Polski Serwis Informacyjny The Beatles

Istnieje od 2001 roku. Codzienna aktualizacja, ksiazki, filmy, plyty.
jesteś na Forum Polskiego Serwisu Informacyjnego The Beatles
Obecny czas: Sob Kwi 20, 2024 4:17 pm

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 38 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
 Temat postu: || Wasze sny ||
PostWysłany: Sob Gru 24, 2005 10:54 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lut 24, 2005 12:38 pm
Posty: 847
Miejscowość: Warszawa
Nie wiem czy był już taki temat, a jeśli był, to należałoby go odświeżyć...
Sny... czyli podróż do krańców naszych umysłów. To podczas nich wychodzą nasze kompleksy i pragnienia tłumione przez nas w ciągu życia. Są jakby głosem podświadomości i oprócz hipnozy najprostszą drogą do poznania nas samych... Sny pamiętam (w naszej świadomości) tylko wtedy, gdy się w trakcie nich obudzimy. Jednak powiem wam jedną rzecz o której możecie nie wiedzieć, otóż nasz mózg jest jak jedna wielka nagrywarka (zapamiętuje wszystko ze szczegółami, na które mogliśmy nie zwrócić uwagi np. jak był ubrany wujek 10 lat temu na jakiś tam imieninach itd.). Sztuka polega na tym, żeby z tej podświadomości wypłynęły informacje na " szerokie wody". Wielu osobom niekiedy śni się to samo lub nic. Mi śniło się często, że podróżuje pociągiem (powód --> mieszkam przy węźle kolejowym) lub spaceruje po mieście. Nie może nam się przyśnić nic czego sami nie doświadczyliśmy (nie chodzi mi tutaj o zachowania "archetypowe"). Zacznę od siebie... Opowiem wam sen, który przyśnił mi się ładnych parę lat temu... wówczas to wziąłem się za słuchani Beatli na serio. Sen wyglądał bardzo realistycznie i czasami zapierał dech w piersiach... Pamiętam go doskonale, gdyż od razu po śni zapisałem go na 6 kartkach. Był on NIESAMOWITY i wpłynął na całe moje późniejsze życie....


"Wszystko zaczyna się na rozległej polanie w lesie. Idę z grupą bliżej mi nieznanych osób do tego co oni nazywali Spokojem Dusz... Las był przepiękny. Mnóstwo ptaków, które wcale się nas nie bały. Przepiękne kwiaty i cudowna zieleń. Tak niespotykanej zieleni nie widziałem po tąd. Las był szczęśliwy i pełny życia. Napawał mnie radością i spokojem. Najchętniej zostałbym w nim na zawsze. Było cudownie... W końcu ujrzeliśmy jasny budynek. Był biały i zdawał się zlewać z otoczeniem, był perfekcyjny. Weszliśmy od strony "salonu" wyobraźcie sobie wielki pokój. Z wielkimi oknami wychodzące na wspaniały las. To był piorunujący widok. Czułem się taki mały... Ludzie Ci byli bardzo przyjacielsko nastawieni. Usiedliśmy na sofach i zaczęliśmy rozmowę. Nic nie zapowiadało tego, co się zaraz miało wydarzyć. Wyszedłem na korytarz. Był on bardzo długi. Praktycznie nie było widać końca. Wówczas usłyszałem cudowną melodię. Na samym początku delikatna i lekka. Zdawało mi się, że dochodzi z końca korytarza. Niepewnym krokiem ruszyłem w tamtym kierunku. Koniec korytarza zdawał się wirować. Co gorsza ten wir zbliżał się w moim kierunku. Muzyka stawała się coraz bardziej wyrazista. Ten wir leciał wprost na mnie i deformował wszystko co napotkał na drodze. W końcu wir uderzył we mnie. Poczułem, że jest mi bardzo dobrze. Byłem odprężony i jakby nowonarodzony. Na korytarzu powstały jakieś obrazki. Nie zauważyłem, by były wcześniej. Gdy przechodziłem zobaczyłem w nich swoje odbicie. To były lustra. Odbijały one moją twarz. Była bardzo zdeformowana. Co gorsza za swoimi plecami w lustrze widziałem cień. Nie było go w rzeczywistości. Słyszałem tylko czyjś oddech. Nagle zauważyłem, że to co dzieje się z moją skórą w lustrze dzieje się na prawdę, a cień podejrzanie się zachowywał. Przebiegłem przez korytarz. Szereg luster nie zdawał się nie mieć końca. Odbite w niej była moja twarz i twarz nieruchomego faceta, który wyglądał szkaradnie. Na ścianach widniały jakieś dziwne "literki", choć mógłbym je nazwać prędzej bazgrołami. Ponadto widniały tam sceny cierpienia, rozstrzelanie, morderstwa na dzieciach np. scena, gdy stare małżeństwo odkopuje dwoje dzieci, których ciała wcale się nie rozłożyły. Mają one w sobie coś diabelskiego i rzucają się na rodziców, którzy giną. Przy tym wydawali przerażające odgłosy. Widziałem też faceta który popełnił samobójstwo. W oddali widziałem zbliżające się upiory. Ponadto, gdy biegłem to moje nogi i powieki zdawały się być tak ciężkie (wiecie coś pewnie na ten temat). Czułem się zagrożony i bezradny. Czułem, że to koniec. Ja naprawdę myślałem, że to jest prawda. Wpadałem do pokoju. Zaczęło coś mną rzucać po pokoju. Lecz to wcale nie bolało. Ujrzałem złego słowa to raczej nie mnie rzucało, lecz mną przemieszczało. Ja dryfowałem w powietrzu. Cała sala biała bez żadnego mebla. Zacząłem tracić orientacje, gdzie jest ściana, a gdzie podłoga itd. Nie byłem w stanie tego określić. Znów usłyszałem muzykę. Było to coś jak Strawberry, ale zagrane 10 razy lepiej. Ściany zaczęły się kurczyć i znów rozsuwać. W końcu zobaczyłem jakaś dziewczynę ze świecą. Pobiegłem za nią (ściany przestały się ruszać). Biegłem bardzo długo. Dobiegłem na koniec korytarza. Tam w wielkiej sali operowej na środku stało podwyższenie a na nim grał Lennon na śnieżnobiałym fortepianie. Zagrał coś, czego w ogóle nie znałem. Wydawało mi się, że z nim rozmawiam. Opowiada mi o swoim życiu i o duszy. Byliśmy w czerwonym pokoju. W jednej chwili pojąłem wszystko! Usłyszałem od niego słowa tak piękne, że ich.. nie pamiętam. Opowiadał mi o tym, że dalej komponuje... Później był slajd jakiś obrazów. Jakaś aleja przecudowna!, następnie jego muzyka i przemyślenia życiowe. Powiedział mi w tedy, że cieszy się, że nie żyje. Dopiero teraz czuje, że jest wolny i że może robić to na co ma ochotę. Za jakąś chatką na tej alei było źródło. W nim zobaczyłem ......... Paula McCartneya. Później przyszedł czas pożegnania. Pamiętam to, że musiałem przejść wiele drzwi. Widziałem przepiękne krajobrazy np. ośnieżone nasycone barwą góry odbijające się w tafli jeziora. Zobaczyłem, że ta dziewczyna usiadła na kamieniu nad wodospadzikiem i zaczęła śpiewać. Spojrzała na mnie i zobaczyłem w jej oczach wielkie dobro. Miała tak przyjemny wyraz twarzy! Była piękna! Odeszłem od niej i weszłem z powrotem do lasu (tego samego co na początku). Szedłem od innej strony i chciałem dojść do domu (tego białego) W oddali zobaczyłem coś dziwnego. Na podwórku stali ubrani w długie białe suknie ludzie. Patrzyli oni w dół. Tak jakby ktoś tam leżał. Wyglądali na dziwnych. Wpatrywali się w bezruchu w jednym punkcie. W końcu podeszłem do nich na ok. 50m wówczas jeden z nich podniósł głowę i wskazał na mnie. Reszta zrobiła tak samo. Zobaczyłem, że nie mili cieni. A na trawie (na to na co oni się patrzyli) leżał cień i jakiś medalion. Poczułem się zagrożony. Wyczułem od nich chęć ataku. Uciekłem do lasu. Znów było pięknie. Czułem, że zanurzam się w coś co było jakby galaretą (oczywiście nie było tego widać. W końcu spadłem... Zobaczyłem, że jestem co najmniej 0,7km nad ziemią. Nie miałem spadochronu. Po zaledwie sekundzie upadłem na ziemię. Nie było jednak w moim śnie momentu spadku. Po prostu film się urwał jak byłem na 0,7km, a następna 'klatka' była jak byłem 70 cm nad ziemią. Spadłem i wydałem z siebie stęknięcie. Trawa była miękka. Zamortyzowała upadek :-) A jak! Zobaczyłem duży ogród i rzekę w oddali. Czułem się taki szczęśliwy. Za rzeką było jakby miasto ze złota! Coś niesamowitego. Siedziałem tam długo i myślałem nad tym jakim cudem ten będąc w jednej chwili tak wysoko, w drugiej byłem nisko. Długo sobie o tym myślałem i wykombinowałem, że może to przyczyna drzewa (dąb- duży rozłożysty), który był na środku równiny. Weszłem na niego na wysokość paru metrów i obejrzałem się w dół. Zdawało mi się, że jestem na co najmniej paru tysiącach metrów. Coś niesamowitego. Zlazłem z drzewa i obróciłem się byłem koło białego domku! Weszłem do niego... był pusty. Usiadłem na sofie i zobaczyłem, że zaczęło padać. Wiem, że jeszcze coś dalej tam było, lecz ja tego niestety na dzień dzisiejszy nie pamiętam." No i tak... to już koniec. Sorry, że jest to podane w tak okropnej formie z błędami i z bezsensownym stylem. Musicie jednak zrozumieć, to że pisałem to, jak miałem 12 lat... Nie miałem czasu teraz tego wszystkiego popoprawiać, a błędów jest sporo. Życzę każdemu, by przeżył coś podobnego...

