i by usłyszeć też kilka innych, które z filmu wyleciały - bo nie miały w nim sensu z racji poprzestawianych lub kompletnie zarzuconych wątków (których wyrzucenie zresztą odbyło się z wielką szkodą dla filmu - nie wiem na przykład, dlaczego zdecydowano się zarzucić smutny, acz piękny wątek Fraulein Schneider i Herr Schulza).

Chyba najmniej przekonująca aktorsko była dla mnie para odtwarzająca główne role. Nie jestem fanką filmowej kreacji Lizy Minelli, ale i w tym konkretnym wydaniu scenicznym Sally Bowles czegoś w moim odczuciu brakowało. Trochę lepszy, a już zdecydowanie bardziej wyrazisty od swego filmowego odpowiednika jest Mateusz Weber w roli Bradshawa - ale to pewnie również dlatego, że dzięki nieobciętej fabule mógł się parę razy "wykazać" tam, gdzie Michael York mógł być tylko kompletnym mydłkiem ;) Za to inne postacie - pychota! Najbardziej obawiałam się o konferansjera, bo jak tu się komukolwiek mierzyć z legendarną kreacją Joela Greya, ale Krzysztof Szczepaniak dał radę (i dostał największe brawa :D). Cudowni są Agnieszka Wosińska jako wspomniana panna Schneider i Piotr Siwkiewicz (znany nam skądinąd z głównej roli w "Yesterday") jako pan Schnaider, bardzo przekonujący jest Tomasz Budyta jako Herr Ludwig i absolutnie fantastyczna jest Magdalena Smalara w roli prostytutki panny Kost :) No i oczywiście dziewczęta z kabaretu są świetne - w istocie "each and every one a virgin!" ;)

Jedno jest pewne: od teraz jestem fanką Cabaretu-musicalu, a nie filmu ;)

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Czw Sty 14, 2016 5:21 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Maj 10, 2006 10:11 am
Posty: 1293
Miejscowość: Piernikowo
Ano widzisz, Rito. Może polecę banałem, ale znowu się sprawdza: ilu ludzi, tyle gustów i opinii. chociaż mi to zupełnie nie wadzi. Jest o czym rozmawiać, dyskutować.

U mnie ostatnio srogi musicalowy przestój. Aż nie ma o czym pisać.

Spieszę tylko ze smutną wieścią - zmarł Alan Rickman - wybitny aktor, niezapomniany sędzia Turpin ze "Sweeney Todda". Ach, pęka ostatnio serce, pęka...

_________________
"Czekaj i nie trać nadziei"
"Żeby czekać trzeba żyć"
"Do, or not do - there is no try"


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Czw Sty 14, 2016 6:20 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
W kontekście śmierci Rickmana powiem tylko, że ostatnio spotykają mnie dziwne zbiegi okoliczności, w stylu słucham sobie czegośtam Beethovena i tego samego dnia ten sam utwór leci w jakimś filmiku na YouTube, który włączyłam.

A dziś rano... oglądałam "Rozważną i romantyczną". Zupełnie przypadkiem, na zasadzie "dawno tego nie widziałam, trzeba sobie przypomnieć". Oglądałam i myślałam o tym, że Rickman to taki genialny aktor i że pewnie zagra jeszcze w wielu świetnych filmach.

Skończyłam oglądać, weszłam do Internetu i aż mnie zmroziło.
Wiedziałam już, że niestety nie zagra :cry: Strasznie smutna wiadomość.

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sty 15, 2016 1:22 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Maj 10, 2006 10:11 am
Posty: 1293
Miejscowość: Piernikowo
Też mi się tak bardzo często zdarza. To trochę metafizyczne, prawda? Jakby człowiek podświadomie czuł. Jaksie wibracje, czy coś...

_________________
"Czekaj i nie trać nadziei"
"Żeby czekać trzeba żyć"
"Do, or not do - there is no try"


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Nie Sty 17, 2016 1:56 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
"Kabaret" muszę szybko nadrobić, bo jeszcze nie widziałem tego filmu.

Niedawno - prawie przypadkiem, bo nie miałem takiego zamiaru - byłem w kinie na filmie "Córki dancingu", który zrobił na mnie spore wrażenie. Szczególnie jak na polskie kino jest to film niezwykły. Rita powiedziała, że jak nie napiszę paru słów o filmie, to się na mnie obrazi, więc szybko skleciłem parę zdań :wink: Średnio mi to wyszło, nie miałem natchnienia :wink: (to moja ulubiona wymówka)

Sex, drugs & disco

Rok 2015 zapisze się w annałach polskiej kinematografii złotymi zgłoskami. Oscar dla „Idy”, popularyzacja dokonań polskich twórców na arenie międzynarodowej, coraz więcej pełnometrażowych produkcji w regularnej dystrybucji kinowej, eksploracja nowych gatunków, do których rzadko sięgano. W naszym kraju powstał bowiem w tym roku prawdziwy film wojenny (pierwszy od 1998 roku), a także pierwszy od ponad trzydziestu lat musical. To jeden z dowodów na to, że polskie kino rozwija się i nie boi wyzwań.

