No to będzie moje najnowsze wypracowanie, które jest obecnie w trakcie pisania.... śniło mi się początko, że jestem kobietą!!! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłem. Dlatego postanowiłem sobie zapamiętać ten sen i go rozwinąć. Początkowo śniłem jako kobieta, później byłem jakgdyby duchem, który unosił się w poszczególnych scenach... NA RAZIE OPOWIADANIE JEST W STANIE IśCIE SUROWYM ZAWIERA MASę BłęDóW I WIELE BANAłóW. PRZEDSTAWIE TYLKO OGóLNY ZARYS...
Obudziłam się późno... Ku swojemu zdziwieniu spostrzegłam, że zasnęłam przed komputerem. Stół uginał się od pozostawionych w bezładzie papierów, gdzieś z boku leżała książka telefoniczna, a na niej filiżanka zimnej kawy. Jak zwykle przesadziłam z pracą! Zawsze najważniejsze artykuły zostawiam na ostatnią chwilę i przez to zarywam noce. Z trudem wstałam i poszłam do łazienki się umyć. Dzisiaj miałam wolne. Szef dał mi parę dni wolnego, ponieważ reprezentowałam dwa tygodnie temu naszą gazetę na międzynarodowych targach w Londynie. Pomyślicie sobie, ale ze mnie szczęściara - ma wolne. A gdzie tam! Ja się wcale nie cieszę. Wolny dzień oznacza dla mnie smętne włóczenie się po mieszkaniu i oglądanie telewizji do znudzenia. Wolny dzień to dla mnie prawdziwa mordęga. Wiem, że jestem dziwna! Nie potrafię cieszyć się wolnością, bo nie potrafię odpoczywać. Gdy odpoczywam to dociera do mnie jak bardzo jestem samotna. Dlatego rzucam się w wir pracy. Praca jest dla mnie nie tyle, co pasją, ale właśnie ucieczką przed samotnością. Jest swoistym rodzajem kotary, który odgradza mnie od moich problemów, a pozwala mi skupić się na czymś innym. Czasem zastanawiam się, czy jestem bardziej brzydka, czy bardziej chora no wiecie na czym... Ale co tam, wy i tak tego nie zrozumiecie. Tak samo jak zdrowy nie zrozumie chorego i jak najedzony głodnego. Reasumując jestem szarą zakompleksioną kobietą, która na dodatek jest pracoholiczką .Mam więcej fobii i kompleksów niż włosów na głowie. Cóż na razie nie spotkałam na drodze kogoś, kto dałbym mi siłę i dla którego mogłabym żyć. Trudno jednak kogokolwiek spotkać na drodze między dużym pokojem, a kuchnią. Zaraz zaraz! Ostatnio widziałam tam karalucha. Nie wydawał mi się jednak zaczarowanym księciem, więc go nie całowałam. Kurczę! A może lepiej go jednak poszukać? W końcu to jedyny potencjalny mężczyzna w moim domu od prawie 3 lat (nie licząc hydraulików i dozorcy). Ogólnie czułam się niechciana, niekochana i niepotrzebna. Czułam się nawet zapomniana przez Boga. Czasami myślę, że fajnie by było, gdyby dał mi chociaż jakiś mały znak, który by coś zmienił w moim życiu. Powiedział mi, co mam zrobić. Jakich dokonać wyborów. To dziwne, że pomimo tego, że człowiek pragnie wolności, to niekiedy woli, by inni podejmowali za niego decyzje. To wina tego, że nie jesteśmy pewni siebie. Tak jestem wolna! Ale po co mi ta wolność, skoro stałam się jej więźniem? A tak w ogóle, to nie mam zbyt wielu przyjaciół. Moje życie polega na bieganiu między pracą, a domem. Wiem to moja wina! Ale ja po prostu nie akceptuje siebie! Nie przemawiają do mnie słowa, że jeśli pokochasz siebie to pokocha ciebie cały świat. Bzdura! Miałam doła, który był dodatkowo spotęgowany przez brzydką pogodę. Jestem meteopatą. Ale dość użalania się nad sobą. Poszłam do kuchni zjadłam co nieco i usiadłam w fotelu. Tak spędziłam prawie cały dzień. O godzinie 18 wyszłam z mojego "więzienia" i miałam zamiar trochę pospacerować. Zawsze jak otwieram szafę mam wrażenie, że ktoś w niej siedzi np. taki zagłodzony na śmierć poprzedni właściciel. Nie wiedziałam gdzie konkretnie iść. Po prostu chciałam iść przed siebie. Nie lubię wychodzić z domu, jednak czasem się do tego zmuszam, by nie stać się kompletnym odludkiem. Wychodzę jednak tylko o zmroku. Szłam tak sobie i myślałam o nowej książce Heleny Cartney "Miłość od pierwszego wejrzenia", której zapowiedź widziałam w telewizji. Jeśli chodzi o mnie, to zdecydowanie w taką miłość nie wierzę. Ale chyba kupię tą książkę, by zapoznać się z argumentami tej drugiej strony. Szłam tak sobie, rozmyślałam i kompletnie straciłam poczucie czasu. Nagle ocknęłam się ze swoich zadumań. Było już ciemno.
