www.beatles.kielce.com.pl
https://beatles.kielce.com.pl/phpbb2/

"McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)
https://beatles.kielce.com.pl/phpbb2/viewtopic.php?f=25&t=3619
Strona 1 z 1

Autor:  Rita [ Śro Cze 03, 2015 9:57 pm ]
Temat postu:  "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Niespodziewane włączenie przez Paula utworu "Temporary Secretary" do setlisty ostatnich koncertów powitane zostało przez niektórych z oburzeniem, przez innych z zażenowaniem (pozdrawiamy Adminie! ;) ), a przez nielicznych (?) - z zadowoleniem i z ciekawością. Ta rozbieżność opinii jest na pewno efektem m.in. niechlubnej sławy, jaka od lat ciągnie się za wymienionym wyżej utworem. Że kicz, że żenada (tzn. w 1980 roku nikt tak jeszcze nie mówił, żeby nie było ;)), że marność nad marnościami i w ogóle McCartneykończwaśćwstyduoszczędź. Jedno pozostaje bezdyskusyjne - wobec tego utworu nikt raczej nie jest obojętny, a jego niespodziewany comeback koncertowy to wspaniała okazja, by album, na którym został umieszczony, spojedynkować z imiennikiem tegoż albumu sprzed dekady wcześniej.

Chodzi oczywiście o płyty McCartney i McCartney II, których daty wydania dzieli równiutko lat dziesięć. Oba miały sygnalizować, że u Paula "idzie nowe". W 1970 roku album pod prostym tytułem "McCartney" był pierwszym solowym dziełem naszego eksBitelsa, któremu zespół właśnie zawalił się pod nogami. Dlatego gdy w roku 1980 kolejnemu zespołowi Paula podłamały się skrzydła, nasz Macca postanowił nawiązać do swojego nowego otwarcia sprzed dekady i swój pierwszy od dawna solowy album ochrzcił po prostu nazwą "McCartney II".

Poza podobnym tytułem obie płyty niewiele łączy. Obie mają po jednym znakomitym, wyróżniającym się kawałku - takim typowym McCartneyowskim "hiciorze": odpowiednio "Maybe I'm Amazed" i "Waterfalls". O ile pierwsza płyta poza samym faktem powstania nie była raczej zbyt przełomowa pod względem kompozycyjnym czy aranżacyjnym - to ten sam Paul, którego słyszeliśmy w Beatlesach, tylko jakoś mu tak jakby... kogoś brakuje ;) - to na drugiej Paul postanowił zrobić ewidentny stylistyczny zwrot w kierunku popularnej na przełomie lat 70. i 80. muzyki elektronicznej, z którą wcześniej niezbyt wiele miał do czynienia. O ile płyta z 1970 roku zebrała raczej dobre recenzje (chociaż początkowo krytykowano ją za rzekomo niedopracowane aranżacje, a ogólnie oceniano najniżej spośród wszystkich wydanych w tym samym roku solowych dzieł eksBeatlesów), to za jej następczynią z 1980 roku ciągnie się podobna niesława jak za zawartym na niej "Temporary Secretary". Z reakcjami krytyki i fanów w momencie premiery krążka bywało... różnie, i jak widać tak jest do dzisiaj ;)

Czyżbyśmy więc mieli przesądzony wynik naszego pojedynku? Osobiście mam już oba albumy zgrane na iPoda celem gruntownego przesłuchania, bo zdałam sobie sprawę, że wbrew pozorom nie będzie to dla mnie wybór oczywisty ;)

A Wy już wiecie? Zapraszam do namysłu i głosowania. Wspierać Was w tym będą okładki obydwu płyt:

Image


Image

Autor:  Rocky1995 [ Czw Cze 04, 2015 1:46 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Rita napisał(a):
Obie mają po jednym znakomitym, wyróżniającym się kawałku - takim typowym McCartneyowskim "hiciorze": odpowiednio "Maybe I'm Amazed" i "Waterfalls".


Miałaś na myśli chyba Maybe I'm Amazed i Coming Up ;)
O Waterfalls mało kto w ogóle słyszał :P (zresztą jak o całym II Mccartneyu).

