Polski Serwis Informacyjny The Beatles

Istnieje od 2001 roku. Codzienna aktualizacja, ksiazki, filmy, plyty.
jesteś na Forum Polskiego Serwisu Informacyjnego The Beatles
Obecny czas: Nie Cze 15, 2025 7:15 pm

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 344 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1 ... 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10 ... 18  Następna
Autor Wiadomość
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Gru 12, 2006 12:53 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Maj 15, 2005 9:35 pm
Posty: 737
Miejscowość: Kielce
Osioł pracuje nieprzerwanie, razem z niedźwiedziem i DC++.

--

Czy to tylko dla mnie początki każdego z trzech utworów na Pawn Hearts okazały się być 'całkiem szybko wpadające w ucho'? Nie wiem czy to jakiś celowy zabieg, mający na celu utrzymanie przy sobie słuchacza, czy tylko mój wymysł, w każdym razie na mnie podziałał, zmuszając do dłuższego skupienia się na całości. Na oswojenie się z całą płytą potrzebowałem trochę więcej czasu, ale obecnie jest ona przeze mnie pożarta w całości, strawiona i wchłonięta do odpowiednich komórek organizmu, w znacznym stopniu poprawiając jego wydolność. Lubię takie stopniowe trawienie.

Would you catch the final words of mine?
Would you catch my words?
I know that there's no time
I know that there's no rhyme...
false signs find me
I don't want to hate,
I just want to grow;
why can't I let me
live and be free?..but I die very slowly alone.
I know no more ways,
I am so afraid,
myself won't let me
just be myself and so I am completely alone....


Ten fragment chodził za mną pewien cały dzień. Był to dzień bardzo przyjemny.

_________________
Ah, matches.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Gru 12, 2006 2:26 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
No Iwo, zaskoczyłeś mnie nie powiem. 8)
Z ambitniejszą muzą tak jusz jest, że trzeba sie do niej przyswajać, wgryzać, ale dzięki temu zostaje ona gdzieś w środku na zawsze. dla mnie muzyka VDGG to już prawie sens istnienia. Suita z Pawn Hearts jest zwyczajnie nie do opisania, na końcu gościnnie Robert Fripp tam sie udziela wyciskając ze swej gitary ostatnie poty. żebym chociaż jeszcze wiedział o czym tam Hammill śpiewa... mogę się tylko domyślać.

Second hand bardzo lubię, ale wolę drugą część płyty, bardzo eksperymentalną, no ale ja zawsze lubiłem Revolution 9 :) pierwsza połowa jest nie równa - początek (pierwze 3 kawałki) miażdzący, następne 3 utwory są dla mnie trochę dziwaczne, jakby lekko żartobliwe.

Ostatnio druga płyta Egg podoba mi się coraz bardziej, w tej chwili to nawet właczył bym ją do pierwszej piątki.

Iwo, a jak Ci się Ange podoba? ten utwór o którym wspmniałeś jakoś nie bardzo kojaże, muszę to sprawdzić.
Francuskiego za cholere nie rozumiem, ale strasznie podoba mi sie brzmienie tego języka.

PS. właśnie skojażyłem ten fragment suity VDGG który przytoczyłeś - to mój ulubiony! :D to moment sporego ożywienia tego 23 minutowego arcydzieła, wtedy Hammill wyprówa z siebie flaki 8)

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Śro Gru 13, 2006 8:07 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Maj 15, 2005 9:35 pm
Posty: 737
Miejscowość: Kielce
Jak dla mnie, Caricatures jest swietna. Najbardziej podobaja mi sie pierwsze trzy utwory. Na poczatek, fajne, ciezkie dzwieki w intro ktore wraz z tlem tworza zupelnie niezwykly klimat. Nastepnie Tels Quels, mozna by powiedziec, utwor zlozony z trzech elementow, ktore pojawiaja sie na zmiane przez 7 minut: motyw instrumentalny, wokal, i najlepszy: element instrumentalno-wokalny, tworzacy prosta reakcje chemiczna podczas ktorej wyzwala sie ogromna ilosc energii, a ktorej rezultatem jest wszechogarniajace uczucie przyjemnosci. Trzeci utwor - Dignité, jest moim ulubionym. Maszerujaca orkiestra we wstepie zawladnela moim sercem juz po pierwszym przesluchaniu. Przeradza się to w piekna pieśń, wykonywana z wielkim przejeciem i zapewne z bardzo istotnym przeslaniem;) (mamy tu na forum kogos operujacego jezykiem francuskim?). Później pojawia sie cos w rodzaju fujarki co wzbudza we mnie podobne emocje jak podczas sluchania końcówki I Talk To The Wind, czyli skrajnie pozytywne. Po tym, jest jeszcze gitarowe wejscie ktore dopelnia we mnie uczucie zadowolenia. Pozostala czesc plyty oczywiście rówież fajna. Tytułowy utwór ma mnostwo naprawde wspanialych momentów. A gdzies w 11 minucie pojawia sie moj ulubiony tekst "J'ai poussé Al Capone A vendre sa cuirasse". Nie chodzi oczywiscie o zawartosc merytoryczna, tylko o samo brzmienie. Zgaduje, Yer Blue, ze Caricatures jest twoim ulubionym utworem na tej plycie.

_________________
Ah, matches.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czw Gru 14, 2006 2:40 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
to było łatwo zgadnąć bo to normalnie jest mistrzostwo wszelakiego progresowania 8) :) dla mnie tytułowe nagranie to pierwsza piątka najwybitniejzych, najwspanialaszych, najpiekniejszych nagrań w historii rejestrowanego dzwięku :idea:
ileż tam motywów sie przeplata, nie sposób za tym nadąrzyć :o trzeba wielu przesłuchań żeby to jakoś ogarnąć, zrozumieć. Najwspanialszy dla mnie moment to ten gdy zostaje sam bas a juz po chwili wyłania się jeden z bardziej przejmujących motywów na organach, które jak na całej płycie brzmią jak nie z tego wymiaru. w pewnej chwili wokalista przeżywa nawet jakieś wyższe uniesienie, ja przy słuchaniu tego też to mam. 8) :D

A Dignite to oczywiście trzeci wspaniały utwór z tej płyty (ja już w ogóle nie moge spamiętac tych wszystkich tytułów :roll: ), bardzo Floydowski, maksymalnie piekny, jak wszystko na tej płycie.

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu: Camel
PostWysłany: Sob Gru 30, 2006 4:43 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Mar 15, 2006 11:03 pm
Posty: 991
Miejscowość: Karlstad
Nareszcie udalo mi sie znalezc odrobinke czasu, zeby cos skrobnac w tym watku. Od razu uprzedzam, ze bedzie to niestety wypowiedz laika jesli chodzi o ten przepiekny gatunek muzyczny. Przesluchane albumy jestem w stanie policzyc na palcach jednej... no, przynajmniej na wszystkich palcach, jakie posiadam. Do tego pochodza pojedyncze utwory, jakies skladanki.. Dotad nie przesluchalam ZADNEGO albumu sztandarowych grup, czyli Yes czu Genesis. Nie moge sie nawet pochwalic znajomoscia calej dyskografii Floydow ani nawet mojego ukochanego Camela. Sporo grup, o ktorych sie tutaj tak rozpisaliscie znam... z nazwy :? . Z polecen innych. Z wzmianek, lub artykulow w „Tylko Rock”. Krotko mowiac: moja praktyczna wiedza w tym rejonie jest prawie rowna zero.

OK, dosyc juz przydlugiego wstepu. Czuje silna potrzebe napisania tutaj czegos mimo wszystko, a to ze wzgledu na to, ze jak dotad jakos cicho tutaj o Latimerze, Bassie i spolce, czyli o Camelu. I znow – zastrzezenia. „Camel”, „Mirage”, „The Snow Goose”, „Moonmadness”, „Stationary Traveller”, „Harbour of Tears”, „Rajaz” i „A Nod and a Wink” – to jedyne znane mi albumy zespolu, przy czym “Camel”, “Moodmadness” I “Stationary Traveller” sluchalam raz zaledwie (nie posiadam). Tak czy siak, Camel jest mi znacznie blizszy niz Pink Floyd (ktorych jednak bardzo lubie i cenie.. tez znajac niestety zaledwie kilka albumow). Z tych nielicznych przesluchanych plyt cenie i uwielbiam najbardziej trzy: „The Snow Goose”, „Harbour of Tears” i „Rajaz” ze szczegolnym wskazaniem na dwie ostatnie. Niezaleznie od tego, najwiekszym wielbladzim utworem jest wg. mnie „Lady Fantasy” (Juz teraz rozumiesz, Piotrku, moje zdziwienie).

A dlaczego wlasnie Camel? Odpowiedz (niewyczerpujaca) – gitara Latimera plus przepiekne kompozycje. Andrew nalezy do scislej czolowki moich ulubionych gitarzystow. Nie ma to, rzecz jasna, nic wspolnego z wirtuozeria, z umiejetnosciami technicznymi. Oczywiscie, ze gitarzystow potrafiacych odtworzyc solowki Latimera jest bez liku. Sek tkwi w slowie „odtworzyc”. Andy posiada, moim zdaniem, fenomenalna umiejestnosc zaklinania w dzwieki calych opowiesci i uczuc. Gitara prawie przejmuje funkcje wokalu, nosiciela tekstu. Wokal i gitara – fantastycznie uzupelniajace sie. Glos Latimera nie nalezy do najwspanialszych na scenie muzycznej jesli chodzi o skale, sposob operowania czy tez niezwykle ciekawa barwe, ale jednoczesnie wlasnie jego barwa i charakterystyczny „leniwa” maniera spiewania pasuje rewelacyjnie do owego rozmarzonego snucia opowiesci.