Musical, którym polskie kino zamyka kalendarzowy rok 2015, to „Córki dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej. Pełnometrażowy debiut, i to w wymagającym gatunku z punktu widzenia reżyserii. Debiut niezwykle odważny, oryginalny i udany, choć może nie idealny, ale stanowiący w polskim kinie nową jakość.

Smoczyńska nie traktuje musicalu kanonicznie – niewiele jest w filmie klasycznych, zbiorowych scen tanecznych, skomplikowanych układów choreograficznych, szybkiego montażu, dominują stosunkowo długie ujęcia. Reżyserka przekornie wykorzystuje elementy musicalu, przedstawiając je w inny niż do tego przywykliśmy sposób. W zakresie opowiadania historii bardziej przypomina on „Jentł”, o której wcześniej pisałem, niż rozbuchane amerykańskie realizacje w stylu „Upiora w operze”. Sama historia natomiast mogłaby z powodzeniem stać się kanwą hollywoodzkiego filmu.

Bohaterkami „Córek dancingu” są dwie młodziutkie syreny, Srebrna (Marta Mazurek) i Złota (Michalina Olszańska), które – jak to syreny – są obdarzone przepięknym głosem. Postanawiają więc zrobić karierę na estradzie. Traf chce, że nie trafiają do Hollywood, a do Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej połowy lat 80. Wkrótce jedna z nich się zakochuje, co rodzi nieprzewidziane komplikacje.

Miłość, potrzeba przynależności, akceptacji, lojalność, przyjaźń, zazdrość, chęć zysku – motywacje, którymi kierują się bohaterowie „Córek dancingu”, są uniwersalne i zrozumiałe dla każdego. Scenarzysta wpisuje tę historię w ramy znanej nam wszystkim baśni, zachowując charakterystyczne dla niej elementy. Syreny są piękne i powabne, mają władzę nad mężczyznami, kuszą je swym ciałem i głosem, ale potrafią też być okrutne. Dla niewinnej, trudnej i pięknej miłości nie ma miejsca w świecie, w którym liczą się pieniądze i wygody. Nieco sentymentalne i w gruncie rzeczy niezbyt oryginalne punkty tej historii, które wcześniej już gdzieś widzieliśmy, zostają wygrane w jeden podstawowy sposób – choć historia miłosna jest opowiedziana na serio, cała reszta już nie.

Film zaczyna się od sceny wyłowienia z Wisły pięknych i obdarzonych cudownym głosem syren przez grupę pijaków zawodzących „Beatę z Albatrosa”. Za chwilę okazuje się, że tych dwóch niechlujnie ubranych mężczyzn i zaniedbana kobieta to członkowie zespołu przygrywającego klientom ekskluzywnego warszawskiego lokalu (w tych rolach Kinga Preis, Andrzej Konopka i Jakub Gierszał). Chwilę potem wraz z kierownikiem sali (wyborny Zygmunt Malanowicz, dawno nie widziany na ekranie) w bezpardonowy i niezbyt szarmancki sposób na zapleczu sprawdzają płeć wyłowionych niedawno cudów natury. Liczba dziwacznych, kuriozalnych, zabawnych pomysłów i scen jest tak duża, że nie ma sensu ich dalsze wypisywanie. „Córki dancingu” bowiem w wyraźny sposób odwołują się do stylistyki kampu – coś, czego w polskim kinie nie doświadczamy zbyt często. Dialogi są w zamierzony sposób tandetne i błahe, często niezwiązane ze sobą, scenografia i kostiumy są wyraźnie kiczowate, a słowa piosenek nawet nie udają, że aspirują do miana poezji. W produkcji sporo jest także do nawiązań do innych filmów i wytworów kultury, twórcy często „puszczają oko” do widza – poczynając od głównej linii fabularnej, czyli syren w Warszawie, przez motyw miłości człowieka i bestii (vide Saga „Zmierzch”), po dialog z najczęstszym wyobrażeniem PRL-u lat 80. jako doliny siermiężnej szarości. I jak to kampowe filmy, ten także przesiąknięty jest erotyką – i to nie tylko heteroseksualną (w tle widać kilka odważnych obyczajowo, jak na polskie kino, scen).