I jeszcze jeden sen, tym razem o was... Tak, śniliście mi się:
"Idę sobie ze swoją żoną (jestem starszy o jakieś 15 lat) i patrzę, a tutaj kurcze po lewej stronie jakieś kino stoi z wielkim napisem JORK. Było to bardzo stare kino, lecz wewnątrz wyglądało dość przyzwoicie. Pomyślałem sobie, że Jork jest na pewno właścicielem tego kina i sobie nim zarządza! Zdemaskowałem go! Wyszedłem przed kino i ujrzałem piękny ogród. W nim byli jakby wszyscy użytkownicy np. Michelle była drzewem z liśćmi paproci i napisanych na nich słowie Michelle, Adam_S był lisem, natomiast Pawel był uwaga... wielką kanapką opartą o ścianę kina. Wyglądało to przezabawnie. Zacząłem się śmiać i przez to się obudziłem".

Jak już się tak porozpisywałem o snach to nawiąże o Beatlesach, pewnie doskonale wiecie, że Yesterday przyśniło się McCartneyowi i dzięki temu napisał tą piosenkę. Mi też kiedyś przyśniło się całe przedstawienie mojego kabaretu. Jedyne co zapamiętałem to ten tekst:

(M): Eugenia G., dobra kobieta po przejściach, nie miała wyjścia. Zaczęła łapczywie szukać kluczy. W końcu otworzyła drzwi. Napastnicy wbiegli do mieszkania i grożąc staruszce palcem splądrowali mieszkanie. Eugenia G. zaczęła krzyczeć. Słabe serce starej alkoholiczki nie wytrzymało. (mordercy częstują się paluszkami, ponadto wszystko demolują, przeszukują itd.)(do studia wchodzi kolejny gość prof. Śledziona)
Witam mojego kolejnego gościa. Jest nim pan prof. Śledziona z Uniwersytetu Kamczackiego (witają się). Czy pacjentka jeszcze żyła, gdy lekarze dotarli na miejsce?
Profesor Śledziona (PŚ): Chyba tak, nie sprawdzaliśmy tego. Wydaje nam się, że zmarła w drodze do szpitala. Gdzieś tak na rondzie De Gaulle'a...
(M): Proszę jaka dokładność!
(PŚ): To znaczy ja nie wiem, ale moi koledzy, którzy prowadzili tamtą karetkę mówią, że wtedy wypadła... jakiś wybój był, czy jak...
(M): Jak to wypadła z karetki? (z niedowierzaniem, lekko osłupiony)
(PŚ): No tak... nie wiem dlaczego się pan tak temu dziwi...

Mój kabaret jest boski!!! Pozdrawiam was ludziska!!!

_________________
I ty Brutusie przeciwko mnie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Sob Gru 24, 2005 12:31 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Lut 06, 2005 11:35 pm
Posty: 2038
Miejscowość: Łódź
Maveric napisał(a):
I jeszcze jeden sen, tym razem o was... Tak, śniliście mi się:
"Idę sobie ze swoją żoną (jestem starszy o jakieś 15 lat) i patrzę, a tutaj kurcze po lewej stronie jakieś kino stoi z wielkim napisem JORK. Było to bardzo stare kino, lecz wewnątrz wyglądało dość przyzwoicie. Pomyślałem sobie, że Jork jest na pewno właścicielem tego kina i sobie nim zarządza! Zdemaskowałem go! Wyszedłem przed kino i ujrzałem piękny ogród. W nim byli jakby wszyscy użytkownicy np. Michelle była drzewem z liśćmi paproci i napisanych na nich słowie Michelle, Adam_S był lisem, natomiast Pawel był uwaga... wielką kanapką opartą o ścianę kina. Wyglądało to przezabawnie. Zacząłem się śmiać i przez to się obudziłem".

Jak już się tak porozpisywałem o snach to nawiąże o Beatlesach, pewnie doskonale wiecie, że Yesterday przyśniło się McCartneyowi i dzięki temu napisał tą piosenkę. Mi też kiedyś przyśniło się całe przedstawienie mojego kabaretu. Jedyne co zapamiętałem to ten tekst:

(M): Eugenia G., dobra kobieta po przejściach, nie miała wyjścia. Zaczęła łapczywie szukać kluczy. W końcu otworzyła drzwi. Napastnicy wbiegli do mieszkania i grożąc staruszce palcem splądrowali mieszkanie. Eugenia G. zaczęła krzyczeć. Słabe serce starej alkoholiczki nie wytrzymało. (mordercy częstują się paluszkami, ponadto wszystko demolują, przeszukują itd.)(do studia wchodzi kolejny gość prof. Śledziona)
Witam mojego kolejnego gościa. Jest nim pan prof. Śledziona z Uniwersytetu Kamczackiego (witają się). Czy pacjentka jeszcze żyła, gdy lekarze dotarli na miejsce?
Profesor Śledziona (PŚ): Chyba tak, nie sprawdzaliśmy tego. Wydaje nam się, że zmarła w drodze do szpitala. Gdzieś tak na rondzie De Gaulle'a...
(M): Proszę jaka dokładność!
(PŚ): To znaczy ja nie wiem, ale moi koledzy, którzy prowadzili tamtą karetkę mówią, że wtedy wypadła... jakiś wybój był, czy jak...
(M): Jak to wypadła z karetki? (z niedowierzaniem, lekko osłupiony)
(PŚ): No tak... nie wiem dlaczego się pan tak temu dziwi...


W życiu się tak nie śmiałam jak z tych dwóch fragmentów.
Wykorzystałeś ten tekst, który Ci się przyśnił, czy tylko nawiązałeś do niego i rozbudowałeś?
A Paweł-kanapka jest nie do przebicia. Myślałam, że padnę na ziemię (ze śmiechu) jak to przeczytałam :lol: :lol: Tylko taka drobna uwaga :wink: O ile się nie mylę to admin ma nick - Joryk :wink:
Dobra, to ja opowiem swój sen, który też był odrobinę surrealistyczny.

Parę miesięcy temu przyśniło mi się, że idę przez ciemny las i wychodzę na piękną polanę, a z tego punktu widać wnoszący się wysoko szczyt, na którym usytuowana jest twierdza. Zdziwiona takim widokiem brnę dalej przez te trawy :wink: i nagle gdzieś z prawego i lewego boku wybiegają John, Paul i George. Ja zszokowana, staję jak wryta i nie wiem co powiedzieć. W końcu jedyne co zdołałam z siebie wydusić to "Dlaczego nie ma z Wami Ringo?", a John odpowiedział "Pytasz się Magda jakbyś nie wiedziała. Przecież Ringo jest teraz na planie "Magic Christian" :lol:
Nie pamiętam zupełnie o czym rozmawialiśmy, było dużo wygłupów, ale kolejną dziwną rzeczą było to, że George ubrany był jak na okładce "All Things Must Pass" i jako jedyny składnik świata przedstawionego w moim śnie był czarno-biały :shock: W pewnym momencie Harri wyjął parasol (taki jaki widnieje na zremasterowanym albumie "All Things Must Pass") i powiedział "Zaraz będzie padać". Patrzę na czyste niebo i niedowierzam, ale co najwyżej spodziewam się deszczu. A tu nagle zaczyna padać najprawdziwszy śnieg :shock: Zmienia się wszystko dookoła, teraz nawet George jest w kolorze. Oczywiście zaczyna się zabawa typu rzucanie w siebie śnieżkami, co chwila któryś Beatles mnie naciera bo nie nadążam uciekać :lol:
Później, gdy wdrapując się na wspomnianę wcześniej górę, dochodzimy do bram twierdzy i wchodzimy do środka. Nie pamiętam samego przechodzenia do sali, ale w pewnym momencie weszliśmy do komnaty, w której na środku leżał długi, chyba na kilometr :shock: rozciągający się stół, suto zastawiony jedzeniem i piciem. Nagle z drzwi na drugim końcu pokoju wyszedł Ringo i zaprosił nas do stołu. Jeszcze jedna rzecz, która mnie zdziwiła, a o której wtedy jeszcze nie wiedziałam. Otóż Richard sięgnął po widelec i trzymał go w lewej ręce, więc ja zdziwona spytałam go dlaczego tak dziwnie trzyma sztućce, a on odparł "Przecież nie tylko Paul jest leworęczny!" :shock: na uczcie sen się zakończył, a ja jakiś czas później dowiedziałam się, że Starkey jest leworęczny :wink:

PS: Podobny temat już gdzieś był, tyle, że dotyczył wyłącznie beatlesowskich snów, a tu jak mniemam chodzi o sny w ogóle :wink:

_________________
"Normalność nie jest kwestią statystyki."


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czw Gru 29, 2005 7:35 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lut 24, 2005 12:38 pm
Posty: 847
Miejscowość: Warszawa
Nikomu oprócz Michelle nic się nie śni (nie musi miec to związek z Beatlami, a raczej nie powinno miec)?

Wracając do Michelle - przyśnił mi się ten tekst i lekko go rozwinąłem, ale tak, by nie zmieniać zbytnio znaczenia. Teraz będziemy mieli lekcję pokazową o śmierci i myślałem o zrobieniu skeczu, który opierałby się na rozmowie Polikarpa ze śmiercią, ale śmierć wyszłaby w kalesonach.

_________________
I ty Brutusie przeciwko mnie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czw Gru 29, 2005 8:29 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Lut 06, 2005 11:35 pm
Posty: 2038
Miejscowość: Łódź
Maveric napisał(a):
Teraz będziemy mieli lekcję pokazową o śmierci i myślałem o zrobieniu skeczu, który opierałby się na rozmowie Polikarpa ze śmiercią, ale śmierć wyszłaby w kalesonach.


Hehehe zastanawia mnie tylko który z Was w tej sytuacji odważy się zagrać śmierć :lol:

_________________
"Normalność nie jest kwestią statystyki."


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pią Gru 30, 2005 7:18 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lut 24, 2005 12:38 pm
Posty: 847
Miejscowość: Warszawa
Michelle napisał(a):
Maveric napisał(a):
Teraz będziemy mieli lekcję pokazową o śmierci i myślałem o zrobieniu skeczu, który opierałby się na rozmowie Polikarpa ze śmiercią, ale śmierć wyszłaby w kalesonach.


Hehehe zastanawia mnie tylko który z Was w tej sytuacji odważy się zagrać śmierć :lol:
chętni będą na pewno. O to akurat się martwic nie będę. A może wy znacie coś, co można byłoby wykorzystac w moim kabarecie... Jestem otwarty na wszelkie propozycje.

PS. Szczęśliwego Nowego Roku

_________________
I ty Brutusie przeciwko mnie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pią Gru 30, 2005 7:34 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Maveric napisał(a):
Nikomu oprócz Michelle nic się nie śni (nie musi miec to związek z Beatlami, a raczej nie powinno miec)?


