Jest wiele utworów, które się pojawały nagle i zmieniały świat dookoła.
"Rhapsody In Blue" George'a Gershwina. To właśnie Gershwin był moim pierwszym Georgem, na długo zanim się pojawił Harrison
Lekcja muzyki w podstawówce (piąta albo szósta klasa). Pierwsze dźwięki, glissando... To było Odkrycie. Byłam nieszczęśliwa, kiedy pani wyłączyła odtwarzacz po niecałej minucie. Kilka dni później dostałam Płytę. To była moja pierwsza poważna płyta, której naprawdę potrzebowałam i pragnęłam. Cała "Błękitna Rapsodia" moja! Ile razy już jej słuchałam? Porównywałam różne wersje? Dzięki Gershwinowi przestałam po prostu lubić muzykę; pokochałam ją.
"Wouldn't It Be Loverly"- piosenka z musicalu "My Fair Lady". Mój piewszy film z Audrey Hepburn. Przesympatyczna dziewczyna z bukiecikiem fiołków i językiem w tak czarujący sposób kaleczącym angielski... Jak tu jej nie uwielbiać?
"Please Please Me" - tą historię już znacie
Siedziałam po uszy w Gershwinie, musicalach, a tu nagle przychodzi do mnie ta prościutka melodia. Nawet trochę się zawstydziłam, że ta prostota do mnie przemawia, że przecież... no nie... nie mogłam powiedzieć, że t jts gorszeod George'a. To było INNE. I sami widzicie, co się ze mną porobiło
"God Only Knows" by The Beach Boys in the style of "Eleanor Rigby" by The Beatles. 19. maca 2005 (pamiętam, zapisałam, bo już wtedy poczułam, że to początek czegoś wielkiego). Jamie Cullum... Ten chłopak potrafi w głowie zawrócić.
"Bohemian Rhapsody" - no i mamy moją drugą rapsodię. Znałam Queenów wcześniej, w końcu ich muzyka często gości w nazym domu. Jednak czas Odkrycia przyszedł później. Zaczęło się od tego, że Mama jechała ze swoimi przyjaciółmi na narty. I zobowiązała się zapewnić muzykę do samochodu. Tata wziął masę płyt, przegrywał je na komputer, a wybrane utwory zbierał na składanki (żeby nie brać oryginałów w podróż, bo szkoda ich). Muzyki było sporo, Beatlesi też. Składanki trafiły do cielaka - tak zostało nazwane moje etui na płyty z krowimi łatkami (-no i... kiedy puenta? -cieprliwości)... Po powrocie z nart zwrócono mi cielaka. Część płyt oddałam od razu, bo ja wiem, że fajne, ale co mi mają miejsce zapychać
Część jednak została. Cielak nie był używany przez jakiś czas aż do wyjazdu na Mazury. I tam stało się. Siedzialam w domku i wymyślałam, co tu sobie wrzucić "na talerz". Ano, czemu by nie wziąć starej składanki z Queen? Ach! Znajome przecież dźwięki, a brzmią tak, jakbym właśnie pierwszy raz słuchała muzyki!... Inne utwory ze składanki, wszystko znane i lubiane... Chociaż nie, na pewno jeden utwór był dla mnie nowy. Wtedy nie wiedziałam, jak się nazywa, ale potem dostałam go od Oli, mojejrudej koleżanki i wtedy wróciło: "Innuendo". Hehe, pewnie nie muszę opowiadać, jak zwariowałam na punkcie "A Night At The Opera". Wiele cudownych godzin spędziłam z tym albumem.
"Apples And Oranges" Pinka Floyda - ktoś mi dedykował ten utwór
Ktoś miał nosa, bo ta piosenka do mnie trafiła. A potem było "Flaming". A potem... poleciało... Decydujący moment - nic zaskakującego: Shine On You Crazy Diamond. To już dało mi pewność, że w tym zostanę na dłużej. Dzięki dla rudzielca i małej Schu.
To są chyba takie najnajważniejsze. Aż żal tych innych... "Across The Universe", "The Song We Were Singing", "How?", "All Things Must Pass", "The End" Doorsów, "Summer 68'"... Z nowszych: "Thank You For The Music", "Handle With Care"... Moje drogowskazy. To wszystko jest we mnie.