Ponadto „Córki dancingu” to także musical. Jest kilka scen z taneczną choreografią (szczególnie w klubie, w którym rozgrywa się większość filmu, oraz jedna wyborna sekwencja w domu towarowym) i całkiem sporo piosenek – zarówno oryginalnych, jak i pochodzących z epoki. Sięgnięto zarówno po przeboje światowe („I Feel Love” Donny Summer), jak i po najbardziej obciachowe polskie piosenki lat 80. (z „Bananowym songiem”, „Daj mi tę noc” i „Byłaś serca biciem” na czele). Utwory oryginalne, skomponowane przez zespół Ballady i Romanse, są utrzymane w klimatach art rocka czy indie popu. Co, wbrew pozorom, komponuje się z ogólną ironią i tandetą bardzo ładnie, może właśnie przez tak wyraźny kontrast. Same utwory są interesujące muzycznie, zapadające w pamięć (przynajmniej zaraz po seansie można kilka zanucić, co nie zdarza się w przypadku wszystkich musicali), świetnie wykonane przez aktorów grających poszczególne role, a w sferze tekstowej dobrze oddające emocje bohaterów (które nie są – co zamierzone – szczególnie kompleksowe i trudne do odszyfrowania, co skutkuje równie prostymi i celnymi tekstami w stylu: „Ja smutna, ty smutny, oni smutni, wszyscy smutni jak cholera”). W tekstach piosenek sporo jest również zaskakujących i ciekawych metafor i porównań operujących zrozumiałym, prostym słownictwem, co zbliża te utwory (również biorąc pod uwagę muzykę) do twórczości Kasi Nosowskiej, Julii Marcell czy Gaby Kulki. Jak wspominałem wyżej, także same dialogi są proste i celne, niewymuszenie zabawne, czasem „tak złe, że aż dobre” (np. rozmowa Złotej z milicjantką). Na uwagę zasługują także zdjęcia, ładnie uwypuklające tandetną scenografię lokalu skontrastowaną z szarzyzną mieszkania bohaterów i operujące zaskakująco długimi ujęciami. Sekwencje piosenek są sprawnie zmontowane, pod względem technicznym dobrze widać znaczny postęp polskiego kina w synchronizacji dźwięku w ostatnich latach (co w musicalach jest niezwykle ważne).

Szkoda jedynie tego, że nie wykorzystano potencjału do zupełnie innego niż dotychczas pokazania Polski lat 80. Wspaniała sekwencja w domu towarowym i na Pałacu Kultury i Nauki, kilka migawek z telewizora i kulisy funkcjonowania stołecznego lokalu rozrywkowego to jednak trochę za mało. Wielkie brawa należą się jednak za odwagę samego podjęcia tematu, pomysłowość usadowienia filmu w silnie zmitologizowanym fragmencie historii Polski, w charakterystycznej przedostatniej dekadzie XX wieku, i pokazanie tego czasu z zupełnie innej niż zwykle perspektywy - jako epoki minionej, ale nie odległej mentalnie; jako czasu pełnego życia, a nie smutnych kolejek ciągnących się po ulicach; jako czasu powstawania kodów kulturowych czytelnych dla współczesnego polskiego odbiorcy (dom towarowy, program „997” w telewizji z charakterystyczną czołówką, którą wiele osób pamięta do dzisiaj, czy muzyka z tych lat, która obecna jest w świadomości także osób urodzonych później). Nawet jeśli „Córki dancingu” nie wywracają do góry nogami naszego postrzegania lat 80., to robią ku temu spory krok. Uważam, że przydałoby się w końcu odczarowanie w kinie lat 80. jako jedynie dekady „Solidarności”, walki o wolność, stanu wojennego i wszechobecnej szarzyzny, braku perspektyw i narodowej depresji. Mimo niewykorzystania w pełni wielkiego potencjału, „Córki dancingu” robią to samo dla filmowych lat 80. co dla dekady wcześniejszej zrobiła „Pani z przedszkola” Marcina Krzyształowicza, przedstawiająca lata 70. w estetyce komiksu i stylowego, kolorowego wzornictwa.

W takiej lekkiej, ale pełnej stylizacji formule dość łatwo się pogubić. Momentami ma się rzeczywiście wrażenie, że kolejne sceny erotyczne są tworzone niejako same dla siebie; dodając do tego formułę musicalu, w kilku momentach film staje się tylko sekwencją kolejnych scen, bez celu, jakim powinno być budowanie filmu jako całości. Na szczęście takie wrażenie pojawiło się podczas seansu jedynie kilka razy, a niedostatki świetnie pokrywane są przez atrakcyjną formę, niepoprawną politycznie tematykę i szaleństwo wypływające z co drugiej sceny. Poza tym, umówmy się, ten film w założeniu nie miał nieść ze sobą niczego więcej poza rozrywką. I ten cel wypełnił wyśmienicie.

Żeby w pełni „kupić” oferowany przez Smoczyńską świat syren, kiczu i seksu, trzeba (niestety) po prostu lubić takie dziwne, specyficzne filmy. Mogę sobie wyobrazić (i nawet zrozumieć) opuszczających salę kinową zniesmaczonych widzów, którzy oczekiwali czegoś innego niż zwichnięta baśń dla dorosłych z piosenkami. Nie każdy też lubi bawić się w postmodernistyczne wychwytywanie nawiązań i smaczków. Ale ci, którzy czerpią przyjemność z zabawy twórców z widzem i nie podchodzą zbyt poważnie do filmu, akceptują to, że kino może być także niezobowiązującą rozrywką, zostaną usatysfakcjonowani. Dostaną niebanalną i atrakcyjną wizualnie, interesującą muzycznie, ironiczną i lekką opowieść, jakiej dawno nie było w polskim kinie.