Co do samego pojedynku to cóż, to co łączy oba albumy to okres powstania (kończący daną "epokę"), fakt że oba były praktycznie nagrane w domu i oba są przytłaczająco wręcz przeciętne/słabe.
Odrobinę lepiej wypada Pierwszy Macca, czuć nadal bitelsowski klimat, duża część z piosenek była przymierzana do albumów beatles, Junk to chyba jedna z moich ulubionych piosenek Paula w ogóle, za dużo jest za to utworów instrumentalnych szczególnie Kreen-Akrore jest bardzo męczące.
W drugim Mccartneyu jedynymi wartymi polecenia piosenkami są On The Way i wspomniane Coming Up i Waterfalls.
EDIT: Zapomniałem o One Of These Days jednej z najbardziej relaksujących kawałków Paula, na + dla dwójki ale nadal to pierwszy Macca wygrywa.

Autor:  Wanderlust [ Czw Cze 04, 2015 2:47 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Rocky1995 napisał(a):
Co do samego pojedynku to cóż, to co łączy oba albumy to okres powstania (kończący daną "epokę"), fakt że oba były praktycznie nagrane w domu i oba są przytłaczająco wręcz przeciętne/słabe.

no cóż muszę z tym się nie zgodzić , ale jeśli ktoś jest nastawiony tylko na beatlesowskie brzmienia,
to faktycznie McCartney II może mu nie podejść :))

ogólnie trzeba się umieć otworzyć na bardziej eksperymentalne klimaty!!!

Autor:  Emeela [ Czw Cze 04, 2015 9:24 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Za "Maybe I'm amazed" - bodaj mój ulubiony utwór solowego Paula - to zawsze będzie pierwszy "McCartney". I tak też zagłosowałam.

Autor:  Yer Blue [ Pią Cze 05, 2015 12:07 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Pojedynek trochę mało równy ale intrygujący. Płyty robione na wariata, jako odskocznia od przebojowej twórczości, z której znany jest Paul. Zdecydowanie lepiej wypada debiut, który ma swój klimat i oprócz nieszczęsnego Kreen-Akrore podoba mi się w całości. Dwójka ma tylko momenty, w większości wspomniane przez Was wyżej. Broniłbym jeszcze tylko Bogey Music - jedynego dla mnie słuchalnego utworu z B strony płyty.
A mój ulubiony utwór z sesji do McII to Secret Friend, który na płytę nie trafił. Był jeszcze Mr H Atom - irytujący bardziej od Temporary Secretary ale równie ciekawy :) Mimo wielu bardzo słabych kompozycji wydanych na McII, jest w tym okresie u Paula coś co mnie przyciąga. Intrygujące wariactwo.

Świetne są obie okładki, jakże pasujące do niechlujnej muzycznej zawartości płyt.

Rocky1995 napisał(a):
Rita napisał(a):
Obie mają po jednym znakomitym, wyróżniającym się kawałku - takim typowym McCartneyowskim "hiciorze": odpowiednio "Maybe I'm Amazed" i "Waterfalls".


Miałaś na myśli chyba Maybe I'm Amazed i Coming Up ;)
O Waterfalls mało kto w ogóle słyszał :P (zresztą jak o całym II Mccartneyu).


Waterfalls zajęło 21 miejsce w rankingu utworów Paula na forum, więc jest nie tylko znanym utworem ale i cenionym.

Autor:  Rocky1995 [ Pią Cze 05, 2015 1:23 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Yer Blue napisał(a):


Miałaś na myśli chyba Maybe I'm Amazed i Coming Up ;)
O Waterfalls mało kto w ogóle słyszał :P (zresztą jak o całym II Mccartneyu).

Waterfalls zajęło 21 miejsce w rankingu utworów Paula na forum, więc jest nie tylko znanym utworem ale i cenionym.

Rozumiem że chodzi o to forum no a ono na pewno nie jest reprezentatywne dla reszty społeczeństwa, wystarczy porównać jak często w radiu lecą te 2 piosenki, Coming Up słyszałem parę razy, Waterfalls nigdy.

Autor:  svarog [ Sob Cze 06, 2015 5:52 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Głosuję bez wahania na dwójkę. Na jedynce jest tylko jedna piosenka, która ciągnie całą płytę - przyznam, że jest to w ogóle jedna z najlepszych piosenek jakie słyszałem, nie ustępuje poziomem nagraniom The Beatles. Ale wszystko poza Maybe I'm Amazed robi wrażenie płyty demo albo jakiegoś muzycznego notatnika. Jak porównywać ten album z czymś tak dopracowanym jak McCartney II? To przecież kilka ładnych piosenek - One Of These Days, Coming Up, Waterfalls, Bogey Music a nawet Darkroom. To zupełnie wystarczająco jak na przyzwoity album, nie żadne wydawnictwo typu 1 hit plus cokolwiek byle zapełnić płytę. Nawet krytykowane i niewątpliwie męczące utwory w rodzaju Temporary Secretary nie są wypełniaczami tylko oryginalnymi pomysłami artysty.