No dobra - to ja się pochwalę :wink:. Mój sen był iście tragikomiczny. Śniło mi się bowiem, że oświadczał mi się książe pakistański, a ja mu odmówiłam. W życiu jeszcze nie prowadziłam tak uczonej bitwy na argumenty - i to jeszcze w języku angielskim. I co najśmieszniejsz,e budziłam się chyba ze trzy razy, zasypiałam i to śniło mi się dalej... Szkoda, że nie pamiętam, na czym ostatecznie stanęło :( :wink: .

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Śro Sty 11, 2006 4:58 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lut 24, 2005 12:38 pm
Posty: 847
Miejscowość: Warszawa
Rita napisał(a):
Maveric napisał(a):
Nikomu oprócz Michelle nic się nie śni (nie musi miec to związek z Beatlami, a raczej nie powinno miec)?


No dobra - to ja się pochwalę :wink:. Mój sen był iście tragikomiczny. Śniło mi się bowiem, że oświadczał mi się książe pakistański, a ja mu odmówiłam. W życiu jeszcze nie prowadziłam tak uczonej bitwy na argumenty - i to jeszcze w języku angielskim. I co najśmieszniejsz,e budziłam się chyba ze trzy razy, zasypiałam i to śniło mi się dalej... Szkoda, że nie pamiętam, na czym ostatecznie stanęło :( :wink: .
może przyjęłaś oświadczyny

_________________
I ty Brutusie przeciwko mnie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 10:19 am 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Kwi 13, 2005 8:27 am
Posty: 1052
Miejscowość: Warmia
Dziś miałam dziwny sen... Śnił mi się sir Paul McCartney - w okularach przeciwsłonecznych i z gitarą w ręku. Byliśmy w jakimś barze, w tle krążyła ekipa muzyków Paula. Myślę sobie- przecież to sam Paul, Beatles! Dlaczego nikt nie prosi o autograf? Podeszłam do Niego, zagadałam (hehehe - we śnie oczywiście po angielsku)... i ... dostałam autograf! Zachęcona swoją odwagą poprosiłam jeszcze o wspólne zdjęcie z Paulem- i tak wyszły aż trzy fotki. Bardzo się ucieszyłam i pomyślałam, że pochwalę się na forum. Kiedy chciałam obejrzeć zdjęcia, okazało się, że w aparacie nie było karty pamięci. Ale byłam zła....

_________________
http://www.ratujkonie.pl/.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 3:58 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Gru 08, 2005 8:55 pm
Posty: 1041
Miejscowość: Warszawa
Właśnie wszystkie sobie sny poczytałam:) Mi się chyba nigdy nie śnili Beatlesi:/ A szkoda, bo bardzo bym chciała. A tak to chyba mi się same koszmary śnią, gdzie wszyscy cierpią, umierają, a ja zostaję sama:(

Ej, ale dziwne, przypomniał mi się własnie jeden beatlesowy sen! Bym o nim zapomniała... Śniło mi się, że był wieczór, jechałam z rodzicami samochodem, zepsuły się hamulce, wjechaliśmy do jakiejś szopy. Wybuch. Dalej nic... Otworzyłam oczy i pytam: gdzie są rodzice? Ktoś mi wskazał jakies popiołki na ziemi. Spojrzałam i pokiwałam głową. Wcale się nie zdziwiłam, nie płakałam. Wtedy znalazłam się przy jakimś budynku i rozmawiałam z panią psycholog. Mówiła: no jesteś bardzo dzielna, dzielnie to znosisz. W porównianiu z innymi... A ja pomyślałam, że to jakaś głupia psycholog, powinna wiedzieć, że nikt nie lubi byc porównywany z innymi, bo chce być traktowany indywidualnie, to jego życie i jego reakcje. Wtedy zauważyłam, że ta kobieta ma dziwny akcent, chyba norweski. Zaczęłam ją wypytywac o Norwegię, o fiordy, o język norweski. A ona mnie gdzie prowadziła po tym budynku. Byli tam ludzie siedzący przy stołach, jacyś tacy bezbarwni, nijacy... I nagle mi się przypomniało, że rodzice zginęli. I wtedy znalazłam się na jakiejś drodze. Nie miała żadnego końca. Gdzie iść? I zobaczyłam ludzi sadzących żołędzie na rzecz pokoju. I zrozumiałam, że moimi rodzicami są John i Yoko i to oni zginęli w tym wypadku.
Koniec. Obudziłam się, była trzecia. Przypominałam sobie ten sen. Na początku przyjęłam go zupełnie spokojnie, a potem nagle się strasznie tego przestraszyłam. Możliwe, że to wszystko było jeszcze dłuższe, ale nie pamiętam. Ale wiecie? Jakoś mi lżej, że to zapisałam, wyrzuciłam:)

A co do Waszych snów: Sny dziewczyn są strasznie fajne, takie miłe, choć trochę dziwne:) Szkoda, że nie są prawdziwe... Za to Maverica są jakieś z innej kategorii :wink: Ten pierwszy mi się bardzo podobał, czytałam go wręcz z zapartym tchem :wink: A reszta bardzo zabawna :D


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 4:15 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Mar 15, 2006 11:03 pm
Posty: 991
Miejscowość: Karlstad
Mi snili sie Beatlesi chyba tylko jeden raz, ze spotkalam (obecnie) Paula McCartney'a... Ale niewiele juz z tego snu pamietam, opisze go bardziej dokladniej za kilka miesiecy, bo zapisalam go gdzies u u siebie w pokoju (w Polsce).
Audrey napisał(a):
Ej, ale dziwne, przypomniał mi się własnie jeden beatlesowy sen! (...) Wtedy zauważyłam, że ta kobieta ma dziwny akcent, chyba norweski. Zaczęłam ją wypytywac o Norwegię, o fiordy, o język norweski.
No nie! :lol: A KIEDY Ci sie to snilo?! Niedawno? To az tak Cie zadreczam, ze Ci sie to do snow przebija?;).
Audrey napisał(a):
A ona mnie gdzie prowadziła po tym budynku. Byli tam ludzie siedzący przy stołach, jacyś tacy bezbarwni, nijacy... I nagle mi się przypomniało, że rodzice zginęli. I wtedy znalazłam się na jakiejś drodze. Nie miała żadnego końca. Gdzie iść? I zobaczyłam ludzi sadzących żołędzie na rzecz pokoju. I zrozumiałam, że moimi rodzicami są John i Yoko i to oni zginęli w tym wypadku. Koniec. Obudziłam się, była trzecia.
Niesamowite.. Kurcze, ja bym zaraz caly dzien spedzila na wymyslaniu coraz mniej prawdopodobnych interpretacji ;).
Maveric - do Twojego snu jeszcze powroce ;)
Michelle.. O kurcze.. toz to istny surrealizm.. Swietne..
Ale co? Ringo jest naprawde LEWORECZNY??? :shock:


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 4:37 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lut 24, 2005 12:38 pm
Posty: 847
Miejscowość: Warszawa
No to będzie moje najnowsze wypracowanie, które jest obecnie w trakcie pisania.... śniło mi się początko, że jestem kobietą!!! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Dlatego postanowiłem sobie zapamiętać ten sen i go rozwinąć. Początkowo śniłem jako kobieta, później byłem jakgdyby duchem, który unosił się w poszczególnych scenach... NA RAZIE OPOWIADANIE JEST W STANIE IśCIE SUROWYM ZAWIERA MASę BłęDóW I WIELE BANAłóW. PRZEDSTAWIE TYLKO OGóLNY ZARYS...



