Nie wiem dlaczego moja wcześniejsza odpowiedz nie doszła więc piszę jeszcze raz:
Skura gdybym nie znał Yardbirds,Cream i płyty Blues Breakers to w temacie Claptona siedział bym cicho
Masz rację Jack a przedewszystkim napakowany rockową furią Ginger stanowili znakomitą sekcję rytmiczną ale Clapton mi tam nie pasował zupełnie... Wiesz z tą bezbarnością chodziło mi o to że gdyby ktoś puścił mi 20 solówek gitarowych za nic nie umiałbym rozpoznać Erica.Zgodzisz się że Hendrixa,Berry'ego,Santanę czy BB Kinga poznamy zawsze (ja poznał bym też bezproblemu piskliwą finezję jak zawsze wspaniałej gitary Harrisona,szlachetne genialne brzmienie Morse'a czy zadziorność,fochy i nieprzewidywalność Blackmore'a).Pozatym niechęc do Claptona wyniosłem również z mojego miasteczka Otwocka
.Co miesiąc w klubie Hefajstos odbywają się tam wspaniałe koncerty bluesowe na które przyjeżdzają najwięksi polscy muzycy bluesowi.Niestety te koncerty ZAWSZE otwiera nasza lokalna grupa z TYM SAMYM REPERTUAREM.Ja już nie wytrzymuje kiedy poraz kilkudziesiętny słyszę ich wersje Spoonful,Croosroads (moment w którym frontman śpiewa You Can Run to po prostu kabaret:) czy I'm So Glad.Pozatym rzadna zagrywka Claptona nigdy nie utkwiła mi w pamięci.Wiem że Eric dla niektórych jest mistrzem oczywiście bardzo to szanuje jednak dla mnie na zawsze pozostanie przeciętnym gitarzystą.To tyle moich wywodów.
Wracając do tematu koncert z Toronto mi się NIE podoba
pozdrawiam wszystkich fanów Claptona
Dziś wyjeżdzam także nie wiem czy będe mógł odpisać na Twoją kontrę