 |
Beatlesiak |
 |
Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm Posty: 4281 Miejscowość: Bielsk Podlaski
|
Po 10 minucie jest krotkie solo basu, do ktorego dochodza klawisze - o to Ci chodzi? A moze o ten z delikatnym fletem i organami? Tako trzeba chyba weicej słuchac bo tam jest dużo "schowanych" momentow, nie wyłapywalnych od razu. Sam słuchałem tej płyty z miesiac by w koncu powiedziec: wow! Podoba mi sie tam kazdy utwor, pierwszy faktycznie jest najsłabszy ale to typowy, prosty, melodyjny otwieracz. Znalazłem ten wywiad z muzykiem Marsupliami. Zrobił go chyba najwiekszy w tak młodym wieku maianiak starego rocka jakiego znałem. Miał swoja strone, w ktorej dokładnie opisywał te niszowe kapele, czasem okraszał to wywiadami z muzykami (do dzis nie wiem jak mozna było ot tak złapac z nimi kontakt - załuje, że go o to nie zapytałem  ). Udało mi sie go zwerbowac na 5 postow na to forum (patrz na samej gorze 10 stronki tego tematu), ale w pewnym momencie ulotnił sie i ślad po nim zaginał, zas stronka po kilku latach zastoju po prostu padła. Na szczescie skopiowałem co fajniejsze kąski. To nie jest tylko wywiad, tutaj jest cała historia zespołu opisana słowami wokalisty, specjalny wywiad jest z perkusista, a autor stronki czyli Arzachel dopisał krotkie recenzje obu płyt. Wrzuce całosć bo uważam, że jest to niesłychanie ciekawy materiał (dla fanow Marsupilami rzecz jasna). Znakomicie został oddany klimat owczesnej sceny w Anglii, a historia tego zespołu jest idelanym przykładem i dowodem na to, że bywali świetni muzycy i tworcy, ktorzy sie po prostu nie przebili. No i jest pochlebstwo dla Beatlów Grupa Marsupilami nigdy nie zgromadziła wokół siebie większego zainteresowania, specyficzna, wyrafinowana muzyka zespołu, z góry wymagajaca od słuchacza szerokich horyzontów i bogatej wyobrazni, od razu selekcjonowała potencjalnych fanów grupy.
Do zrobienia podstrony o zespole Marsupilami zbierałem się już od dawna. Raz, że ich obydwie płyty należa do moich ukochanych, dwa, że od kilku miesięcy jestem w stałym kontakcie z wokalista zespołu - Fredem Hassonem. Biografia, która zamieszczam poniżej to wierne tłumaczenie słów Pana Hassona, za jego współpracę i przede wszystkim twórczosć z czasu działalnosci formacji Marsupilami, pragnę Mu podziękować z całego serca, jednoczesnie dodajac wiary, że muzyka zespołu nie jest tak nieznana jak Panu Hassonowi się wydaję , no ale dajmy mówić faktom:
I. Poczatki
"Pomysł na założenie grupy wysunał jako pierwszy mój brat Lawrence (Leary) i ja. Bylismy obaj dosć uzdolnieni muzycznie, nasz ojciec zapisał nas na lekcje gry na pianinie od wczesnych lat. Był zafascynowany muzyka klasyczna, przede wszystkim włoska opera (Verdim, Puccinim). Niestety miał bardzo utrwalone pomysły na to jacy mamy być i kim mamy być. Czasy w których żylismy to okres nowych idei, które z czasem przybrały postać ruchu hipissowskiego. Na nieszczęscie dla naszego ojca, nasze muzyczne aspiracje i fascynacje były powiazane własnie z tymi nowymi ideami. Mieszkalismy w Londynie i często chodzilismy do klubu Marquee, gdzie widzielismy występy wielu wielkich: Spencera Davisa, Manfreda Manna, The Who, Yardbirds, Grahama Bonda, Fleetwood Mac itp. Mój brat założył grupę w swojej szkole w 1966 roku. Jednym z jej członków był Mike Benton, zyjacy wtedy w Algeciras w południowej Hiszpanii i pomysł był taki, żeby grupa miała tam "trasę" w letnie wakacje. Mój ojciec miał tam również willę. Rok pózniej gitarzysta, basista (Mike Benton) i Leary zdecydowali się na próbę pojechaćdo Hiszpanii, ale nie mogli tego zrobić perkusista i wokalista. Natychmiast podjęto decyzję że to ja zastapię wokalistę (Byłem w Chórze!) i zdecydowalismy się znalezć perkusistę w Hiszpanii. Mielismy jedna próbę (gralismy głównie muzykę oparta na Rhytm and Bluesie i Soulu) i zapakowalismy minimalna ilosć sprzętu. Zespół nazwalismy 