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Nie Sty 17, 2016 11:32 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
No i co? Warto było zaszantażować Fangorna (chociaż nie do końca było aż tak dramatycznie, jak on twierdzi ;) ), aby móc przeczytać TAKĄ recenzję!

Ale też trochę jest mi z powodu tej recenzji smutno, bo teraz, zachęcona tym, co napisał Fangorn, wybiorę się do kina na ten film przy najbliższej dogodnej dla mnie okazji i.... zapewne nie będę mogła już napisać o filmie niczego odkrywczego :( ;)

A tymczasem przypomniało mi się, że przecież jeszcze w starym roku byłam na jeszcze jednym musicalu w reżyserii Kościelniaka - na "Hallo Szpicbródka" w stołecznej Syrenie. Myślę, że sama historia, na której opiera się musical, może być Wam znana z genialnego filmu z Piotrem Fronczewskim w roli głównej. A więc po co wybierać się na spektakl do Syreny, skoro nikt nie może się równać z fantastyczną kreacją Mistrza? A jednak... zobaczyć musical na scenie to zupełnie inne przeżycie, bo od tego w końcu musicale są, aby je na żywo oglądać. Nawet znane już utwory doznane "bezpośrednio" ze sceny nabierają jakby innego brzmienia, a pod względem wykonań wokalnych spektakl w Syrenie można ocenić naprawdę bardzo wysoko. Zdecydowanie warto się wybrać!

A dzisiaj miałam okazję obejrzeć może nie musical, ale na pewno film do pewnego stopnia muzyczny - czyli Excentryków. Wyszłam z kina absolutnie zachwycona. Swingujące lata 50. oraz atmosfera ówczesnego Ciechocinka zostały w Excentrykach uchwycone naprawdę wzorowo (łącznie z takimi szczegółami jak wąchanie nadeszłych z zagranicy listów), historia opowiedziana w filmie jest ciekawa, intrygująca i - mimo nie do końca szczęśliwego zakończenia - naprawdę ciepła, ale film "robią" przede wszystkim aktorzy: genialni Maciej Stuhr, Wojciech Pszoniak, Władysław Kowalski i - przede wszystkim - Anna Dymna. Obsadzone w głównych rolach kobiecych Sonia Bohosiewicz i Natalia Rybicka grają również bardzo dobrze, lecz - być może ze względu na pewną "sztampowość" granych przez siebie postaci (odpowiednio nieszczęśliwa siostra głównego bohatera ze złamaną przeszłością i tajemnicza, kapryśna femme fatale, w której zakochuje się główny bohater) nie przykuwają uwagi tak bardzo, jak uprzednio wymienieni aktorzy. Ale na plus owe panie (i Maciej Stuhr również) zaskoczyły mnie umiejętnościami wokalnymi, a to był ten aspekt, o który się nieco obawiałam. Teraz słucham rewelacyjnej ścieżki dźwiękowej z filmu i jest mi błogo. Film oczywiście polecam bez zastanowienia.

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Sty 18, 2016 12:00 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Dzięki za miłe słowa :) Szczególnie, że tekst był pisany bez jakiegoś konceptu, na zasadzie "wyjdzie, jak wyjdzie", a chciałem napisać lepszy. W każdym razie czekam, aż obejrzysz film i coś napiszesz, bo można jeszcze wiele :) I bardzo jestem ciekaw, czy film Ci się spodoba, bo nie wiem, czy gustujesz w takich ekscentrycznych produkcjach. Poza tym wielka szkoda, że nie wyszła ścieżka dźwiękowa do "Córek dancingu". Szukałem i nie mogę znaleźć żadnej informacji. No i chciałbym jeszcze dodać, że film został zakwalifikowany do Festiwalu Filmowego Sundance jako jedna z dwóch polskich produkcji (druga to dokument "Wszystkie nieprzespane noce"). Ciekawe, czy zostanie zauważony.

Rita napisał(a):
A dzisiaj miałam okazję obejrzeć może nie musical, ale na pewno film do pewnego stopnia muzyczny - czyli Excentryków. Wyszłam z kina absolutnie zachwycona. Swingujące lata 50. oraz atmosfera ówczesnego Ciechocinka zostały w Excentrykach uchwycone naprawdę wzorowo (łącznie z takimi szczegółami jak wąchanie nadeszłych z zagranicy listów), historia opowiedziana w filmie jest ciekawa, intrygująca i - mimo nie do końca szczęśliwego zakończenia - naprawdę ciepła, ale film "robią" przede wszystkim aktorzy: genialni Maciej Stuhr, Wojciech Pszoniak, Władysław Kowalski i - przede wszystkim - Anna Dymna. Obsadzone w głównych rolach kobiecych Sonia Bohosiewicz i Natalia Rybicka grają również bardzo dobrze, lecz - być może ze względu na pewną "sztampowość" granych przez siebie postaci (odpowiednio nieszczęśliwa siostra głównego bohatera ze złamaną przeszłością i tajemnicza, kapryśna femme fatale, w której zakochuje się główny bohater) nie przykuwają uwagi tak bardzo, jak uprzednio wymienieni aktorzy. Ale na plus owe panie (i Maciej Stuhr również) zaskoczyły mnie umiejętnościami wokalnymi, a to był ten aspekt, o który się nieco obawiałam. Teraz słucham rewelacyjnej ścieżki dźwiękowej z filmu i jest mi błogo. Film oczywiście polecam bez zastanowienia.

