Bawiłam się bardzo dobrze, aczkolwiek w tym roku jakby "czegoś/kogoś" brakowało.
The Rooads w tym roku troszkę słabiej niż w poprzednim, ale i tak uwielbiam ich wykonania Bitli. Żuki, Big Bit i The Bootels - wiadomo, wszyscy ich znamy i kochamy. Szczególne z mojej strony podziękowania dla tych ostatnich za podjęcie się repertuarowo późnych Beatlesów; generalnie panowie są bardzo, bardzo pozytywni i tak trzymać! Ogólny efekt troszkę popsuło zastosowanie przez niektórych wykonawców (pół)playbacku - w dodatku wyraźnie widać było, że niektórzy z występujących raczej nie mieli wprawy w tej technice
, ale rozumiem, że to prawdopodobnie ze względu na rejestrowanie materiału dla BBC.
W tym roku najbardziej zauroczyła mnie Ania Rusowicz- osoba, o której na polskiej scenie muzycznej słychać już od jakiegoś czasu, a ostatnio za sprawą jej albumu "Mój Big-Bit". Do tej pory nie byłam jakoś przekonana, bo przepis na sukces pt. nagrywanie utworów sławnego rodzica rzadko do mnie przemawia. Nie znałam też utworów z ww. płyty; najpierw z czystej przekory, a potem z chęci usłyszenia ich już na "żywo", podczas Beatlemanii. Tymczasem Ania zrobiła na mnie wrażenie niezwykle ciepłej i miłej osoby; a co najważniejsze, utwory w stylu bigbit wychodzą jej doskonale i widać/słychać, że muzyka polska lat 60. to jest to, czym ona oddycha przez skórę. Wiem, co mówię, albowiem cały dzień dziś słucham płyty, którą nabyłam zachęcona jej występem. Polecam wszystkim zakochanym w takiej stylistyce
Co mi się już po raz któryś na Beatlemanii nie podobało, to publiczność - a raczej ta jej część, która na Beatlemanię przyszła tylko dla jednego zespołu i tylko podczas jego występu potrafiła się fajnie bawić. Potem (i przedtem) to już w zasadzie nie ma imprezy, a dla innych wykonawców już nawet nie warto bić braw, nie mówiąc już o stosowaniu innych form uznania. Jest to IMO bardzo niefajne, zwłaszcza w momencie, gdy po występie tegoż zespołu spod sceny znika nagle połowa ludzi, a przed jego występem w ogóle nikogo nie ma. Takie coś razi tym bardziej, że (wg mnie) powinno się mocno dopingować wszystkich wykonawców. W takich chwilach zastanawiam się, po co z Beatlemanii w ogóle robić festiwal? Wystarczyłby koncert jednej gwiazdy i większość byłaby szczęśliwa. A tak mamy tylko żenującą różnicę w poziomie braw.
Aha, i genialny był pomysł z Elvisem - kto był, ten wie!