Obudziłam się późno... Ku swojemu zdziwieniu spostrzegłam, że zasnęłam przed komputerem. Stół uginał się od pozostawionych w bezładzie papierów, gdzieś z boku leżała książka telefoniczna, a na niej filiżanka zimnej kawy. Jak zwykle przesadziłam z pracą! Zawsze najważniejsze artykuły zostawiam na ostatnią chwilę i przez to zarywam noce. Z trudem wstałam i poszłam do łazienki się umyć. Dzisiaj miałam wolne. Szef dał mi parę dni wolnego, ponieważ reprezentowałam dwa tygodnie temu naszą gazetę na międzynarodowych targach w Londynie. Pomyślicie sobie, ale ze mnie szczęściara - ma wolne. A gdzie tam! Ja się wcale nie cieszę. Wolny dzień oznacza dla mnie smętne włóczenie się po mieszkaniu i oglądanie telewizji do znudzenia. Wolny dzień to dla mnie prawdziwa mordęga. Wiem, że jestem dziwna! Nie potrafię cieszyć się wolnością, bo nie potrafię odpoczywać. Gdy odpoczywam to dociera do mnie jak bardzo jestem samotna. Dlatego rzucam się w wir pracy. Praca jest dla mnie nie tyle, co pasją, ale właśnie ucieczką przed samotnością. Jest swoistym rodzajem kotary, który odgradza mnie od moich problemów, a pozwala mi skupić się na czymś innym. Czasem zastanawiam się, czy jestem bardziej brzydka, czy bardziej chora no wiecie na czym... Ale co tam, wy i tak tego nie zrozumiecie. Tak samo jak zdrowy nie zrozumie chorego i jak najedzony głodnego. Reasumując jestem szarą zakompleksioną kobietą, która na dodatek jest pracoholiczką .Mam więcej fobii i kompleksów niż włosów na głowie. Cóż na razie nie spotkałam na drodze kogoś, kto dałbym mi siłę i dla którego mogłabym żyć. Trudno jednak kogokolwiek spotkać na drodze między dużym pokojem, a kuchnią. Zaraz zaraz! Ostatnio widziałam tam karalucha. Nie wydawał mi się jednak zaczarowanym księciem, więc go nie całowałam. Kurczę! A może lepiej go jednak poszukać? W końcu to jedyny potencjalny mężczyzna w moim domu od prawie 3 lat (nie licząc hydraulików i dozorcy). Ogólnie czułam się niechciana, niekochana i niepotrzebna. Czułam się nawet zapomniana przez Boga. Czasami myślę, że fajnie by było, gdyby dał mi chociaż jakiś mały znak, który by coś zmienił w moim życiu. Powiedział mi, co mam zrobić. Jakich dokonać wyborów. To dziwne, że pomimo tego, że człowiek pragnie wolności, to niekiedy woli, by inni podejmowali za niego decyzje. To wina tego, że nie jesteśmy pewni siebie. Tak jestem wolna! Ale po co mi ta wolność, skoro stałam się jej więźniem? A tak w ogóle, to nie mam zbyt wielu przyjaciół. Moje życie polega na bieganiu między pracą, a domem. Wiem to moja wina! Ale ja po prostu nie akceptuje siebie! Nie przemawiają do mnie słowa, że jeśli pokochasz siebie to pokocha ciebie cały świat. Bzdura! Miałam doła, który był dodatkowo spotęgowany przez brzydką pogodę. Jestem meteopatą. Ale dość użalania się nad sobą. Poszłam do kuchni zjadłam co nieco i usiadłam w fotelu. Tak spędziłam prawie cały dzień. O godzinie 18 wyszłam z mojego "więzienia" i miałam zamiar trochę pospacerować. Zawsze jak otwieram szafę mam wrażenie, że ktoś w niej siedzi np. taki zagłodzony na śmierć poprzedni właściciel. Nie wiedziałam gdzie konkretnie iść. Po prostu chciałam iść przed siebie. Nie lubię wychodzić z domu, jednak czasem się do tego zmuszam, by nie stać się kompletnym odludkiem. Wychodzę jednak tylko o zmroku. Szłam tak sobie i myślałam o nowej książce Heleny Cartney "Miłość od pierwszego wejrzenia", której zapowiedź widziałam w telewizji. Jeśli chodzi o mnie, to zdecydowanie w taką miłość nie wierzę. Ale chyba kupię tą książkę, by zapoznać się z argumentami tej drugiej strony. Szłam tak sobie, rozmyślałam i kompletnie straciłam poczucie czasu. Nagle ocknęłam się ze swoich zadumań. Było już ciemno.
- Rany! To już ta godzina - spojrzałam na zegarek, który bezlitośnie wskazywał za pięć 23. Nawet nie wiedziałam, kiedy zdążyło się tak zrobić późno. Wypadałoby wracać do domu. Ale gdzie w taką ciemnicę iść na piechotę. Mało ludzi. Trochę się bałam. Postanowiłam wrócić autobusem. Gdy dotarłam do najbliższego przystanku, zobaczyłam w oddali światła odjeżdżającego autobusu. Pięknie! Podeszłam do tablicy z rozkładem jazdy i spojrzałam na zegarek.
- O kurczę! Mam autobus dopiero za 25 minut. No nic, poczekam...- powiedziałam do siebie. Nie będę się wyrywała na piechotę, bo bolą mnie już nogi. Nie mam kondycji. Zgodzicie się jednak ze mną, że raczej nie mam podstaw, by ją mieć. Usiadłam na ławce i czekałam. Było coraz ciemniej i zimniej. Nagle koło przystanku zaczął się kręcić jakiś pijak. Zaczął grzebać w śmieciach. Wiem, że to okrutne, co teraz napiszę, ale lubię czasem mieć świadomość, że inni mają gorzej niż ja. To mnie jakoś tak sztucznie podbudowuje. Wiem jestem żałosna... Owy pijak zachowywał się dość dziwnie. Coraz zerkał to niby na mnie, to gdzieś przed siebie, to znów dawał "nurka" w śmiecie. Nie czułam się najpewniej... Ten typ wyglądał na jakiegoś zboczeńca, a w najlepszym przypadku na pół-zboczeńca. Na przystanku nie było nikogo. Zaczęłam się bać. Było to spotęgowane faktem, że znajoma mojej znajomej została kilka dni temu zgwałcona przez jakiegoś ćpuna! A jak powszechnie wiadomo nieszczęścia chodzą parami. Facet zerkał na mnie coraz częściej. O Boże! Ruszył w moim kierunku! W jednej chwili mój żołądek ważył o jakieś 10 kg więcej. Chyba wszystkie moje kompleksy tam się pochowały... Byłam sparaliżowana! Siedziałam jak na tureckim kazaniu. Moja twarz przybrała tak "inteligentnego" wyrazu, że nikt z nią nie dostałby pracy - nawet tej najlichszej. Powtarzałam sobie w myślach bądź silna, to tylko może być tylko wymysł twojej wyobraźni.
Ile razy już sobie coś wymyśliłaś i przyjmowałaś jako fakt. Mało tego jako dogmat swojego życia. Podszedł do mnie! Schylił się i... chyba chciał coś powiedzieć... nie wytrzymałam wrzasnęłam z całej siły. On odskoczył przestraszony. Z kolei ja wystraszona jego nagłą reakcją, wrzasnęłam jeszcze głośniej. Po chwili patrzyliśmy tak na siebie jak dwa woły. Miałam nogi jak z waty. W uszach słyszałam szum, a serce biło mi niczym rozszalałe zwierzę. Nastała nieprzyjemna cisza. W końcu on potrzedł i ...
- Czy to jest pani karta - spytał? Dopiero teraz dostrzegłam w jego ręku moją kartę kredytową. Widocznie mi upadła.
- Tak - powiedział i wziełam swoją kartę.
- Wypadła pani, chciałem podnieść... - zaczął się tłumaczyć.
- Dziękuję panu - Nie zabrzmiało to zbyt elegancko i przyjemnie, ale winne temu były nerwy. Kamień spadł mi prosto z serca. Złapałam oddech i zaczęłam dochodzić do siebie. Nogi ciągle miałam jak z waty. Byłam głodna i cała roztrzęsiona.
- Czy pani się dobrze czuje? Wygląda mi pani na bardzo wystraszoną. Jest pani cała blada. Jeśli zdenerwowałem panią tą sytuacją, to bardzo panią przepraszam. Nie chciałem - powiedział i usiadł koło mnie na ławce. Szczerze powiedziawszy byłam nieźle zdziwiona jakiego zachowaniem. Proszę, proszę, jakiego to kulturalnego pijaczka spotkałam. Zebrałam w sobie siły i już miałam wydrzeć się na niego i powiedzieć mu parę epitetów, lecz nie mogłam. Nie potrafię. Widocznie kompleksy znów dały o sobie znać... Z resztą ja zawsze w takich sytuacjach kulę pod siebie ogon i biorę całą winę na siebie. Nienawidzę się za to!
- To nie pana wina. Miałam dzisiaj ciężki dzień. Jestem ostatnio zbyt bardzo wyczulona i nerwowa. To niedorzeczne, co teraz powiem, ale ja myślałam... myślałam, że pan... - poczułam się bardzo głupio i nie dokończyłam zdania. Jakie "niedorzeczne"! Co ja właściwie gadam. Znów zrobiłam z siebie idiotkę.
- Myślała pani, że chcę pani zrobić krzywdę. Tak? Cóż, wcale się pani nie dziwię. Jest ciemno, a i ja nie wyglądam za ciekawie. Można powiedzieć, że jestem wręcz podręcznikowym przykładem dna, jakie może osiągnąć człowiek. Prawda? Tak... Wielu ludzi omija mnie dalekim łukiem lub spogląda na mnie z pogardą. A ich dzieci... One są jeszcze gorsze plują i wyzywają. No, ale życie jest długą i krętą drogą. Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli.
- Ma pan rację... Ale nie powinien się pan martwić. Jest pan dobrym człowiekiem. Ważne jest to co ma się w środku - sama nie wierzyłam w to co plotę. Ten facet wydawał się na prawdę miły! Pomimo tego nie chciałam z nim dłużej rozmawiać.
- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz - rany ten facet czytał mi w myślach - żyję już zbyt długo i wiem co dla ludzi jest naprawdę ważne. Dobry jest ten, co ma ładną brykę, dużo na koncie i piękną babkę. W dzisiejszych czasach to kasa jest miernikiem szczęścia. Wszyscy lubią bogatych, ładnych i zgrabnych. Oni mają owiele łatwiej w życiu - więcej załatwią sprawę w urzędzie i dostaną lepszą pracę. A dlaczego tak się dzieje? Wszystkiemu winny jest system. To on wpaja już małym dzieciom, że ładny jest książe, a brzydka jest wiedźma. Ładne jest dobre, a brzydkie jest złe. Wie pani nawet w filozofii istnieje pojęcie, że człowiek jest z natury zły. To chyba powiedział... nie pamiętam.
- No, ale było przecież takie brzydkie kaczątko...
- O, wielkie mi spostrzeżenie! Jednemu się udało. Cudem. Zauważ jednak, że i tak na samym początku był brzydki i przeklęty - odpowiedział.
- Widzę, że ma pan dużą wiedzę...
- Czy ja wiem, czy można nazwać to wiedzą? Ja po prostu poczułem to na własnym tyłku. Przyznasz, że nie jest to najlepsze miejsce do poznawania świata. Przebyłem długą drogę, by spaść tak nisko. Stary ze mnie pijak i tyle! Choć teraz już nie piję, wybrałem dla siebie inną drogę. Problemy z alkoholem zaczęły się w czasach, gdy byłem na szczycie swojego życia. Przez krótki czas byłem jednak w psychicznym dołku. Wie pani, inni ludzie nie lubią jak komuś się coś udaje. Robią wszystko, by zniszczyć cudze szczęście. Przemawia przez nich zazdrość. Dla nich taka okazja była nie do przegapienia. Im się udało... Pomogli mi spaść na sam dół. Wpadłem w alkoholizm. Co prawda wcześniej też piłem, ale nie mogłem się nazwać alkoholikiem.
- Niech mi pan opowie o sobie coś więcej. Z chęcią pana wysłucham - zachęciłam go do rozmowy. Muszę wam powiedzieć, że pomimo tego, że początkowo czułam od niego odrazę, to jednak równocześnie czułam, że pod tym zniszczonym i brudnym ciałem kryje się jakaś złota dusza. Wydawał mi się wyjątkowy.
- Nie wiem, czy to pani nie znudzi...
- Nie sądzę. Mówi pan bardzo mądre rzeczy - powiedziałam.
-A dobra! Co mi szkodzi... No, więc może zacznę od swojego dzieciństwa... A! Przepraszam nie przedstawiłem się. Nazywam się Piotr.
- Grażyna.
- Grażyna. Moja mama też się tak nazywała. Była piękną kobietą. Bardzo dbała o moje rodzeństwo. Ale niestety umarła podczas mojego porodu.
- Przykro mi.