- Rany! To już ta godzina - spojrzałam na zegarek, który bezlitośnie wskazywał za pięć 23. Nawet nie wiedziałam, kiedy zdążyło się tak zrobić późno. Wypadałoby wracać do domu. Ale gdzie w taką ciemnicę iść na piechotę. Mało ludzi. Trochę się bałam. Postanowiłam wrócić autobusem. Gdy dotarłam do najbliższego przystanku, zobaczyłam w oddali światła odjeżdżającego autobusu. Pięknie! Podeszłam do tablicy z rozkładem jazdy i spojrzałam na zegarek.
- O kurczę! Mam autobus dopiero za 25 minut. No nic, poczekam...- powiedziałam do siebie. Nie będę się wyrywała na piechotę, bo bolą mnie już nogi. Nie mam kondycji. Zgodzicie się jednak ze mną, że raczej nie mam podstaw, by ją mieć. Usiadłam na ławce i czekałam. Było coraz ciemniej i zimniej. Nagle koło przystanku zaczął się kręcić jakiś pijak. Zaczął grzebać w śmieciach. Wiem, że to okrutne, co teraz napiszę, ale lubię czasem mieć świadomość, że inni mają gorzej niż ja. To mnie jakoś tak sztucznie podbudowuje. Wiem jestem żałosna... Owy pijak zachowywał się dość dziwnie. Coraz zerkał to niby na mnie, to gdzieś przed siebie, to znów dawał "nurka" w śmiecie. Nie czułam się najpewniej... Ten typ wyglądał na jakiegoś zboczeńca, a w najlepszym przypadku na pół-zboczeńca. Na przystanku nie było nikogo. Zaczęłam się bać. Było to spotęgowane faktem, że znajoma mojej znajomej została kilka dni temu zgwałcona przez jakiegoś ćpuna! A jak powszechnie wiadomo nieszczęścia chodzą parami. Facet zerkał na mnie coraz częściej. O Boże! Ruszył w moim kierunku! W jednej chwili mój żołądek ważył o jakieś 10 kg więcej. Chyba wszystkie moje kompleksy tam się pochowały... Byłam sparaliżowana! Siedziałam jak na tureckim kazaniu. Moja twarz przybrała tak "inteligentnego" wyrazu, że nikt z nią nie dostałby pracy - nawet tej najlichszej. Powtarzałam sobie w myślach bądź silna, to tylko może być tylko wymysł twojej wyobraźni.
Ile razy już sobie coś wymyśliłaś i przyjmowałaś jako fakt. Mało tego jako dogmat swojego życia. Podszedł do mnie! Schylił się i... chyba chciał coś powiedzieć... nie wytrzymałam wrzasnęłam z całej siły. On odskoczył przestraszony. Z kolei ja wystraszona jego nagłą reakcją, wrzasnęłam jeszcze głośniej. Po chwili patrzyliśmy tak na siebie jak dwa woły. Miałam nogi jak z waty. W uszach słyszałam szum, a serce biło mi niczym rozszalałe zwierzę. Nastała nieprzyjemna cisza. W końcu on potrzedł i ...
- Czy to jest pani karta - spytał? Dopiero teraz dostrzegłam w jego ręku moją kartę kredytową. Widocznie mi upadła.
- Tak - powiedział i wziełam swoją kartę.
- Wypadła pani, chciałem podnieść... - zaczął się tłumaczyć.
- Dziękuję panu - Nie zabrzmiało to zbyt elegancko i przyjemnie, ale winne temu były nerwy. Kamień spadł mi prosto z serca. Złapałam oddech i zaczęłam dochodzić do siebie. Nogi ciągle miałam jak z waty. Byłam głodna i cała roztrzęsiona.
- Czy pani się dobrze czuje? Wygląda mi pani na bardzo wystraszoną. Jest pani cała blada. Jeśli zdenerwowałem panią tą sytuacją, to bardzo panią przepraszam. Nie chciałem - powiedział i usiadł koło mnie na ławce. Szczerze powiedziawszy byłam nieźle zdziwiona jakiego zachowaniem. Proszę, proszę, jakiego to kulturalnego pijaczka spotkałam. Zebrałam w sobie siły i już miałam wydrzeć się na niego i powiedzieć mu parę epitetów, lecz nie mogłam. Nie potrafię. Widocznie kompleksy znów dały o sobie znać... Z resztą ja zawsze w takich sytuacjach kulę pod siebie ogon i biorę całą winę na siebie. Nienawidzę się za to!
- To nie pana wina. Miałam dzisiaj ciężki dzień. Jestem ostatnio zbyt bardzo wyczulona i nerwowa. To niedorzeczne, co teraz powiem, ale ja myślałam... myślałam, że pan... - poczułam się bardzo głupio i nie dokończyłam zdania. Jakie "niedorzeczne"! Co ja właściwie gadam. Znów zrobiłam z siebie idiotkę.
- Myślała pani, że chcę pani zrobić krzywdę. Tak? Cóż, wcale się pani nie dziwię. Jest ciemno, a i ja nie wyglądam za ciekawie. Można powiedzieć, że jestem wręcz podręcznikowym przykładem dna, jakie może osiągnąć człowiek. Prawda? Tak... Wielu ludzi omija mnie dalekim łukiem lub spogląda na mnie z pogardą. A ich dzieci... One są jeszcze gorsze plują i wyzywają. No, ale życie jest długą i krętą drogą. Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli.
