Jakiś czas temu umówiliśmy się (autor tego wątku i ja), że po zamieszczeniu recenzji (autorstwa Fangorna) ja dorzucę moją (jeśli jeszcze będzie
co dorzucać
). W trakcie lektury książki coś tam sobie wynotowałem, ale czytając powyższy tekst (link powyżej) skreślałem u siebie punkt po punkcie, bo okazuje się, że
moje przemyślenia dokładnie pokrywają się ze spostrzeżeniami Fangorna! Ale parę uwag zostawiłem, żeby
zgodnie z obietnicą dołożyć coś od siebie.
Przede wszystkim:
Szacunek dla Fangorna! Świetna, fachowa i rzetelna recenzja! (
polecam wszystkim)
[jesteś Pan za dobry na obecne redakcje i ich „normy”…]
Pod wszystkimi uwagami Fangorna (i tymi na plus, i na minus) podpisuję się obiema… pałeczkami
.
I dodaję od siebie:
Najpierw rzecz pozadyskusyjna:
Gratulacje dla wydawnictwa SQN za… odwagę! Mówię serio - w czasach powszechnego nieczytania, decyzja o wydaniu książki innej niż Harry Potter, czy o Messim (choć te również zalegają na półkach), czy nawet tematyka kulinarna - jest sporym ryzykiem. Chyba nikt z polskich fanów Beatlesów nie spodziewał się takiego wydawnictwa - prawdziwa niespodzianka!
I to w (nieco ponad) rok po premierze. Co oznacza, że na naszym rynku mamy polskojęzyczne książki o Beatlesach, o Lennonie, o McCartneyu i o Ringo / Ringu Starze;
brak jedynie publikacji o Harrisonie. I jeszcze jedna uwaga: nie sądzę, żeby kiedykolwiek ukazała się u nas jakaś druga, inna pozycja o Ringo (zresztą ileż ich jest na świecie!). Czyli mamy to co mamy, i nic innego raczej mieć nie będziemy - cieszmy się z tej książki.
Trzeba ją przeczytać / mieć.Ale… moje najważniejsze utyskiwania
są następujące:
Autor nie jest ani fanem Beatlesów, ani fanem Ringo Starra - jest to chyba czytelne, ale to jeszcze nie grzech. To, że nie jest Fab-znawcą - trochę już budzi zastrzeżenia, ale najgorsze jest to, że
nie jest dziennikarzem muzycznym.
Jest po prostu kompilatorem, a nie fachowcem w temacie za który się wziął i mimo, że przez większość książki to kompilowanie jakoś uchodzi mu na sucho, to wiadomo, że wcześniej, czy później (jako nie-ekspert) musi się tu i ówdzie wyłożyć, bo takie są nieuniknione prawa przyrody (czego dowodem jest mój ulubiony bohater, Nikodem D.
)
I dopóki te wpadki są
drobne (np. mylenie nazw miejscowości koncertowych angażów Rory Storm & the Hurricanes w Butlin’s), czy też
„standardowe” (np. odwieczne mylenie angielskiej i amerykańskiej wersji Magical Mystery Tour), czy wreszcie
literówkowo-techniczne (np. twierdzenie, że Act Naturally wykonano u Eda Sullivana w 1964 roku), to owszem nieco denerwują, ale jakby
mieszczą się w błędzie statystycznym.
Ale gdy czytam, że w trakcie koncertu w Washington Coliseum „podest obracano po każdej piosence”, to wiem, że autor NIE WIDZIAŁ filmu z jednego z NAJWAŻNIEJSZYCH Fab-Koncertów. Kiedy czytam, że „ostatnia sesja zdjęciowa The Beatles została zorganizowana na potrzeby okładki singla Hey Jude”, to wiem, że on nie wie…
Sporo jest błędów takich zaskakujących (które nie wiem czym tłumaczyć?) np. o występie Beatlesów w programie BBC „Northern Dance Orchestra” - nie było takiego programu, była po prostu taka orkiestra (grająca w programie BBC)… Albo, że we wrześniu 1969 roku Lennon wraz z Plastic Ono Band zaczął nagrywać album, na którym w Cold Turkey bębni Ringo (tu podejrzewam, że autor pokopiował i powklejał informacje o różnych wydawnictwach płytowych, ale takie rzeczy się dzieją, gdy nie jest się zorientowanym w temacie).
Czytając, że ‘Boys’ to utwór Raya Charlesa (?!) wiem, że u autora zupełnie kiepsko z wiedzą o KLASYCE - dla mnie to najbardziej zaskakujący dowód jego muzycznej ignorancji, bo to już nie jest literówka, czy błąd kopiuj-wklej, tylko rzecz niewytłumaczalna, podobnie jak informacja, że Donovan to muzyk walijski (?!) - wniosek: autor nigdy nie słyszał jednej z ważniejszych postaci brytyjskich lat 60., bo nawet nie wiedząc, że Donovan jest Szkotem, musiałby (jako rodowity Anglik) tę oczywistą szkockość w jego wokalu USŁYSZEĆ - znaczy się pisze o czymś, czego nie zna…
[
i tak sobie myślę, że umawiałem się na wizytę u stomatologa, który okazał się… weterynarzem! Owszem, Sprawnym weterynarzem (i też lekarz), ale jednak nie o to chodziło…]
Nic nie poradzę, że
nie znoszę błędów faktograficznych, których MOŻNA BYŁO UNIKNĄĆ - wystarczyło przed wydaniem dać materiał kompetentnej osobie do korekty. O tym, że tego nie zrobiono (nie tylko korekty merytorycznej, ale również językowej) świadczą choćby krytyczne i
zgodne uwagi fanów czytających wersję angielską, którzy twierdzą, że niemal na każdej stronie są literówki (świadczy to o pośpiechu? o niefrasobliwości?) W Polskiej wersji oczywiście (na szczęście!) tego nie widzimy.
Tych ‘usterek’ faktograficznych wynotowałem naprawdę całkiem sporo, ale dalej już ich nie wyliczam (zostawiam pole innym łowcom
), tylko jeszcze kwestia, która nie wiem czy obarcza autora, czy tłumacza (nie znam wersji oryginalnej książki). Chodzi o informację, iż na albumie „Beaucoups Of Blues” Ringo wspomagany był przez „ulubione
chórzystki Presleya - The Jordanaires”. Pomijając niezręczność terminu „chórzystki”, jest to rzeczywiście słynna grupa obecna w wielu nagraniach Presleya, ale rzecz w tym, że Jordanaires to wokalny kwartet… MĘSKI. I owszem - są wyraźnie obecni na albumie Ringo „Beaucoups Of Blues”, ale każdy kto choć raz wysłuchał tej płyty wie, że nie ma na nim żeńskich chórków (poza jednym kobiecym głosem w jednej piosence).
Podobna niefortunna zmiana płci dotyczy muzyka znanej grupy 10cc - Lol Creme jest mężczyzną, nie kobietą, ale to chyba jednak błąd tłumacza.
Do tłumaczenia rzeczywiście generalnie nie można mieć specjalnych uwag - w polskich zdaniach nie słychać angielskich konstrukcji, a jest to zmora, od której nie może się uwolnić większość obecnych tłumaczy, zresztą nawet nie zdając sobie z tego sprawy (i nie przywiązując do tego wagi). Moje zastrzeżenia dotyczą używania słów „kawałek”, „kopia”, „wypełnienie” (mogę to rozwinąć), ale to prawdę mówiąc zastrzeżenia odnośnie nie tylko tej książki; jest to sprawa powszechna.
