Polski Serwis Informacyjny The Beatles

Istnieje od 2001 roku. Codzienna aktualizacja, ksiazki, filmy, plyty.
jesteś na Forum Polskiego Serwisu Informacyjnego The Beatles
Obecny czas: Pią Mar 29, 2024 1:11 pm

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 1 post ] 
Autor Wiadomość
PostWysłany: Sob Gru 30, 2006 10:11 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lip 06, 2006 10:52 am
Posty: 1499
Ringo to tylko lalka
Brytyjski muzyk Ringo Starr opowiada dziennikarzom tygodnika Der Spiegel o początkach kariery perkusisty w grupie The Beatles, albumie Vertical Man oraz o sztuce utrzymania pozycji gwiazdy muzyki pop.
Październik 1998

Der Spiegel: Pański nowy album nosi tytuł „Vertical Man” (Człowiek pionowy). Czy chodzi tu o pochwałę chodzenia w pozycji wyprostowanej?

Ringo Starr: Nie. Pojęcie to znalazłem w wierszu wielkiego poety W. H. Audena: „Let us honour if we can/the vertical man/though we value none/but the horizontal one”.

DS: Pan sam znajdował się często w sytuacji, w której groziło przyjęcie pozycji poziomej. Śpiewa pan: „Trzeba się przełamać, aby przetrwać”. Czy to wątek biograficzny?

RS: Tak. Jestem głęboko przekonany o prawdziwości tego zdania. Znajdowałem się nisko, na samym dole, byłem alkoholikiem i z trudem dawałem sobie radę. Dopisało mi szczęście, bo znowu chodzę wyprostowany.

DS: Dlaczego powiedział pan w wywiadzie dla amerykańskiego magazynu Rolling Stone, że ma pan już tej sławy po dziurki w nosie?

RS: Bo to prawda. Zdarzają się dni, kiedy chcę być po prostu sobą, Richardem Starkey. Po mojej ostatniej trasie porządkowałem właśnie cały ten kram, który nagromadził się w podróży, kiedy zadzwonił do mnie kumpel i zapytał, co robię. Odparłem: „Kładę lalkę spać”. Miałem na myśli Ringo Starra.

DS: A z kim rozmawiamy w tej chwili?

RS: Z Richardem. Oczywiście każdy kto mnie widzi, sądzi, że ma przed sobą Ringo Starra. Ten podział na Ringa i Richarda jest moją schizofrenią. To właśnie podsunęło mi pomysł piosenki o złudzeniach. Jej tytuł brzmi „Puppet” (Lalka).

DS: Czy pańska schizofrenia nie jest przypadkiem jeszcze bardziej skomplikowana?

RS: Obok solisty Ringo Starra i zwykłego człowieka o nazwisku Richard Starkey istnieje przecież jeszcze wieczny Beatle Ringo – w myśl zasady: raz Beatle, zawsze Beatle. To prawda. Ale od jakiegoś czasu nie bronię się już przed tym. Dlatego nowy album zawiera między innymi stary utwór Beatlesów „Love Me Do”. Dlaczego ja jako jedyny eks-Beatles miałbym nie wykonywać dawnych przebojów Beatlesów? Przyznaję jednak, że przyjęcie takiej postawy nie przyszło mi łatwo.

DS: Jeszcze dziś krążą pogłoski, że to nie pan grał na perkusji do pierwszego singla Beatlesów „Love Me Do”. Może właśnie dlatego postanowił pan nagrać ten utwór na nowo?

RS: Nie, jest tak jak mówię. Któregoś ranka usłyszałem niski, bardzo niski głos. Dobiegał wprost z nieba, przez dziurę ozonową: Ringo, dziś nagrasz „Love Me Do”, kapujesz? Odparłem potulnie: „Dobra, dobra”. Ale poważnie: po prostu któregoś dnia obudziłem się z tą melodią w głowie. „Love, love me do, you know I love you...”

