Podsumowując było całkiem fajnie:)
nasza podroż z Wroc. zaczęliśmy po godz. 10 gdy spotkałem się z Łukaszem na dworcu głównym. Skserowaliśmy uloteczki, odwiedzilismy jakaś nienajpiekniejszą bramę, gdzie jednak sporządzona nam została pyszna herbata (za co dziękujemy Basi). Następnie zgarnąwszy Matii podązylismy w strone słynnej stolicy, gdzie jakoby miało się odbyć spotkanie Bitelfanów (a nasza tam obecność to oczywiście zasługa sąsiedniego Forum -jego zasługi są nieocenione!!
).
Droga przebiegała całkiem sprawnie..., śpiewaliśmy, ubieraliśmy dziwne czapki, udawaliśmy brytyjski corpus dyplomatyczny, myliśmy szyby, fotografowaliśmy kible, cieliśmy, goniliśmy kaczki, rozegraliśmy partyjkę w wirtualną nogę na całkiem niewirtualnym boisku, a w chwilach wolnych zaś jechaliśmy przed siebie popijając i podjadając.
W końcu dojechaliśmy do War., skapowaliśmy się po korkach, za które dziękujemy serdecznie Audrey(bo jak się dowiedziałem było to small gift form Warsaw to Wrocław, co by za lekko nie było
)
Tutaj także podziękowania należą się memu Pilotowi - Matii, bez której wylądowalibyśmy pewnie gdzieś pod Bydgoszczą (a w najlepszym wypadku nasze spóźnienie wynikające z błądzenie po Warszawie byłoby przewielkie, nie mówiąc o tym że pewnie do tej pory próbowalibyśmy ze stolicy wyjechać;)
Na ulicy Lennona stawiliśmy się po 16. Nikogo tam jeszcze nie było, więc zajęliśmy się dekorowaniem murku u jej ujścia. Tu znów tribute - teraz dla Łukasza który sporządził genialne szablony, które pozwoliły na namalowanie trzech twarzyczek Johna tamże. (good job mr.mod)
Następnie udaliśmy się na poszukiwanie życia na ulicy samej w sobie, co zaowocowało spotkaniem Michała, który zabierał się do ułożenia ogniska i dekorował otoczenie. Jako więc ze nie chcieliśmy bezużytecznie się szwędać ruszyliśmy na poszukiwanie suchych gałązek:) Ja pobawiłem się w harcerza (którym nigdy nie byłem), a macho z Matii poszli rozdawać przechodniom ulotki dot. rocznicy. Ulotki mielismy fajne, ale cos mało warszawiaków sie kszątało w okolicy;) (a w sejmie to już nikogo prawie nie było:P)
Kiedy wróciliśmy na uliczkę ognisko już płonęło a zespół z Michałem na gitarze i klawiszowcem szykował się do odegrania Imagine i Happy Xmas, które wraz z tłumnie zgromadzonymi fanami odśpiewaliśmy.
Następnie odbył się istny reczital Huberta i jego zespołu, złożony z niezliczonej ilości piosenek Fab4:) Koncert był cudowny, no i śpiewało się świetnie!!:)
Przed godziną 20 nadszedł na nas czas i choć impreza na Lennona trwała dalej my zwinęliśmy się do naszego Magical Mystery Car (po drodze odśpiewując z Audrey, Karolem i Hubertem jeszcze Let It Be, Helter Skelter oraz, You've got to hide your...) zmierzając do Rity:)
Dom Rity oddalony był o kawałek od uliczki, ale znów dzięki Pilotowi (a pomimo dywersyjnych zamiarów macha wprowadzenia nas w błąd co do numeru bramy;) ) dotarcie tam nie zajęło nam wiele czasu.
U Rity było pięknie, gdzie się nie obrócisz - Bitelsi. Wypiliśmy dobre kawy i herbaty i miło porozmawialiśmy o wieeeeeelu tematach (Rito- dziękujemy niezmiernie) No ale i tu czas nas gonił o 22 czas było w długą drogę do Wrocławia.
Powrót wyglądał znów szalenie, szampan i red bull się lały, Bitelsi lecieli z radia (przeplatani jazzem), od Wielunia do Kępna towarzyszył nam długobrody, długowłosy pan, z którym macho zawierał bliższą znajomość opartą głównie na wymianie inf o rozkładzie fotoradarów i jakimś easy riderze (tyle dosłyszałem);), robiliśmy slalom wokół fajnych czerwonych słupków, no i coś pewnie się jeszcze działo, ale byc może że przespałem;) aa...padał fajny śniego-grad:) Kolo 3 w nocy dotarliśmy do machowego Brzegu, a stamtąd przez mgły i nierówne pobocza przebiliśmy się do Wrocka, co pozwoliło Matii koło 4, a mi koło 4.10 być w domu:)
Iście piękny i niezmiernie długi dzień:)
Memories that remain
Dzięki wszystkim którzy się pojawili tam zarówno ciałem jak i duchem.
Do następnego razu.