- Ma pan rację... Ale nie powinien się pan martwić. Jest pan dobrym człowiekiem. Ważne jest to co ma się w środku - sama nie wierzyłam w to co plotę. Ten facet wydawał się na prawdę miły! Pomimo tego nie chciałam z nim dłużej rozmawiać.
- Chyba nie wierzysz w to, co mówisz - rany ten facet czytał mi w myślach - żyję już zbyt długo i wiem co dla ludzi jest naprawdę ważne. Dobry jest ten, co ma ładną brykę, dużo na koncie i piękną babkę. W dzisiejszych czasach to kasa jest miernikiem szczęścia. Wszyscy lubią bogatych, ładnych i zgrabnych. Oni mają owiele łatwiej w życiu - więcej załatwią sprawę w urzędzie i dostaną lepszą pracę. A dlaczego tak się dzieje? Wszystkiemu winny jest system. To on wpaja już małym dzieciom, że ładny jest książe, a brzydka jest wiedźma. Ładne jest dobre, a brzydkie jest złe. Wie pani nawet w filozofii istnieje pojęcie, że człowiek jest z natury zły. To chyba powiedział... nie pamiętam.
- No, ale było przecież takie brzydkie kaczątko...
- O, wielkie mi spostrzeżenie! Jednemu się udało. Cudem. Zauważ jednak, że i tak na samym początku był brzydki i przeklęty - odpowiedział.
- Widzę, że ma pan dużą wiedzę...
- Czy ja wiem, czy można nazwać to wiedzą? Ja po prostu poczułem to na własnym tyłku. Przyznasz, że nie jest to najlepsze miejsce do poznawania świata. Przebyłem długą drogę, by spaść tak nisko. Stary ze mnie pijak i tyle! Choć teraz już nie piję, wybrałem dla siebie inną drogę. Problemy z alkoholem zaczęły się w czasach, gdy byłem na szczycie swojego życia. Przez krótki czas byłem jednak w psychicznym dołku. Wie pani, inni ludzie nie lubią jak komuś się coś udaje. Robią wszystko, by zniszczyć cudze szczęście. Przemawia przez nich zazdrość. Dla nich taka okazja była nie do przegapienia. Im się udało... Pomogli mi spaść na sam dół. Wpadłem w alkoholizm. Co prawda wcześniej też piłem, ale nie mogłem się nazwać alkoholikiem.
- Niech mi pan opowie o sobie coś więcej. Z chęcią pana wysłucham - zachęciłam go do rozmowy. Muszę wam powiedzieć, że pomimo tego, że początkowo czułam od niego odrazę, to jednak równocześnie czułam, że pod tym zniszczonym i brudnym ciałem kryje się jakaś złota dusza. Wydawał mi się wyjątkowy.
- Nie wiem, czy to pani nie znudzi...
- Nie sądzę. Mówi pan bardzo mądre rzeczy - powiedziałam.
-A dobra! Co mi szkodzi... No, więc może zacznę od swojego dzieciństwa... A! Przepraszam nie przedstawiłem się. Nazywam się Piotr.
- Grażyna.
- Grażyna. Moja mama też się tak nazywała. Była piękną kobietą. Bardzo dbała o moje rodzeństwo. Ale niestety umarła podczas mojego porodu.
- Przykro mi.
- Pomimo tego, że jej nie pamiętam, całe życie czułem jej obecność. Pochodzę z wielodzietnej rodziny, mieszkającej w małym miasteczku nieopodal Liverpool'u. Mój ojciec pracował w pobliskiej fabryce butów. Był alkoholikiem. Z opowieści wiem, że często przychodził pijany do domu i bił moje rodzeństwo oraz mamę. Niekiedy był tak bardzo upity, że nie mógł trafić do domu. Później jak najstarszy z moich braci podrósł, to stanął w obronie rodzeństwa i matki. Często jednak przegrywał pojedynki. Wówczas ojciec całą swoją złość wyładowywał na nim. Darł się, łamał meble, tłukł talerze. Mało tego. Jestem dzieckiem gwałtu. Dzieckiem, które zabiło swoją matkę! Moja mama umarła, bo jej organizm nie wytrzymał kolejnej ciąży. Doktor kiedyś jej powiedział, że kolejna ciążą grozi zarówno płodowi jak i jej śmiercią. Powiedział też to ojcu. Lecz on się z tym nie liczył. On się z nikim nie liczył. Kiedyś przyszedł do domu upity i ją zgwałcił. Później urodziłem się ja i niestety wypełnił się najczarniejszy scenariusz - spojrzał na mnie i wskazał ręką na nadjeżdżający autobus - To pewnie pani autobus.
- Tak to mój autobus, ale niedługo będzie następny. Z chęcią posłucham dalej pana opowiadania, o ile pan będzie chciał.