Na ten film się nie wybierałem, ale może zmienię zdanie. Obawiam się, że wbrew nazwie "Excentrycy" nie będą wcale ekscentryczni, a raczej przeciętni (przy okazji, dlaczego przez "x" zamiast polskiego "ks"?). Ciekaw jestem pierwszego od czterech lat występu Anny Dymnej, która ostatnio pojawiała się raczej w telewizji i w kontekście swojej fundacji. Ostatnich filmów Majewskiego nie widziałem, więc nie mam punktu odniesienia - może i dobrze. Zastanowię się :)

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Sty 18, 2016 12:08 am 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Fangorn napisał(a):
I bardzo jestem ciekaw, czy film Ci się spodoba, bo nie wiem, czy gustujesz w takich ekscentrycznych produkcjach


Sama jestem tego ciekawa. Np. uważany przez wielu za kultowy Rocky Horror Picture Show był dla mnie nieco za bardzo odjechany ;) Ale muszę najpierw coś obejrzeć, by ocenić.

Fangorn napisał(a):
Obawiam się, że wbrew nazwie "Excentrycy" nie będą wcale ekscentryczni, a raczej przeciętni


W filmie bohaterowie nie chcą i nie próbują być ekscentryczni... chyba że za takową uznać samą chęć grania swingu w gomułkowskiej Polsce końca lat 50-tych. Tytuł odnosi się raczej do wiersza, no i może dlatego

Fangorn napisał(a):
(przy okazji, dlaczego przez "x" zamiast polskiego "ks"?)


https://pl.wikisource.org/wiki/Excentrycy
Może taka była oryginalna pisownia.

I taką pisownię ma też tytuł książki, na podstawie której powstał film (już zamówiona w bibliotece!).

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Sty 18, 2016 12:54 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Rita napisał(a):
Sama jestem tego ciekawa. Np. uważany przez wielu za kultowy Rocky Horror Picture Show był dla mnie nieco za bardzo odjechany ;) Ale muszę najpierw coś obejrzeć, by ocenić.

"Córki dancingu" to jednak nie ten poziom dziwaczności co RHPS (który uwielbiam, tak na marginesie). Ale myślę, że kilka podobieństw leżących u podstaw tych filmów by się znalazło.

Rita napisał(a):
https://pl.wikisource.org/wiki/Excentrycy
Może taka była oryginalna pisownia.

No i wyszła moja ignorancja na temat poezji. Wylogowuję się i idę się dokształcić :wink:

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Sty 25, 2016 4:03 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Jestem już po seansie "Córek Dancingu". Film nie był tak zakręcony, jak się spodziewałam, ale spodobał mi się i mam jego temat kilka nieuczesanych przemyśleń. Moja recenzja nie będzie jednak tak imponująca, jak recenzja mojego Poprzednika. Muszę jednak uprzedzić (na wypadek, gdyby ktoś poza mną i nim czytał ten temat i chciał się na "Córki Dancingu" wybrać), że gdzieniegdzie mogę nieco zaspoilerować.

Mam lekki kłopot z uznaniem, czy "Córki Dancingu" to rzeczywiście musical. Na taki zapowiada się na samym początku, ale później jest to moim zdaniem raczej film wykorzystujący elementy musicalu niż musical sensu stricto. Szczerze mówiąc, nie do końca nawet jestem pewna, czy "oryginalne" utwory były w tym filmie na 100 proc. konieczne. Z drugiej strony, nie szkodzą mu, a ich teksty rzeczywiście wprowadzają pewien element - jak to celnie zauważył Fangorn - campowy. Sama nie wiem, co myśleć :) niby musical gdzieś tam się cały czas przez film "przewija", ale mój apetyt w tym względzie, rozbudzony na początku sensu nie został do końca zaspokojony.