- Pomimo tego, że jej nie pamiętam, całe życie czułem jej obecność. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, mieszkającej w małym miasteczku nieopodal Liverpool'u. Mój ojciec pracował w pobliskiej fabryce butów. Był alkoholikiem. Z opowieści wiem, że często przychodził pijany do domu i bił moje rodzeństwo oraz mamę. Niekiedy był tak bardzo upity, że nie mógł trafić do domu. Później jak najstarszy z moich braci podrósł, to stanął w obronie rodzeństwa i matki. Często jednak przegrywał pojedynki. Wówczas ojciec całą swoją złość wyładowywał na nim. Darł się, łamał meble, tłukł talerze. Mało tego. Jestem dzieckiem gwałtu. Dzieckiem, które zabiło swoją matkę! Moja mama umarła, bo jej organizm nie wytrzymał kolejnej ciąży. Doktor kiedyś jej powiedział, że kolejna ciążą grozi zarówno płodowi jak i jej śmiercią. Powiedział też to ojcu. Lecz on się z tym nie liczył. On się z nikim nie liczył. Kiedyś przyszedł do domu upity i ją zgwałcił. Później urodziłem się ja i niestety wypełnił się najczarniejszy scenariusz - spojrzał na mnie i wskazał ręką na nadjeżdżający autobus - To pewnie pani autobus.
- Tak to mój autobus, ale niedługo będzie następny. Z chęcią posłucham dalej pana opowiadania, o ile pan będzie chciał.
- No więc tak... Po moich urodzinach i śmierci mamy ojciec popadł w jeszcze głębszy alkoholizm. Moim wychowaniem zajął się najstarszy brat, który pracował na nasze utrzymanie zbierając drewno w lesie. Czasami pomagała nam nasza sąsiadka. Wiesz... gotowała nam, robiła pranie, czasem u niej sypialiśmy. Gdy nie spaliśmy u niej na strychu, a u nas w domu szalał pijany ojciec, to szliśmy do sadu i spaliśmy pod jabłonią. Ile to ja nocy spędziłem pod tą jabłonią. I tak żyliśmy sobie przez parę lat... Któregoś dnia, miałem wtedy z siedem lat, mój ojciec przyszedł do domu i zasnął z papierosem w ręku. Zarówno ja jak i moi bracia byliśmy wtedy u sąsiadki... Poczuliśmy dym poczym spostrzegliśmy, że nasz dom się pali. Wybiegliśmy na dwór. Przed domem było już tam sporo ludzi, którzy próbowali go ugasić. Najstraszliwsze jest to, że ojciec spłonął żywcem na naszych oczach! Nie zapomnę tego widoku. Potem przez dłuższy czas śnił mi się po nocach. Straszył mnie! Najstarszy brat zginął dwa tygodnie po ojcu. Spadł z konia. To był szok. Zostaliśmy bez niczego. Cóż możesz sobie wyobrazić, co wtedy czułem. Jak bardzo nienawidziłem świata. Zacząłem się buntować przeciw Bogu. Zresztą do dziś się z nim nie pogodziłem. W tamtych dniach dotarło do mnie to, że wszyscy wokół mnie powoli odchodzą. Bałem się, że jak tak dalej pójdzie w końcu zostanę sam. Pamiętam, że w tamte dni obiecałem sobie, że zrobię wszystko by nie skończyć tak jak ojciec. Bym nie zaczął pić. Nie chciałem podzielić jego losu. Pamiętam też, że w tamte dni jak nigdy później potrzebowałem miłości i akceptacji...
- I co dalej - dopytywałam się natarczywie. - Kto się wami zajął?
- Ponieważ nie mieliśmy domu i rodziców - kontynuował - trafiliśmy do sierocińca. Nie żyliśmy tam w luksusach. Ponieważ była nas tam pokaźna grupka, to postanowiliśmy, że musieliśmy sobie jakoś "dorobić". Kradliśmy więc jedzenie z bazarów. Głód potrafi przemienić człowieka w prawdziwe zwierzę. Po pewnym czasie moi bracia zostali adoptowani przez różne rodziny, a ja zostałem sam. Miałem opinię najgorszego łobuza, więc nikt nie chciał mieć ze mną problemów. Co ciekawe do dnia dzisiejszego nie mam z moimi braćmi kontaktu. Próbowałem ich odszukać w czasach, gdy mi się nie powodziło, lecz na darmo. Ślad po nich zaginął. Wracając jednak do historii mojego życia. Jak się już domyślasz bez opieki starszych braci w bardzo krótkim czasie wszedłem na złą drogę. Nikt się mną nie interesował. Nie miał mi kto wskazać tej dobrej drogi. Zacząłem opuszczać szkołę i uciekać z sierocińca. Pobicia i rozróby były na porządku dziennym. Dosyć szybko wyrosłem na niezłe ziółko. I tak mijały miesiące i lata. Nikt nie mógł sobie ze mną dać rady. Zaczęły więc się problemy z policją. Zaczęło się to wtedy, gdy w nocy zakradłem się do jednego z kurników i chciałem ukraść kurę. Teren farmy był dość duży, ogradzała go duża siatka z drutem kolczastym. Ja jednak upatrzyłem sobie pewną lukę w siatce, przez którą spokojnie mogłem przejść. Wszystko szło zgodnie z planem do momentu, w którym zostałem zauważony przez psa. Momentalnie rzucił się w moim kierunku. Gdy patrzyłem jak to bydle biegnie w moim kierunku myślałem sobie to już koniec Pamiętam, że rzuciłem się biegem w kierunku siatki. Była ona dość wysoka, na jej szczycie znajdował się drut kolczasty. To była dość duża farma. Uciekłem w ostatniej chwili. Nogi miałem bardzo pokaleczone. Wówczas zaalarmowani szczekaniem psa farmerzy wybiegli z domu i zaczęli do mnie strzelać. Kule dosłownie musnęły moją szyję. Parę centymetrów i bym teraz z tobą nie rozmawiał. Chciałem uciec, ale nie mogłem, ponieważ moje ubranie zaplątało się w drut. W pewnym momencie, będąc już w białej gorączce, straciłem równowagę i z wielkim impetem runąłem na ziemię. Straciłem przytomność. Obudziłem się w szpitalu. Koło mojego łóżka czatowała policja. Nie poszedłem siedzieć, ponieważ było to moje pierwsze złamanie prawa. Musiałem jednak pracować na tej farmie przez cały miesiąc. Gdy skończyła się moja praca społeczna, nie chciałem wracać do sierocińca. Niestety musiałem. Możesz sobie wyobrazić, jakie piekło przeżyłem w sierocińcu po powrocie. Wtedy to postanowiłem raz na zawsze uciec. Swoje plany wprowadziłem w życie. Mój wielki gigant zakończył się parę tygodni później. Zostałem znaleziony na ulicy przez policję. Jacyś ludzie pobili mnie i zabrali wszystkie pieniądze. Pod "eskortą" policji doprowadzono mnie znów do sierocińca. Miałem już tego wszystkiego serdecznie dość! Wtedy to zacząłem coraz bardziej odczuwać brak miłości. Możesz mi wierzyć lub nie, ale brak miłości to najgorsza rzecz, jaka może człowieka spotkać w życiu. Prawdę powiedziawszy, to nie wiedziałem, czy jest jeszcze sens żyć. Rozmyślałem o samobójstwie. Wyobrażałem sobie jak to wszyscy by po mnie płakali itd. Doszło do tego, że wybrałem sobie piosenkę, którą mieli puścić w trakcie pogrzebu. Tak bardzo chciałem być zauważony! Wtedy to zaczęły się moje problemy z paleniem. Początkowo mówiłem, że palę sobie, bo lubię i wcale nie jestem uzależniony. Szybko okazało się, że jednak jestem. Paliłem mnóstwo. Początkowo nie chciałem się sam przed sobą przyznać, że jestem uzależniony. W pewnej chwili chciałem rzucić, ale zdałem sobie sprawę, że nie potrafię. W tamtych miesiącach bardzo dziwnie się zachowywałem. Tak! Nie mogłem uwierzyć w to, co się ze mną dzieje. Chciałem być dobry. Jednak nie potrafiłem zacząć wszystkiego od początku. Zbyt wiele osób zraniłem, zbyt wiele słów powiedziałem za dużo. W tamtym miasteczku byłem skończony. W końcu i mnie adoptowano. Pamiętam, gdy rankiem się o tym dowiedziałem. Byłem bardzo zdziwiony i zaskoczony. Nie wierzyłem! Jacy ludzie by mnie chcieli?! Wówczas zacząłem wierzyć, że są jeszcze ludzie, którym na mnie zależy. Zostałem adoptowany w wieku 15 lat przez starsze małżeństwo. Ich 3 synowie zginęli podczas D-Day w Normandii. Wyobraź sobie, że jednego dnia otrzymali 3 depesze o śmierci swoich jedynych dzieci. Dlatego zdecydowali się na adopcję. Fakt, że trafiłem do nich zawdzięczam "szefowej" ośrodka. Ona po prostu chciała się mnie pozbyć! Udało jej się. Pozbyła się najgorszego bachora w historii. Ale wracając do moich nowych rodziców. Byli oni już 29 lat po ślubie. Widać po nich było, że pomimo upływu czasu bardzo się kochają. W pierwszych dniach pobytu w nowym domu byłem w szoku. Nie miałem kolegów, codziennie miałem nowe czyste ubranie i nie chodziłem głodny. Co niedziela chodziliśmy do kościoła. A wieczorami oglądaliśmy TV lub czytaliśmy jakieś książki na ganku. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy zobaczyłem swój nowy dom zrobił on na mnie piorunujące wrażenie. Był ładny wysoki. Wokół niego znajdował się duży ogród. A ja miałem... a ja miałem nareszcie swój pokój. Pamiętam jeszcze z czasów sierocińca, gdy inne dzieci marzyły o tym, by być żołnierzami, mieć nowe zabawki ja chciałem mieć swój własny pokój. Mógł być nawet mały. Ważne, żeby był mój. Potrzebowałem miejsce na ziemi. Coś tylko dla siebie. Ja wcale nie miałem zamiaru być dłużej "bezpański". Wracając do historii. Miałem ogromne trudności z zaaklimatyzowaniem się w nowej sytuacji. Czasami byłem dziki. Potrafiłem całymi dniami się nie odzywać. Nie wiedziałem, co mam myśleć. Nie chciałem się łudzić, że już wszystko jest w porządku, że nareszcie moje życie wyszło na prostą drogę. Bałem się, że znów mogę to wszystko utracić. Bałem się... W pierwszych miesiącach sprawiałem ogromne kłopoty wychowawcze. Bezlitośnie i z satysfakcją łamałem im serca. Zachowywałem się skandalicznie. A najbardziej denerwowało mnie to, że jestem takim kawałem... No wiesz czego. Nie akceptowałem się! Pamiętam, że któregoś dnia podczas kłótni uderzyłem w twarz moją macochę. Nakryła mnie na paleniu. Myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Znów niszczyłem sobie życie. Pamiętam jak tego samego dnia poszedłem do niej z kwiatami i chciałem ją przeprosić. Zacząłem płakać, rzuciłem sie na kolana i wołałem o przebaczenie. Błagałem ją, by mi pomogła się zmienić. Moja macocha przytuliła mnie wtedy do serca i pocałowała w czoło. Nie zapomnę tej chwili, gdy po raz pierwszy poczułem prawdziwą miłość. Była taka dobra. Odtąd świeciłem przykładem. Rzuciłem w niepamięć swoją przeszłość. Dla mnie liczyła się przyszłość. Podjąłem walkę. Walkę o siebie, póki nie jest za późno.
- A co z paleniem - spytałam?
- Tego samego dnia, w którym przeprosiłem swoją macochę. Kupiłem ostatnią paczkę papierosów. Poszedłem z nią do łazienki, lecz nie po to, by po kryjomu popalić, lecz po to, by ją zniszczyć, podeptać, wyrznąć i spóścić w sedesie. To był mój mały rewanż za utracone zdrowie. Taka ceremonia.
- I co dalej - dopytywałam się?