'Levitation'. Już będac w Hiszpanii intensywnie szukalismy miejsc do grania. Znalezlismy też marokańskiego basistę Jimmy'ego który grał również na perkusji i gralismy w Marbella i Torremolinos. Mielismy niesamowita zabawę!! Po powrocie jeszcze bardziej chcielismy grać! Levitation zagrał jeszcze raz w naszym rodzinnym miescie Taunton, Somerset w 1967 jako grupa supportujaca Joe Cockera w County Hotel. Wieczorem spotkalismy Joe Cockera w pubie koło plaży, wciaż nosił na sobie swoje slusarskie przebranie i kto by pomyslał, że zostanie taka gwiazda? Po tym gitarzysta nie mógł dłużej zostać w grupie, basista również musiał odejsć, więc Leary i ja zaczęlismy szukać nowych muzyków do naszej kolejnej grupy. Najpierw znalezlismy gitarzystę - Dave'a Laverocka, który w tym czasie grał w półprofesjonalnej grupie - miał gitarę Gretsch 'Chet Atkins'. Potem znalezlismy basistę (Steve Castro) i perkusistę (Mike Dennison) i kontynuowalismy muzykowanie (oparte głównie na bluesie). Przez krótki czas mielismy nawet w instrumentarium fagot, obsługiwał go Johno (gdzies mam jego zdjęcie). Ale ta grupa istniała tylko kilka miesięcy. Ostatecznie, pod koniec 1968 roku, skład zespołu prezentował się następujaco: Dave Laverock - gitara, Mike Fouracre - perkusja, Richy Hicks - bas, Jessica Stanley Clarke - flet (dziewczyna mojego brata), oczywiscie jeszcze Leary i ja. Nazwalismy zespół Marsupilami, nazwa wzięlismy od imienia bohatera z francuskiej kreskówki. Nie chcielismy używać tego imienia jako liter, ale jako nasze logo na plakatach (pół małpa pół kot)."
II. Marsupilami wyrusza w trasę i podpisuje kontrakt płytowy
"W 1968 roku mielismy już podstawę zespołu (miała dojsć jeszcze jedna osoba). W tym czasie nasz ojciec zrezygnował z pomysłu, żeby jeden z nas został lekarzem (tak jak on) i uległ naszej sugestii, żebysmy mogli używać jego małego domku na farmie jako mieszkania i sali prób. Leary, Ricky i ja żylismy w tym domu, ale Dave i Mike pochodzili z Taunton. Niemal w każdy dzień Leary albo ja jechalismy do Taunton wczesnym rankiem, odbieralismy Dave'a i Mike'a, gralismy przez większosć dnia i na noc odwozilismy ich z powrotem do Taunton. W czasie tych całodziennych prób jamowalismy i pisalismy swój własny materiał. Wszystkie te utwory Johna Mayalla: "Crawling up a hill", "Crocodile walk" itp. zaczęły powoli znikać z naszego repertuaru. Wciaż gralismy głównie w lokalnym kosciele i wiejskich halach - w rejonie Somerset, czasem przy gwałtownym aplauzie miejscowych "wariatów", albo innym razem przy rozczarowaniu tych, którzy spodziewali się usłyszeć jakies ostatnie hity pop w rodzaju "Lilly the pink". Jeden taki koncert mielismy w ratuszu w Glastonbury - naszej odpowiedzi na klub Marquee, zdarzały się tu koncerty Jethro Tull, Savoy Brown, Ten Years After, Chicken Shack, ale tamtej nocy to była zwyczajna miejska potańcówka, ludzie chcieli muzyki pop - im bardziej wyli z niezadowolenia gdy gralismy nasze bluesy i mocno psychodeliczne utwory, tym bardziej podgłaszalismy wzmacniacze i bardziej potrzasalismy naszymi zapuszczonymi czuprynami. Kiedy zaczeli rzucać w nas monetami, przeszlismy do naszego najbardziej psychodelicznego "Purple Mosquito". Nasz mały 8 - funtowy czek został podbity tamtej nocy przez inny 8/6 p (łacznie 43 pensy), na dodatek, w drodze powrotnej rzucilismy na tyły ciężarówki czerwona gasnicę wraz z naszym sprzętem. Już po powrocie opróżnilismy auto i wysadzilismy (?) wszystko na polu, mieszanina srodków chwastobójczych i cukru. Pieniędzy było mało i chociaż nie musielismy płacić czynszu, musielismy pokryć koszty naprawy ciężarówki i kupna nowego sprzętu. Wieczorami bywalismy w loklanych pubach, zdarzały się jednak wypady do Taunton do miejscowego "Full Moon"
Fred Hasson na koncercie Marsupilami w Rugby w 1971 roku