- No więc tak... Po moich urodzinach i śmierci mamy ojciec popadł w jeszcze głębszy alkoholizm. Moim wychowaniem zajął się najstarszy brat, który pracował na nasze utrzymanie zbierając drewno w lesie. Czasami pomagała nam nasza sąsiadka. Wiesz... gotowała nam, robiła pranie, czasem u niej sypialiśmy. Gdy nie spaliśmy u niej na strychu, a u nas w domu szalał pijany ojciec, to szliśmy do sadu i spaliśmy pod jabłonią. Ile to ja nocy spędziłem pod tą jabłonią. I tak żyliśmy sobie przez parę lat... Któregoś dnia, miałem wtedy z siedem lat, mój ojciec przyszedł do domu i zasnął z papierosem w ręku. Zarówno ja jak i moi bracia byliśmy wtedy u sąsiadki... Poczuliśmy dym poczym spostrzegliśmy, że nasz dom się pali. Wybiegliśmy na dwór. Przed domem było już tam sporo ludzi, którzy próbowali go ugasić. Najstraszliwsze jest to, że ojciec spłonął żywcem na naszych oczach! Nie zapomnę tego widoku. Potem przez dłuższy czas śnił mi się po nocach. Straszył mnie! Najstarszy brat zginął dwa tygodnie po ojcu. Spadł z konia. To był szok. Zostaliśmy bez niczego. Cóż możesz sobie wyobrazić, co wtedy czułem. Jak bardzo nienawidziłem świata. Zacząłem się buntować przeciw Bogu. Zresztą do dziś się z nim nie pogodziłem. W tamtych dniach dotarło do mnie to, że wszyscy wokół mnie powoli odchodzą. Bałem się, że jak tak dalej pójdzie w końcu zostanę sam. Pamiętam, że w tamte dni obiecałem sobie, że zrobię wszystko by nie skończyć tak jak ojciec. Bym nie zaczął pić. Nie chciałem podzielić jego losu. Pamiętam też, że w tamte dni jak nigdy później potrzebowałem miłości i akceptacji...
- I co dalej - dopytywałam się natarczywie. - Kto się wami zajął?
- Ponieważ nie mieliśmy domu i rodziców - kontynuował - trafiliśmy do sierocińca. Nie żyliśmy tam w luksusach. Ponieważ była nas tam pokaźna grupka, to postanowiliśmy, że musieliśmy sobie jakoś "dorobić". Kradliśmy więc jedzenie z bazarów. Głód potrafi przemienić człowieka w prawdziwe zwierzę. Po pewnym czasie moi bracia zostali adoptowani przez różne rodziny, a ja zostałem sam. Miałem opinię najgorszego łobuza, więc nikt nie chciał mieć ze mną problemów. Co ciekawe do dnia dzisiejszego nie mam z moimi braćmi kontaktu. Próbowałem ich odszukać w czasach, gdy mi się nie powodziło, lecz na darmo. Ślad po nich zaginął. Wracając jednak do historii mojego życia. Jak się już domyślasz bez opieki starszych braci w bardzo krótkim czasie wszedłem na złą drogę. Nikt się mną nie interesował. Nie miał mi kto wskazać tej dobrej drogi. Zacząłem opuszczać szkołę i uciekać z sierocińca. Pobicia i rozróby były na porządku dziennym. Dosyć szybko wyrosłem na niezłe ziółko. I tak mijały miesiące i lata. Nikt nie mógł sobie ze mną dać rady. Zaczęły więc się problemy z policją. Zaczęło się to wtedy, gdy w nocy zakradłem się do jednego z kurników i chciałem ukraść kurę. Teren farmy był dość duży, ogradzała go duża siatka z drutem kolczastym. Ja jednak upatrzyłem sobie pewną lukę w siatce, przez którą spokojnie mogłem przejść. Wszystko szło zgodnie z planem do momentu, w którym zostałem zauważony przez psa. Momentalnie rzucił się w moim kierunku. Gdy patrzyłem jak to bydle biegnie w moim kierunku myślałem sobie to już koniec Pamiętam, że rzuciłem się biegem w kierunku siatki. Była ona dość wysoka, na jej szczycie znajdował się drut kolczasty. To była dość duża farma. Uciekłem w ostatniej chwili. Nogi miałem bardzo pokaleczone. Wówczas zaalarmowani szczekaniem psa farmerzy wybiegli z domu i zaczęli do mnie strzelać. Kule dosłownie musnęły moją szyję. Parę centymetrów i bym teraz z tobą nie rozmawiał. Chciałem uciec, ale nie mogłem, ponieważ moje ubranie zaplątało się w drut. W pewnym momencie, będąc już w białej gorączce, straciłem równowagę i z wielkim impetem runąłem na ziemię. Straciłem przytomność. Obudziłem się w szpitalu. Koło mojego łóżka czatowała policja. Nie poszedłem siedzieć, ponieważ było to moje pierwsze złamanie prawa. Musiałem jednak pracować na tej farmie przez cały miesiąc. Gdy skończyła się moja praca społeczna, nie chciałem wracać do sierocińca. Niestety musiałem. Możesz sobie wyobrazić, jakie piekło przeżyłem w sierocińcu po powrocie. Wtedy to postanowiłem raz na zawsze uciec. Swoje plany wprowadziłem w życie. Mój wielki gigant zakończył się parę tygodni później. Zostałem znaleziony na ulicy przez policję. Jacyś