Znajomosc zespolu zawdzieczam mojemu sasiadowi, wielkiemu fanowi muzy konca lat 60-tych oraz 70-tych: Zeppelinow, Wishbone Ash, Uriah Heep, Jethro Tull itd. To bylo bodajze w ostatniej klasie podstawowki, kiedy ow sasiad wpadl do naszego mieszkania (do moich rodzicow – jest w ich wieku) z ogniem w oczach i jakas kaseta w reku, juz od progu wrzeszczac: „Musicie koniecznie tego posluchac!!!”. Wparowal do mojego pokoju (tam stal najbardziej sprawny, w owym czasie, magnefon w naszym domu), zwolujac wszystikch domownikow (znaczy sie mnie i rodzicow ;)), po czym niemal z namaszczeniem umiescil kasete (przegrywana) w odtwarzaczu i nacisnal play. Bylo to wlasnie „Harbour of Tears”, swiezutko wlasnie wtedy wydane. Nie pamietam natomiast, czy nie byl to moze material z plyty, ale zagrany na zywo, nagrana na kasete retransmisja z radio... Niewazne. Ja w owym czasie bylam na etapie zaglebiania sie w Zeppelinow (Beatlesi oczywiscie tez, ale mania zeppelinowska byla wowczas swiezsza). Rocka progresywnego nie odkrylam jeszcze, Floydow znalam chyba tylko z „Another Brick in the Wall”. Entuzjazmu mojego sasiada nie moglam zrozumiec. Jakis taki.. rozwlekly, bez zycia, wokal .. dlugie, ciagnace sie jak flaki z olejem, kompozycje.. Nuda do n-tej potegi. Pozyczylam jednak kasete i jeszcze przez kilka dni chodzilam z nia w walkmanie, bezskutecznie usilujac przekonac sie do zespolu. Potem zwrocilam kasete, o zespole zapomnialam. Przez kolejne miesiace zglebialam rejony heavy blues-rocka lat 70-tych, odkrywalam Sabbathow, Uriah Heep, Budgie itd. Moje zainteresowania rozszerzyly sie tez na psychodelie konca lat 60-tych i lata 70-te (choc do tej pory niezwykle malo znam/wiem). Muzyke poznawalam chyba glownie przez audycje radiowe (puszczany sam poczateczek utworu, ludzie dzwonia i zgaduja co to byl za zespol i utwor, nastepnie utwor puszczony jest w calosci – tu po raz pierwszy wysluchalam np. „Shine On You Crazy Diamond” Floydow, „In-A-Gadda-Da-Vidda” (niecale) Iron Butterfly, „My God” Jethro Tull, “Phoenix” Wishbone Ash, “House of Four Doors” The Moody Blues itd). Nastepnie zaczelam sluchac troszke Floydow, kupione “The Division Bell”, “Wish You Were Here”, „Meddle”, przegrywane „Ummagumma”, posiadane w domu przez tate “Dark Side of the Moon”, sellesowska skladanka “Relics”…

I tak gdzies chyba w pierwszej, a moze drugiej klasie liceum nagle przypomnialam sobie o dawno temu przesluchanym albumie zespolu Camel. O „Harbour of Tears”. Cos mi mowilo w srodku, ze oto nadszedl czas, by wrocic do tej muzyki. Ktoregos dnia pojechalam do mojego ukochanego, juz nieistniejacego, sklepu muzycznego Digital (ktos z Warszawiakow pamieta?), wyszukalam plyte, poprosilam o wrzucenie na sluchawki i.. i zamarlam z wrazenia. Przezylam autentyczny szok... od pierwszych dzwiekow, dochodzacego gdzies z oddali pelnego tesknoty spiewu... Przepiekne pasaze.. Kazdy dzwiek IDEALNIE zgrany z pozostalymi. Kazdy element trafiajacy do mnie CALKOWICIE... Ale nie to bylo najdziwniejsze. Jadac do Digitalu nie pamietalam NIC z muzyki, absolutnie nic, poza zamglonym wspomnieniem mojego odbioru plyty. Plyty, kora kompletnie nie mogla „wejsc” we mnie kiedys. Na miejscu tymczasem okazalo sie, ze kojarze doskonale kazdusienki dzwiek, kazde przejscie... Jak przywitanie dawno nie widzianego przyjaciela.. Stalo sie cos przedziwnego. Podczas tych.. 2? Lat niesluchania plyty.. ta w dalszym ciagu „tkwila” we mnie i „pracowala” wewnatrz mnie, powoli dojrzewajac, wrastajac coraz glebiej i glebiej, tak samo jak dojrzewala moja gotowosc odbioru tka pieknej muzyki. Jakis czas pozniej wyczytalam w czyjejs wypowiedzi w „Tylko Rocku”, ze tak wlasnie jest z Camelem. Ze moze wchodzic bardzo ciezko i opornie.. ale kiedy juz sie „wkreci”, to nie ma sily, ktora potrafilaby go z wnetrza usunac (uwaga: to parafraza, nie mam prezed nosem cytatu).

Z artykulu w „Tylko Rocku” dowiedzialam sie o historii powstania albumu. Andy, ktory zaczal interesowac sie swoim drzewem genealogicznym, doszukal sie swoich irlandzkich korzeni... Dalsze poszukiwania doprowadzily go do momentu jednoczacego jednostkowa, prywatna historie losow jego rodziny, z momentem historycznym, zbiorowym. W okresie, kiedy Irlandia byla niesamowicie biednym krajem, wielu Irlandczykow emigrowalo za chlebem do Ameryki. Bardzo czesto sluch o nich potem ginal a rodziny pozostawaly rozlaczone. Wyruszali przede wszystkim z portu Cobh Harbour, zwanego potocznie Portem Lez... Latimer postanowil stworzyc tematyczny album poswiecony tym wydarzeniom. Udalo mu sie fenomenalnie..

Przy okazji mojego kopa na punkcie plyty zastanawialam sie tez nad podobienstwem, wzglednie niepodobienstwem do Floydow... Niby i tu i tam dlugie rozbudowane kompozycje (nie smiejcie sie, drodzy wyjadacze Progresji, znajacy kilkaset albumow, ja nie mialam, i dotad nie mam, wiele albumow do porownania  ), i tu i tam Plynaca przez przestrzen gitara... Jednak kompozycje wielbladzie wydaja mi sie byc znacznie bardziej.. hmm.. logiczne. W kazdym najdrobniejszym calu dopracowane i przemyslane. Idealnie uzlozone – przy jednoczesnym silnym nasyceniu uczuciami... Epickosc – kontra floydowskie.. hmm... taka lekka dzikosc, zawsze tkwiaca gdzies pod skora gotowosc do skrecenia w strone dziwnosci i tajemniczosci, surrealizmu i psychodelii, estetyki snu (i nie mam tu na mysli tylko barretowskich kompozycji). No i znacznie wieksze (w przypadku Floydow) wrazenie fantastycznego bawienia sie dzwiekami, ciaglej improwizacji, stwarzania na zywo dziwnego swiata.. Natomiast obcowanie z Camelem to troche jak przezywanie kapitalnej, pelnej emocji ksiazki, lub ogladanie filmu. Niezwykle spojnie polaczone poszczegolne muzyczne elementy. Oczywiscie, spora to generalizacja, owa fantastyczna spojnosc Camela odnosi sie wlasciwie do ich kilku najlepszych albumow.. ale jednoczesnie dazenie do takiej, czuc caly czas (moim zdaniem).

Jesli chodzi o „Harbour” - najfenomenalniejszy jest moim zdaniem poczatek plyty – pierwsze 9 utworow... Szczegolnie cudowny wstep, nastepnie obledne „Harbour Of Tears”.. „Cóbh” prowadzacy do najcudowniejszego, moim zdaniem, utworu z plyty... absolutnie genialnego „Send Home The Slates”. Przy tym przesluchaniu po latach, szczeka mi opadla po wejsciu perkusji i tak zarzacej gitary, dokladnie tak samo, jak pare chwil wczesniej w utworze odplywalam przy pelnych zadumy dzwiekach – wspomnieniach? Snach? – taki klimat troszke jak u Dead Can Dance.. Po jakims czasie do moich absolutnych faworytow z plyty dolaczyl, przede wszystkim za wspaniala dramaturgie i kapitalnie poprowadzone przejscia rytmiczne (praca perkusji!) – „Watching The Bobbins”. Przez dlugi czas mialam totalnego dziaba na punkcie jakze prostej, ale ile mowiacej i jak niosacej „Eyes of Ireland”.. Ale tak naprawde album liczy sie w calosci. Kapitalna spinajaca klamra.. no i niespodzianka na koniec.. tylko szum fal..

Jakis czas po moim prawdziwym odkryciu grupy, ta wydala kolejny album – „Rajaz”. Tym razem klimaty pustynne. Plyte oczywiscie znow pozyczylam od sasiada (ech, pirat ze Stadionu, ja w kazdym razie mam juz dzis oryginal ;)). Z drzeniem rak zasiadlam przy biurku i zapuscilam album, spodziewajac sie rozczarowania. No bo, jesli stworzylo sie takie arcydzielo jak „Harbour of Tears”, to trudno jest nawet zblizyc sie do tak wysoko ustawionej poprzeczki. Nastepny album bywa najczesciej jesli nawet nie gniotem, to przynajmniej przecietniakiem lub nieudolna proba stworzenia blizniaczej plyty... Tymczasem Camelowi udalo sie nagrac plyte, ktora moim zdaniem, w niczym nie ustepuje swojej poprzedniczce. Jest tyle samo zadumy, moze nieco mniej melancholii. Przestrzen morska i plynace lata ustapily miejsca zawieszeniu w czasie... Czas nie odmierzany zegarkiem tylko pora dnia, falujace od goraca powietrze, a nastepnie przedziwne rozgwiadzone niebo nad ciagnacymi sie az po horyzont wydmami. Album posiada swoj, zdecydowanie odrebny od poprzednika, klimat, choc jest rownie sugestywny, spojny i malowniczy. Rownie.. poetycki. Rytm, niektore pasaze, swoiste „zageszczenie” dzwiekow przenosi natychmiast na grzebiet wieblblada niedbale przemierzajacego piaski... Refleksja i zatrzymanie sie.. I mimo, ze utwory nie przechodza juz w siebie z taka oczywistoscia jak w Porcie Lez, to wrazenie absolutnej spojnosci pozostaje. Przepiekny album! „The Final Encore”, tytulowy „Rajaz” czy „Lawrence” – oto moi faworyci. Co jeszcze zdecydowanie slychac na tej plycie? Cos, co jest wlasnie tak charakterystyczne dla Camela, ale na tym albumie zostalo moim zdaniem najlepiej oddane (znow – pasuje do tematu: pustynia). Cisza. Cisza odmalowana dzwiekami...