(na High Street), gdzie poznalismy trzy studentki sztuki: Julie, Jessice i Jan. Julia została moja dziewczyna, Jessica z kolei została dziewczyna Leary'ego i również dołaczyła do zespołu jako flecistka i wokalistka (Jan została żona jednego z moich szkolnych kumpli). W "Full Moon" poznalismy również Juliana Palmer - Hill, który był 8-10 lat od nas starszym wojskowym i dezerterem (własciwie nigdy nie dowiedzielismy się tak naprawdę o co w tym chodzi). Julian szybko zaprzyjaznił się z Bobem Westem, chłopakiem z którym lubiałem gadać o Franku Zappie. Julian powiedział nam, że jestesmy za dobrzy, żeby grać w takich miejscach i wkrótce pojechał na krótki czas do Londynu, gdzie usiłował nasza grupa zainteresować włascicieli klubów, impresariów i wytwórnie płytowe. Niedługo potem, zapisał nas na konkurs "Melody Makera", gdzie nagroda dla zwycięskiej grupy był kontrakt płytowy. Konkurs odbywał się na uniwersytecie w Exeter, wygralismy go. W tym czasie również gralismy w studiu BBC na żywo przy Lower Regent Street, pojawilismy się również na festiwalu w College'u Goldsmiths, gdzie ogladał nas John Peel, ale nie spodobała mu się nasza muzyka! Sprawy zaczęły nabierać kształtu i kiedy opublikowano informację o tym, że wygralismy konkurs na nowa grupę w Exeter, Julian załatwił nam kontrakt z Transatlantic Records. Transatlantic był wytwórnia, która własnie rozpoczęła wydawanie nieznanych progresywnych grup. Wczesniej lansowała głównie muzykę folk: Berta Janscha, Johna Renborna (pózniej Pentangle) i dziwny duet, znany jako Humblebums, który tworzyli Billy Connelly (znany jako swietny komik) i Jerry Rafferty dobrze znany ze swojego singla Baker Street. W czerwcu 1969 roku zaczęlismy nagrywać pierwszy album w studiu "Sound Techniques" na Kings Road w Chelsea w Londynie. Spalismy u różnych znajomych, bo nie było nas stać na hotele. Bylismy trzecia albo cwarta progresywna grupa, która podpisała kontrakt z Transatlantic, reszta to: Jody Grind z grajacym na organch Hammonda Timem Hinkleyem, Circus z Melem Collinsem (saksofon), pózniejszym członkiem King Crimson oraz Stray, którzy zwiazali się z wytwórnia pare miesięcy po nas. Był rok 1969, po sukcesie w Exeter, razem z Julianem zaczęlismy szukać jakichs bardziej wartosciowych okazji do koncertów. To zaprowadziło nas do "Roundhouse" w Camden Town na popołudniowe niedzielne koncerty, gdzie gralismy z takimi formacjami jak Fairport Convention, albo do "Farx club" w Belsize Park, zaczęlismy również działalnosć koncertowa na uniwersytetach, ale najważniejsza sprawa było otwarcie pierwszego festiwalu na wyspie Wight. Ten 3-dniowy festiwal zaczynał się w piatek i trwał aż do niedzieli, gdzie główna gwiazda wieczoru by Bob Dylan. Zgadnij kto grał w piatek o 17? - tak Marsupilami! Tego wieczoru gwiazdami byli: Bonzo Dog Doo Dah Band i The Nice. Tego popołudnia rozstawilismy sprzęt i zrobilismy próbę dzwięku na systemie nagłasniajacym (public adress system), a był za niego odpowiedzialny Charlie Watkins (Watkins Electrical Music - WEM). WEM był najnowszym urzadzeniem (przez kilka lat wypierał z rynku Marshalle głównie, ale też Voxy i Fendery). PA miał moc 1500 Wattów! Kluby maja dzis 5000 Wattów i to na powierzchni zamkniętej, ale tamtego dnia Charlie ostrzegł tłum żeby nie siedział za blisko głosników! Ale napotkalismy trochę problemów, organy domowej roboty mego brata odmawiały posłuszeństwa, grupa która grała przed nami - Mighty Baby miała organy Hammonda, Leary poprosił o ich pożyczenie. Na szczęscie z "hippisowska" przyjaznia, pozwolili nam na użycie ich sprzętu! Około 17 otworzyli bramy dla zgromadzonego tłumu i Marsupilami zaczęło. Było normalne, że zaczynalismy od "Dorian Deep". Gdy gralismy na poczatku, nie było prawie nikogo prócz road managerów i ludzi na polach, kiedy opuszczalismy scenę przy entuzjastycznych oklaskach wrzeszczacego tłumu około 18, oszacowalismy na szybko że było koło 50.000 ludzi ( na Dylanie w niedzielna noc było ich 100 tysięcy)."
