Warszawa, 8 grudnia 2010. Zlot.
To było moje pierwsze 8-grudniowe spotkanie na uliczne Lennona. Ciężki dojazd, cieżka pogoda ale atmosfera zlotu wyleczyła wszystko.
Stawiłem sie około 17:30. Przy wejsciu na uliczke zebrało sie już kilka osob, ale znajoma twarz była tylko jedna - to Dorothy, która z własciwym sobie oddaniem rozwieszała zdjecia Johna i zapalała znicze. W ogole, Dorothy - niesamowite ciepło nosisz w sobie. Musiałem to napisac.
No i tak to sie zaczęło. Kilka słow o rocznicy, wciąż żywe wspomnienia z McCartneyowych wojazy, których miałem zaszczyt wysłuchac, pamiatkowa fotka i idziemy na własciwe miejsce. A tam - czyli gdzies w połowie uliczki - grupka osob szykuje juz grunt pod ognisko. Jedna z nich okazał sie stary, dobry Greg, który własnie walczył z gałęziami. Dorothy i Michał, którego przedstawiac nie trzeba- zajeli sie oprawa artystyczno-wspominkowa ogrodzenia, a ludzi przybywało. Jeden z nich, z gitara w reku, miło sie przywitał, wyjął sprzet i bardzo nieśmiało zaczał przełamywac troche czerstwa jeszcze atmosfere odgywajac Imagine i Jealous Guy. Z początku spiewał prawie sam do siebie, a ludzie co najwyżej mruczeli cos pod nosem, nawet sie zdumiałem co to dziwny zlot. Cały czas napływało troche luda, mama Żuka, wreszcie Żuk we własnej osobie i jakos tak te mruczenie pod nosem zaczeło sie robic coraz bardziej smiałe. Wreszcie fani zaczeli sie troche przyblizac do ogniska, które własnie porządnie zapłonęło, a krąg, który powstał wokół niego wreszczcie zaczał przypominac jakis kolektyw.
To był poczatek naprawde pieknej atmosfery. Tajemniczy grajek, który potem nazwał siebie troche przydługim supportem
, krzesał kolejne przeboje ze swojego akustyka jak nakrecony, przerobiliśmy troche tego materiału nie zapominajac o żadnym z Beatlesow. Żuczek wydobywał z siebie dziwne dzwieki nie do zagrania na sześciu strunach, czym i mnie zarazil, tak że już wiecej udawałem sitar, ćwierkanie czy odgłosy z Podwodnej niż spiewałem. No prawie
Najlepiej moim zdaniem wypadło Working Class Hero, który raz, że jak zaden inny oddał nam ducha najprawdziwszego Johna w spodob niemal namacalny i intymny wręcz - ja tak czułem, a dwa zagranie go było w 100% zgodne z oryginałem. A to juz prawie wykrzykiwanie pod koniec
A Working class hero is something to be! to był dla mnie muzyczny punkt wieczoru. Poza tym było tyle perełek, śmiechotek, tudzież wzruszeń, że nie bede tutaj wszystkego wymieniał, ale musze powiedziec jedna rzecz - niektóre wokale czy tez przeciaganie chórkow sa cholernie trudne do zaśpiewania! I tutaj wielki szacunek wszystkim Czterem Magikom.
Gdy przyszedł Hubert Spóznialski atmosfera była juz tak goraca, a nasz czarodziej gitary był w takim rozkwicie, że nie było mowy o zakończeniu supportowania. W ogole trzeba wspomniec, że nasz bohater od przygrywania miał tak nieziemski akcent w wymowie niektórych angielskich słow (z naciskiem na R), że urok jego spiewania mocno procentował. Hubcio jednak nie kazał długo czekac i wszedł zaraz na drugiego prowadzacego (chociaz zdarzało mu sie tez trzasnac soloweczke). Jak gra i spiewa Hubert - wiemy. Było prawie całe A Day In The Life, a In My Life dedykowanilismy nieobecnemu macho (widziesz, z małej!), który na pewno by do nas przyfrunał, gdyby nie to, że przytłaczał go akurat jakis tajemniczy projekt w pracy. Hubert szalał oczywiscie z A Hard Day's Night grajac nawet chwilke temu skrytykowane przeze mnie When I'm Get Home, mi na przekor. No, dzieki
Było przeswietnie, ale niestety musieliśmy urwac spektakl, bowiem trwał już od godziny Lennon Day i niektórzy musieli sie tam zwijać. Ja miałem na głowie koncert Tymańskiego, który bardzo mnie podkusił troche przereklamowanym szyldem "Tymon gra Lennona", wiec uciekłem w swoja strone.
Pożegnania sa bolesne wiec nie bede rozwijał. Na szczescie noc tej wyjatkowej rocznicy przyniosła niezwykłe zwieńczenie i dopełnienie do tych wszystkich uliczkowych wzruszeń. Hubert i Paperback Writer - DZIĘKI! Kurde, nie zapomne tego! A ta rekomendacja dla siostry Writera - o, tu mnie jeszcze boli od śmiechu. A Ty Hubert dałes mi kopa na kilka miesiecy.
Dzieki wszystkim, z którymi mogłem połączyc nasza wspólna pasje do Johna i Beatlesow i oddac im hołd w tak waznym dla nas dniu. Te chwile schowam sobie gdzieś głęboko tam.