Niestety, lekkie rozczarowanie przyszlo z kolejnym albumem zespolu, mianowicie „A Nod and a Wink”. Plyta nie posiada, moim zdaniem, juz takiej sily. Wydaje sie byc pozbawiona motywu przewodniego, jednoczacej historii, tematu, lub chociazby klimatu. To troche taka zbieranina utworow – lepszych (a nawet swietnych – „Fox Hill”) i mocno przecietnych.

Oczywiscie siegnelam rowniez do wczesniejszych wielbladzich nagran. Z tego, co pamietam, na pierwszy rzut poszedl „ Mirage”, ktory dorwalam w Digitalu dosc tanio na kasecie. Album na poczatku nie trafial do mnie za bardzo. Owszem, podobal sie, ale bez fajerwerkow. Z wyjatkiem jednego utworu, ktory powalil mnie kompletnie juz przy pierwszym przesluchaniu, mianowicie ”Lady Fantasy”. Jest mi nawet dosc trudno wytlumaczyc czemu uwazam ten utwor za absolutnie genialny... tak samo, jak trudno mi zrozumiec, jak mozna nie zachwycac sie nim ;). Toz to najsmakowitszy wielbladzi kasek! Rewelacyjne zwienczenie plyty, ale jednoczesnie sam w sobie stanowiacy perfekcyjna zamknieta calosc. Taki mini-mini album. Obledna dynamicznosc, zapierajace dech w piersiach przejscia, cudowny powracajacy motyw przewodni, fajerwerki pomyslow – ale jednoczesni zero przypadkowosci. Brak miejsca na „nude”. Przecudowny moment: „saw you riding on a moon cloud, saw you walking on a whirlpool, in the corner of my eye, I saw you…” (pachnacy troszke Floydami), po ktorym wchodzi niesamowite rozpedzone solo organowe, fenomenalnie trzymany rytm, eksplozja energii.. energia przeplatajaca sie jednoczesnie z melancholia i zaduma, klimatem jak ze snu... Pamietam tez, jak w koncu udalo nam sie wykrzyczec i doprosic na koncercie w Kongresowce tego najpiekniejszego utworu. Poszedl oczywiscie jako bis. Euforia moja – i chyba wiekszosci pozostalych Camelowych fanow... Po jakims czasie pokochalam cala plyte – dziwna, nietypowa... Spojna, mimo niespojnosci ;)... Niesamowicie klimatyczna.

Ale przyszedl czas na wieksze muzyczne wzruszenie niz „Mirage” – moje zapoznanie sie z absolutnie genialna „The Snow Goose”. Plyte dorwalam (i przesluchalam na sluchawkach.. wowczas w urywkach) po raz pierwszy w krakowskim EMPIK-u. Od pierwszego przesluchania wiedzialam, ze to bedzie moja plyta CHOCIAZ WIELE przesluchan zajelo (znow!), zanim plyta wsiaknela we mnie na dobre (moze dlatego, ze mimo moich poprzednich deklaracji o samowystarczalnosci gitary Latimera, nadal jestem za mocno przywiazana do utworow SPIEWANYCH i nie przepadam za za duza dawka czysto instrumentalna). I znow to samo wrazenie – czytanie niesamowicie pieknej ksiazki... Skojarzenie w tym przypadku jak najbardziej trafne – plyta stanowi przeciez muzyczna interpretacje powiesci Paula Gallico (chcialabym przeczytac) opowiadajaca historie przyjazni snieznej gaski i chlopca. Mimo braku wokalu – mamy tu Camel w najczystszej postaci. Przepiekne miniaturki muzyczne fantastycznie skladajace sie na cala opowiesc, odpowiadajace poszczegolnym momentom powiesci, przeplatajacy sie motyw przewodni, cala gama uczuc – od radosci i pewnej dozy figlarnosci, po tesknote i smutek.. Jednoczesnie album wydaje mi sie byc znacznie.. „lzejszy” od pozostalych wielbladzich dokonan. Byc moze ze wzgledu na czesto pojawiajace sie flety? Co najciekawsze plyte odkrywam NADAL. Nie przesluchalam jej, w przeciwienstwie do Ciebie, Piotrku, kilkaset razy. Moze 20-30. Plyt Camela generalnie nie jestem w stanie sluchac kilka razy pod rzad, musze robic sobie przerwy CONAJMIEJ kilkudniowe (chyba, ze poznaje album – w sensie kilku pierwszych przesluchan). To troche tak jak z ogladaniem filmow Antonioniego czy Bergmana. Dobre wino sie smakuje, a nie wlewa w siebie litrami jak... jak pepsi ;) (odezwala sie maniaczka pepsi (max)).

Komentarze dotyczace kolejnych plyt pozostawie do czasu, kiedy dostatecznie dobrze je poznam. „Camel” kompletnie nie pamietam, „Stationery Traveller” – tylko tyle, ze mnie rozczarowal po tak swietnych recenzjach, „Moonmadness” miejscami absolutnie przepiekny... I tyle poki co. Ciekawe zreszta, co tez Camel wymysli (oj, znowu prawie ze parafraza zdania z wkladki o Camel) nastepnym razem.

Swoja droga – fenomenem pozostaje dla mnie to, ze zespol, ktory istnieje juz tyle lat (pierwsza plyta ’73) tworzy dwa ze swoich najbardziej udanych (moim zdaniem) albumow tak pozno, po ponad 20 latach aktywnej dzialalnosci. To sie naprawde rzadko zdarza. Zyczmy Wielbladowi jak najlepiej!

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Sty 02, 2007 3:46 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
wiem, że przyjdzie mi czytać tego posta "na raty', ale po przeczytaniu tak piąte przez dziesiąte juz mi sie cisnie na usta kilka rzeczy.

chyba mamy kompletnie inny gust. Tobie Asiu najbardziej podobaja sie pozniejsze płyty Camela a dla mnie ten wspaniay zespół skończył się... na płycie Moonmadness :shock: Twoja szczęka teraz pewnie mocno trzasnęła o ziemie. Lata 80-te to dla mnie potworna nuda, te ich kawałki są takie rozlazłe, dobre by szybko zasnąć. Lata 90-te w sumie tez znam strasznie pobierznie. to w zasadzie jest już inny zespół - z klasycznego składu została tylko jedna osoba. Niestety nie trafia do mnie ani Camel ani cokolwiek z dinozaurów progrocka w nowym wydaniu. Ta muzyka po prostu do mnie NIE TRAFIA.

natomiast pierwsze 4 płyty (głównie jednak pierwsze 3) mogę słuchać bez końca! Asiu, jak to mozliwe, że przegenialny debiut nie jest przez Ciebie lubiany? z tego co przeczytałem to nawet nie bardzo tą płyte znasz :shock: a to Twój zespół z totalnej czołówki! to tak jakbyś nie znała pierwszych płyt Zeppelin czy Sabbath. płyta "Camel" choć nieco ostrzejsza od pózniejszych (czasem zbyt sentymentalnych) dzieł jest po prostu wyjątkową pozycją, minimalnie wolę tylko Snow Goose. Tak więc nadrób tą stratę! Utwory 2 i 3 należą do moich ulubionych kompozycji zespołu! lepszy jest tylko trzeci z Marage (za cholere nie mogę spamiętać tego tytułu :roll: ). Mirage jest jednak nierówna. pierwszy kawałek jest dla mnie słaby, Lady Fantasy nigdy specjalnie mi się nie podobał - imponuje tylko długość. Mówisz, że tak bardzo podoba Ci się kojąca Camelowska gitara - tylko właśnie na Lady jest jej wyjątkowo mało. W całym Camelu najbardziej właśnie kocham te niezrównane pięknem, zazwyczaj sentymentalne grane z wielka pasją i uczuciem gitarowe motywy. Na Lady pojawia sie szczęśliwie JEDEN taki motyw - gdzieś w połowie utworu. Jest grany dwukrotnie to mój uluboiny fragment utworu. chciałbym żeby cały utwór był taki ale Lady Fantasy to generalnie dość ostry numer, w sumie mało klimatyczny a początek nawet lekko wesoły, którego nie lubie - mówię oczywiście o pierwszym wokalnym fragmencie. Początkowy motyw gitarowy jest jak dla mnie taki...wyświechtany, jakbym juz to gdzieś słyszał, kapitalnie natomiast brzmią organy. I to jest wielki plus utworu - organy. Jak zaczarowane. Na przykład końcowa gitarowa goniwta jak dla mnie nieco nurzy, ale jak pojawiają się klawisze robi się pięknie. Chociaż sam początek tego dość ostrego fragmentu jest zaskakujący trzeba przyznać. Generalnie jak dla mnie w tym utworze jest jednak za mało klimatu. Tylko cały czas w głowie mi siedzi ten środkowy PRZEPIĘKNY gitarowy motyw. ale to TYLKO jedna minutka z jakimiś groszami - jak na klkunatsominutowy utwór to zdecydowanie ZA MAŁO :!:
jeśli zaś chodzi o ten motyw spinający kompozycje to jest on jakiś bez wyrazu, jakby nieco wesoły, zupełnie nie w Camelowym stylu, zawsze mnie zniechęca do dalszego słuchania tego utworu. Słaby jest. tylko proszę nie bić. ale doceniam gre organisty w tym nagraniu.
Za to na Snow Goose gitarowych miniaturek-perełek wstrząsająco delikanie przepięknych jest bez liku. całe szczęście. :D takiego Camela to ja KOCHAM.
we środę jeszcze coś dorzuce. do tego czasu proszę o ripostę :)

_________________
Image


Ostatnio edytowany przez Yer Blue, Wto Sty 02, 2007 4:04 pm, edytowano w sumie 1 raz

Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Sty 02, 2007 3:59 pm 
Offline
Dr Robert

Rejestracja: Nie Sie 25, 2002 6:54 pm
Posty: 280
Miejscowość: Gdańsk
Mam do samo co Yer Blue, nie wciąga mnie twórczość Camela nagrana właśnie gdzieś po Moonmadnes. Słuchałem i Harbour, i Stationery Traveler i strasznie się rozczarowałem, tudzież wynudziłem. A za Snow Goose dałbym się pokrajać (choć ostatnimi czasy rocka progresywnego raczej nie słucham).