-Wydawało mi się, że moje życie jest nareszcie takie, jakie powinno być. Wziąłem się za naukę. Moim celem było dostać się na studia. Było to moje największe marzenie. W pewne wakacje poznałem dziewczynę. Miała na imię Irena. Zakochałem się! Pamiętam, że byłem wtedy bardzo romantyczny. Uwielbiałem oglądać razem z nią nocne niebo. Planowaliśmy wiele. Poza moją Ireną nie widziałem świata. Tak, wtedy byłem naprawdę zakochany. Lecz los chciał inaczej... Nie dostałem się na studia. Musiałem podjąć pracę, ponieważ mój ojczym nie zarabiał już tak wiele kiedyś, a moja macocha zachorowała. Podejrzewano u niej najgorsze - raka! Pojechaliśmy zrobić badania. Zawiozłem rodzinę moim samochodem, ponieważ ojczyma się zepsuł. Mój samochód nie był jakiś świetny, ale jeździł. Odkupiłem go, jak dobrze pamiętam, od matematyka za nędzne grosze. Gdy już dotarliśmy na miejsce i zrobiliśmy badania, czekaliśmy na wyniki. Czekaliśmy tak z sześć godzin. Każda sekunda wydawała się być wiecznością nie wspominając już o godzinach. Czekaliśmy tak prawie w milczeniu przy łóżku chorej. Wszyscy dopuszczaliśmy najstraszliwszy scenariusz, czyli właśnie nowotwór. Jednak o tym nie rozmawialiśmy. Nie chcieliśmy nawet wymawiać tego słowa. Baliśmy się. Macocha czuła się coraz gorzej. Gdy zobaczyliśmy doktora w drzwiach serca nam zamarły. Całe szczęście nie był to rak, a jakaś ostra odmiana choroby. Nie pytaj mnie jakiej... już tego nie pamiętam. Nareszcie jakiś plus pomyślałem. Gdy macocha wyzdrowiała, wyjechałem na studia do Londynu. Pracowałem tam jako kelner w bardzo prestiżowej resteuracji. Odłożone pieniądze, wysyłałem do domu. Wtedy byłem praktycznie jedynym źródłem dochodów. Czułem na sobie wielką odpowiedzialność. Dlatego chciałem odłożyć jak najwięcej. Dużo jednak mi nie pozostawało. Większość szła na studia i na moje utrzymanie. Plany założenia rodziny z Ireną coraz bardziej się oddalały. Zresztą nie byłbym wtedy w stanie udzwignąć studii i dwóch rodzin. Aż tyle mi nie płacili! Co do Ireny to spotykałem się z nią coraz żadziej. W końcu poznała jakiegoś marynarza i kontakt mi się z nią urwał. To zabawne jak ludzie, którzy tyle znaczyli w moim życiu potrafią tak sobie znikać! Nie powiedziałem Ci, co wtedy studiowałem. Otóż studiowałem architekturę. Uwielbiałem prace ręczne. Zresztą i na teorii się nie nudziłem. Zakuplowałem się z profesorostwem. Naprawdę lubiłem studiować. Nie wiem, czy słyszałaś o prof. Kearstand. Był on jednym z najwybitniejszych architektów i jednym z moich nalepszych przyjaciół. Wpłynął on na moje życie jak nikt inny. Jeździliśmy razem na wakacje, piliśmy razem... No i pomagał mi załatwić parę spraw na uczelni. Był moją tzw. znajomością na uczelni. Niestety jego życie też zabrał mi alkohol. Miał załamanie nerwowe i upił się na śmierć. Jego ciało znaleziono trzy dni po zgonie w jego gabinecie. Ta sytuacja miała dopiero miejsce 5 lat po ukończeniu przeze mnie nauki. Nie było mnie już wtedy w kraju. W czasach studiów związałem się z pewną dziewczyną o imieniu Marta. Studiowała na tym samym kierunku i często się widywaliśmy. Załatwiłem jej pracę w tym samym lokalu, gdzie pracowałem ja. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. A ja awansowałem na powiedzmy dyrektora sieci restauracji w tej dzielnicy. Miałem już na tyle dobrą sytuację, że coraz poważniej myśleliśmy o założeniu rodziny z Martą. Z pomocą prof. otrzymaliśmy opłacane przez uczelnie mieszkanie dla małżeństw. Marta była już wtedy w ciąży. Nasze mieszkanie mieściło się ono tuż przy budynku uczelni i miało o wiele lepsze standardy niż akademik. Tydzień przed ślubem otrzymałem telegram, że moja macocha umiera. Pojechałem do niej i zastałem ją konającą w łóżku. Gdybym wtedy wiedział, co powiedzieć. W swoim życiu przeżyłem śmierć matki dwa razy... Moja macocha umarła w moich objęciach ze łzami w oczach.
- Co było przyczyną śmierci?
- Przyczyną śmierci była niewydolność wątroby. Wracając do ślubu. Odbył się on w terminie, lecz nie urządzaliśmy wesela. Nie wypadało. Parę miesięcy później urodził się nam syn Adrianek, a ja ukończyłem uczelnię. Coraz bardziej uciążliwa stawała mi się praca dyrektora. Doszły nowe obowiązki i obniżono nam zarobki. Firma powoli plajtowała. W związku z tym uciekłem z tonącej łodzi - rzuciłem tę pracę i zawiązałem spółkę z moim kumplem z uczelni. Spółka miała pokaźne sukcesy. Żyło nam się dobrze. I tak leciało nam życie. Dzień stawał się podobny do dnia, tydzień do tygodnia, więc żeby nie ulec totalnej nudzie, postanowiliśmy się zabawić. Poszliśmy do lokalnego kasyna i zaczeliśmy grać. Gra wciągnęła mnie do tego stopnia, że straciłem poczucie czasu. Do domu przyszedłem późną nocą. Żona nie była zachwycona. W krótkim czasie stałem się stałym bywalcem kasyn. Na początku szło mi nieźle wygrywałem, później przegrywałem coraz większe sumy. Pytasz, dlaczego grałem dalej... po to by się odegrać. Hazard złapał mnie w swoje sidła. Opętał mnie do reszty. Powoli wynosiłem wszystko z domu. Moje małżeństwo przechodziło poważny kryzys, a spółka radziła sobie coraz gorzej. Kiedyś w kasynie, będąc już kompletnie spłukany, pożyczyłem spore pieniądze od jakiś obcych. Zaproponowali mi pożyczkę z dość dużym oprocentowaniem na tydzień. Zapewniłem ich, że na pewno się odebram i zwrócę im z nawiązką w terminie. Nie udało się... Potem pożyczyłem od nich kolejne sumy. Też ją przegrywałem. W końcu przyszedł taki czas, że dobrzy "wujkowie" przestali mi pożyczać i zaczęli coraz głośniej dopominać się o kasę. Nie byli już tak mili jak kiedyś. Wkrótce zaczęli być coraz bardziej natarczywi. Zaczeły się pogróżki. Telefony w środku nocy, porysowany samochód i takie tam. Grozili, że zamordują mnie i moją rodzinę. Podjąłem decyzję o ucieczce. Ukrywałem się przez pół roku w Paryżu. Mieszkałem tam w 2 pokojowym mieszkaniu. Sprzedałem udziały w spółce, a pieniądze przegrałem... Ale ja byłem głupi! Myślałem, że się odegram, ale tu nic... Moja żona, gdy się o tym dowiedziała wpadła w szał. Zażądała rozwodu i wyprowadziła się z synkiem. Rozwód otrzymała parę miesięcy później a ja wpadłem w alkoholizm. Nałogi nigdy nie są dobrym rozwiązaniem. Bardzo podupadłem na zdrowiu. Chodziłem zataczającym krokiem. W końcu wyrzucono mnie z mieszkania. Byłem kompletnie spłukany. Spałem pod mostem. Nie mogłem spojrzeć sobie w twarz. Zresztą nie miałem wielu okazji, gdyż nie miałem lustra. Gdy przestali mnie wpuszczać do kasyn resztę swojego majątku przepiłem. Los dał mi jednak jeszcze jedną szansę. Otrzymałem spadek po ojczymie. Nie kontaktowałem się z nim od dłuższego czasu. Gdy wpadłem w sidła hazardu ani żona, ani najbliżsi mnie nie obchodzili. Bardzo się ucieszyłem z otrzymanych pieniędzy! Tak cieszyłem się ze śmierci ojczyma! Jestem nikim! Z otrzymanych pieniędzy postanowiłem kupić kwiaty, ubrałem się w ładny garnitur i wyruszyłem w podróż. Dokąd? Do Marty błagać ją o przebaczenie.. Wiele razy dzwoniłem do Marty, by mi przebaczyła. Ale ona nie chce mnie już znać. Odkładała słuchawkę. Teraz chciałem prosić ją osobiście. Na miejscu czekała na mnie nie miła niespodzianka. Marta wyszła drugi raz za mąż i jest teraz bardzo szczęśliwa. Cóż odeszłem z kwitkiem. Chociaż jej się udało. Był to ostatni raz, gdy widziałem się z synkiem. Nie byłem dla niego dobrym ojcem. Po rozwodzie nie płaciłem alimentów, ani go nie odwiedzałem. Odwiedziłem go raptem raz, właśnie wtedy. Wkrótce zostałem pozbawiony praw rodzicielskich na wniosek żony. Uargumentowała to tym, że byłem kryminalistą. Dostałem prawdziwy cios w plecy.
- A byłeś?
- Formalnie "tak". Praktycznie "nie". Zostałem wrobiony w narkotyki. To była sprawka moich wierzycieli. Podłożyli do mojego mieszkania kilka gram kokainy i tyle.
- Ale przecież ty nie masz mieszkania...
- Wynajmowałem malutkie, za pieniądze ze spadku... Oczywiście poszedłem siedzieć. Moja "kochana" żona wykorzystała ten fakt by pozbawić mnie praw rodzicielskich.
- Dlaczego?
- Ponieważ w dniu, w którym wyszedłbym z więzienia mój syn byłby już pełnoletni. Zgodnie z prawem gdybym nie miał pieniędzy, to on musiałby mnie utrzymywać. Żona przewidziała, że po wyjściu z więzienia nie będę mógł znaleźć pracy i będę bez grosza. Byłem załamany. Odebrano mi już wszystko. Zwróciłem się, więc z prośbą o pracę do mojego byłego wspólnika. On jednak mi odmówił. Powiedział, że nie wierzy w to, że już nie piję i znów zostawię firmę na skraju bankructwa. On po prostu bał się tego, że rozniosę firmę i po moim przyjściu on zostanie bez gorsza i bez firmy. Pokłóciliśmy się. Dopiero wtedy zrozumiałem, że już dawno nie jesteśmy przyjaciółmi.
- Cóż prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...
- Ale to ja rozwaliłem naszą przyjaźń. Już wcześniej. Mówiąc ściślej zrobił to alkohol i hazard. Sprzedałem połowę firmy, zawaliłem zlecenia. Naraziłem go na podobny los. Byłem nieodpowiedzialny. Tak, to była moja wina! Jak sobie możesz wyobrazić, ten incydent nie zadziałał na mnie podbudowująco. Znów zacząłem pić i znów wylądowałem na ulicy. W związku z tym poszedłem do poradni anonimowych alkoholików. Już kilkakrotnie się tam wybierałem, ale zawsze zawracałem. Nie potrafiłem się przed sobą przyznać, że jestem pijakiem. Pamiętam, że gdy siedzieliśmy w półkole, każdy opowiadał coś o sobie. Zrozumiałem wtedy, że nie sztuką jest uciekać przed problemami, a sztuką jest stawić im czoła. Alkohol to nie rozwiązanie. Wszystkich nas łączyły dwie sprawy- byliśmy wszyscy słabi i chcieliśmy skończyć z alkoholem. Te spotkania dużo mi dały. Dodały mi sił. Pamiętam ten magiczny moment, w którym powiedziałem: "...jestem alkoholikiem, ale chcę z tym skończyć." Byłem na prawdę na dobrej drodze do całkowitego wytrzeźwienia. Udało mi się. Wybrałem zdrowie. Odtąd już nie piję. Nawet nie wiesz ile bym dał, żeby nie wpaść w ogóle w sidła nałogów. Przez całe życie nie chciałem być taki jak ojciec, a skończyłem podobnie jak on. Widzisz ile się działo w moim życiu. Teraz sobie tak rozmyślam jak potoczyłoby się moje życie, gdyby ojciec nie pił. Gdybym wychował się w normalnych warunkach. Gdyby życie dało mi szansę już na samym początku. Jak widzisz w moim życiu było tak, że jedna tragedia ciągnęła za sobą kolejne. Myślałem, że to się już nigdy nie skończy. Niekiedy myślę, że to wszystko to nie moje życie. To tylko jakiś film, jakaś zła opowieść. Ostatnio w moim życiu się uspokoiło. Właśnie wtedy, gdy przestałem pić. Czasami myślę, że to tylko cisza przed burzą. Że los chce mi zrobić na złość w najmniej spodziewanym momencie. A może to cisza przed śmiercią? Wiem plotę głupoty, ale może ja już dawno umarłem np. podczas porodu. Miałem przecież tak wiele okazji w swoim życiu by umrzeć. Aż się dziwię, że szef tam na górze nie zdjął mnie jeszcze z tego świata. No cóż. To wszystko. Nie będę Ciebie dłużej męczył. Na tym skończyła się moja historia...
- Łał! To niesamowite! Wie pan, pracuję jako dziennikarka. Z chęcią zamieściłabym pańską historię w gazecie. Oczywiście, jeśli się pan zgodzi. Otrzyma pan za to pieniądze i szansę na to, że pańscy bracia przeczytają tę historię i pana odnajdą. Niech pan dobrze rozważy moją propozycję, ja na pana miejscu zgodziłabym się od razu - powiedziałam podekscytowana.
- To świetny pomysł! Zawsze marzyłem o tym, by ich odnaleźć. Ponadto mam nadzieję, że może moja historia będzie przestrogą dla innych.
- Szczerze powiedziawszy podziwiam pana, że jeszcze ma pan siły, by żyć. Ja nie dałabym już rady. Skąd je pan czerpie?
- Jakie siły złotko?! Jestem słabym człowiekiem. Mam za sobą parę prób samobójczych. Ale nie potrafiłem się zabić. Postanowiłem żyć, choćby dla wschodzącego słońca, śpiewu ptaków i jak to mówią dalszego rozwoju wypadków. Takiemu człowiekowi jak ja na pewno coś się jeszcze przydarzy. A mi już na prawdę wszystko jedno. Życie pomimo tego, że jest okrutne, jest także piękne. Niech pani pamięta o słowach:"Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy".
- Niech pan tutaj na mnie poczeka. Zadzwonię tylko do szefa i jutro umówimy się w redakcji - powiedziałam. Nagle poczułam zmęczenie. Obraz przed oczyma począł mi się zamazywać. Czułam się jakbym powoli odlatywała.... Obudziłam się w fotelu w swoim mieszkaniu. Był ranek. A więc to wszystko to był tylko sen! Pomyślałam, że muszę to wszystko zaraz zapisać, by nie zapomnieć! Gdy chciałam wstać po coś do pisania zauważyłam, że na kolanach miałam książkę Heleny Cartney "Miłość od pierwszego wejrzenia", więc to ona mnie tak uspała! Nawet mi się śniła. Nagle spostrzegłam, że coś białego było w środku książki. W środku między kartkami leżało piękne białe piórko.