DS: Czy dziś potrafi pan wysłuchać płyty Beatlesów pozostając w dobrym nastroju?
RS: Tak, ale od niedawna. Przez całe lata nie dopuszczałem do domu żadnego dźwięku z nagrań Beatlesów, nie odwiedzałem znajomych ani przyjaciół, bo u nich powtarzało się zawsze to samo – gdy tylko wchodziłem rozlegała się muzyka Beatlesów. Nie mieli nic złego na myśli. Wprost przeciwnie, chcieli w ten sposób okazać mi coś w rodzaju szacunku. Ale gdy chodzi ci o to, aby się trochę rozerwać, a widzisz wpatrzone w ciebie z nabożną czcią, tracisz humor.

DS: I jak pan rozwiązał ten problem?

RS: Po prostu odprężyłem się. Pewnego dnia, kiedy przypadkowo usłyszałem w domu kumpla płytę Beatlesów, pomyślałem sobie: Hej, to przecież całkiem niezłe! Wtedy po raz pierwszy udało mi się spojrzeć na tę muzykę jak na dobrze wykonaną pracę. Zupełnie tak, jak na początku lat 60-tych, kiedy przesłuchiwałem płyty Otisa Reddinga zastanawiając się przy tym, co na nich jest udane, a co nie. I tamta psychiczna blokada przestała istnieć.

DS: A więc teraz, podczas trasy po Niemczech, będzie pan grał znowu kawałki z repertuaru Beatlesów?

RS: Ci, którzy przyjdą na moje koncerty, oczekują „Yellow Submarine” albo „With A Little Help From My Friends”. Co w tym złego?

DS: John Lennon twierdził, że Ringo był już gwiazdą przed Beatlesami, przynajmniej w Liverpool.

RS: Tak było. Wtedy naprawdę waliłem na perkusji we wszystkich znanych grupach w tym mieście. Moja dewiza brzmiała: Jeśli udało ci się to w Liverpool, uda ci się może także w Londynie. I w Europie. I w Stanach Zjednoczonych. I rzeczywiście Beatlesom się udało. Ale ciężko musieli pracować.

DS: Czy to prawda, że nigdy się pan nie uczył gry na perkusji?

RS: To niezupełnie tak. Miałem jedną lekcję. I to jaką! Moja matka poznała pewnego muzyka, a ten któregoś wieczoru wziął mnie na próbę, aby pokazać mi parę sztuczek. Usiadłem obok i też trochę bębniłem. Ale to była kapela marszowa, a nie to, co mnie brało.

DS: Właściwie to pan spopularyzował pracę perkusisty...

RS: I to prawda, chociaż mój styl był bardzo prymitywny. Uważałem, że perkusista nie musi się trzymać żadnych reguł. Nawet pałeczki trzymałem nieodpowiednio, w przeciwieństwie na przykład do Charlie Wattsa z Rolling Stonesów, dżentelmena, który gra wprost nieskazitelnie. Waliłem w ten instrument tak dziwacznie, że wielu to krytykowało. Ale taki już miałem styl, a teraz podobnie grają wszyscy perkusiści.

DS: I był pan dumny, że łamie wszelkie konwencje?

RS: Jasne. Taki sposób gry stał się przecież w końcu powodem, dla którego Beatlesi zadzwonili do mnie, kiedy okazało się, że Pete Best nie może przyjść na występ. Co prawda, zaangażowali mnie początkowo tylko na jeden koncert. Dopiero później ich menedżer Brian Epstein zapytał, czy mam ochotę na stałą współpracę z Beatlesami. Odparłem: Oczywiście, podoba mi się ten zespół.
DS: Ten szybki sukces zaskoczył nawet pana, znana faceta w Liverpool?

RS: Naturalnie. To było niesamowite. Niesamowicie przerażające i niesamowicie dziwne.

DS: Uważano pana wtedy za kawalarza. Czy pańskie poczucie humory pomogło oswoić się z tą nagłą sławą?

RS: Na pewno tak. Śmiech jest dobry, bo odpręża. Wspólnie robiliśmy rozmaite wygłupy. Jak na tym filmie na taśmie super 8, wyświetlonym dopiero niedawno w telewizyjnym programie dokumentalnym. George i John pakują się do szafy wnękowej, a potem wychodzą stamtąd z wiadrami na głowach. To był nie lada wygłup, ale pomógł się rozluźnić. Zresztą taka sytuacja nie była bardziej dziwaczna niż cały ten teatr wokół nas. Dzisiejsze gwiazdy mają oczywiście jeszcze gorzej, bo nie mogą nawet wyjechać niepostrzeżenie na urlop.