_________________
http://forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=20715


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Sty 02, 2007 10:09 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Mar 15, 2006 11:03 pm
Posty: 991
Miejscowość: Karlstad
Ooo, strasznie sie ciesze, ze sie cos ruszylo!

Odpowiedziec bardzo bym chciala, ale nie ma mowy, zebym do jutra cos napisala. Wlasnie wrocilam z calego dnia pracy (plus 3 nadgodziny), jutro zaczynam natomiast o 7-mej rano. Najgorsze jest, ze generalnie nie wiem, kiedy napisze (a korci mnie oczywiscie, zeby Ci i cze odpowiedziec), bo ledwo wytrzymuje teraz - nie wiem co sie stalo, ale caly ekran "lata". Tzn. trzesie sie. Co sie moglo stac??? Oczy potwornie bola. Byc moze dopiero napisze za kilka dni, kiedy juz mnie nie bedzie tutaj - jesli nic nie zrobia w tym czasie z komputerem.

Dzieki za podjecie dyskusji!


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Wto Sty 02, 2007 11:25 pm 
Offline
Musketeer Gripwood
Awatar użytkownika

Rejestracja: Wto Wrz 20, 2005 3:12 pm
Posty: 93
Miejscowość: Poznań
na razie tylko się zamelduje w tym temacie....Informuję, ze jestem równiez, o ile nie przede wszystkim miłośnikiem muzyki progresywnej, artrockowej....jak zwał tak zwał... jako sygnał co lubię i słucham..czesto w nadmiarze
- Camel
- Marillion (oba wcielenia )
- Pendragon
- Pink Floyd
- Jadis (stąd ksywka)
- RPWL
- Polska scena :Satellite, Belive,Riverside....
- IQ (ale wybiórczo)
- Red Sand
- Mostly Autumn
- Focus
- and more..........

wpierw was sobie poczytam...a jest tego sporo...a potem chetnie pogadam z wami o tej muzyce..zapytam o wasze zdanie...moze coś podrzucę do waszej oceny....super, ze jest i taki kacik u was....prawie jak w domu

_________________
Informuję, że wszystkie moje wypowiedzi są bardzo subiektywne i powstają spontanicznie w danym momencie, więc są tylko odzwierciedleniem stanu moich mysli z danej chwili - z czasem mogą ulec nieznacznym zmianom.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czw Sty 04, 2007 1:02 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Mar 15, 2006 11:03 pm
Posty: 991
Miejscowość: Karlstad
O gustach – czyli ktory Camel?
Yer Blue napisał(a):
chyba mamy kompletnie inny gust.
Hi, hi ;). No popatrz. Po moich wypowiedziach w kompendium zachwyciles sie, ze mamy wlasciwie taki sam gust ;). Albo przynajmniej bardzo zblizony. Teraz zmieniles swoje stanowisko diametralnie. A moze po prostu mamy sporo wspolnego – ale nie wszystko? ;-) I dobrze! Byloby nudnie tylko sobie przytakiwac.
Yer Blue napisał(a):
Tobie Asiu najbardziej podobaja sie pozniejsze płyty Camela
Sprostowanie. Najbardziej podobaja sie trzy plyty, z ktorych dwie pochodza z lat dziewiecdziesiatych, a trzecia pokrywa sie z plytami, ktore cenisz i uwielbiasz , i pochodzi z jak najbardziej poczatkowego okresu :D. Do tego moj NAJ utwor jest utworem z drugiej plyty.. Jakzesz mozesz twierdzic, ze Camel to dla mnie pozniejsze czasy? :shock:
Yer Blue napisał(a):
a dla mnie ten wspaniay zespół skończył się... na płycie Moonmadness
No i w tym sie roznimy. Nie w tym, ze kazde z stoi po przeciwnej stronie wielbladziej linii czasowej ;), tylko w tym, ze ja nie stawiam w ktoryms miejscu znaku „The End”.
Yer Blue napisał(a):
Twoja szczęka teraz pewnie mocno trzasnęła o ziemie.
Nie tak mocno ;) Z tego, co kojarze, to generalnie, z paroma wyjatkami, nie uwazasz np. lat 90-tych za szczegolnie dobre, czy tez owocne, jesli chodzi o Muzyke.. i tu sie tez roznimy ;).
Yer Blue napisał(a):
Lata 80-te to dla mnie potworna nuda, te ich kawałki są takie rozlazłe, dobre by szybko zasnąć.
Nie chce skreslac tego okresu, znajac tylko jedna plyte... nie, wroc, sluchawszy raz jednej plyty (uznawanej za bardzo dobra)... ale faktycznie – tamto przesluchanie, mimo, ze z muzyki niewiele pamietam, pozostawilo sporo niedosytu.. jakies takie.. rozczarowanie.. podobne odczucia jak Twoje. Nuda.. nic ciekawego, o co mozna by ucho zaczepic.. ale dam temu albumowi (i innym) jeszcze szanse.
Yer Blue napisał(a):
Lata 90-te w sumie tez znam strasznie pobierznie.
A co znasz?
Yer Blue napisał(a):
to w zasadzie jest już inny zespół - z klasycznego składu została tylko jedna osoba.
Dopoki Muzyka jest rownie piekna – nic nie szkodzi. Wlasnie gitara i wokal Latimera stanowia swoista wizytowke zespolu.. nie chce twierdzic przez to, ze sa najlepsze.. ale to raczej tak, ze Andy ma doskonalego nosa w dobieraniu sobie swietnych muzykow. Tylko jedna osoba – ech, dla mnie nie jest to zaden argument :p. W Dissection tez zostala „tylko” jedna osoba z „oryginalnego” skladu. I co z tego.. a poza tym – jedna, ale KTORA!! I tak zespol byl wlasciwie Jego projektem, od a do z. „Reinkaos” stawiam na rowni z poprzednimi albumami.. mimo, ze tak wiele sie zmienilo w muzyce. OK, koniec off-topu, to nie ten watek ;).
Yer Blue napisał(a):
Niestety nie trafia do mnie ani Camel ani cokolwiek z dinozaurów progrocka w nowym wydaniu.
No wlasnie, znow jest mi strasznie ciezko sie wypowiadac.. ale generalnie jest to smutna prawda dotyczaca wiekszosci zespolow, szczegolnie zas tych, ktore graja przez lat –dziesci. Ze pod koniec muzyka staje sie w najlepszym razie mila dla ucha odskocznia.. ale niczym wyjatkowym. Nader czesto – staje sie nie do zniesienia (przynajmniej moim zdaniem). Jaka straszna droge przeszedl chociazby The Moody Blues albo Fleetwood Mac – grajace niegdys tak przepieknie.. I wlasnie stad zakonczenie mojego posta. Owszem – zespol sie zdecydowanie zmienil.. jednoczesnie (moim – ale nie Twoim – zdaniem) zachowujac cos niezwykle Camelowego w wyrazie (nie wiem.. gitara/wokal.. zdolnosc do tworzenia przepieknych muzycznych pejzazy i angazowania dzwiekow w cale muzyczne opowiesci, dzialajace silnie na zmysl wyobrazni, przenoszace...)... Zmienil sie – ale, moim zdaniem, nie stracil nic na wyrazie.. Nawet, jesli przeszedl przez slabsze dziesieciolecie.. to powrocil do formy w pieknym stylu. Nagrywajac dwie wspaniale plyty pod rzad (szczegolnie „Harbour”)
Yer Blue napisał(a):
Ta muzyka po prostu do mnie NIE TRAFIA.
Rozumiem – to jest w koncu klucz do wszystkiego. Ale moze.. moze daj jej szanse? OK, ok.. „Lady Fantasy” dawales setki razy szanse :cry:

