Lektura "Tune In" Lewisohna zachęciła mnie do "powrotu" do najwcześniejszych lat Beatlesów. W ramach tego powrotu m.in. odświeżyłam sobie "Chłopca znikąd".
Muszę przyznać, że jeszcze bardziej lubię ten film, i jest to swoisty paradoks, bowiem jeszcze lepiej wiem, ile rzeczy się w nim nie zgadza
Ale sama historia opowiedziana w filmie, abstrahując od faktów - nadal mnie porywa. Jestem też mniej krytyczna wobec aktora odtwarzającego Paula, chociaż w przeciwieństwie do Emeeli ciężko mi w nim dostrzec doskonałą imitację młodego Makki. Poradził sobie jednak nieźle.
Fakt, że w zeszłym roku miałam okazję zobaczyć rodzinne domy Johna i Paula od środka, pozwolił mi też zauważyć, że w filmie wnętrza tychże domów są bardzo dobrze odtworzone - zarówno w filmowym Mendips, jak i na Forthlin Road. Tym bardziej dziwi brak ujęć od zewnątrz z właściwymi budynkami.
Zauważyłam też, że mam w filmie ulubione momenty, do których lubię wracać. Jest to na przykład wyprawa Julii i Johna do South Pier, nagranie "In Spite of All The Danger" z powstrzymującym łzy Johnem, czy scena na werandzie Mendips.