hans80 napisał(a):
...nieco słynniejszy kolega Ringo z zespołu już w latach 60-tych kombinował co by tu zrobić, żeby nieco podrasować swój głos...
Tylko, że „tamten kolega” Miał GŁOS, ale miał ‘kompleksy’, a Ringo NIE MA głosu i nie ma kompleksów…
ale i tak jest O Niebo Lepszy
od wielu innych współczesnych ‘artystów’, którzy NIE MAJĄ NIC i jednocześnie nie mają żadnych zahamowań…
Dla mnie ten album ma jakby trzy ‘odsłony’: 1) pierwsze sześć utworów, 2) kolejne dwa, 3) końcowe trzy.
Pierwsze sześć utworów, to jest to, co w tej płycie Najlepsze
. Słucha się tego naprawdę przyjemnie - Taki Ringo jakiego chciałoby się w Otoczeniu Wielkich Znakomitości wciąż Dostawać
. Gdyby w tym miejscu to wydawnictwo się skończyło, byłby to naprawdę Miły Zestaw Wiosenny. Krótki, a więc powiedzmy ‘mini-album’, czy ‘mega EP-ka’, zwał jak chciał, ale byłoby to bardzo zgrabnie zakomponowane, włącznie z finałowym (w tej szóstce) Not Looking Back - ballada która mogłaby trafić na dowolną płytę Ringo z lat 1973-1983, piosenka NIEnowoczesna - jak cały Ringo, i przez to Ringowo-Ładna
Potem następuje załamanie tego albumu - najbardziej karygodna i niedopuszczalna pozycja na tej płycie - Bamboula… która nie powinna powstać, ani ukazać się w jakimkolwiek wykonaniu… Nie znoszę takich ‘dzieł’, które POD POZOREM ‘atrakcyjnego’ aranżu, ‘uśmiechniętego’ wykonania, wymuszonej niby-egzotyki i z pseudo ‘chwytliwym’ tytułem UDAJĄ melodyjny przebój, w rzeczywistości będąc pusto-dźwiękiem, brakiem pomysłu, wymęczoną układanką bezbarwnych nut i próbą tworzenia czegoś NA SIŁĘ - co słychać jednym bolącym uchem. Wzdragam się! NIJAKOŚĆ. Coś jak PRL-owskie wodzirejowanie, chyba że to pastisz (bo przecież kompozytor - Van Dyke Parks, to godna postać), ale nawet jeśli tak, to zabieg jest chybiony. (z tej samej serii ‘udawania przeboju’ jest ‘Samba’ na ‘Ringo 2012’, zresztą tegoż samego autora!)
Island In The Sun jest Baaardzo Dobre, ale… czy pasuje do ‘koncepcji’ tego albumu? (czyli pierwszej szóstki utworów). Taki utwór wyjęty z innej szuflady (przypomina niezapomniane początki Santany? wiadomo - Gregg Rolie!)
Myślę, że w połowie płyty sypie się rola Ringo jako producenta CAŁOŚCI.
Ostatnie trzy utwory: Touch And Go - rytmicznie wreszcie żwawo, zdecydowane przyspieszenie tempa (czego mi od początku wyraźnie brakowało, bo średnie tempo płyty jest ZBYT ŚREDNIE), ale te trzy finałowe piosenki (choć dobre kompozytorsko) są najgorszą częścią tego wydawnictwa - przez wokal… Wokalista, jaki by nie był - NIE MOŻE WALCZYĆ Z WŁASNYM WOKALEM / MĘCZYĆ SIĘ WŁASNYM GŁOSEM: …TRAGEDIA w ‘Confirmation’ (nomen omen!)…
(…ach! gdyby tak Let Love Lead mógł wykonać Marc Bolan wraz z T.Rex…)
Muzycznie - jak ZAWSZE u Ringo - BEZ ZARZUTU - trudno się dziwić - przy Takich Nazwiskach! Gitarzystów rzeczywiście pod dostatkiem, toteż Dobrą Gitarą można się nasycić
. Najbardziej Gitarowa Płyta Ringo. Perkusja - po prostu (jak zawsze) Delicyje! Wiele Smakowitych Smaczków
(dla Wsłuchiwaczy).
Dobre Gitary i Dobra Perkusja - to jest to!
To mógł być naprawdę Lepszy album… Producent, wystąp! …Aaa, to Ringo…
PS. Mój pies po raz kolejny ostentacyjnie wychodzi przy Bambouli…
(choć obaj JEDNAK często słuchamy Tej Płyty
)
...bo w Świecie Fab Fanów, Taki Album To Jest WCIĄŻ Ważne Wydarzenie.
_________________
WISH is the future and
ASH was the past, what stood in between was
WISHBONE ASH.