Pierwsze plyty znac wypada!
Yer Blue napisał(a):
Asiu, jak to mozliwe, że przegenialny debiut nie jest przez Ciebie lubiany?
NIGDZIE tego nie napisalam! Czytaj uwazniej to, co pisze :evil:. Dobra, przyznaje sie – nieco trudno przy moim slowotoku :?.
Yer Blue napisał(a):
z tego co przeczytałem to nawet nie bardzo tą płyte znasz
A to juz faktycznie napisalam. Ale zle dales zwiazek przyczynowy. To, ze nawet nie za bardzo znam nie wynika z tego, ze plyty nie lubie i nie mialam ochoty do niej wracac. Odwrotnie – nie padam z zachwytu i nie rozpisuje sie nad plyta – poniewaz mialam tylko raz w zyciu okazje ja przesluchac! I najzwyczajniej w swiecie – nie pamietam. Rozczarowania ani zwyczajnej nudy na pewno nie bylo, nie bylo tez uderzenia szczeka o podloge. Ale co do uderzenia – nie zapomnij, ze dla mnie Camel jest zespolem, ktory „wchodzi” niezwykle powoli. A co sadzilam o „Harbour of Tears” po kilku (nastu) pierwszych przesluchaniach??? W dodatku – plyta, przynajmniej jak sadzilam wowczas, kompletnie nie mogla mi sie osadzic w glowie – melodyjnie i kompozycyjnie. Pierwsza plyta Camela – to dla mnie po prostu otwarty rozdzial. Zebys wiedzial ile innych plyt, w tym tez fenomenalnych, mam w ten sposob nadgryzionych... 
Yer Blue napisał(a):
a to Twój zespół z totalnej czołówki!
No! Ale pamietasz, co pisalam w watku „Jaki jest Twoj zespol nr. 2” odnosnie mojej pierwszej 9tki zaraz po Swietej Trojcy (Beatle, Zeppelini, Doorsi) Ze cala dyskografie (podstawowe albumy, a nie bootlegi, single czy tez koncertowki) znam tylko Beatli , Led Zeppelin, Doorsow, Metalliki (bez ostatniej), Oasis (bez ostatniej) i Dissection. Z mojej Ukochanej Dziewiatki Po Trojcy zostaje jeszcze szesc zespolow, ktorych dyskografie znam wyrywkowo... A mimo to, zdazyli niesamowicie duzo namieszac w moim zyciu/muzycznym rozwoju. Do tych szesciu pozostalych nalezy Camel.
Yer Blue napisał(a):
to tak jakbyś nie znała pierwszych płyt Zeppelin czy Sabbath.
Podstawowa roznica jest taka, ze ja zaczynalam poznawanie Zeppelinow i Sabbsow od pierwszych plyt. Tak nie bylo w przypadku Camela :D. Gdzie pierwszy zachwyt przyszedl z bardzo pozna plyta. Kolejna roznica byla taka, ze w okresie mojej fascynacji Zeppelinami i Sabbsami (a wkrotce potem – Camel) – wlasnie pierwsze plyty byly dosc latwo dostepne w kazdym sklepie na kasetach (tanie!!!). Camel – to juz byla drozsza impreza. „Mirage” udalo mi sie dorwac na kasecie. Reszta to juz plyty.. na ktore sie odkladalo (nie wiem czemu, i nie wiem, jak jest teraz, ale wlasnie szczegolnie plyty tego zespolu sa dosc drogie) z miesieczniowki ;). A przeciez jeszcze bylo tyle innych zespolow, ktore jednoczesnie poznawalam... ;). Poza tym – szczegolnie jesli chodzi o Zeppelinow – moglam ich sluchac w KOLKO, tak nie jest juz z Camelem. Jak juz pisalam – pewnych genialnych, znakomitych filmow nie da sie ogladac kilka razy pod rzad.
Yer Blue napisał(a):
Tak więc nadrób tą stratę!
Taaaak.. a gdzie? Moze odkopie ja spod zasp snieznych tutaj, a moze odnajde w jakiejs jaskini gorskiej? Camela na mp3 nie chce sluchac :evil:

O „Lady Fantasy”
Yer Blue napisał(a):
Lady Fantasy nigdy specjalnie mi się nie podobał - imponuje tylko długość.
:schock: nadal nie moge tego zrozumiec :p
Yer Blue napisał(a):
Mówisz, że tak bardzo podoba Ci się kojąca Camelowska gitara - tylko właśnie na Lady jest jej wyjątkowo mało.
Nie kojaca tylko przepelniona uczuciami, OPOWIADAJACA, tworzaca nastroj... A takiej, dla mnie, w „Lady Fantasy” nie brakuje.. Moze faktycznie to kwestia „wibracji”. Ale faktycznie – ten utwor, to dla mnie ZNACZNIE wiecej niz tylko gitara.. to cala kompozycja, genialna od pierwszego wejscia – takiego, ze az siadam na podlodze za kazdym razem, kiedy slucham tego utworu.. Ilez energii!!! Caly WIR dzwiekowy, ktory porywa mnie od razu.. zeby nastepnie w przepiekny sposob przejsc w ow przepiekny glowny motyw gitarowy – wspaniale uspokojenie sie.. ukojenie.. wstep do OPOWIESCI..
Yer Blue napisał(a):
W całym Camelu najbardziej właśnie kocham te niezrównane pięknem, zazwyczaj sentymentalne grane z wielka pasją i uczuciem gitarowe motywy.
Do tego cytatu jeszcze powroce pozniej
Yer Blue napisał(a):
Na Lady pojawia sie szczęśliwie JEDEN taki motyw - gdzieś w połowie utworu. Jest grany dwukrotnie to mój ulubiony fragment utworu. chciałbym żeby cały utwór był taki ale Lady Fantasy to generalnie dość ostry numer, w sumie mało klimatyczny a początek nawet lekko wesoły, którego nie lubie - mówię oczywiście o pierwszym wokalnym fragmencie.
Ale przepieknie wprowadzajacy w historie. LISTEN VERY CAREFULLY MY WORDS ARE ABOUT TO UNFOLD.. wlasnie po genialnym, rzucajacym na kolana wstepie (wir.. co za kapitalna perkusja!! Kapitalne przeplatanie sie tego niesamowitego WIRU organowego i kompleksu gitarowo-bebnowego) i po raz pierwszy pojawiajacym sie przewodnim motywie... Takie.. uspokojenie sie zupelne, pozornie zwyczajne opowiadanie, czyli jestesmy POZA historia, przepiekna, tajemnicza, porywajaca... A to, co jest poza – jest takie.. no wlasnie zwyczajne, przyziemne.. ale oto takie podspiewywanie co chwila „komentowane jest” kapitalnymi organami – ow „komentarz” wydaje sie juz byc zapowiedzia historii... Wlasnie organy niosa takie „tra-la-la” w strone rozwijajacej sie juz z wolna historii.
Yer Blue napisał(a):
Początkowy motyw gitarowy jest jak dla mnie taki...wyświechtany, jakbym juz to gdzieś słyszał
No kurcze, a dla mnie nie. Ale moze Ty faktycznie slyszales gdzies – w koncu nie mamy co nawet porownywac naszej znajomosci art rocka ;) Ja wariuje przy tym motywie :D Szczegolnie w momencie, kiedy dochodza klawisze – i nastepuje fantastyczne nakladanie sie obu linii, krazacych jakby.. a nastepnie gitara, ktora wskakuje wyzej.. ale nie tylko – calosc, rewelacyjny bas, idealnie wywazona perkusja..
Yer Blue napisał(a):
, kapitalnie natomiast brzmią organy. I to jest wielki plus utworu - organy. Jak zaczarowane.
O tak!!!!! Tu zgadzamy sie wreszcie absolutnie!!!! Organy sa byc moze glowna sila napedowa tego kawalka!!! Jednak dla mnie – organy fantastycznie przeszywaja i trzymaja caly utwor – gdzie kazdy element ma swoje miejsce i czas na „wyskoczenie”... Kocham absolutnie tez genialne operowanie rytmem – perkusje w tym kawalku!!
Yer Blue napisał(a):
Na przykład końcowa gitarowa gonitwa jak dla mnie nieco nurzy, ale jak pojawiają się klawisze robi się pięknie.
O, tu tez mamy podobnie. Teraz przyzwyczailam sie do solowki, ale przez wiele przesluchan wlasnie zakonczenie (poza absolutnym finalem, czyli powrotem motywu) burzylo mi troche „zachwyt”.. az przy ktoryms przesluchaniu trzepnelo mnie totalnie, kiedy wsluchalam sie wlasnie w linie organow! Po owym „tra-la-la” i chwilowym pozostaniu organow samych dla siebie.. wchodzi kolejne „uderzenie”, przeciekawa zmiana. Co za dynamizm!! I znowu – solidna podstawa basowo-perkusyjna, oraz przeplatajaca ja ostra jak zadlo gitara... wariujaca kompletnie.. przeplywajaca i przeszywajaca wszystko jak prad... Cudowne rozpedzenie, ale jednoczesnie.. wlasnie JEDNOCZESNIE rozmarzenie i opowiadanie. Jeden z moich ulubionych momentow, taki troche „zeppelinowski” z kapitalnym zatrzymaniem na ulamek sekundy.. po czym znow nastepuje ow CUDOWNY, wlasnie „KOJACY”, rozmarzony motyw przewodni.. i dziwne skrecenie melodii w srodku motywu, troche takie snowgoosowate (klawisze, akustyczna gitara, perkusja).. motyw powtarzany poraz n-ty nabiera coraz wiekszej mocy... az nastepuje kolejny z absolutnie rozwalajacych momentow, jak tusze – Twoj ukochany.. delikatne muskanie gitary, w tle gitara akustyczna.. plyniecie.. Rozplywajacy sie dzwiek w powietrzu i owo „floydowskie” „see you...” Takie.. jak ze snu... „I...saw you...”.. CUDOWNY MOMENT.. ale tym wspanialszy, ze stanowiacy kapitalny fragment calej muzycznej opowiesci... Po czym wchodzi fantastyczne, wybuchajace solo, jeszcze smakowitsze, kiedy wchodza organy... SZCZEGOLNIE w momencie, kiedy organy po swobodnym dryfowaniu, odnajduja „swoj” motyw..
Yer Blue napisał(a):
Chociaż sam początek tego dość ostrego fragmentu jest zaskakujący trzeba przyznać.
Dla mnie kazdy fragment jest zaskakujacy. A jednoczesnie niesamowicie logiczny
Yer Blue napisał(a):
Generalnie jak dla mnie w tym utworze jest jednak za mało klimatu. Tylko cały czas w głowie mi siedzi ten środkowy PRZEPIĘKNY gitarowy motyw. ale to TYLKO jedna minutka z jakimiś groszami - jak na klkunatsominutowy utwór to zdecydowanie ZA MAŁO
No i wlasnie tutaj roznimy sie KOMPLETNIE, dla mnie utwor jest klimatyczny od a do z, przepiekny, niosacy... Co za atmosfera! I wlasnie to najlepiej pokazuje, ze okreslenia, tak „oczywiste” w odczuciu sluchajacego, bo najsilniej zwiazane z przezywaniem muzyki, jak „klimatyczny”, „mocny”, „wyrazisty” – nie sa obiektywne! Nie daja sie do konca zlapac w obiektywne relacje pomiedzy dzwiekami, przelozyc na jezyk muzykoznawstwa.. Poza tym jezykiem, i „jezykiem” utworu, pozostaja jeszcze pewne nieprzekladalne” wibracje”..
Yer Blue napisał(a):
jeśli zaś chodzi o ten motyw spinający kompozycje to jest on jakiś bez wyrazu, jakby nieco wesoły, zupełnie nie w Camelowym stylu, zawsze mnie zniechęca do dalszego słuchania tego utworu.
Dla mnie jest jak najbardziej w camelowym stylu :D, i nie jest wesoly, natomiast rzeczywiscie raczej dajacy nadzieje, niz ja stanowiacy o jej braku ;). Nie wiem.. wrzyna sie w serducho i tyle ;).
Yer Blue napisał(a):
Słaby jest.
Slaby nie jest. ;)
Yer Blue napisał(a):
tylko proszę nie bić.
No, no! Poczekaj tylko az sie w koncu spotkamy! ;)
Yer Blue napisał(a):
ale doceniam gre organisty w tym nagraniu.
Baaa! :D Chociaz tyle dobrego :p
Yer Blue napisał(a):
Za to na Snow Goose gitarowych miniaturek-perełek wstrząsająco delikanie przepięknych jest bez liku. całe szczęście. takiego Camela to ja KOCHAM.
Tu sie zgadzamy absolutnie :D

