Pennylane - szkoda, że nie odnalazłaś nas na sali. Miło by było się poznać w realu
Do DK Świt dotarłyśmy z Dominiką leciutko spóźnione, bo najpierw jechałyśmy długo tramwajem, a potem było kilkadziesiąt metrów brnęłyśmy przez śniegowe zaspo-breje (lokalizacja Świtu nie należy do najbardziej dogodnych). Na szczęście okazało się, że impreza się jeszcze nie zaczęła. W szatni zauważyłam, że wisiało tam naprawdę sporo okryć wierzchnich, co mnie ucieszyło, znaczyło bowiem, że ludzie przybyli na Beatlemanię dość tłumnie
Potwierdziło się to w sali, w której prawie wszystkie siedzenia były zajęte. Na szczęście nieoceniony macho i jego towarzyszka wyprawy na Beatlemanię, Ola, zajęli dla nas niezłe miejsca w drugim rzędzie, za co dzięki im przeogromne!
Przedział wiekowy przybyłych był szeroki - z pewnością niektórzy spośród przybyłych z Beatlesami przeżyli swoje lata nastoletnie - niemniej jednak ludzi młodych, młodszych i nawet tych naprawdę małych było sporo
Beatlemania rozpoczęła się projekcją fragmentu z The Ed Sullivan show, w którym Ed zapowiada zespół, a potem Beatle grają All My Loving. Fajnie oglądało się to wyświetlane na takim dużym ekranie
Beatlesom klaskaliśmy wraz z uwiecznioną na taśmie publiką.
Następnie na scenę wyszli prowadzący imprezy i po kilku słowach wstępu rozpoczęło się wręczanie nagród laureatom Beatlemanii, począwszy od wyróżnień (było ich 4) a skończywszy oczywiście na miejscu pierwszym. Gdy nagrody powędrowały już do wszystkich, prezentowały się zespoły, które zajęły 1, 2 i 3 miejsce. Tutaj takie moje małe rozczarowanie, właściwie dwa: po pierwsze, szkoda, że nie wystąpili również laureaci wyróżnień. Po drugie, każdy z zespołów z konkursowego podium wykonywał tylko po jednym utworze, a zespół zwycięski dwa - a to według mnie zdecydowanie za mało. Jest to, ostatecznie, konkurs Beatlemania, a tymczasem z "koncertu" finałowego robi się tylko krótki dodatek do późniejszego występu gwiazd wieczoru. Myślę, że każdy z wykonawców przystępując do konkursu powinien być zobligowany do przygotowania sobie dodatkowo dwóch-trzech-czterech utworów, które na wypadek zdobycia nagrody czy wyróżnienia mógłby potem wykonać na scenie.
Co do samych laureatów (przepraszam, ale nazw zespołów nie pamiętam
). Grupa, która zajęła 3 miejsce zaprezentowała dość ciekawą wersję
Every Little Thing. Plus za wybór mniej znanego utworu naszej Czwórki oraz za fragment Eleanor RIgby na końcu. Z powodów organizacyjnych, po nich na scenie wkroczyli zwycięzcy konkursu, którym był zespół z dwiema wokalistkami. Jedna z nich miała naprawdę mocny, ciekawy głos, niemniej jednak dziewczęta super brzmiały obydwie, śpiewając razem w Come Together. Moim zdaniem, ta jedna po prostu była esencją tej grupy
Anyway, ich "pomysł" na wykonanie
Come Together był moim zdaniem interesujący i niebanalny. Na pierwszy utwór wybrałabym jednak coś innego niż to ograne i osłuchane
Yesterday... Ale OK. Przyjemnie mi się ich słuchało, i ogólnie występ był bardzo udany. Ale jeszcze bardziej spodobali mi się laureaci miejsca drugiego, którzy przy minimalnym akompaniamencie wykonali
We Can Work It Out rozłożone na głosy (a osób występujących było chyba z dziesięć). To głównie z ich powodu żałowałam, że nie zaśpiewali jeszcze jakichś kawałków - chętnie bym usłyszała, jak w takiej aranżacji brzmią inne utwory Beatlesów.
Organizatorzy imprezy wpadli na super pomysł na zagospodarowanie czasu pomiędzy występem ostatnich finalistów zespołu a koncertem pierwszej gwiazdy wieczoru - zespołu Big Bit. Zaprosili bowiem Michała, który w latach 80. i na początku 90. był głównym koordynatorem działań na rzecz utworzenia ulicy Johna Lennona w Warszawie, do opowiedzenia na scenie historii właśnie tej ulicy. Świetnie się pana Michała słuchało, mówił spokojnie, ciekawie, płynnie i bez zająknieć. Po prostu super sprawa
Potem w duecie z (? i niech ktoś mi przypomni, kim był ów pan!
) zaśpiewali zabawną autorską piosenkę pt. Beatlemania.
A potem na scenę wkroczył zespół Big Bit... O Big Bitach pisało się już w środowisku beatlesowskim sporo, i to o ile wiem zawsze w samych superlatywach. Pełen profesjonalizm, muzyczna uczta, przy której nogi same rwą się do tańca. Niestety, jeśli są obute w ocieplane zimowe botki, tak jak w moim przypadku, trzeba ów pęd do tańczenia trochę powściągnąć
Niemniej jednak byłam pod sceną, razem z kilkunastoma osobami w wieku przeróżnym (ale raczej nie przekraczającym 30), które zdecydowały się na tę część wieczoru opuścić swoje miejsca. Oprócz niesamowitego akcentu, jakim był na scenie występ machona, bardzo spodobała mi się gra Huberta na 12-strunowym Rickenbackerze, oraz wykonanie
I Call Your Name i
Twist and Shout, oraz
Bad Boy. Po prostu szał! Jedno jest pewne: kontakt z publicznością Big Bit mają opanowany na szóstkę
Po Big Bitach na scenę wkroczył zespół The Rooads, który swój występ rozpoczął od
Eleanor Rigby. W trakcie swego koncertu, z kawałków spod znaku Beatles-related zaśpiewali jeszcze
Ticket to Ride i
Working Class Hero (coś pominęłam?), ponadto trzy utwory autorskie, a na bis
I Am The Walrus. Wg mnie ich występ był rewelacyjny! Oczywiście najbardziej serducho cieszyło mi się, gdy słuchałam ich wykonań utworów Beatlesów -- wykonania
Ticket to Ride,
Eleanor Rigby i
Walrusa były świetne -- ale przyjemnie też było posłuchać ich własnych kawałków. Duży udział w moim bardzo pozytywnym odbiorze ich występu miał też fakt, że chłopaki mają wokalistę, który wyraźnie czuje się na scenie jak ryba w wodzie i to widać
Co ważne: dzięki takiemu doborowi repertuaru, zespół The Rooads wniósł pewną równowagę do koncertu gwiazd wieczoru, bo Big Bit wykonywali raczej wczesne utwory Beatlesów, do roku 1965 (nie zarzut, jeno stwierdzenie
). Dobrze więc, że wystąpiła grupa, która zagrała i późniejsze kawałki naszej Czwórki.
And then it was all over... To znaczy niezupełnie, bo dla niektórych impreza w nieco zmienionym charakterze przeniosła się do pewnego mieszkania prywatnego
Podziękowania dla organizatorów i czekam z niecierpliwością na kolejną edycję Beatlemanii!