DS: A dla was było to jeszcze możliwe?

RS: Jasne. Z Johnem albo z Paulem jechaliśmy na jakąś tropikalną wyspę, gdzie nikt nas nie znał.

DS: A czy dziś może pan spędzić wakacje, nie niepokojony przez natrętów?

RS: Odkąd kamera video stała się powszechnie dostępna, zmieniło się pod tym względem na gorsze. Mimo to chodzę wszędzie sam, spaceruję po Londynie lub w Monako bez ochroniarza. Ludzie mówią jeszcze czasem: Cześć, Ringo, jak leci? Ale nie da się tego porównać z tym, co było dawniej i czego dziś bym już nie zniósł.

DS: Teraz gwiazdy muszą mieć silniejsze nerwy niż przed laty?

RS: Z całą pewnością tak. To prawda, zdarzali się fotoreporterzy skryci w krzakach, ale nie było to regułą. Dziś gwiazdor nie może nawet pójść do klubu, bo czyha tam ktoś z kamerą; nie może umówić się z dziewczyną, bo ta sprzeda potem całą historię jakiejś gazecie. Ale prawdą jest też, że wcale nie mieliśmy wtedy dużo czasu na zabawę. Tylko jeden dzień w miesiącu.

DS: Pan żartuje!

RS: Wcale nie. Moim zdaniem dzisiejsze zespoły mają za dużo wolnego czasu. A my wstawaliśmy skoro świt, nagrywaliśmy w studio płytowym, braliśmy udział w programach telewizyjnych i jednocześnie odbywaliśmy trasę. Po koncercie jechaliśmy w nocy autobusem do następnego miasta, gdzie z samego rana udawaliśmy się znowu do studia nagraniowego i tak dalej. Ale nie brakowało nam energii i to wszystko sprawiało nam dużą przyjemność. Wcale nie chcieliśmy, aby było inaczej.

DS: To brzmi tak, jakby wasz dzień wolny był szczytem nudy.

RS: Nasza ówczesna rozrywka polegała na tym, że Paul przyjmował rolę jurora w konkursach piękności. Starał się zawsze zawierać nowe znajomości z dziewczynami.

DS: Co z pewnością nie było trudne....

RS: Dla żadnego z nas.

DS: Jako kawalarz często spotykał się pan zapewne z brakiem należnego artyście szacunku, okazywanego pozostałym członkom grupy. Czy drażni to pana jeszcze dziś?

RS: Już od dawna nie, jednak wtedy było to bolesne, chociaż tylko do 1965 roku. Byłem już sławny na całym świecie i przestało mnie obchodzić, co myślą o mnie inni. Ale złości mnie, gdy słyszę jeszcze, że przystąpiłem do The Beatles jako ostatni. Tak, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie. Słychać mnie na każdej płycie, występowałem na wszystkich koncertach z wyjątkiem paru w czerwcu 1964, kiedy nabawiłem się zapalenia migdałków. Po co więc powtarzać te bzdury?

DS: Pod koniec lat 60-tych występy z Beatlesami wydały się panu tak męczące, że chciał pan zakończyć współpracę.

RS: Nie mogłem już znieść tego wszystkiego, pożyczyłem od przyjaciela jacht i na dwa tygodnie wybrałem się z rodziną na Sardynię. Któregoś dnia kapitan przyrządził na obiad ośmiornicę. – Och! – jęknąłem. – Nie macie tu zwykłej smażonej ryby z frytkami? I wtedy kapitan uraczył nas długą opowieścią o ośmiornicach, o tym, jak żyją pod wodą i zakładają sobie na dnie morza własne ogrody. Pomyślałem sobie, że bardzo chętnie zobaczyłbym to na własne oczy.

DS: I wówczas napisał pan „Octopus’s Garden” (Ogród ośmiornicy)?

RS: Właśnie.

DS: A co stworzył pan przedtem?