Aby była to
publikacja z prawdziwego zdarzenia, brak mi - BARDZO BRAK na końcu książki TRZECH ZESTAWIEŃ:
1) dyskografia, 2) filmografia, 3) Ringo jako muzyk sesyjny (o indeksie tytułów utworów z podaniem ich twórców nie wspominając). O ile dyskografia i filmografia to wykazy w miarę łatwe do opracowania (i dostępne w internecie), o tyle wykaz udziału RS jako sidemana na płytach innych wykonawców to już inna bajka. NIE MA DOTYCHCZAS PEŁNEGO wykazu gościnnego bębnienia Ringo (ani książkowo, ani w internecie), a jak imponująca (i niełatwa do sporządzenia) jest to lista wie każdy, kto próbował się w to zagłębić. Autor tego nie zrobił, bo albo uznał, że to zadanie zbyt trudne i czasochłonne, albo właśnie jako
dziennikarz nie-muzyczny zignorował ten (ważny!) aspekt działalności RS - jest to w tej biografii praktycznie przemilczane. (a czy np.nie jest ciekawostką, że RS wystąpił na albumie, na którym gościnnie zagrał również Jimi Hendrix?).
Pomysł z zamieszczeniem opinii innych perkusistów jest bardzo dobry, ale dlaczego tylko cztery nazwiska? Myślę, że jako dziennikarz „nie z branży” autor nie miał dojścia do innych… (a jakże ciekawe byłoby, gdyby te wszystkie najważniejsze partie perkusyjne w utworach Beatlesów chronologicznie skomentowali / omówili różni wielcy pałkarze!).
Największym plusem tejże książki (i nie lada Sztuką!) jest (zamiast zdradliwego wpadnięcia w biografię Fab4)
opisanie czasów Beatlesów Z PERSPEKTYWY Ringo - i być może tak dobrze udało się to autorowi właśnie dlatego, że nie jest fanem. Trzeba przyznać, że wybrnął z tego zagrożenia znakomicie i profesjonalnie.
Dzieciństwo i czasy Fab4 do końca Beatlemanii oraz lata 70. to najlepsze partie tej biografii. Czasy Beatlesów po Beatlemanii wyszły autorowi już tak sobie, natomiast końcówka książki, to coś, co autor po prostu koszmarnie ODBĘBNIŁ (nomen omen) w sposób, który może służyć jako wzór „jak się nie pisze biografii”. Czekałem, aż zjawi się ten wypatrywany przeze mnie przełomowy rok 1989 (i ciąg dalszy), a gdy się zjawił, to policzyłem strony do końca książki (36!) i już wiedziałem, że będzie bardzo kiepsko…
Końcówka to jest WYLICZANKA. Tak jakby do końca klasówki zostało 5 minut, a tu trzeba jeszcze TYLE RZECZY UPCHAĆ. No to się upycha! Wzmianki o trzech albumach zjawiają się na zaledwie połowie strony, a trzech innych w ogóle się nie wymienia nawet z tytułu - po prostu ich „nie ma”! Za to wcześniej, sesji do albumu, który się NIE UKAZAŁ poświęcono aż 4 strony - bo było alkoholowo więc sensacyjnie, czyli to się sprzeda. A przecież ostatnie ćwierć wieku, to wyjątkowo udane czasy w muzycznym (i prywatnym) Ringo-Życiu! (oczywiście mierzone w Ringo-Skali). Tu zostały potraktowane po macoszemu. Wiadomo, że autor przez długi czas starał się o sygnał/aprobatę ze strony Ringo w związku ze swą książką. Nie doczekał się żadnej reakcji. Nie zdziwiłbym się, gdyby przyczyną (jeśli Ringo w ogóle zapoznał się z treścią) było właśnie to niesprawiedliwe (nie)przedstawienie tego Nowego 25-lecia w Jego Karierze.
Dobrze, że książka jest - jest to (większości chyba nieznany i w jakimś stopniu zaskakujący) PRZEKROJOWY OBRAZ Ringo Starra, ale pozostaje niedosyt, że zaprzepaszczona została szansa stworzenia książki bardziej poukładanej, bardziej dopieszczonej, bardziej kompetentnej, ale przede wszystkim
BARDZIEJ KOMPLETNEJ.
Mimo tych uwag, uważam, że jest to
pozycja obowiązkowa dla polskich Fab-Fanów.