Myślę, że największą bolączką albumu, na który głosuję są czasy, w których powstał. Wprost nie mogę odżałować, że wpływ zmieniających się trendów odcisnął tak duże piętno na brzmieniu takich albumów jak McCartney II, Somewhere In England, Gone Troppo czy Stop And Smell The Roses.

Autor:  dr Maxwell [ Nie Cze 07, 2015 12:00 am ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

svarog napisał(a):
Myślę, że największą bolączką albumu, na który głosuję są czasy, w których powstał. Wprost nie mogę odżałować, że wpływ zmieniających się trendów odcisnął tak duże piętno na brzmieniu takich albumów jak McCartney II, Somewhere In England, Gone Troppo czy Stop And Smell The Roses.


Pytanie:jakie piętno odcisnęły tamte czasy porównując wymienione przez Ciebie albumy? Tak, Macca zawsze "był na czasie"(Temporary i jego "elektronika" a la Kraftwerk ). A Ringo i George? To były w moim przekonaniu słabe płyty i nic nie mają to tego trendy.Trendy? Przecież wówczas powstawały również płyty osadzone w "starych" brzmieniach np. Dire Straits, którzy przecież zostali zauważeni przez muzyczny świat. "Prawdziwa " zmiana nastąpiła około 1981-82 roku: Ultravox, Gary Numan, Soft Cell, Human League etc.Ani Ringo , ani George tych zmian chyba nie zauważyli , ponieważ zapewne ich to zupełnie nie interesowało...

svarog napisał(a):
Głosuję bez wahania na dwójkę. Na jedynce jest tylko jedna piosenka, która ciągnie całą płytę - przyznam, że jest to w ogóle jedna z najlepszych piosenek jakie słyszałem, nie ustępuje poziomem nagraniom The Beatles. Ale wszystko poza Maybe I'm Amazed robi wrażenie płyty demo albo jakiegoś muzycznego notatnika. Jak porównywać ten album z czymś tak dopracowanym jak McCartney II? To przecież kilka ładnych piosenek - One Of These Days, Coming Up, Waterfalls, Bogey Music a nawet Darkroom. To zupełnie wystarczająco jak na przyzwoity album, nie żadne wydawnictwo typu 1 hit plus cokolwiek byle zapełnić płytę. Nawet krytykowane i niewątpliwie męczące utwory w rodzaju Temporary Secretary nie są wypełniaczami tylko oryginalnymi pomysłami artysty.


Czy McCartney II jest tak naprawdę dopracowany ?. W jakim sensie? z pewnością jest eklektyczny. To brulion z różnymi wypracowaniami w stylistyce pt "misz -masz. McCartney z 1970 roku to nie tylko Maybe I'm Amazed"w moim przekonaniu. A Junk ? A Every Night?

Autor:  svarog [ Nie Cze 07, 2015 12:27 am ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Jeśli chodzi o piętno mam na myśli odejście od rock and rolla i bezkrytyczne użycie rozmaitych syntezatorów. Takie piosenki jak Wrack My Brain, Coming Up, Blood From A Clone czy nawet All Those Years Ago bardzo by moim zdaniem zyskały na aranżacji dajmy na to w stylu Walls And Bridges albo Double Fantasy.

Album McCartney II robi na mnie wrażenie bardziej dopracowanego w tym sensie, że piosenki brzmią tutaj jak wersje ostateczne, rzeczywiście może to być zasługą elektroniki. Na płycie wydanej dekadę wcześniej jest dużo utworów, które zdają się być nieoszlifowane. Junk jest OK ale dostępne nagranie pozostawia pewien niedosyt. Może przydałby się John, który wniósłby coś do niektórych piosenek a inne odrzucił?

Autor:  Yer Blue [ Nie Cze 07, 2015 12:58 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Słucham sobie zachwalanego tutaj One Of These Days i stwierdzam, że to najbardziej nijaka ballada Paula jaką w życiu słyszałem. Możliwe, że obie pojedynkujące się płyty mają najsłabsze zamykacze w historii płyt Paula.

Autor:  Rita [ Pon Cze 08, 2015 11:40 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Jednak "McCartney".

Po przesłuchaniu obydwu krążków stwierdziłam, że jeśli coś ma się w połowie składać z wersji demo, to lepiej jednak, żeby te demówki były gitarowe, a nie elektroniczne ;)

No i McCartney ma "Maybe I'm Amazed", "Junk" oraz "Teddy Boy". Oraz uroczy otwieracz - trudno o bardziej wyraźny komunikat, że Beatlesi już dla mnie nie wiele znaczą, bo teraz liczy się tylko ONA, "The Lovely Linda". Jednak, jak ktoś tu słusznie zauważył, poważnym minusem albumu jest wyraźna przepaść pomiędzy 2-3 wybitnymi utworami a resztą materiału. Trochę sprawia to wrażenie, jakby McCartney napisał kilka świetnych kawałków, a potem wykańczał płytę na akord ;)

Podobnie jest zresztą z McCartney II. Niespecjalnie szaleję za "Coming Up", ale dobrze się spełnia w roli otwieracza. Potem jest jeszcze "Waterfalls" i "One of These Days". "Temporary Secretary" też daje radę, jeśli potraktujemy go jako żartobliwy przerywnik. Z elektroniki mógłby jeszcze pozostać "Front Parlour", ale reszta to jakieś nieporozumienie.

Rocky1995 napisał(a):
Miałaś na myśli chyba Maybe I'm Amazed i Coming Up ;)
O Waterfalls mało kto w ogóle słyszał :P


Pisząc "typowy mccartneyowski hicior" odnosiłam się raczej do takich typowo mccartneyowskich super-songów, świetnie napisanych a przy tym pozostających w absolutnie mccartneyowskim stylu. Taki utwór, dla którego warto, by Macca nagrał całą płytę. "Coming Up" to fajna pioseneczka ale wybitną jej raczej nazwać nie można ;) Dla mnie takimi "hitami" (chociaż może powinnam raczej użyć określenia "killerami") są np. "English Tea" i "Mr. Bellamy", a o nich też mało kto słyszał ;)

Autor:  Wanderlust [ Wto Cze 09, 2015 7:19 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

ale największy hicior na McCartney II jak dla mnie to utwór o tytule "Bogey Music” ,
od lat kilku mam fioła na punkcie przebojowości tego numeru , coś jakby Elvis Presley na haju 8) 8)

Autor:  Yer Blue [ Sob Cze 13, 2015 1:45 pm ]
Temat postu:  Re: "McCartney" (1970) vs "McCartney II" (1980)

Rita napisał(a):
No i McCartney ma "Maybe I'm Amazed", "Junk" oraz "Teddy Boy". Oraz uroczy otwieracz - trudno o bardziej wyraźny komunikat, że Beatlesi już dla mnie nie wiele znaczą, bo teraz liczy się tylko ONA, "The Lovely Linda". Jednak, jak ktoś tu słusznie zauważył, poważnym minusem albumu jest wyraźna przepaść pomiędzy 2-3 wybitnymi utworami a resztą materiału. Trochę sprawia to wrażenie, jakby McCartney napisał kilka świetnych kawałków, a potem wykańczał płytę na akord ;)


Z tym się nie zgodzę. Dla mnie płyta jest całkiem równa, oprócz bardzo słabego Kreen-Akrore. Z kolei na plus wybijają się moim zdaniem Maybe I'm Amazed oraz Every Night ale nie na tyle by mówić o przepaści nad resztą. Zaraz za tymi dwoma można spokojnie wymienić z 7 super kawałków.

Taką przepaść widzę za to na McII. Jest świetne Waterfalls, jeszcze ze 3 utwory dobre a reszta jest już raczej nieznośna lub bezbarwna i nijaka.
Słuchając ostatnio On The Way - utworu z kategorii umiarkowanie udanych - doszedłem do wniosku, że pasowałby idealnie na debiut. Brzmi jakby pochodził z sesji do płyty "McCartney". Na McII wydaje się niepasującym klockiem choć niewątpliwie podwyższającym jakość całości.

Jerblu napisał(a):
Był jeszcze Mr H Atom - irytujący bardziej od Temporary Secretary ale równie ciekawy


A tutaj się pomyliłem. Miałem na myśli utwór Robber's Ball:
https://www.youtube.com/watch?v=peRoPQFl9Kg

Chyba najśmieszniejszy numer Paula ever. Szkoda, że go zabrakło na Dwójce.

Strona 1 z 1 Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
http://www.phpbb.com/