Fred Hasson (2004)
Już wkrótce, kolejne częsci historii zespołu, w tej sprawie jestem uzależniony tylko od Pana Hassona. Dział ten będzie uzupełniany regularnie, a to ze względu na to, że wkrótce nadejdzie mnóstwo nowych materiałów.
Dzięki uprzejmosci Pana Mike Fouracre'a - perkusisty Marsupilami (z którym jestem w kontakcie od kilku tygodni) macie do dyspozycji obszerny wywiad dotyczacy zespołu, tradycyjne słowa podziękowania załaczam za niego jego bohaterowi:
- Mike, w jakich okolicznosciach dołaczyłes do zespołu?
Przed dołaczeniem do Marsupilami, grałem razem z Richardem w dużej bluesowej formacji, inspirowanej Mayallem, Savoy Brown, Fleetwood Mac i Chicken Shack, gralismy z upodobaniem covery utworów Cream np. "Sunshine of your love", "Take it back". Zespół miał mały sukces na koncie, wydalismy singiel, który nie sprzedawal się za dobrze, ale dało się za te pieniadze wyżyć...tyle o tym. Dave w tym czasie grał w innej lokalnej grupie muzycznej na której składały głównie piosenki z repertuaru myzki pop, ale był muzykiem znanym w tamtym regionie.
- Jak potoczyła się twoja kariera muzyczna po rozpadzie Marsupilami?
Po rozpadzie Masupilami, przeniosłem się do Londynu i po roku czasu razem z Davem i Richardem założyłem nowy zespół - "Oceans". To było trio, muzycznie inspirowane mocno jazz-rociem tamtego okresu: Weather Report, John McLaughlin, Tony Williams itp. Muzyka miała ramy typowego utworu, ale z niezwykle rozbudowana sekcja improwizacyjna, była głównie instrumentalna, eksperymentalna i w sumie bardzo swobodna w swej formie. Wspaniała do tworzenia, ale dosć ciężka do słuchania! Gralismy nawet koncert na jednym z londyńskich uniwersytetów, i po pierwszym występie powiedzieli nam że więcej nam nie zapłaca, gdyż publicznosć nie była szczesliwa z naszej muzyki i długich utworów. Idiotyczne, że im bardziej ludzie nie rozumieli naszej muzyki, tym bardziej bylismy przekonani że zmierzamy w dobrym kierunku. Retrospektywnie patrzac, bylismy dobrymi muzykami, ale bylismy troche pretensjonalni w udawaniu lepszych instrumentalistów niż naprawdę , chociaż każdy pretekst był dobry żeby przekraczać kolejne bariery w muzyce. Zostalismy dobrymi przyjaciółmi razem z Richardem i Davem na wiele lat, Dave i ja również zalożylismy własne zespoły z różnymi basistami, kiedy Richard przeniósł się na zachód kraju. Trochę z wyrzutami sumienia straciłem kontakt z obydwoma, chociaż wciaż wysyłam Richardowi kartkę na swięta i urodziny.
Jaka muzyka inspirowała członków Marsupilami?
Pamiętam, że Freda inspirował jazz, do dzis wspominam jak zasłuchiwał się Coltranem. Don Ellis. Leary i Jessica studiowali wówczas muzykę i w przeciwieństwie do reszty grupy mieli gruntowne wykształcenie muzyczne, znali teorię i zasady komponowania i pasjonowali się w dużym stopniu muzyka klasyczna. Dave i Richard ponadto dodali do naszej muzyki trochę pierwiastków angielskiego folku. Ciężko jest powiedzieć jaka muzyka inspirowała zespół. Oprócz tych wykonawców o których już pisałem, słuchalismy innej muzyki tamtych czasów: Franka Zappy i the Mothers of Invention, Fairport Convention, Pentangle, The Doors, Cream, Dylana, Hendrixa, poza tym nie znam nikogo, kto dorastajac w latach 60 nie był zauroczony Beatlesami czy Stonesami. Myslę, że lista inspiracji jest nieskończona! 1968-69 to były fantastyczne lata dla muzyki.
- Jakie sa twoje wrażenia zwiazane z muzyka zespołu po tych 30 latach?