ludzie pobili mnie i zabrali wszystkie pieniądze. Pod "eskortą" policji doprowadzono mnie znów do sierocińca. Miałem już tego wszystkiego serdecznie dość! Wtedy to zacząłem coraz bardziej odczuwać brak miłości. Możesz mi wierzyć lub nie, ale brak miłości to najgorsza rzecz, jaka może człowieka spotkać w życiu. Prawdę powiedziawszy, to nie wiedziałem, czy jest jeszcze sens żyć. Rozmyślałem o samobójstwie. Wyobrażałem sobie jak to wszyscy by po mnie płakali itd. Doszło do tego, że wybrałem sobie piosenkę, którą mieli puścić w trakcie pogrzebu. Tak bardzo chciałem być zauważony! Wtedy to zaczęły się moje problemy z paleniem. Początkowo mówiłem, że palę sobie, bo lubię i wcale nie jestem uzależniony. Szybko okazało się, że jednak jestem. Paliłem mnóstwo. Początkowo nie chciałem się sam przed sobą przyznać, że jestem uzależniony. W pewnej chwili chciałem rzucić, ale zdałem sobie sprawę, że nie potrafię. W tamtych miesiącach bardzo dziwnie się zachowywałem. Tak! Nie mogłem uwierzyć w to, co się ze mną dzieje. Chciałem być dobry. Jednak nie potrafiłem zacząć wszystkiego od początku. Zbyt wiele osób zraniłem, zbyt wiele słów powiedziałem za dużo. W tamtym miasteczku byłem skończony. W końcu i mnie adoptowano. Pamiętam, gdy rankiem się o tym dowiedziałem. Byłem bardzo zdziwiony i zaskoczony. Nie wierzyłem! Jacy ludzie by mnie chcieli?! Wówczas zacząłem wierzyć, że są jeszcze ludzie, którym na mnie zależy. Zostałem adoptowany w wieku 15 lat przez starsze małżeństwo. Ich 3 synowie zginęli podczas D-Day w Normandii. Wyobraź sobie, że jednego dnia otrzymali 3 depesze o śmierci swoich jedynych dzieci. Dlatego zdecydowali się na adopcję. Fakt, że trafiłem do nich zawdzięczam "szefowej" ośrodka. Ona po prostu chciała się mnie pozbyć! Udało jej się. Pozbyła się najgorszego bachora w historii. Ale wracając do moich nowych rodziców. Byli oni już 29 lat po ślubie. Widać po nich było, że pomimo upływu czasu bardzo się kochają. W pierwszych dniach pobytu w nowym domu byłem w szoku. Nie miałem kolegów, codziennie miałem nowe czyste ubranie i nie chodziłem głodny. Co niedziela chodziliśmy do kościoła. A wieczorami oglądaliśmy TV lub czytaliśmy jakieś książki na ganku. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy zobaczyłem swój nowy dom zrobił on na mnie piorunujące wrażenie. Był ładny wysoki. Wokół niego znajdował się duży ogród. A ja miałem... a ja miałem nareszcie swój pokój. Pamiętam jeszcze z czasów sierocińca, gdy inne dzieci marzyły o tym, by być żołnierzami, mieć nowe zabawki ja chciałem mieć swój własny pokój. Mógł być nawet mały. Ważne, żeby był mój. Potrzebowałem miejsce na ziemi. Coś tylko dla siebie. Ja wcale nie miałem zamiaru być dłużej "bezpański". Wracając do historii. Miałem ogromne trudności z zaaklimatyzowaniem się w nowej sytuacji. Czasami byłem dziki. Potrafiłem całymi dniami się nie odzywać. Nie wiedziałem, co mam myśleć. Nie chciałem się łudzić, że już wszystko jest w porządku, że nareszcie moje życie wyszło na prostą drogę. Bałem się, że znów mogę to wszystko utracić. Bałem się... W pierwszych miesiącach sprawiałem ogromne kłopoty wychowawcze. Bezlitośnie i z satysfakcją łamałem im serca. Zachowywałem się skandalicznie. A najbardziej denerwowało mnie to, że jestem takim kawałem... No wiesz czego. Nie akceptowałem się! Pamiętam, że któregoś dnia podczas kłótni uderzyłem w twarz moją macochę. Nakryła mnie na paleniu. Myślałem, że zapadnę się pod ziemię. Znów niszczyłem sobie życie. Pamiętam jak tego samego dnia poszedłem do niej z kwiatami i chciałem ją przeprosić. Zacząłem płakać, rzuciłem sie na kolana i wołałem o przebaczenie. Błagałem ją, by mi pomogła się zmienić. Moja macocha przytuliła mnie wtedy do serca i pocałowała w czoło. Nie zapomnę tej chwili, gdy po raz pierwszy poczułem prawdziwą miłość. Była taka dobra. Odtąd świeciłem przykładem. Rzuciłem w niepamięć swoją przeszłość. Dla mnie liczyła się przyszłość. Podjąłem walkę. Walkę o siebie, póki nie jest za późno.
- A co z paleniem - spytałam?
- Tego samego dnia, w którym przeprosiłem swoją macochę. Kupiłem ostatnią paczkę papierosów. Poszedłem z nią do łazienki, lecz nie po to, by po kryjomu popalić, lecz po to, by ją zniszczyć, podeptać, wyrznąć i spóścić w sedesie. To był mój mały rewanż za utracone zdrowie. Taka ceremonia.
- I co dalej - dopytywałam się?