Druga rzecz (która nie jest absolutnie wadą "Córek Dancingu", ale czymś, o czym w moim przekonaniu należy wspomnieć): po przeczytaniu wszystkich negatywnych recenzji i pełnych oburzenia wypowiedzi internautów na temat tego filmu spodziewałam się chyba w nim więcej seksu, pornografii i tego typu klimatów ;) - ostatecznie zgorszeni ludzie mieli tłumami wychodzić z kina podczas seansów. U mnie podczas seansu nikt nie wyszedł, a niektóre sceny są, według mnie, owszem, jak na polskie kino dość odważne, ale... bez przesady ;) Może po prostu jest tak, że dla niektórych sama obecność sceny homoerotycznej jest pretekstem do nazwania filmu "obscenicznym". Zdaniem niektórych sceny te nie miały absolutnie sensu, z czym ja osobiście się nie zgadzam - zarówno ja, jak i moja towarzyszka z kina doszłyśmy do wniosku, że opowiada o budzącej się kobiecości, albo o "przycinaniu" jej do pewnych standardów, a obraz Agnieszki Smoczyńskiej po prostu opowiada o tym... dosadniej. Jest w filmie trochę nagości, ale też nagości sprytnie "ominiętej" (syreny występujące w filmie, paradoksalnie muszą mieć ogony, by "być kobietami" - gdy zamiast ogona mają nogi, dolna część ich ciała wygląda - przywołując słowa jednego z bohaterów filmu - "jak u lalek Barbie").

Jeżeli potraktujemy film jako rzeczywiście opowiadający o budzącej się kobiecości, to w moim odczuciu - i wbrew opinii mojego poprzednika - w filmie nie ma scen przypadkowych, a wręcz dają one tak szerokie pole do interpretacji, że się z koleżanką niemal pogubiłyśmy w dyskusji :) Na korzyść takiej interpretacji przemawia moim zdaniem wyraźnie nawiązywanie w filmie do "Małej syrenki" Andersena, którą obecnie wielu psychoanalityków interpretuje właśnie w ten sposób. [Chociaż tutaj też ogarniają mnie wątpliwości - czy możemy być pewni, że Andersen, ze swoją psychiką, życiorysem i fizjonomią rzeczywiście był w stanie świadomie napisać baśń, która w swej głębszej warstwie dotyka tak złożonego tematu? Podobnie tutaj - może film miał być tylko czystą rozrywką, a przypisywanie mu takiej interpretacji jest czymś w rodzaju przypisywania "Not a Second Time" kadencji eolskich? ;)]

Tak więc filmu nie zepsuły mi ani obrazoburcze rzekomo sceny, ani stylistyka (trzeba ją po prostu "kupić", aby się dobrze bawić), ale tym, co zdecydowanie obniżyło moją ocenę było... zakończenie, a konkretnie - zbyt dosłowne w nim nawiązanie do wspomnianej już "Małej syrenki". Nawiązanie to wyłapałam stosunkowo wcześnie i w miarę, jak seans zbliżał się do końca, i "kupiwszy" nieprzewidywalną formułę filmu, spodziewałam się jakiegoś takiego "zagrania" z konwencją andersenowską, czegoś, co mnie zaskoczy, "wbije w fotel" - i tu się bardzo rozczarowałam.

Mimo wszystko jednak przychylam się do zdania poprzednika i zdecydowanie polecam ten film, i to na przekór wszystkim negatywnym opiniom. Opinie te wynikły, moim zdaniem, z odmiennych oczekiwań wobec obrazu Smoczyńskiej (podsyconych na pewno jeszcze totalnie chybionym trailerem filmu, po którym można się spodziewać niemalże skrzyżowania komedii musicalowej z "Moulin Rouge" osadzonym w Polsce w latach 80.). Kto jednak "otworzy się" na ten film i jego pogmatwaną stylistykę, na pewno będzie się dobrze bawił, tym bardziej że jest to obraz, którego w polskim kinie długo nie było i zapewne nie będzie. Dodatkową zachętą do obejrzenia "Córek" są zdecydowanie aktorzy - o nich nie będę się zbytnio wypowiadać, bo w dużej mierze zrobił to za mnie Fangorn.

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Ostatnio edytowany przez Rita Pon Sty 25, 2016 4:49 pm, edytowano w sumie 2 razy

Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Sty 25, 2016 4:37 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Cieszę się, że Ci się podobało, bo miałem pewne obawy :)

Nie wiem, czy to pisałem, czy tylko chciałem napisać: "Córki dancingu" wpisują się w pewien sposób w obecną w światowym kinie tendencję do opowiadania bajek w wersjach dla dorosłych. Przykładów jest wiele: amerykański (ale norweskiego reżysera), próbujący przełamać hollywoodzkie konwencje "Hansel i Gretel: Łowcy czarownic", typowo hollywoodzkie, lukrowane disneyowskie produkcje - "Czarownica", "Tajemnice lasu", "Oz Wielki i Potężny" (wszystkie na pograniczu filmu familijnego) i zdecydowanie nie familijny, pełen krwi, przemocy, seksu i nagości - absolutnie wspaniały "Pentameron" (produkcja włoska w języku angielskim, w międzynarodowej obsadzie - polecam, tak na marginesie). Więc nie dziwi w tym kontekście sięgnięcie po Andersena (zresztą Hollywood właśnie przymierza się do wyprodukowania "Małej syrenki" w wersji dla dorosłych); no może dziwi, że stało się to na polskim podwórku, ale cały film jest wielkim zaskoczeniem. Bajkę Andersena czytałem tak dawno, że jej nie pamiętam (muszę nadrobić), więc nie przewidziałem zakończenia filmu (choć oczywiście w miarę rozwoju fabuły takie zakończenie staje się logiczne). Nie wiem, czy Andersen pisał swoje bajki "z głowy", czy też czerpał z folkloru, ale jeśli to drugie, to spokojnie można by interpretować nie tylko "Małą syrenkę", ale też inne utwory w bardzo szerokim kontekście. Historycy mentalności i antropolodzy kulturowi wzięli na warsztat np. "Czerwonego kapturka" albo baśnie braci Grimm i doszli do arcyciekawych wniosków.