... i jeszcze raz „Harbour of Tears”
Yer Blue napisał(a):
W całym Camelu najbardziej właśnie kocham te niezrównane pięknem, zazwyczaj sentymentalne grane z wielka pasją i uczuciem gitarowe motywy.
Wlasnie „Harbour of Tears” i „Rajaz” to w wielkim stopniu przepiekna gitara... ale nie tylko.. gitara opowiada, niesie, przenosi, i przecina .. przepiekne kompozycje.. I wielkie brawa za rewelacyjnie pod kazdym wzgledem „zlozony” album koncepcyjny. Wszystko – od tematu, przez okladke, produkcje.. no i oczywiscie GRANIE.. Coz za nastroj!!! Teraz znowu wlaczylam plyte.. Szczegolnie wlasnie poczatek plyty (utwor 1-7, czy nawet 1-9)... w obledny sposob przechodzace w siebie.. Nie, ja cos jeszcze napisze o tej plycie pozniej! Teraz juz znowu za rozwlekly post mi sie zrobil.. Sorry.. ;)

cze napisał(a):
Słuchałem i Harbour, i Stationery Traveler i strasznie się rozczarowałem, tudzież wynudziłem
”Harbour of Tears” – ja tez! Tez sie wynudzilam! Za pierwszymi przesluchaniami... musialo minac wiele lat.. a moze u Ciebie tez? Moze. Moze nie. Dla mnie jest to plyta o rzadko spotykanym pieknie... Po prostu... PIEKNA.. Pasja i uczucia, o ktorych pisze Piotrek? Jak najbardziej!!! Chociaz moze slowo „pasja” nie pasuje najlepiej.. Uczucia – tak, tak.. chociaz to najsmutniejsza plyta Camel.. i moze najbardziej pelna zadumy (choc owo zawieszenie czuc jeszcze silniej w pustynnym „Rajaz”) – to wlasnie owa „cisza” i „zatrzymanie”, tak pieknie odmalowana dzwiekami moze sprawiac, ze muzyka moze wydawac sie „nudna”.. ale jesli tylko pozwoli sie jej wsiaknac... Ale momentow dynamizmu nie brakuje – fantastycznie sterowanych i gitara i rewelacyjna perkusja (tak jak moj ulubiony motyw z utworu, ktory dlugoi mnie nuzyl – „Watching The Bobbins” – fantastycznie wywazone przeciagniecie gitary ustepujace miejsca „tlustej” perkusji – przejscie – wstrzymanie – kolejne wejscie .. CUDO...).. Cala plyta w absolutnie fenomenalny sposob sie rozwija (szczegolnie poczatkowa suita)... Aha, jesli chodzi o to moje skojarzenie z klimatem „Dead Can Dance” – chodzilo mi o trzeci, tytulowy, utwor (nakladanie sie wokali), a nie „Send Home The Slates”. Tak czy siak – wejscie w tym ostatniego jest absolutnie niesamowite, po rozkolysaniu wstepu granego na smykach... TA perkusja i TA gitara, wzmocnienie motywy ze smykow na zarzacej gitarze.. Niestety. Nie potrafie chyba znalezc odpowiedniej formy slownej (i do tego sie powtarzam :?), zeby oddac cala game uczuc, wszystkie obrazy, przeplywajace przed oczami, przestrzen... I przepiekna opowiesc..


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czw Sty 04, 2007 2:53 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
Asiu, mam takie zaległości w czytaniu Twoich postow i privów ale ten powyższy odrazu zmusił mnie do natychmiastowej odpowiedzi.

na początek o Lady Fantasy. Musze przyznać, że ostatnio słucham tego kawałka codzienie.
Ten początkowy motyw "wyświechtany" o którym wspomniałem to ten ostry grany jednocześnie z nieco wibrójącymi organymi. Jest dobry ale gdzieś juz wcześniej go słyszałem (w muzyce często pojawiaja się zapożyczenia np. jeden gitarowy motyw z Living On Your Own Budgie odrazu skojażył mi sie z jednym kawałkiwm Jeffa Becka). W sumie to trochę też oszustwo bo zaczyna się tak fanfarowo nawet obiecująco a tu napięcie kompletnie siada gdy pojawia się ten spokojniejszy i o wile weselszy motyw - to tego bardzo nie lubie (szkoda, że utwór też nim się kończy bo pozostawia jakis niedosyt dla mnie). ale jest szcześliwie króciusieńki, bardzo szybko wyłaniaja sie klawiszowe piękności. W ogole ten instrument brzmi bardzo w stylu w jakim grał go organista zespołu Caravan. Polecam Ci ten zespół, mysle, że był inspiracja dla Camela bo nagrywał kilka dobrych lat wczesniej.
No cóż dla mnie Lady Fantasy jest jednak mało klimatyczny, posłuchaj sobie drugiego utwory z Mirage to bedziesz wiedziała o co mi chodzi. właśnie taka muzyczna wrażliwość rozwala mnie na łopatki. tak na dobrą sprawe to te 3 krótkie minutki wole od całego Lady Fantasy. strasznie mi sie podoba ten flecik, a środkowy spokojnieszy fragment to dla mnie muzyczna ekstaza. Albo taki Nimrodel, tam to sie dopiero można odprężyć! początek baśnowy, nierealny. potem ten marszowy zaskakujący rytm no i gitarowy nieziemski motyw - takie cos właśnie do mnie trafia, w sumie smutne granie...Lady Fantasy być może ma w sobie za duzo uśmiechu.
Nimrodel jest przez cały czas jak nie z tego wymiaru - mój najlepszy utwór Camela. Ostatnio oglądałem krótki koncert Camela z 1977 roku, który rozpoczyna sie właśnie tym cudeńkiem. Nie do opisania. Widac jak gitarzysta przeżywa grając go, cos niesamowitego...

teraz zabieram się porządne za czytanie i niebawem się znów odezwe.

...po przerwie....
ja też nie potrafie słuchać tych samych płyt pod rząd. Snow Goose słuchałem nie wiem ile razy, nie da sie policzyć, ale to tylko dlatego, że bardzo długo ją znam. debiut poznałem jakies 6 lat temu a Mirage może 4 dlatego nie miałem okazji słuchać dwóch pierwszych Camelów tak wiele razy jak Snowgusa, który był moim pierwszym zetknięciem z muzyka Camel. Ta płyta od razu mną zawłanęła. Camel generalnie od razu mi "wchodził", w przeciwieństwie np. do Pink Floyd, któremu trzeba poświęcić dużo czasu by tą o wiele tródniejszą w odbiorze muzyke ogarnąć.
z płyt Camela z lat 90-tych nie kojarze zbyt wiele. sporo leciało w trójce jak zespół przyjerzdzało do Polski, troche oglądałem koncertów z ostanich lat na DVD (bardzo wybiórczo), i zupełnie mi sie to nie podobało. Plyty studyjnej w całości nie słuchałem żadnej (z tego poznego Camelowego okresu) ale kto wie, byc może Twoje opinie mnie do tego zmuszą :)

_________________
Image


Ostatnio edytowany przez Yer Blue Czw Sty 04, 2007 3:48 pm, edytowano w sumie 2 razy

Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czw Sty 04, 2007 3:04 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
Jadis, własnie zobaczyłem Twojego posta! ekstra, że Ciebie też takie dzwięki kręcą. Czekam aż się poważniej wypowiesz.
chociaż widac od razu, że słuchasz nowszych rzeczy, ale za Focusa oddałbym wszystko! płyta Moving Waves przebija wszystko co kiedykolwiek stworzył Camel! prawdziwie basniowa muzyka. :)

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czw Sty 04, 2007 6:11 pm 
Offline
Musketeer Gripwood
Awatar użytkownika

Rejestracja: Wto Wrz 20, 2005 3:12 pm
Posty: 93
Miejscowość: Poznań
Yer Blue napisał(a):
J ale za Focusa oddałbym wszystko! płyta Moving Waves przebija wszystko co kiedykolwiek stworzył Camel! prawdziwie basniowa muzyka. :)


He he he..no nie przesadzajmy.....Focus najlepszy jest we fragmentach..czasami potrafi i kilka minut tak mocno przynudzic..by potem pięknem móc szokować......i taki jest Focus... Camel jest równiejszy w swej drodze muzycznej....no i chyba bardziej mi lezy Latimer niz Akkerman jako gitarzysta...ale to juz sa gusta..a o nich nie powinno sie mówić...tzn. krytykować. Camel to grupa dla mnie wazna ...trafiłem na nią (tak bardziej...znałem wczesniej)poprzez cofnięcie się do inspiracji muzycznych grup Marillion, Pendragon....które nie ukrywali swej fascynacji. Twórczość Camel łykam całkowicie, ale oczywiscie mam swoje faworyty w dyskografi. Oczywiście "Śniezna gąska" to podstawa...płyta która nie może znudzić się..."Nude" - również ciekawa..czuć w niej bardziej Collina Bassa..."Stationary Traveller" to z kolei płyta o której juz nic więcej dodać od siebie nie można...krytycy napisali juz tyle achów i ochów o tej płycie że aż mdli od słodyczy...trudno jednak podwazyć te zachwyty....i na koniec moich faworytek...najsmutniejsza płyta rockowa jaka powstała..najsmutniejsza a zarazem jaka piekna i przemyslana...Andy pomyslał nawet byśmy zbyt szybko kończąc ją słuchac nie uciekli do czegos innego..zafundował nam kilkanaście minut refleksji po wysłuchaniu...Tak jak po dobrym filmie nie ma nic gorszego jak " wściekła reklama" psujaca tą ulotną chwilkę refleksji, tak po wysłuchaniu "Portu łez" nie mozna włączyc czegos innego.Szum morza....jaki prosty pomysł a jaki trafny....