-Wydawało mi się, że moje życie jest nareszcie takie, jakie powinno być. Wziąłem się za naukę. Moim celem było dostać się na studia. Było to moje największe marzenie. W pewne wakacje poznałem dziewczynę. Miała na imię Irena. Zakochałem się! Pamiętam, że byłem wtedy bardzo romantyczny. Uwielbiałem oglądać razem z nią nocne niebo. Planowaliśmy wiele. Poza moją Ireną nie widziałem świata. Tak, wtedy byłem naprawdę zakochany. Lecz los chciał inaczej... Nie dostałem się na studia. Musiałem podjąć pracę, ponieważ mój ojczym nie zarabiał już tak wiele kiedyś, a moja macocha zachorowała. Podejrzewano u niej najgorsze - raka! Pojechaliśmy zrobić badania. Zawiozłem rodzinę moim samochodem, ponieważ ojczyma się zepsuł. Mój samochód nie był jakiś świetny, ale jeździł. Odkupiłem go, jak dobrze pamiętam, od matematyka za nędzne grosze. Gdy już dotarliśmy na miejsce i zrobiliśmy badania, czekaliśmy na wyniki. Czekaliśmy tak z sześć godzin. Każda sekunda wydawała się być wiecznością nie wspominając już o godzinach. Czekaliśmy tak prawie w milczeniu przy łóżku chorej. Wszyscy dopuszczaliśmy najstraszliwszy scenariusz, czyli właśnie nowotwór. Jednak o tym nie rozmawialiśmy. Nie chcieliśmy nawet wymawiać tego słowa. Baliśmy się. Macocha czuła się coraz gorzej. Gdy zobaczyliśmy doktora w drzwiach serca nam zamarły. Całe szczęście nie był to rak, a jakaś ostra odmiana choroby. Nie pytaj mnie jakiej... już tego nie pamiętam. Nareszcie jakiś plus pomyślałem. Gdy macocha wyzdrowiała, wyjechałem na studia do Londynu. Pracowałem tam jako kelner w bardzo prestiżowej resteuracji. Odłożone pieniądze, wysyłałem do domu. Wtedy byłem praktycznie jedynym źródłem dochodów. Czułem na sobie wielką odpowiedzialność. Dlatego chciałem odłożyć jak najwięcej. Dużo jednak mi nie pozostawało. Większość szła na studia i na moje utrzymanie. Plany założenia rodziny z Ireną coraz bardziej się oddalały. Zresztą nie byłbym wtedy w stanie udzwignąć studii i dwóch rodzin. Aż tyle mi nie płacili! Co do Ireny to spotykałem się z nią coraz żadziej. W końcu poznała jakiegoś marynarza i kontakt mi się z nią urwał. To zabawne jak ludzie, którzy tyle znaczyli w moim życiu potrafią tak sobie znikać! Nie powiedziałem Ci, co wtedy studiowałem. Otóż studiowałem architekturę. Uwielbiałem prace ręczne. Zresztą i na teorii się nie nudziłem. Zakuplowałem się z profesorostwem. Naprawdę lubiłem studiować. Nie wiem, czy słyszałaś o prof. Kearstand. Był on jednym z najwybitniejszych architektów i jednym z moich nalepszych przyjaciół. Wpłynął on na moje życie jak nikt inny. Jeździliśmy razem na wakacje, piliśmy razem... No i pomagał mi załatwić parę spraw na uczelni. Był moją tzw. znajomością na uczelni. Niestety jego życie też zabrał mi alkohol. Miał załamanie nerwowe i upił się na śmierć. Jego ciało znaleziono trzy dni po zgonie w jego gabinecie. Ta sytuacja miała dopiero miejsce 5 lat po ukończeniu przeze mnie nauki. Nie było mnie już wtedy w kraju. W czasach studiów związałem się z pewną dziewczyną o imieniu Marta. Studiowała na tym samym kierunku i często się widywaliśmy. Załatwiłem jej pracę w tym samym lokalu, gdzie pracowałem ja. Spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. A ja awansowałem na powiedzmy dyrektora sieci restauracji w tej dzielnicy. Miałem już na tyle dobrą sytuację, że coraz poważniej myśleliśmy o założeniu rodziny z Martą. Z pomocą prof. otrzymaliśmy opłacane przez uczelnie mieszkanie dla małżeństw. Marta była już wtedy w ciąży. Nasze mieszkanie mieściło się ono tuż przy budynku uczelni i miało o wiele lepsze standardy niż akademik. Tydzień przed ślubem otrzymałem telegram, że moja macocha umiera. Pojechałem do niej i zastałem ją konającą w łóżku. Gdybym wtedy wiedział, co powiedzieć. W swoim życiu przeżyłem śmierć matki dwa razy... Moja macocha umarła w moich objęciach ze łzami w oczach.
- Co było przyczyną śmierci?