Co do nagości, to myślę, że wynika ona z kampowej charakterystyki filmu, na którą składają się, o ile dobrze pamiętam, m.in. nagość i erotyka (w tym często homoseksualna), liczne odniesienia do popkultury, z którymi widz może podjąć swoistą grę, zamierzone kicz i tandeta, absurd i groteska. I paradoksalnie ze stylistyką kampową świetnie współgra odpowiednia muzyka. Przykłady - "Rocky Horror Picture Show" albo "Lisztomania". Myślę, że Smoczyńska w pewnej mierze dlatego zdecydowała się dołączyć do filmu piosenki. Bo odczytuję "Córki dancingu" dopiero w drugim rzędzie jako musical, a przede wszystkim jako trawestację baśni i baśniowych motywów.

Bardzo dobrym przykładem kina kampowego jest "Rocky Horror Picture Show" albo "Flash Gordon". A u nas pierwszą i bardzo udaną próbą wprowadzenia takiej stylistyki jest "Hydrozagadka" - potem długo, długo nic. I chyba długo nie będzie takiego filmu jak "Córki dancingu" - przynajmniej nie za państwowe pieniądze. Ale może nie będzie tak źle? Myślę, że krytyka obyczajowej warstwy filmu wynika z obecnej sytuacji politycznej i niefortunnego czasu, gdy film miał swą premierę. Choć trzeba przyznać, że film jest dość odważny jak na polskie kino (a krytykanci - w odróżnieniu od krytyków - zwykle innego nie oglądają).

Bardzo mnie ciekawi Twoja interpretacja "Córek..." jako filmu o budzącej się kobiecości w kontekście baśni Andersena. Mogłabyś troszkę o tym napisać? :)

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Sty 26, 2016 2:15 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
No cóż. Powiedzmy, że jakaś część z tego nie nadaje się na forum publiczne :), ale spróbuję. Uwaga - SPOILERY.

Przede wszystkim co jeszcze jest ważne (a o czym zapomniałam wspomnieć uprzednio) to fakt, że syreny w filmie, wbrew oczywistej inspiracji jego twórców Andersenem, są zupełnym przeciwieństwem baśniowej małej syrenki. Są są od niej zdecydowanie mniej niewinne, a za to bardziej świadome i przepełnione erotyzmem, świadomością swego ciała, sex appealem :). Czasem podczas seansu miałam wrażenie, że kazały się wyciągnąć z Wisły tylko w jednym wiadomym celu. To wyraźnie odróżnia je od bohaterki Andersena, ale jednocześnie zbliża do mitologicznych/legendarnych syren, którym przypisywano moc kuszenia mężczyzn i sprowadzania ich na manowce. Wiadomo, że Andersen jako przedstawiciel swoich czasów nie mógł wyposażyć swoje bohaterki w takie właśnie cechy (a i zapewne, jako człowiek głęboko religijny, nawet o tym nie pomyślał). Być może jednak syreny w filmie to takie małe syrenki "na miarę naszych czasów", a bohaterka Andersena tak właśnie postępowałaby, gdyby wyłowiono ją z Wisły 150 lat później po jej zaistnieniu w baśni. Syrena andersenowska kochała "czysto", ale dla syren u Smoczyńskiej miłość nierozerwalnie (albo nawet przede wszystkim) powiązana jest z seksem, co też jest jakimś wyznacznikiem naszej epoki.

Moim zdaniem Srebrna i Złota symbolizują kobiecość jeszcze nieodkrytą, ale świadomą i taką, która "chce" dać się odkryć, jest gotowa w tym celu na poświęcenia (obcięcie ogona i przyszycie nóg) i przejście przez liczne doświadczenia (stąd właśnie np. homoerotyczne sceny). Moja towarzyszka sądzi wręcz, że jest to w tym kontekście film o kobiecości "nienormatywnej", wymykającej się standardom (stąd ogony, które zarówno w jej, jak i w moim odczuciu były w sposób zamierzony "brzydkie", oślizgłe, przerośnięte, no i jeszcze miały kolce, które potęgowały cały ten szokujący efekt). Tutaj istotna jest scena w łazience, w której to wyrażona w sposób niepozostawiający wątpliwości prośba Srebrnej zostaje przez basistę odrzucona, ponieważ dopóki będzie ona miała ogon, pozostanie dla niego tylko rybą (w rezultacie czego Srebrna decyduje się na operację przyszycia nóg - i pozbycia się ogona, stanowiącego podstawę tego, czym była - a jak wiemy z dalszego biegu filmu, również i to nie zapewnia szczęśliwego finału wątku "łóżkowego", specjalnie nie nazywam go miłosnym). I tutaj powstaje pytanie, czym w zasadzie jest kobiecość normatywna w sferze wyglądu? Można by sądzić, że po zrzuceniu przez kobiety gorsetów nic takiego nie istnieje, ale tak naprawdę lista zabiegów, które musi przechodzić współczesna kobieta by wyglądać "atrakcyjnie" czy nawet "akceptowalnie" jest coraz dłuższa (spójrzmy chociażby na głośną ostatnio kwestię posiadania lub nie tzw. "thigh gap", o której jeszcze 5 lat temu nikt by nie pomyślał). Takie wzorce, co do których "kobiecość" będzie się przycinać będą chyba istniały już zawsze, i zawsze będą istniały "syreny" gotowe na wszelkie poświęcenia, by tylko tym wzorcom sprostać.

O tym wszystkim oczywiście można by jeszcze mówić i mówić, ale nie chcę zanudzać i gorszyć czytelników :) A w temacie filmu i syren dodam jeszcze, że na festiwalu Sundance zachwycił się nim Robert Redford. Jeśli zaś chodzi o Andersena, to chyba go nie doceniłam - zrobiłam mały research w temacie i dowiedziałam się, że zwykł mawiać, że jego baśnie to pudełka: dzieci oglądają opakowanie, a dorośli mają zajrzeć do wnętrza :)

Przeczytałeś już "Małą syrenkę"? :)

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Sty 26, 2016 2:54 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Dzięki, wspaniale i klarownie napisane :) Myślę, że zrozumiałem, o co Ci chodzi :) Szczerze powiedziawszy, jakoś zepchnąłem ten wątek na plan dalszy kosztem zwrócenia uwagi na formę i bardziej "rozrywkową" część treści, ale oczywiście masz rację. Odniesienia do mitologicznych (greckich) syren są oczywiste - śpiew, stosunek do mężczyzn, dwoista natura - powabna i niebezpieczna. Natomiast co do wątku miłosnego, to jednak troszkę zostało z "Małej syrenki" Andersena - mam na myśli oczywiście wątek Srebrnej (niepozbawiony całkiem romantyzmu z bajki Andersena) i jej końcową decyzję.

Bardzo się cieszę sukcesem "Córek..." w Sundance. Zakończenie festiwalu 31 stycznia i do tego czasu liczę na jakieś wyróżnienia :)

Rita napisał(a):
Przeczytałeś już "Małą syrenkę"? :)

Na razie tylko streszczenie fabuły :wink: Wieczorem się zapoznam :)

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Sty 26, 2016 4:33 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Cieszę się, że Ci się podobała moja interpretacja :)

Jeszcze zapomniałam wspomnieć o dwóch rzeczach. Jak już napisałam, moim zdaniem Srebrna i Złota świadomie dążyły do inicjacji swojej kobiecości, i zastanawiam się też, na ile świadomie wybrały na osoby, które zabiorą je do świata ludzi przedstawicieli akurat takiego specyficznego środowiska, w którym rozluźnienie obyczajowe jest - co by nie rzec - raczej normą. A jeszcze musiało to być tym bardziej widoczne w Polsce lat 80. (Wszyscy wiemy, że - cytując pewną panią klasyk (?) - w domach z betonu nie było wolnej miłości ;))

Po drugie, znamienna jest dla mnie również scena "zabicia" syren, ale to też ma wymiar symboliczny - od wieków bowiem kobieca seksualność była uznawana za niebiezpieczną, poskramiana, tamowana, a jeszcze tutaj taka półzwierzęca... No tylko wziąć i utopić potwora!

A że pozostało coś z Andersena - to jasne, cała fabuła "osnuta" jest na Andersenie, a już zakończenie to Andersen za przeproszeniem jak żywy :)

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Śro Sty 27, 2016 10:21 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Przenosząc się w klimaty bardziej klasycznomusicalowe, a przy tym okołobeatlesowskie - ostatnio zasłuchuję się w duecie Peter and Gordon i odkryłam na nowo ich "Somewhere" z musicalu West Side Story:

https://www.youtube.com/watch?v=_fepSbBj7SI

Trochę brakuje tego męsko-kobiecego dwugłosu, ale chłopaki dali radę!

Mam nawet dość nieprzystojne myśli, że mogli to we wczesnym okresie nagrać Beatlesi w tym swoim unisono, aaaach.

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Nie Sty 31, 2016 3:45 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Fangorn napisał(a):
Bardzo się cieszę sukcesem "Córek..." w Sundance. Zakończenie festiwalu 31 stycznia i do tego czasu liczę na jakieś wyróżnienia :)


I nie przeliczyłeś się :) Film zdobył nagrodę specjalną za unikalną wizję artystyczną :)

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 120 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1, 2, 3, 4, 5, 6  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 6 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY