Emeela napisał(a):
Jeśli o mnie chodzi, to znajomi patrzą na mnie jak na jakiegoś odmieńca, albo dziwaka...na sczęście nie wszyscy.
Dokladnie tak bylo ze mna w owych czasach, jesli chodzilo o srodowisko "rowiesnikow" - czytaj szkola. Ale udalo mi sie na szczescie zarazic Beatlami moja przyjaciolke z klasy, ta z kolei zarazila nasza wspolna przyjaciolke (z tej samej klasy).. Zaczela tworzyc sie paczka, bla bla, bla - o tym juz pisalam az za dlugo w watku pierwszorazowym
. Plus kapitalne nawiazywanie kontaktow listownych (wtedy internet nie byl jeszcze az tak rozpowszechniony
), wreszcie w czasach liceum, moje owczesne hippisowanie - i wreszcie wieksze ilosci osob, ktore rozumieja i czuja podobne szybsze bicie serca przy temacie: lata szescdziesiate. Rownoczesnie w szkole z pogarda: "O.. idzie bitels.. Eeee...".
Emeela napisał(a):
Z rodzicami nie ma kłopotu.
Z moimi rodzicami mialam zawsze fantastyczny kontakt, zarowno emocjonalny, "duchowy", jak i intelektualno-kulturalny (o rany, alez to zabrzmialo
). Po tym, jak trzepnelo mnie kompletnie na punkcie Beatli, tacie zaczelo byc przykro, ze to nie jego wymienialam jako glownego "zaraziciela"
. Tak wiec stwierdzam, zeby oddac honor - tata stworzyl fantastyczny grunt do mojego pozniejszego pokochania tego zespolu. Kilka kaset (pierwszy okres), ktore zawsze lecialy u nas, zabranie mnie do kina na "Help!", kiedy jeszcze bylam jakims moze siedmio-osmioletnim berbeciem.. Kupienie kasety ze dwudziestoma "Greatest hits" - dzieki ktorej odbilo mi na punckie "Let It Be", co z kolei stanowilo punkt zaczepienia w mojej rozmowie na wycieczce w szostej klasie (dla tych ktorzy czytali moja historie "beatlesowska", to takie mega szybkie przypomnienie, hje hje) z moja wowczas poznana przyszla przyjaciolka.. Ktora zarazila mnie Beatlami kompletnie.
Uwaga - dopisek pozniejszy - troszke tu off-topu, ostrzegam.
Tak czy siak, tacie zawdzieczam orientowanie sie jako takie w muzyce szczegolnie pierwszej polowy lat szescdziesiatych (jego ukochany okres), dzieki kupowanym przez niego non stop skladankom Searchersow, Stonesow, Gery And The Pacemakers, Animalsow, Small Faces, Pretty Things, Creedence Clearwater Revival, Vanilla Fudge itd. itp., dzieki naszym wspolnym ogladaniom programow w tv typu "Zlote lata rock and rolla".. Jako, ze jego gusta muzyczne, jesli chodzi o ten okres, sa dosc zblizone do mojego - konfliktow nigdy nie bylo, wrecz przeciwnie - moge z czystym sercem stwierdzic, ze odegral waznqa role w moim pokochaniu tego okresu muzyczno-kulturowego.. Chociaz tak calkowicie "swiadomie" przyjelam to zainteresowanie jako MOJE dopiero po zwariowaniu na punkcie Beatli (wowczas naprawde zaczelam wsluchiwac sie w plyty, ktore juz mielismy). Zabawne, ze z kolei dzieki mnie, tata przekonal sie do przynajmniej czesci muzyki z lat siedmedziesiatych (Led Zeppelin, Deep Purple, Budgie itp.).
Moja mama z kolei zawsze wolala muzyke drugiej polowy lat szesdziesiatych (okres psychodeliczny), nastepnie lata siedemdziesiate itd, natmiast w dawniejszych czasach nie byla takim "zbieraczem" jak tata (a pozniej ja). Owszem, zbieranie tak, ale nie muzyka (ksiazki itd.). Z duzym wyjatkiem - jej mania, ktora zarazila mnie kompletnie, czyli R.E.M. (Moj pierwszy ukochany zespol, mialam wtedy jakies 7-8 lat). Mamie zawdzieczam generalnie zakochanie sie ROCKU, wlasnie wtedy, moje naprawde szczeniece lata, MTV ktore lecialo u nas naprawde w kolko, stare dobre czasy, stara dobra gwardia z Rayem Cokesem np... Nirvana, Gunsi, Pearl Jam, ballady Metalliki itd. Jednak w pozniejszych czasach, szosta-siodma klasa podstawowki, odeszlo mamie na muzyke.. Zabawne, ze kilka (2-3) lata pozniej, ja odkrylam metal, ktorego ona w owym czasie nie znosila.. nie minel rok.. dwa gora.. kiedy ja zarazilam ja zwrotnie metalem.. I zyskalismy w rodzinie kolejnego zbieracza plytowego
, a ja osobe, ktora rozumie mnie calkowicie, jesli chodzi o mocniejsze brzmienia (tata akurat nie czuje tych ”wibracji”).
Tak wiec jednym slowem - nie. Nie mialam zadnych problemow z rodzicami na tle muzycznym, a takowe wydaja mi sie zjawiskiem mocno egzotycznym. Moja pasja byla calkowicie OK, choc jesli chodzi o finansowanie.. to bylo roznie. Generalnie zasada byla nastepujaca: rzeczy zwiazane z muzyka, poniewaz dziab moj byl kompletny a lista zapotrzebowan dluuuuuuga, kupowalam za swoje kieszonkowe, ale za to wszelkie inne rzeczy, typu ksiazki (ale nie biografie muzyczne i pisma), kino, teatr, ubrania (ale nie koszulki z zespolami), wypady do kawiarni/pizzerii, a nawet koncerty (o ile nie byly ZA czesto). Natomiast za to dosc hojni jesli chodzi o plyty czy ksiazki muzyczne mogli byc z okazji Swiat czy moich urodzin. Ewentualnie czasami udawalo mi sie ich naciagnac na jakis plakat czy ksiazke takze podczas roku. No i przede wszystkim – tacie zawdzieczam jedna z wycieczek mojego zycia, w samym srodku mojej manii beatlesowskiej zasponsorowal mi prawie dwutygodniowy wypad do Anglii, w tym prawie tydzien spedzilismy w Liverpoolu na Beatles Festivalu.
Emeela napisał(a):
Gorzej jest z braciszkiem, który słucha raczej ostrego metalu w stylu System of a down
Ostrego
metalu
.. przepraszam, nie wytrzymalam
. Mimo, ze SOAD cenie bardzo (szczegolnie pierwsze dwie plyty.. to jedna z rzeczy, o ktorych od zawsze mialam napisac na tym forum.. nie, nie.. mam na mysli dluzsza wypowiedz, nie dzisiejsze wspomnienie o tym)… Metalu? Owszem, okresla ich sie czasem jako zespol ”nu-metalowy” (jedna z najglupszych plakietek, jakie kiedykolwiek slyszalam.. szczegolnie, ze wiekszosc tzw. zespolow nu-metalowych jest znacznie blizsza pop-rockowi (z wtretami hip-hopowymi)… Takze i ta nazwa jest, moim zdaniem, kompletnie nie trafnie przyczepiona. SOAD nie ma nic wspolnego z hip-hopem… a stricte metalowe brzmienia stanowia jedynie nieliczne wtrety… Nie.. dla mnie jest to zespol rockowy, niech bedzie – raczej mocniejszych (ale to raczej wczesniejsze plyty), ktory robi pewne wypady w strone ”metalu”. Ale ”ostrego” metalu to to raczej nie przypomina
.
Emeela napisał(a):
albo czegoś w stylu Limp Bizkit...
A tutaj zastrzele wszystkich jeszcze bardziej. Mianowicie – Limp Bizkit, jak powszechnie wszystkim rockowcom, o metalowcach juz nie wspominajac wiadomo, nie jest zespolem do ktorego nalezy sie przyznawac. Tym czasem. Ja ich lubie
. Owszem, tu ta straszne plakietka ”nu-metal” juz pasuje (uwzgledniajac fakt, ze ”nu-metal” z metalem nie ma wiele wspolnego.. tak samo jak ”britpop” byl dla mnie zawsze podgatunkiem rocka, a nie popu..).. Owszem – komercyjni. Owszem.. Ale zakreceni jak swinskie ogonki i.. I taka ”imprezowa” muzyke akurat jestem w stanie swietnie zniesc, a do tego swietnie sie bawic.. OK.. od czasu do czasu
. I znow – moje lubienie tego zespolu zamyka sie w obrebie ich pierwszych trzech plyt. Mialam okazje raz zobaczyc ich na zywo (na Reading Festivalu, dokad pojechalam tylko po to, zeby sprobowac dostac sie na backstage i zrobic sobie zdjecie z Liamem Gallagherem… Slodkie czasy liceum
) – wrazenia jak najbardziej pozytywne
.
Emeela napisał(a):
Powiedzmy, że nie darzy Bitli wielką sympatią....ale jest tylko młodszym braciszkiem, każde ma sój pokój, więc jakoś sobie radzę...
. To chyba symdrom mlodszych braciszkow. Jak dobrze, ze jestem (i bylam w trakcie mojej manii) jedynaczka
Zamykaj swoj pokoj - i puszczaj muzyke na fulla
Pozdrawiam!