(jeszcze was nie poczytałem..ale nadrobie to i wtedy odniosę się także do waszych wypowiedzi)

_________________
Informuję, że wszystkie moje wypowiedzi są bardzo subiektywne i powstają spontanicznie w danym momencie, więc są tylko odzwierciedleniem stanu moich mysli z danej chwili - z czasem mogą ulec nieznacznym zmianom.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Czw Sty 04, 2007 8:19 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Mar 15, 2006 11:03 pm
Posty: 991
Miejscowość: Karlstad
Witam Cie Jadis serdecznie takze na tym watku!

Jadis napisał(a):
Stationary Traveller" to z kolei płyta o której juz nic więcej dodać od siebie nie można...krytycy napisali juz tyle achów i ochów o tej płycie że aż mdli od słodyczy...trudno jednak podwazyć te zachwyty....
Wlasnie dlatego mam zamiar dac jeszcze plycie szanse!
Jadis napisał(a):
i na koniec moich faworytek...najsmutniejsza płyta rockowa jaka powstała..najsmutniejsza a zarazem jaka piekna i przemyslana...Andy pomyslał nawet byśmy zbyt szybko kończąc ją słuchac nie uciekli do czegos innego..zafundował nam kilkanaście minut refleksji po wysłuchaniu...Tak jak po dobrym filmie nie ma nic gorszego jak " wściekła reklama" psujaca tą ulotną chwilkę refleksji, tak po wysłuchaniu "Portu łez" nie mozna włączyc czegos innego.Szum morza....jaki prosty pomysł a jaki trafny....
Dziekuje za ten wpis. Bardzo sie ciesze, ze znalazlam tu kogos z progresywnych wyjadaczy, na kim ta plyta Camela tez robi tak duze wrazenie. I dokladnie takie same odczucia: "najsmutniejsza a zarazem jaka piekna i przemyslana"...
Jadis napisał(a):
(jeszcze was nie poczytałem..ale nadrobie to i wtedy odniosę się także do waszych wypowiedzi)
Bardzo chetnie! Ciekawa jestem tez Twojego zdania na temat "Lady Fantasy".
[quote=Yer Blue"]Ten początkowy motyw "wyświechtany" o którym wspomniałem to ten ostry grany jednocześnie z nieco wibrójącymi organymi. Jest dobry ale gdzieś juz wcześniej go słyszałem[/quote]Czyli zle Cie zrozumialam. Myslalam, ze chodzi Ci o motyw przewodni.
Yer Blue napisał(a):
W sumie to trochę też oszustwo bo zaczyna się tak fanfarowo nawet obiecująco a tu napięcie kompletnie siada gdy pojawia się ten spokojniejszy i o wile weselszy motyw - to tego bardzo nie lubie (szkoda, że utwór też nim się kończy bo pozostawia jakis niedosyt dla mnie). ale jest szcześliwie króciusieńki, bardzo szybko wyłaniaja sie klawiszowe piękności.
Nie jestem pewna w takim razie dokladnie o ktory "weselszy motyw" Ci chodzi, poczatkowo myslalam, ze masz na mysli ten fragment z wokalem, zaraz po motywie przewodnim. Dla mnie utwor zaczyna sie slusznie fanara, i uwielbiam owo przejscie do motywu przewodniego (dla ktorego, moim zdaniem, okreslenie "wesoly" nie jest najtrafniejsze, poza tym dla mnie jest prosciutki i "leciutki", ale jednoczesnie pelen wyrazu i bardzo "opowiadajacy")
Yer Blue napisał(a):
No cóż dla mnie Lady Fantasy jest jednak mało klimatyczny, posłuchaj sobie drugiego utwory z Mirage to bedziesz wiedziała o co mi chodzi. (...) Albo taki Nimrodel, tam to sie dopiero można odprężyć! początek baśnowy, nierealny. potem ten marszowy zaskakujący rytm no i gitarowy nieziemski motyw - takie cos właśnie do mnie trafia
Do mnie tez!!! Szczegolnie "Nimrodel"... Ale proba pokazania mi jak "slabe" jest "Lady Fantasy" poprzez wskazanie na wyzej wymienione utwory nie ma sensu... Sa przepiekne i "rozwalaja na lopatki"... ale "Lady Fantasy" jest mimo to dla mnie brylantem...
Yer Blue napisał(a):
w sumie smutne granie...Lady Fantasy być może ma w sobie za duzo uśmiechu.
To polecam "Port Lez" raz jeszcze. Usmiechu.. miejsce na usmiech jest, ale to nie usmiech z serii "wyglup", "bycie niepowaznym", takie "tra-la-la".. poza tym wlasnie fakt owego ciaglego "shiftowania" miedzy ROZMAITYMI uczuciami i nastrojami jest niesamowity w "Lady.." Calego utworu nie sprowadzalabym do "usmiechu". To nie jest jednowymiarowy utwor :D


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pią Sty 05, 2007 2:32 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
pewnie, że Lady Fantasy to nie jest jednowymiarowy utwór.
żebys nie miała wątpliwości: motyw, który mi się nie podoba to ten spokojny zaczynający sie gdzieś od 1 minuty i jednocześnie kończacy utwór. nie podoba mi się też ten najspokojniejszy, dla mnie zbyt smętny fragment, jest zaraz po moim ukochanym motywie, a tuz przed ostrą końcówką. Ale jako całość Lady jest jednak fajnie poukładany i wyważony. To jest dobry utwór, ale Camel nagrał dużo lepszych, już na samym Mirage są 2 lepsze.

Jadis, z tego co zrozumiałem to Harbour of Tears jest u Ciebie na Camelowym topie. trzeba więc będzie się z nim zapoznać. Ale nie przekonasz mnie do Travellera - słychałem sporo fragmentów z tej płyty i to wiele razy i wiem, że ta płyta nie ma u mnie szans. Pamiętam taki 10-minutowy utwór - od początku do końca nuda w jednym monotonnym wymiarze. Pamiętam jednak, że mojemu koledze ten utwór bardzo przypadł do gustu, ale on jest bezkrytyczny w stosunku do Camela.
tak w ogóle lata 80-te w prog rocku to dla mnie przynudzanie i totalny barak świeżości. nie lubie Marillion, a IQ jest już w ogóle pozbawiony pierwiastka oryginalności.

Co do Focusa to nawet bym się z Tobą zgodził, że potrafi przynudzać (np. na płycie Focus III), ale wez mi znajdz na Moving Waves słaby fragment! chyba że nie lubisz wtrąceń muzyki poważnej czy perkusyjnych solówek. Może i jest to takie pomieszanie ale dla mnie o to w progrocku właśnie chodzi, a nie bazowanie na sprawdzonych i oklepanych motywach i patentach (patrz Marillion).

wracając do Camela. jest jeden totalnie przepiekny ich utwór z pozniejszej twórczości - "Selva". jakieś 3 minuty gitarowego płaczu zza światów. ten utwór zawsze rozpoczyna piątkową audycje "Noc Muzycznych pejzaży" w radiowej trójce. początek o 2.00. w nocy. jeśli ktoś ma zamiar dziś nie spać to niech się wsłucha w te nieziemskie dzwięki...

może ktoś wie z którego roku pochodzi ten utwór? bo nigdy nie mogłem go znalezc nażadnej płycie.

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pią Sty 05, 2007 3:38 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Maj 10, 2006 10:11 am
Posty: 1293
Miejscowość: Piernikowo
Yer Blue napisał(a):
wracając do Camela. jest jeden totalnie przepiekny ich utwór z pozniejszej twórczości - "Selva". jakieś 3 minuty gitarowego płaczu zza światów. ten utwór zawsze rozpoczyna piątkową audycje "Noc Muzycznych pejzaży" w radiowej trójce. początek o 2.00. w nocy. jeśli ktoś ma zamiar dziś nie spać to niech się wsłucha w te nieziemskie dzwięki...

może ktoś wie z którego roku pochodzi ten utwór? bo nigdy nie mogłem go znalezc nażadnej płycie.