- Przyczyną śmierci była niewydolność wątroby. Wracając do ślubu. Odbył się on w terminie, lecz nie urządzaliśmy wesela. Nie wypadało. Parę miesięcy później urodził się nam syn Adrianek, a ja ukończyłem uczelnię. Coraz bardziej uciążliwa stawała mi się praca dyrektora. Doszły nowe obowiązki i obniżono nam zarobki. Firma powoli plajtowała. W związku z tym uciekłem z tonącej łodzi - rzuciłem tę pracę i zawiązałem spółkę z moim kumplem z uczelni. Spółka miała pokaźne sukcesy. Żyło nam się dobrze. I tak leciało nam życie. Dzień stawał się podobny do dnia, tydzień do tygodnia, więc żeby nie ulec totalnej nudzie, postanowiliśmy się zabawić. Poszliśmy do lokalnego kasyna i zaczeliśmy grać. Gra wciągnęła mnie do tego stopnia, że straciłem poczucie czasu. Do domu przyszedłem późną nocą. Żona nie była zachwycona. W krótkim czasie stałem się stałym bywalcem kasyn. Na początku szło mi nieźle wygrywałem, później przegrywałem coraz większe sumy. Pytasz, dlaczego grałem dalej... po to by się odegrać. Hazard złapał mnie w swoje sidła. Opętał mnie do reszty. Powoli wynosiłem wszystko z domu. Moje małżeństwo przechodziło poważny kryzys, a spółka radziła sobie coraz gorzej. Kiedyś w kasynie, będąc już kompletnie spłukany, pożyczyłem spore pieniądze od jakiś obcych. Zaproponowali mi pożyczkę z dość dużym oprocentowaniem na tydzień. Zapewniłem ich, że na pewno się odebram i zwrócę im z nawiązką w terminie. Nie udało się... Potem pożyczyłem od nich kolejne sumy. Też ją przegrywałem. W końcu przyszedł taki czas, że dobrzy "wujkowie" przestali mi pożyczać i zaczęli coraz głośniej dopominać się o kasę. Nie byli już tak mili jak kiedyś. Wkrótce zaczęli być coraz bardziej natarczywi. Zaczeły się pogróżki. Telefony w środku nocy, porysowany samochód i takie tam. Grozili, że zamordują mnie i moją rodzinę. Podjąłem decyzję o ucieczce. Ukrywałem się przez pół roku w Paryżu. Mieszkałem tam w 2 pokojowym mieszkaniu. Sprzedałem udziały w spółce, a pieniądze przegrałem... Ale ja byłem głupi! Myślałem, że się odegram, ale tu nic... Moja żona, gdy się o tym dowiedziała wpadła w szał. Zażądała rozwodu i wyprowadziła się z synkiem. Rozwód otrzymała parę miesięcy później a ja wpadłem w alkoholizm. Nałogi nigdy nie są dobrym rozwiązaniem. Bardzo podupadłem na zdrowiu. Chodziłem zataczającym krokiem. W końcu wyrzucono mnie z mieszkania. Byłem kompletnie spłukany. Spałem pod mostem. Nie mogłem spojrzeć sobie w twarz. Zresztą nie miałem wielu okazji, gdyż nie miałem lustra. Gdy przestali mnie wpuszczać do kasyn resztę swojego majątku przepiłem. Los dał mi jednak jeszcze jedną szansę. Otrzymałem spadek po ojczymie. Nie kontaktowałem się z nim od dłuższego czasu. Gdy wpadłem w sidła hazardu ani żona, ani najbliżsi mnie nie obchodzili. Bardzo się ucieszyłem z otrzymanych pieniędzy! Tak cieszyłem się ze śmierci ojczyma! Jestem nikim! Z otrzymanych pieniędzy postanowiłem kupić kwiaty, ubrałem się w ładny garnitur i wyruszyłem w podróż. Dokąd? Do Marty błagać ją o przebaczenie.. Wiele razy dzwoniłem do Marty, by mi przebaczyła. Ale ona nie chce mnie już znać. Odkładała słuchawkę. Teraz chciałem prosić ją osobiście. Na miejscu czekała na mnie nie miła niespodzianka. Marta wyszła drugi raz za mąż i jest teraz bardzo szczęśliwa. Cóż odeszłem z kwitkiem. Chociaż jej się udało. Był to ostatni raz, gdy widziałem się z synkiem. Nie byłem dla niego dobrym ojcem. Po rozwodzie nie płaciłem alimentów, ani go nie odwiedzałem. Odwiedziłem go raptem raz, właśnie wtedy. Wkrótce zostałem pozbawiony praw rodzicielskich na wniosek żony. Uargumentowała to tym, że byłem kryminalistą. Dostałem prawdziwy cios w plecy.
- A byłeś?
- Formalnie "tak". Praktycznie "nie". Zostałem wrobiony w narkotyki. To była sprawka moich wierzycieli. Podłożyli do mojego mieszkania kilka gram kokainy i tyle.
- Ale przecież ty nie masz mieszkania...
- Wynajmowałem malutkie, za pieniądze ze spadku... Oczywiście poszedłem siedzieć. Moja "kochana" żona wykorzystała ten fakt by pozbawić mnie praw rodzicielskich.
- Dlaczego?
- Ponieważ w dniu, w którym wyszedłbym z więzienia mój syn byłby już pełnoletni. Zgodnie z prawem gdybym nie miał pieniędzy, to on musiałby mnie utrzymywać. Żona przewidziała, że po wyjściu z więzienia nie będę mógł znaleźć pracy i będę bez grosza. Byłem załamany. Odebrano mi już wszystko. Zwróciłem się, więc z prośbą o pracę do mojego byłego wspólnika. On jednak mi odmówił. Powiedział, że nie wierzy w to, że już nie piję i znów zostawię firmę na skraju bankructwa. On po prostu bał się tego, że rozniosę firmę i po moim przyjściu on zostanie bez gorsza i bez firmy. Pokłóciliśmy się. Dopiero wtedy zrozumiałem, że już dawno nie jesteśmy przyjaciółmi.