RS: Głownie jakieś bzdety. Moim pierwszym utworem nagranym przez Beatlesów był: „Don’t Pass Me By”. A te wcześniejsze kawałki.... Kiedy zaprezentowałem je Harrisonowi i McCartneyowi.... Boże! Myślałem, że umrą ze śmiechu. I tak było za każdym razem. Albo śmiali się do rozpuku, albo brali się od razu do nagrywania.

DS: Na początku lat 70-tych miał pan mnóstwo przebojów solowych, na przykład „You’re Sixteen”. Czy był pan tym zaskoczony?

RS: Tak. Jak wszyscy inni. Nagle stałem się gwiazdorem i sprzedawałem miliony płyt.

DS: A co poszło nie tak?

RS: W połowie lat 70-tych moja kariera zaczęła się walić, bo oddawałem się zabawie tak intensywnie, że po prostu zabrakło czasu na pracę.

DS: Jedną z piosenek albumu poświęcił pan swojej żonie, Barbarze. Czy to ona uratowała panu wtedy życie?

RS: Uratowaliśmy siebie wzajemnie. Kochaliśmy się bez opamiętania i razem, wyrabialiśmy różne szaleństwa. Aż nadszedł dzień, kiedy uznaliśmy, że dojrzeliśmy do kuracji odwykowej. Przyjaciele zawieźli nas do kliniki. W październiku mija dziesięć lat, odkąd skończyliśmy z alkoholem
DS: Na pańskim albumie słychać nagrania gościnne znakomitych artystów, takich jak Brian Wilson z Beach Boysów, rocker Ozzy Osbourne i kanadyjska piosenkarka Alanis Morissette. Czy wystarcza jeden telefon, aby tacy jak oni zjawili się w studio nagraniowym u boku byłego Beatlesa?

RS: Nazwałbym to raczej dniami otwartych drzwi. Kiedy nagrywam nową płytę, wieść o tym rozchodzi się szybko. Każdy, kto chce się przyłączyć, jest mile widziany. Na przykład Alanis Morissette chciała się tylko przywitać, a od razu podjęła decyzję, że zrobi tę płytę razem ze mną.

DS: A więc nie musi pan uzgadniać tego najpierw z menedżerem?

RS: Bzdura! Nie chcę mieć do czynienia z adwokatami i menedżerami. Kiedy kogoś zapraszam, dzwonię do niego do domu. A gdy ktoś się po prostu zjawia, też dobrze. Takie to proste. Niestety, nie zawsze. Steven Tyler z Aerosmith zaśpiewał w utworze „Drift Away” jedną zwrotkę. Album był już zapięty na ostatni guzik, kiedy zatelefonowali do mnie menedżerowie Tylera z żądaniem, abym skasował tę zwrotkę. Powiedziałem: Trudno, wytniemy to.

DS: Wygląda na to, że zachował pan zimną krew.

RS: Och! Uważam, że życie jest zbyt piękne, abym miał wychodzić z siebie tylko dlatego, że ktoś nie chce być słyszany na moim albumie. Zadzwoniłem do mego przyjaciela, Toma Petty, a ten zjawił się w studiu, nie pytając nawet, o co dokładnie chodzi.

DS: A jak w pańskim obecnym, pięknym życiu wygląda udany wieczór?

RS: Im jest spokojniejszy, tym bardziej udany. Mam apartament w Monako, gdzie spędzam mnóstwo czasu wraz z rodziną, drugi w Los Angeles. Tam też jest pięknie.
Nie chodzę na dyskoteki ani do barów i kasyn. W tych miejscach przeżyłem już swoje. Skończyłem z tym raz na zawsze. Codziennie wstaję o ósmej i zajmuję się wszystkim, co pożyteczne, a najpóźniej o północy kładę się spać.

DS: Czy przestrzega pan swoje dzieci przed życiem w stylu rock’n rolla?

RS: A dlaczego miałbym to robić? Kiedy człowiek jest młody, chce się bawić. Mój syn, Zak został ojcem w wieku 19 lat. Dlatego on także wraca teraz wcześnie do domu.


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 1 post ] 

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 7 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY