Odświeżę trochę temat po mniej więcej półtora roku od premiery płyty. Myślę, że to wystarczający czas, by spojrzeć na ten album po ostygnięciu premierowych emocji i sprawdzić, czy - w moim przypadku - nadal jest tak dobry, jak wydawał mi się w październiku 2013 r. (na liście albumów Paula umieściłem go wtedy na 9. miejscu). Na wstępie zaznaczam, że (jeszcze) nie czytałem całego wątku, więc mogą się zdarzyć jakieś oczywiste oczywistości, o których już każdy pisał.
Zaczynamy od
"Save Us". Niezmiennie uważam, że to świetny otwieracz albumu. Od pierwszych dźwięków gitarowego riffu zachęca do posłuchania całej zawartości albumu. Chwytliwa melodia, świetne chórki i mój ulubiony fragment - "in the heat of battle you've got something that'll save us, save us now!"
Każdy artysta wie, że pierwsza piosenka na albumie nie powinna być najlepsza. Dlatego na drugiej pozycji znajduje się
"Alligator" - jedna z trzech najbardziej udanych kompozycji na płycie. Klimatyczna mieszanka rocka i elektroniki z mocno zaznaczonymi gitarami, lekkie zatrzymanie się na chwilę w refrenie (Could you be that person for me?), by potem wrócić do pulsujących energią zwrotek. Plusem jest także interesujący tekst.
Potem robi się trochę nostalgicznie za sprawą narracyjnego
"On My Way to Work" powracającego do czasów sprzed popularności The Beatles. To charakterystyczna Paulowa ballada w nowoczesnej aranżacji.
Kontynuacja wspomnień z przeszłości następuje za sprawą
"Queenie Eye" z refrenem opartym na dziecięcej wyliczance. Jednak sam utwór jest na wskroś nowoczesny brzmieniowo, a przy tym niesamowicie chwytliwy. Choć na początku darzyłem go średnią sympatią, to teraz zaliczam go do lepszych kompozycji na albumie. Dodający smaku melotron we wstępie i w tle oraz świetne zatrzymanie pośrodku, by potem stopniowo powrócić do szybszego tempa.
Po "Queenie Eye" kolejna ballada -
"Early Days". Naprawdę ładny utwór z narracyjnym tekstem, jednak wokal Paula akurat w tej piosence wyjątkowo łamie się i prawie jęczy. Wiem, że to obowiązkowa "wzruszająca McCartneyowa ballada", ale ze względu na niesamowitą żywiołowość albumu byłbym skłonny ją wyrzucić. Uważam, że "New" wcale by nie straciło bez ballady, w sumie taką funkcję mogłaby pełnić "On My Way to Work".
Kolejnym utworem jest tytułowy
"New", wybrany na singiel pewnie ze względu na chwytliwą melodię i przyjazny dla radia czas trwania (niecałe trzy minuty). Może nie jest to najciekawsza kompozycja na płycie, ale urokliwe są końcowe wokale i oczywiście klawesyn.
Gdy już powoli zaczyna skradać się nuda - albo lepiej, gdy poziom płyty zaczyna spadać do "przeciętnego McCartneya" - pojawia się prawdziwa perełka:
"Appreciate". Niosące utwór bity, świetny wokal i chórki oraz końcowe solo w amerykańsko-bluesowym stylu... Prawdziwe zaskoczenie na początek strony B płyty winylowej (myślę, że to nie przypadek). Dla mnie jedna z lepszych kompozycji na płycie.
Potem zmiana klimatu -
"Everybody Out There" w klasycznym stylu Paula. Niesamowicie koncertowo-chwytliwy refren (może aż za bardzo koncertowy - okrzyki Paula do widowni to przesada). Słowa "Do some good before you say goodbye" - banalne, ale nie sposób się z nimi nie zgodzić.
Kontynuacją intrygującego brzmienia na płycie "New" jest z pewnością
"Hosanna". Niby zwykły McCartney, ale wstęp, zapętlone taśmy w zakończeniu i szumiący podkład w lewym kanale sprawiają bardzo nowoczesne wrażenie.
Taneczny
"I Can Bet" w stylu albumu "Memory Almost Full" pasowałby na singla. Mini solówka na syntezatorze przypomina trochę grę Lindy z czasów Wings, ciekawe jest także eksperymentujące zakończenie.
"Looking at Her" wyróżnia się stylem śpiewana niczym z "Kisses on the Bottom". Co by nie mówić o tym (całkiem przyjemnym moim zdaniem) albumie do słuchania zimą przy kominku, to sposób śpiewania Paula jest tam (i na "Looking at Her") całkiem ciekawy. Podoba mi się także przełamanie akustycznego klimatu elektroniką, chociaż same bity mają nieco drażniące brzmienie.
Idealnym przypieczętowaniem albumu jest rewelacyjne
"Road" - tajemnicze, nocno-deszczowe, z zimną elektroniką stanowiącą szkielet utworu oraz końcówką narastającą aż do finalnego uderzenia w klawisze. Mój ulubiony fragment to cudowne zestawienie klawiszy, basu, perkusji i klaskania po "I use when things aren't going right". Wspaniałe zakończenie albumu.
Zakończenie po zakończeniu, czyli ukryte
"Scared", wyrzuciłbym bez żalu. Za bardzo przypomina klimat "Chaos and Creation in the Backyard" (a konkretnie "This Never Happened Before" - dla mnie taka sama linia fortepianu we wstępie), za bardzo smęci, za bardzo wyłamuje się pod względem produkcyjnym (wyciągnięty do przodu wokal).
Bonusy:
"Turned Out" jest całkiem przyjemne, fajne gitary, McCartneyowa melodyka w stylu płyty "Flaming Pie", ale czegoś brakuje.
"Get Me Out of Here" to zadziwiająca podróż w świat akustycznego bluesa z pełnym autoironii tekstem (Someone get me out of here! I'm a celebrity!).
Kolejny utwór -
"Struggle" - zniewala od pierwszych dźwięków brzmieniem syntezatora i dzwonkami (?), łącznie z dzwonkową solówką (dobra, nie wiem czy to są dzwonki, ale tak dla mnie brzmią). Świetne zestawienie dwóch linii wokalnych w końcówce i "małe elektroniczne coś" (nie mam pojęcia jak to nazwać) po "you know what you got here" - wszystko to sprawia, że moim zdaniem ten utwór powinien zastąpić "Scared" jako ukryta ścieżka, jeśli już taka musiałaby być.
"Hell to Pay" - choć utrzymane wyraźnie w klimacie "New" - nie zachwyca samą kompozycją, natomiast
"Demons Dance" powoduje u mnie nieodmiennie uśmiech na twarzy. Kabaretowo-parodystyczny (autoparodystyczny?) klimat, świetna linia fortepianu i basu plus perkusja (talerze!), lekko (i celowo) fałszujący wokal (I can't wait) i te wydechy do mikrofonu! Takie wygłupy Paula lubię. To także mógłby być ukryty utwór zamiast "Scared".
To, co uważam za wielki plus albumu, to produkcja. Nowoczesna, podkreślająca dynamikę utworów, czasem wręcz taneczność (perkusja plus bas, bity), wybitnie cyfrowa. Sporo elektroniki także jest dla mnie plusem, szczególnie gdy miesza się z rockowym brzmieniem gitar. W ogóle to chciałbym bardzo, żeby zamiast podróżować do krainy hip-hopu Paul stworzył album elektroniczny (elektroniczno-rockowy). Nie taki transowy w stylu pierwszych płyt The Fireman, ale bardziej coś w klimacie "Road", "Struggle", "Appreciate" czy "Alligator". Podoba mi się wokal modnie przepuszczony przez filtr (pewnie także w celu ukrycia ewentualnych niedoskonałości), pochwalić należy także dbałość o teksty (np. "Alligator").
Siłą płyty są przede wszystkim kompozycje. Chwytliwe, pomysłowo zaaranżowane, niebanalne (choć zdarzają się i wyjątki) - po prostu udane. Słabymi punktami są dla mnie "Scared" i... może "New" i "Hell to Pay". Ulubione - "Alligator", "Road", "Appreciate", "Save Us", "Queenie Eye". Album jest spójny brzmieniowo (mimo czterech producentów) i niezwykle radosny, wręcz żywiołowy. Brak (no prawie) "typowo McCartneyowych" ballad paradoksalnie wychodzi płycie na plus.
Kilka słów o stronie graficznej. Na początku okładka nie podobała mi się, jednak teraz doceniam jej minimalizm i kolorystykę (szczególnie wersji niebieskiej, ale czerwona może i lepiej pasuje do "ciepłej" zawartości albumu). Wyjustowane teksty piosenek i inne informacje ładnie wyglądają, ale ciężko się je czyta. Jak zwykle bardziej przejrzyste jest to wszystko w wersji winylowej.
Podsumowując, myślę, że "New" jako niezwykle udany album ustawiłbym teraz na 5. lub 6. miejscu wśród solowych płyt McCartneya.