Dzisiejsze (17.10.2011)
"Metro" na
str. 7 publikuje recenzję biografii Paula (opatrzona zdjęciem).
Nie mam skanera, ale recenzja jest dość krótka, więc...
Cytuj:
Oto cały Paul
Było ich czterech - wszyscy przeszli do historii. Dwóch z nich napisało największe przeboje. Żyje i nadal tworzy tylko jeden. Nazywa się Paul McCartney. Jego biografia autorstwa Petera Amesa Carlina ukazuje nieznane oblicza słynnego Beatlesa.
Niewinnie spoglądający z okładki McCartney to tylko pozornie niedościgniony wzór cnót. Paul, nad którym zaciążyła opinia bardziej wyważonego i mniej charyzmatycznego partnera Johna Lennona, wychodzi z cienia nieżyjącego kolegi. A w blasku jupiterów zawsze czuł się doskonale. Gdy zaczynał karierę, bardziej niż w powodzenie Beatlesów wierzył, że sam zostanie gwiazdą. Kokietował uśmiechem, dbał o image grupy, prostował kołnierzyki kolegom i jak mawiał George Harrison - "odpalał bomby PR-owe" (jako pierwszy ogłosił rozstanie z zespołem i przyznał się do próbowania LSD). Udanie zabiegał o show na wyłączność.
Kilka wydarzeń z życia gwiazdora musi zdumiewać. Bo trudno wyobrazić sobie spełnionego artystę na skraju załamania nerwowego z butelką whisky w dłoni, który nie dementował plotek na temat własnej śmierci. Paul to także furiat, perfekcjonista, który "wiedząc lepiej", zrażał do siebie współpracowników. Ganił, łajał i wydawał polecenia. To przez niego Stuart Sutcliffe opuścił Beatlesów. To za jego nieznoszącą sprzeciwu namową ukochana Linda asystowała mu na scenie mimo nielicznych w tym kierunku zdolności. Ten apodyktyczny, do rany przyłóż Paul...
Książka w przekładzie Piotra Metza to obowiązkowa lektura dla fanów grupy wszech czasów. Mniej wytrwałego czytelnika znużą skrupulatne opisy piosenek McCartneya i uporczywe detale z kim to on nie grał, ile razy się przeprowadzał oraz jakie kupował meble. Przydomowego inwentarza nie licząc!
Konrad Wojciechowski
Do umniejszania przez innych talentu George'a chyba już przywykłam... ale żeby uśmiercać Ringo?