- Cóż prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie...
- Ale to ja rozwaliłem naszą przyjaźń. Już wcześniej. Mówiąc ściślej zrobił to alkohol i hazard. Sprzedałem połowę firmy, zawaliłem zlecenia. Naraziłem go na podobny los. Byłem nieodpowiedzialny. Tak, to była moja wina! Jak sobie możesz wyobrazić, ten incydent nie zadziałał na mnie podbudowująco. Znów zacząłem pić i znów wylądowałem na ulicy. W związku z tym poszedłem do poradni anonimowych alkoholików. Już kilkakrotnie się tam wybierałem, ale zawsze zawracałem. Nie potrafiłem się przed sobą przyznać, że jestem pijakiem. Pamiętam, że gdy siedzieliśmy w półkole, każdy opowiadał coś o sobie. Zrozumiałem wtedy, że nie sztuką jest uciekać przed problemami, a sztuką jest stawić im czoła. Alkohol to nie rozwiązanie. Wszystkich nas łączyły dwie sprawy- byliśmy wszyscy słabi i chcieliśmy skończyć z alkoholem. Te spotkania dużo mi dały. Dodały mi sił. Pamiętam ten magiczny moment, w którym powiedziałem: "...jestem alkoholikiem, ale chcę z tym skończyć." Byłem na prawdę na dobrej drodze do całkowitego wytrzeźwienia. Udało mi się. Wybrałem zdrowie. Odtąd już nie piję. Nawet nie wiesz ile bym dał, żeby nie wpaść w ogóle w sidła nałogów. Przez całe życie nie chciałem być taki jak ojciec, a skończyłem podobnie jak on. Widzisz ile się działo w moim życiu. Teraz sobie tak rozmyślam jak potoczyłoby się moje życie, gdyby ojciec nie pił. Gdybym wychował się w normalnych warunkach. Gdyby życie dało mi szansę już na samym początku. Jak widzisz w moim życiu było tak, że jedna tragedia ciągnęła za sobą kolejne. Myślałem, że to się już nigdy nie skończy. Niekiedy myślę, że to wszystko to nie moje życie. To tylko jakiś film, jakaś zła opowieść. Ostatnio w moim życiu się uspokoiło. Właśnie wtedy, gdy przestałem pić. Czasami myślę, że to tylko cisza przed burzą. Że los chce mi zrobić na złość w najmniej spodziewanym momencie. A może to cisza przed śmiercią? Wiem plotę głupoty, ale może ja już dawno umarłem np. podczas porodu. Miałem przecież tak wiele okazji w swoim życiu by umrzeć. Aż się dziwię, że szef tam na górze nie zdjął mnie jeszcze z tego świata. No cóż. To wszystko. Nie będę Ciebie dłużej męczył. Na tym skończyła się moja historia...
- Łał! To niesamowite! Wie pan, pracuję jako dziennikarka. Z chęcią zamieściłabym pańską historię w gazecie. Oczywiście, jeśli się pan zgodzi. Otrzyma pan za to pieniądze i szansę na to, że pańscy bracia przeczytają tę historię i pana odnajdą. Niech pan dobrze rozważy moją propozycję, ja na pana miejscu zgodziłabym się od razu - powiedziałam podekscytowana.
- To świetny pomysł! Zawsze marzyłem o tym, by ich odnaleźć. Ponadto mam nadzieję, że może moja historia będzie przestrogą dla innych.
- Szczerze powiedziawszy podziwiam pana, że jeszcze ma pan siły, by żyć. Ja nie dałabym już rady. Skąd je pan czerpie?
- Jakie siły złotko?! Jestem słabym człowiekiem. Mam za sobą parę prób samobójczych. Ale nie potrafiłem się zabić. Postanowiłem żyć, choćby dla wschodzącego słońca, śpiewu ptaków i jak to mówią dalszego rozwoju wypadków. Takiemu człowiekowi jak ja na pewno coś się jeszcze przydarzy. A mi już na prawdę wszystko jedno. Życie pomimo tego, że jest okrutne, jest także piękne. Niech pani pamięta o słowach:"Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy".
- Niech pan tutaj na mnie poczeka. Zadzwonię tylko do szefa i jutro umówimy się w redakcji - powiedziałam. Nagle poczułam zmęczenie. Obraz przed oczyma począł mi się zamazywać. Czułam się jakbym powoli odlatywała.... Obudziłam się w fotelu w swoim mieszkaniu. Był ranek. A więc to wszystko to był tylko sen! Pomyślałam, że muszę to wszystko zaraz zapisać, by nie zapomnieć! Gdy chciałam wstać po coś do pisania zauważyłam, że na kolanach miałam książkę Heleny Cartney "Miłość od pierwszego wejrzenia", więc to ona mnie tak uspała! Nawet mi się śniła. Nagle spostrzegłam, że coś białego było w środku książki. W środku między kartkami leżało piękne białe piórko.
_________________ I ty Brutusie przeciwko mnie
|