Tytuł płyty: "The Single Factor"
Rok wydania: 1982

_________________
"Czekaj i nie trać nadziei"
"Żeby czekać trzeba żyć"
"Do, or not do - there is no try"


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pią Sty 05, 2007 3:46 pm 
Offline
Musketeer Gripwood
Awatar użytkownika

Rejestracja: Wto Wrz 20, 2005 3:12 pm
Posty: 93
Miejscowość: Poznań
No to mamy mały konflikt pokoleniowy, ale muzyczny nie rocznikowy. Prog rock i lata 70-te to korzenie..to rozkwit...to pierwsze doskonałe pomysły..to pierwsze eksperymenty..drogi poszukiwań.To okres kultu gitarzystów..Żadne lata nie wyniosły na "ołtarze" tylu "bogów gitary". Lata 70-te to okres w którym po raz pierwszy świadomie uczyniono z muzyki rockowej sztukę. Największy wkład w to zjawisko miały oczywiście grupy Hard i Prog rockowe. Te drugie powstały w wyniku ewolucji tych pierwszych. Swego czasu poswięciłem sporo czasu na zapoznanie się z dokonaniami muzycznymi kilku grup z tamtego okresu. Na tapecie miałem i King Crimson,Pink Floyd, Colloseum (z "walentynkową suitą" na czele),Camel (to pozostało na dłużej), Focus (też pozostało)Procol Harum,Cresida (polecam)Odyssice (rewelacja)....i wiele mniej i bardziej znanych kapel...prog rock był wtedy modny...grać ten rodzaj muzyki to była nobilitacja artystyczna.... jeżeli jakiś zespół rockowy powstawał to grał to i już i nikt nie zważał czy ma talent do takiego rodzaju muzyki, czy ma wystarczajace umiejetności i pomysły. W tamtym okesie powstało wiele płyt bardzo kiepskich, nudnych...artyści w pogoni za sztuką i oryginalnościa posuwali się do tego stopnia, że zapędzili się w slepa uliczkę. Ich muzyka przestała byc sztuka a kiczem...dwudziestoparo minutowe kawałki, bez wyraźnego pomysłu..mnóstwo niepotrzebnych dźwięków....nuda..i męczarnia ucha. Dlatego popularność szybko ten gatunek stracił...pomijam juz fakt o niemożliwości grania utworów 20 minutowych w radiu. Na 100 % owej muzyki z 10% albo mniej stanowiły płyty ciekawe i godne naśladowania...wnoszące cenny ładunek emocjonalny..ale także ukazujacy kunszt autorów, zarówno jako kompozytorów i jako wykonawców. Tą próbę przetrwało zaledwie kilka zespołów...Do owych 10% należą te płyty, którymi do tej pory swiat się zachwyca. W latach 80tych nastapił i to pod wpływem dokonań właśnie tych 10% powrót do grania tego rodzaju muzyki. Powtało kilka zespołów, które kontynuowały spóściznę po prog rocku lat 70tych. Jednak te zespoły wspięły się już o szczebel wyżej. Nauczone doświadczeniem pozbawiły swoja muzyke bezsensownych dźwięków...sprawiły, że kompozycje zaczynały przypominać muzykę, a nie zlepek przypadkowych dźwięków granych z różną siłą i szybkością. Zmienił sie tez odbiorca. Słuchacz stał się bardziej wymagajacy,chciał słuchać muzyki, która posiadała by cechy melodii, była niebanalna, trudna technicznie i bardziej spójna. Tą porzeczkę wysoką dla muzyki progresywnej wcale nie ustanowiły te nowe grupy. "The Wall" mimo sukcesu komercyjnego, mimo ogólnego twierdzenia słuchaczy, że Floydzi nagrali albumy ciekawsze..był poprzeczką bardzo wysoką. W pamięci potencjalnego słuchacza z lat 80tych tkwiły jeszcze wspomnienia dokonań Camel, King Crimson, oczywiście Focusa (to zawsze była pierwsza liga)...nikt tych zespołów nie oceniał wyszczególniajac ich wpadki muzyczne. Każdy pamietał zaledwie "Lady Fantazy""Snoow Goes""Sylvia""Hocus Pokus""Epitaph"....itp...kto chciał pokazać, ze ma cos do zaoferowania w takim gatunku musiał się zmierzyć z tymi dziełami. Tak powstały nowe grupy, które kultywując ten gatunek zmuszone były do pewnych mutacji. Stąd pewnie nie wszystkim odpowiada styl Marillion i pochodnych grup. Brzmienie się zmieniło, zmieniły sie tez instrumenty....organy Hammonda brzmiały archaicznie...polepszyły się studia nagraniowe...wreszcie mozna było zapisać kilkanaście dźwięków naraz nie tworząc przy tym sieczki muzycznej....ale to nie tylko to. Kompozycje stały się bardziej przemyslane...kiedyś słuchaczowui szło wmówić że coś jest dobre...a jak mu się nie podobało, to robiło się z niego człowieka nieosłuchanego i pozbawionego dobrego smaku a może nawet i słuchu. Lata 80te przyniosły nową jakość...położono nacisk na profesjonalizm muzyczny. Kompozycje, które kiedyś by były absolutnymi hitami w latach 80tych "spowszedniały". Jak grzyby po deszczu powstawały kompozycje doskonałe...co z tego jak nie trafiły w modę...adresowane do grupy niszowej nie mogły liczyć na listy przebojów. Nie chcę podwazać tutaj genialności pewnych kompozycji grup z lat 70tych, ale gdyby zdjąc z nich tą otoczkę, ta legendę którą juz obrosły...tą całą pompe to by się okazało, że niektóre kompozycje z lat 80/90 o wiele przerosły artystycznie dokonania tych gigantów. Dlatego też uważam, że w czasach nam obecnych powstaje o wiele więcej wartościowej muzyki z tego gatunku niz kiedyś. Zarzut wtórności ?.....nawet Beatlesi byli wtórni..
Nie jest to atak na rock lat 70tych..gdyby nie tamte lata muzyka rozwijała by się inaczej. Były więc potrzebne wzorce. Ale przetrwali najlepsi. Camel w latach 80tych dopiero tak naprawdę rozwinął swój styl...Andy nigdy wczesniej nie był tak doskonałym kompozytorem...zreszta nie tylko on...Camel to takze Bartens i Collin Bass....ta grupa cały czas poszukiwała i poszukuje piękna i tworzy, tworzy.....a inni ?....wielkie giganty rocka progresywnego nie wytrzymały konkurencji....nie potrafiły przykuć swojej uwagi do siebie nawet tych wiernych fanów...wydając marne płyty rozpadały się....a dziś wielu tych wielkich odcina kupony od swojej popularności...jedyne co im pozostało to znane nazwisko, kult wokół osoby i wspomnienia (bardzo piękne) tych kilku płyt...dziś te osoby nie sa zdolne juz do niczego. Jak inaczej wytłumaczyć dalszą popularność grupy Camel, Pink Floyd (razem czy osobno)...żal mi tylko Akkermana...

a dzisiaj ? może brak 20 minutowych solówek na perkusji...ale szkoda czasu na bembnienie w sposób taki, jaki co drugi perkusita umie...zreszta na koncertach jeszcze często graja solówki..na płytach szkoda miejsca.Pojawiają się coraz nowsze nazwiska, nowsze zespoły, które maja do pokazania swiatu mnóstwo ciekawych pomysłów...kazdy z tych zespołów pposiada swój patent na tworzenie muzyki..czesto inspiruje ich muzyka z siódmej dekady ubiegłego wieku...ale nie tylko...lata 80te przyniosły kolejne wzorce..w koncu jest to muzyka progresywna a nie regresywna...musi się rozwijac...a w jakim kierunku ?...o tym beda decydowali artści i słuchacze którzy zechcą pójść na koncert lub kupić płytę. Nie jestem ortodoksyjnym fanem prog rocka.... słucham to co mi się podoba.....nie imponują mi nazwiska, więcej piękna dostrzegam w muzyce Mike Barretta niz Sida Barretta (szkoda gościa...ponoć zmarł)

Ktos kiedys powiedział, że zespół Camel albo się lubi albo nie..i jezeli ktos pokocha i zrozumie piękno tych kompozycjii to już na zawsze pozostanie wierny tej grupie o stu odcieniach muzycznych...

jężeli słabo podchodzi Tobie muzyka z płyt proponowanych grupy Camel to spróbuj posłuchać "A nod and a wink"......przecudowna gitara Latimmera...kto wie czy bardziej mi się ta płyta nie podoba od Stationary..,.

_________________
Informuję, że wszystkie moje wypowiedzi są bardzo subiektywne i powstają spontanicznie w danym momencie, więc są tylko odzwierciedleniem stanu moich mysli z danej chwili - z czasem mogą ulec nieznacznym zmianom.


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pią Sty 05, 2007 3:47 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
Emeela napisał(a):
Yer Blue napisał(a):
wracając do Camela. jest jeden totalnie przepiekny ich utwór z pozniejszej twórczości - "Selva". jakieś 3 minuty gitarowego płaczu zza światów. ten utwór zawsze rozpoczyna piątkową audycje "Noc Muzycznych pejzaży" w radiowej trójce. początek o 2.00. w nocy. jeśli ktoś ma zamiar dziś nie spać to niech się wsłucha w te nieziemskie dzwięki...

może ktoś wie z którego roku pochodzi ten utwór? bo nigdy nie mogłem go znalezc nażadnej płycie.


Tytuł płyty: "The Single Factor"
Rok wydania: 1982


dziękuje!!!! :D
to kto tu sie zna na Camelu :wink: 8)
znasz ten utwór?

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pią Sty 05, 2007 4:09 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Maj 10, 2006 10:11 am
Posty: 1293
Miejscowość: Piernikowo
od niedawna

_________________
"Czekaj i nie trać nadziei"
"Żeby czekać trzeba żyć"
"Do, or not do - there is no try"


Góra
 Profil  
 
 Temat postu:
PostWysłany: Pią Sty 05, 2007 4:59 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Śro Mar 15, 2006 11:03 pm
Posty: 991
Miejscowość: Karlstad
Dziekuje za ciekawa, dluga wypowiedz, Jadis, ale zignorowales moje pytanie :( .. albo odpowiedziales na nie posrednio... ale nieco zbyt posrednio, zebym mogla odczytac Twoje (niech bedzie: na ta chwile ;)) stanowisko:
Ringo napisał(a):
Jadis napisał(a):
(jeszcze was nie poczytałem..ale nadrobie to i wtedy odniosę się także do waszych wypowiedzi)
Bardzo chetnie! Ciekawa jestem tez Twojego zdania na temat "Lady Fantasy".


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 344 posty(ów) ]  Idź do strony Poprzednia  1 ... 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10 ... 18  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 2 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
POWERED_BY