Marsupilami miał dużo talentu, każdy miał w zespole jasno wyznaczona rolę. Muzyka jest i była dosć oryginalna, ale prawdopodobnie nie zawsze z dobrych powodów, w zasadzie wszystko brzmi dobrze nawet dzisiaj, ale całosć momentami jest zbyt mroczna i smutna, czasem nawet "chora" i zgadzam się z tymi zarzutami odnosnie naszej muzyki. Twórczosć Marsupilami nie jest łatwa do słuchania za każdym razem, i nie do końca bije z niej wszechobecna radosć i szczęscie.
- Jaki jest zwiazek zespołu z Holandia?
Nasz zwiazek z Holandia był dosć niezwykły, odkrylismy w Amsterdamie i Rotterdamie wielka grupę fanów (w przeciwieństwie do Anglii). To było wszystko częscia narkotycznej hippisowskiej społecznosci działajacej w latach 60, a my i cała nasza muzyka zdawały się idealnie do tego pasować. Zaczęlismy być bardzo poważani w Holandii i rozważalismy nawet przeniesienie się z Anglii i osiedlenie się tam, spogladajac wstecz, żałuje że się na to nie zdecydowalismy!
Mike Fouracre (2004)
"Marsupilami" 1970:
Dorian Deep (7:35) Born to be Free (5:48) And The Eagle Chased The Dove To It's Ruin (6:41) Ab Initio Ab Finem (The Opera) (10:49) Facilis Descencus Averni (9:38)
Pamiętam, jaki szok niegdys wywołała we mnie ta muzyka, album ten nawet na niwie rocka progresywnego zachwyca oryginalnoscia, jest niepodobny do niczego innego. Muzyka jest niesamowita, porywa wszechobecnym napięciem, najeżona jest efektownymi partiami instrumentalnymi, utwory przypominaja wielowatkowe opowiadania muzyczne, całosć wraz ze swoim tempem i dynamika ma w sobie cos z jakiejs karkołomnej gonitwy i brzmi (dla mnie osobiscie) jak jakis "taniec na wulkanie".
Zaczyna się od "Dorian deep": podmuch wiatru, zawodzacy chór, utwór nabiera jakby marszowego rytmu i niski głos Freda Hassona, łagodny flet i nagle z całej tej muzycznej mgły wynurzaja się galopujace: gitara i perkusja. Niesamowite jest to brzmienie, specyficzna jakby "rwana" melodyka, drastyczne zmiany nastroju i tempa. To operowanie emocjami i sterowanie napięciem. Przestrzenny "Born to be free" ze swoimi majestatycznymi partiami fletu po prostu rzuca na kolana, gdzies koło 2 minuty, do głosu dochodzi gitara grajaca w pojedynkę z organami, po pewnym czasie pojawia się jeszcze harmonijka ustna, ten moment płyty to prawdziwa perła! Muzyczna opowiesć o gonitwie orła zagrana przez zespół z prawdziwa zadziornoscia to kolejna rewelacja. Ten utwór ma w sobie cos z muzyki dawnej, cicho pobrzmiewajacy dzwięk organ tworzy iscie (jak na mój gust) sredniowieczny nastrój, ostra gitara wraz niskim głosem Freda to kolejne atuty. Najdłuższy czwarty utwór, rozpoczyna jakby swiateczna melodia, która chwilkę potem już przeradza się w napawajacy strachem zgrzyt otwieranych drzwi. Improwizowane dialogi gitary i organów, do spółki z popisowymi solówkami fletu (dodam: najwyższej progresywnej próby) po prostu musza się podobać. "Facilis Descencus Averni" - 9 minut marsupilamowego piękna: niebanalna wokaliza, czerpiaca cos ze sredniowiecznych tradycji, miejscami jakis dziwny, schizofreniczny smiech, diaboliczny jak na mój gust dzwięk organów, nawet trafiaja się skrzypce elektryczne, ta muzyka własnie taka jest, skrzy od pomysłowosci i inwencji. Czasem mam wrażenie że napisało ja 1000 różnych twórców, bo, uwierzcie mi, ona tak własnie brzmi, za pierwszym przesłuchaniem płyta ta może przytłoczyć, jest bowiem trudna w odbiorze i skomplikowanie nieszablonowa, ale jest tak wszechstronna i niebanalna że własciwie zawsze zaskakuje słuchacza czyms nowym, nawet po 100 przesłuchaniach, a to moim zdaniem cecha tych najlepszych.
Chylę czoła i kłaniam się nisko twórcom tej wspaniałej muzyki, dziękuje!
"The Arena" (1971):
Prelude To The Arena (5:23) Peace of Rome (6:59) The Arena (12:56) Time Shadow (11:18) Spring (9:20)
_________________ 
|
|