Audrey napisał(a):
Ale Michelle urządziła święto offtopów, czy jak to nazwać, więc sobie poużywam jeszcze!
Ciii, bo jak wróci Greg, to nie zostawi na mnie suchej nitki!
<
chociaż święto, nieformanie, nadal trwa > A tak na poważnie, to przecież nie odeszłaś od tematu, bo ciągle wspominałaś o książkach... i o zdarzeniach z nimi związanych.
Wspaniała historia, szkoda, że ja nie miałam takiego szczęścia, możliwości odwiedzenia londyńskich księgarni, sklepów muzycznych. Ech, naprawdę - pozazdrościć...
No tak, ale z moim angielskim to ja mogłabym ewentualnie porozumiewać się ze sprzedawcami na migi.
"Aj em from Poland, ju noł Aj dont spik ingisz kłajt wel. Ken ju help me? Aj łont tu baj dis buk. Hał macz is it?"
A twoja historia, Audrey, jak wszystkie o twoim ostatnim wyjeździe, porywająco wciągająca.
Co ja bym dała za twoje przeżycia i wspomnienia.
Królestwo za, chociaż, weekend w Londynie!
Aj, aj, teraz ja zeszłam mocno z tematu.
A chciałam jedynie wyrazić swój zachwyt twoim "odkryciem" Gaardera.
Teraz Cię tylko trzeba zdopingować do przeczytania reszty jego powieści.
Jesli chodzi o "Świat Zofii", jedną z moich najukochańszych ksiażek (dobra, dobra - ta lista ma może około kilkuset tytułów, ale jaki wybór przecież! <więc te paręset, to kropla w morzu.../potrzeb - bo dobija mnie myśl, jak niewiele tomiszczy zdążę przed śmiercią przewertować
/>), to mam pewną radę. Nie skupiaj się
na siłę na listach, nie staraj się usilnie zapamiętać wszystkich nauk, bo to tylko sprawi, że będziesz mieć ciągłe wrażenie, iż o czymś zapomniałaś. Postaraj się to czytać dla przyjemności, a zobaczysz, że po skończonej lekturze zapamiętasz o wiele więcej, niż gdybyś czytała kolejne rozdziały, "ucząc się" ich.
Ja przynajmniej odniosłam takie wrażenie, bo popełniłam ten błąd przy drugim spotkaniu z książką (przy czym znacznie szybciej i łatwiej mi się ją czytało za pierwszym razem, bez uszczerbku na tym, co wyniosłam czy też zapamiętałam z powieści
). Kurczę, zagmatwałam, przepraszam.
Nieważne, życzę przyjemnej lektury.
Teraz może o książkach, z którymi ja stanęłam w szranki podczas tegorocznych wakacji. Mając przed sobą perspektywę dłuuugich, niewypełnionych atrakcjami wieczorów, postanowiłam przebrnąć przez wszystkie przetłumaczone powieści Nicka Hornby`ego. I wiecie, co teraz o nim myślę? Nie wiecie, ale zaraz się to zmieni.
Otóż jest to, moim zdaniem, pisarz o twórczości zdumiewająco nierównej! Jedna jego praca może nas zaskoczyć i powalić wręcz na ziemię, gdy kolejna zupełnie znuży i przybije nas całkowitym zmarnowaniem, niewykorzystaniem w pełni możliwości podjętego tematu (tutaj akurat czepiam się "Dalekiej drogi w dół"). Szkoda, wielka szkoda. Mam tylko nadzieję, że to jedyna jego wpadka; nadzieję - bowiem nie mogłam przeczytać wszystkich jego powieści... nie każda jest przetłumaczona, kurka blaszka!
Ale nie tylko Hornby zaprzątał mi głowę. Wróciłam do Kerouaca, Kazantzakisa, Kołakowskiego (świetnie się go czyta w pociągu, nie wiem tylko, dlaczego
), zabrałam się za część cudów Marqueza, powtórnie przeczytałam "Mechaniczną Pomarańczę" (z przekomicznym posłowiem Stillera, tłumacza
). Coś tam jeszcze przemknęło po drodze, ale albo były to nieistotne gnioty (oczywiście tylko i wyłącznie w mojej opinii, nie chcę nikogo urazić
), jak "Historyk" E. Kostovy (już żałuję wydanych pieniędzy
kurczę, kolejny dobry pomysł - tyle, że źle wyeksploatowany, skrojony przewidywalnie i zakończony banałem, rzekłabym, że nawet literacko-fabularną kalką
), albo "bezbarwne" książki.
Teraz tkwię w siódmym rozdziale "Cudzoziemki" Kuncewiczowej i jednocześnie intensywnie szukam po wszelakich możliwych antykwariatach jakiegoś taniego wydania "Bożego igrzyska" Normana Daviesa, bowiem bardzo,
bardzo chciałabym sie za to zabrać w przyszłym miesiącu. Bu-hu-huu, moja koleżanka dorwała dwutomową wersję za zaledwie kilkanaście złotych, a ja nie mogę nigdzie jej dostać, poniżej stu złotych.
PS Co do "idioty" - cóż, pewnie mu się z Pete`m Bestem pomyliło.