_________________
I ty Brutusie przeciwko mnie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 4:47 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lut 24, 2005 12:38 pm
Posty: 847
Miejscowość: Warszawa
tytuł...
^^^^^

WYWIAD Z ANIOłEM

_________________
I ty Brutusie przeciwko mnie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 5:48 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Gru 08, 2005 8:55 pm
Posty: 1041
Miejscowość: Warszawa
Ringo napisał(a):
No nie! :lol: A KIEDY Ci sie to snilo?! Niedawno? To az tak Cie zadreczam, ze Ci sie to do snow przebija?;).


No całkiem niedawno. Więc to NA PEWNO TWOJA WINA! Ale w sumie wybaczam Ci;)

Ringo napisał(a):
Audrey napisał(a):
A ona mnie gdzie prowadziła po tym budynku. Byli tam ludzie siedzący przy stołach, jacyś tacy bezbarwni, nijacy... I nagle mi się przypomniało, że rodzice zginęli. I wtedy znalazłam się na jakiejś drodze. Nie miała żadnego końca. Gdzie iść? I zobaczyłam ludzi sadzących żołędzie na rzecz pokoju. I zrozumiałam, że moimi rodzicami są John i Yoko i to oni zginęli w tym wypadku. Koniec. Obudziłam się, była trzecia.
Niesamowite.. Kurcze, ja bym zaraz caly dzien spedzila na wymyslaniu coraz mniej prawdopodobnych interpretacji ;).

Niesamowite? Dość powolny sen, jakoś się tak dłużył mi... Miało się bardziej żywiołowe sny :wink: Jak np. walczyłam sama z bykiem, wokół stali ludzie, którzy mnie nie zauważali, nawet nie pomogli, choć prosiłam i na końcu byk mnie zabił. I nawet nie próbuję tego interpretować :wink: Jeszcze wyjdzie, że jakaś jestem nie tego z psychiką i co będzie...


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 6:27 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Gru 08, 2005 8:55 pm
Posty: 1041
Miejscowość: Warszawa
Maveric napisał(a):
tytuł...
^^^^^

WYWIAD Z ANIOłEM


Najpierw przeczytałam, a potem zobaczyłam tytuł. Tak lepiej:) Może to dziwne, ale w sumie teraz myślę o jednej rzeczy: jaką piosenkę on wybrał sobie na pogrzeb?

Śniło Ci się to wszystko czy wymyśliłeś?? :wink:


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 6:40 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Lut 06, 2005 11:35 pm
Posty: 2038
Miejscowość: Łódź
Ringo napisał(a):
Ale co? Ringo jest naprawde LEWORECZNY??? :shock:
Pewności nie mam, ale w kilka tygodni po tym, jak przyśnił mi się ten dziwaczny sen, dojrzałam taką informację chyba... chyba na forum Harrisona :roll: hmm, a może to była jakaś obcojęzyczna książka o Beatlesach.
Już nie pamiętam. :roll:
Zresztą - ciężko byłoby się przekonać, bo dla perkusisty leworęczność, czy praworęczność nie ma raczej znaczenia. ;)
Ringo napisał(a):
O kurcze.. toz to istny surrealizm..
Nie przypominam sobie, by mniej więcej od 8 roku życia przyśnił mi się jakikolwiek w miarę rzeczywisty sen. Podobno w czasie snu w naszym mózgu nieaktywna jest ta sfera, która odpowiada za logikę... no, ten mechanizm działa u mnie bez zarzutu. :lol:
Ten powyższy i tak był, jak na mnie, wybitnie realistyczny. Najczęściej jednak moje sny są kolażem rozmaitych przygód, krain, historii... często przypominają światy z obrazów Chagalla (to z tych pozytywno-biernych), a czasem Boscha (najczęściej koszmary) :roll: :? ;) )
Czasem nawet zazdroszczę tym, którzy nie muszą mieć tych dodatkowych "atrakcji" w postaci (niekiedy) męczących, długaśnych i kompletnie "odjechanych" snów. :roll: :wink:

Maveric - wow ;) Mała sugestia: skoro główny bohater spędził większą część swojego życia w Liverpool`u, Londynie i Paryżu, to może warto byłoby poszukać jakichś innych odpowiedników dla imion takich jak Grażyna czy Irena. ;) Imiona ładne, ale in my humble opinion nazbyt polskie. Nie uświadczysz chyba zbyt wiele Grażyn i Iren w Liverpool`u. ;)
Ale opowieść cokolwiek wciągająca; to był sen czy wytwór twojej imaginacji?

_________________
"Normalność nie jest kwestią statystyki."


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pon Maj 15, 2006 7:13 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lut 24, 2005 12:38 pm
Posty: 847
Miejscowość: Warszawa
Część mi się przyśniła... Grażyna ->> dzięki za sugestię zmienię na Mary

_________________
I ty Brutusie przeciwko mnie


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Maj 16, 2006 11:56 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Mar 15, 2006 11:03 pm
Posty: 991
Miejscowość: Karlstad
Maveric napisał(a):
Część mi się przyśniła...
A ktora? Czy pozostanie to Twoja slodka, pisarska, tajemnica :?: ;)
No nie.. Mam tez pewne skojarzenie, w zwiazku z twoim opowiadaniem, ciekawe na ile trafne, i ciekawe, czy komus innemu sie narzucilo (jeden element wskazuje dosc mocno na to)... Ale nie powiem o co chodzi, bo jest to zwiazane z pewnym zaleglym watkiem, na ktorym chce sie wreszcie porzadnie wypowiedziec ;).
A tak poza tym, to.. WOW.. Ty to masz pisane :D. Usmialam sie z tego fragmentu z karta kredytowa, bacznym przygladaniem sie i wrzasnieciem ze strachu :D. Ale jednoczesnie, musze stwierdzic, ze NATEZENIE nieszczesc staje sie w pewnym momencie juz tak duze, ze az groteskowe. Ze az malo realistyczne ;). To tak jak z rewelacyjnym mockumentary, ktore ogladalismy na zajeciach.. Kurcze, jaki byl tytul, lub tez kto byl rezyerem? <drapie sie po glowie z bardzo glupia mina> Nie, no, niedobrze juz ze mna :lol:. W kazdym razie: film "dokumentalny" o seryjnym mordercy, ktory staje sie dokumentem o kreceniu tegoz. Cudowna parodia zachowan fotoreporterow.. Oj, ok, to nie watek filmowy, w kazdym razie - nieszczescia zaczynaja chodzic "parami", ginie co ktorys czlonek ekipy krecacej. I co chwila okazuje sie, ze - jak chlipiac do kamery wyznaja pozostali czlonkowie - zostawil zone (ktorej wlasnie skladaja kondolencje), i dziecko. Oczywiscie nie ma mowy, zeby "przejac sie" losem tychze, i uwierzyc choc na chwile swiat przedstawiony, bo troche za szybko, i troche za "dramatycznie". Oczywiscie - tam to chwyt celowy. Zastanawiam sie, czy u Ciebie tez? Bo w koncu: a) to sen b) nierealnosc sytuacji: aniol.
Drugie pytanie: czy celowe jest przejscie w rozmowie od "pani", przez "Ty", do "Zlotko" na koniec? Czyli spoufalenie, gdy dystans emocjonalny coraz mniejszy?
Ale czyta sie wartko!!!
Czy to jest szkic do jakiegos wiekszego opowiadania? <Ringo z nadzieja> Czy mozna spodziewac sie rozwiniecia? Zostawilabym ten fragment z czekaniem na autobus w zasadzie tak jak jest, bo jest przesmieszny :D.

A Twoj sen.. wiesz, odkladalam komentarz, bo zastanawialam sie, czy nie zamiescic tutaj najbardziej niesamowitego snu, jaki kiedykolwiek mi sie przysnil. Bylo to kilka lat temu. Chodzilam niezle zakrecona po tym snie jeszcze kilka dni. Przypomina mi w pewnych fragmentach Twoj (podobienstwo miejsca - ale to moze byc "archetypiczne", ale nie postaci i na pewno nie Lennona), z pewnoscia przypomina zas Twoj w epickosci (ok.. moze Ty i Magda moze jeszcze sporo innych osob tutaj pamieta super swoje sny i po spisaniu ich okazuje sie, ze wychodzi z tego dosc ladne i nawet jesli surrealistyczne, to z pewna wewnetrzna logika, opowiadanie.. Moje sny sa zazwyczaj znacznie krotsze, i raczej skladaja sie z pewnych "logicznych calosci"... Poza tym rzadko kiedy mam tak silne poczucie wyrazistosc snu - kolory, ksztalty - az NADREALIZM i bogactwo szczegolow (tu tez skojarzyl mi sie Twoj sen z moim).. Naprawde rzadko, i prawdpodobnie wlasnie przy tym moim "kultowym" snie, bylo to najsilniejsze. I poczucie - ze to nie sen. Ale chyba jednak go nie zamieszcze.. Nie wiem. To jest tak bardzo osobisty sen, tak bardzo "wrosl" we mnie, ze jakos tak.. niekoniecznie chcialabym go widziec upublicznionym w jakikolwiek sposob.
Michelle napisał(a):
Nie przypominam sobie, by mniej więcej od 8 roku życia przyśnił mi się jakikolwiek w miarę rzeczywisty sen. Podobno w czasie snu w naszym mózgu nieaktywna jest ta sfera, która odpowiada za logikę... no, ten mechanizm działa u mnie bez zarzutu :lol: Ten powyższy i tak był, jak na mnie, wybitnie realistyczny.
Nie, nie.. tzn. tak - to byl surrealizm, ale faktycznie dosc "realistyczny" :D. Tzn... sen moze byc "niesamowity" a jednoczesnie bardzo realistyczny.. w sensie: wiarygodny. Natomiast ja nigdy, przenigdy, nie mialam czarnobialego snu.. a to przemieszanie koloru z czernia i biela.. wlasnie niesamowite.
Ja z kolei mialam znacznie bardziej niezwykle sny kiedy bylam mlodsza. Jakos tak podstawowka.. Niezwykle zreszta niekoniecznie oznaczalo takie "boschowskie" czy "chagallowskie" klimaty. Raczej nie, natomiast niesamowicie czesto snilo mi sie latanie (zazwyczaj wzbijalam sie od ziemi a potem lecialam na wysokosci ramion stojacego czlowieka (tak moglam leciec obok osoby, ktora szla, i rozmawiac z nia)) majac obie wyprostowane rece wysuniete do przodu Czasem latalam wyzej, lub tez wybijalam sie w powietrze z okien, ale nie przepadalam za wysokosciami. Czesto moim snom o lataniu, badz tez inym "dziwnym", "intensywnym" elementom towarzyszylo takie charakterystczne "buczenie", dziwny niski dzwiek, dochodzacy niewiadomo skad. Takie "buuuu".. takie podobne do mantrowanego "ommmm". ;)
Latanie bylo w zasadzie stalym elementem rzeczywistosci sennej, tak samo jak charakterystyczne budzenie sie: wiecznie ten samo motyw. Jade winda u mnie w bloku (co ciekawe, winda czesto znajdywala sie we snie po drugiej stronie niz naprawde jest). Nagle pogloga sie zarywa (Winter, to nie jest wymyslone, zeby Cie nastraszyc ;)) - a ja spadam w dol.. WSTRZAS i sie budze. Wstrzas "realny", to znaczy odczuty bardzo, bardzo fizycznie i tak jakby po stronie jawy, a nie snu. Takie "lubudu".
Podobne cos: czyli przypadkowy i niespodziewany stan niewazkosci - nagle wstrzas i sie budze, miewam czasami, kiedy przysypiam na chwile. I wtedy motyw moze byc taki, ze schodze po schodach, nagle przez nieuwage (zle staniecie) noga trafia w pustke zamiast na schodek, moment niewazkosci (poslizgniecie sie) - i LUBUDU. Albo - to samo ze skorka od banana. Natomiast winda juz mi sie od lat nie snila (a kiedys - tradycyjne zakonczenie snu).


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Maj 16, 2006 3:24 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
chyba się nie odważe przeczytać tej dłuuuuuuuuuuuuuuuugaśnej wypowiedzi Maverica :roll: :lol: Powiedz, ile Ci zajęło pisanie tego posta?

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Maj 16, 2006 3:32 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Lut 06, 2005 11:35 pm
Posty: 2038
Miejscowość: Łódź
Ringo napisał(a):
Podobne cos: czyli przypadkowy i niespodziewany stan niewazkosci - nagle wstrzas i sie budze, miewam czasami, kiedy przysypiam na chwile. I wtedy motyw moze byc taki, ze schodze po schodach, nagle przez nieuwage (zle staniecie) noga trafia w pustke zamiast na schodek, moment niewazkosci (poslizgniecie sie) - i LUBUDU. Albo - to samo ze skorka od banana. Natomiast winda juz mi sie od lat nie snila (a kiedys - tradycyjne zakonczenie snu).
Mam podobnie! :shock: Tylko z pewną różnicą - jeśli jestem w stanie uchwycić tem moment, kiedy przechodzi się z jawy do snu, to mam porażające uczucie, że nagle wszystko się pode mną zapada, łóżko znika (nie obsuwa się, ZNIKA!), a poniżej jest koszmarna, całkowita pustka. ;)
I zawsze "śni mi się" (chociaż nie wiem, czy to sen, czy raczej uczucie ;)) to dokładnie w momencie zasypiania (tej jednej krótkiej chwili).

_________________
"Normalność nie jest kwestią statystyki."


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Maj 16, 2006 3:52 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lut 24, 2005 12:38 pm
Posty: 847
Miejscowość: Warszawa
Co do mojego opowiadania... To jest dopiero takie "McCartney II" muszę je trochę dopracować, by wyszło takie "Tug Of War". Opowiadanie w tej wersji, którą widzicie wygrało 300zł w moje imieniny to jest 21 maja jadę po odbiór nagrody... Dużo jest tragicznych wydarzeń w małej ilośći tekstu. Wiem. To jest dopiero brudnopis, będzie z tego dość pokaźne opowiadanie. Teraz jednak nie mam czasu bo nagrywam teledysk... niedługo będzie go można (MOżE we Wrześniu, albo wcale) zobaczyć na moim blog'u, ale to wszystko w swoim czasie.

Co do prześcia
Cytuj:
od "pani", przez "Ty", do "Zlotko" na koniec
TO JEST CELOWE

_________________
I ty Brutusie przeciwko mnie


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 38 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 10 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY