O gustach – czyli ktory Camel?
Yer Blue napisał(a):
chyba mamy kompletnie inny gust.
Hi, hi

. No popatrz. Po moich wypowiedziach w kompendium zachwyciles sie, ze mamy wlasciwie taki sam gust

. Albo przynajmniej bardzo zblizony. Teraz zmieniles swoje stanowisko diametralnie. A moze po prostu mamy sporo wspolnego – ale nie wszystko?

I dobrze! Byloby nudnie tylko sobie przytakiwac.
Yer Blue napisał(a):
Tobie Asiu najbardziej podobaja sie pozniejsze płyty Camela
Sprostowanie. Najbardziej podobaja sie trzy plyty, z ktorych dwie pochodza z lat dziewiecdziesiatych, a trzecia pokrywa sie z plytami, ktore cenisz i uwielbiasz , i pochodzi z jak najbardziej poczatkowego okresu

. Do tego moj NAJ utwor jest utworem z drugiej plyty.. Jakzesz mozesz twierdzic, ze Camel to dla mnie pozniejsze czasy?
Yer Blue napisał(a):
a dla mnie ten wspaniay zespół skończył się... na płycie Moonmadness
No i w tym sie roznimy. Nie w tym, ze kazde z stoi po przeciwnej stronie wielbladziej linii czasowej

, tylko w tym, ze ja nie stawiam w ktoryms miejscu znaku „The End”.
Yer Blue napisał(a):
Twoja szczęka teraz pewnie mocno trzasnęła o ziemie.
Nie tak mocno

Z tego, co kojarze, to generalnie, z paroma wyjatkami, nie uwazasz np. lat 90-tych za szczegolnie dobre, czy tez owocne, jesli chodzi o Muzyke.. i tu sie tez roznimy

.
Yer Blue napisał(a):
Lata 80-te to dla mnie potworna nuda, te ich kawałki są takie rozlazłe, dobre by szybko zasnąć.
Nie chce skreslac tego okresu, znajac tylko jedna plyte... nie, wroc, sluchawszy raz jednej plyty (uznawanej za bardzo dobra)... ale faktycznie – tamto przesluchanie, mimo, ze z muzyki niewiele pamietam, pozostawilo sporo niedosytu.. jakies takie.. rozczarowanie.. podobne odczucia jak Twoje. Nuda.. nic ciekawego, o co mozna by ucho zaczepic.. ale dam temu albumowi (i innym) jeszcze szanse.
Yer Blue napisał(a):
Lata 90-te w sumie tez znam strasznie pobierznie.
A co znasz?
Yer Blue napisał(a):
to w zasadzie jest już inny zespół - z klasycznego składu została tylko jedna osoba.
Dopoki Muzyka jest rownie piekna – nic nie szkodzi. Wlasnie gitara i wokal Latimera stanowia swoista wizytowke zespolu.. nie chce twierdzic przez to, ze sa najlepsze.. ale to raczej tak, ze Andy ma doskonalego nosa w dobieraniu sobie swietnych muzykow. Tylko jedna osoba – ech, dla mnie nie jest to zaden argument :p. W Dissection tez zostala „tylko” jedna osoba z „oryginalnego” skladu. I co z tego.. a poza tym – jedna, ale KTORA!! I tak zespol byl wlasciwie Jego projektem, od a do z. „Reinkaos” stawiam na rowni z poprzednimi albumami.. mimo, ze tak wiele sie zmienilo w muzyce. OK, koniec off-topu, to nie ten watek

.
Yer Blue napisał(a):
Niestety nie trafia do mnie ani Camel ani cokolwiek z dinozaurów progrocka w nowym wydaniu.
No wlasnie, znow jest mi strasznie ciezko sie wypowiadac.. ale generalnie jest to smutna prawda dotyczaca wiekszosci zespolow, szczegolnie zas tych, ktore graja przez lat –dziesci. Ze pod koniec muzyka staje sie w najlepszym razie mila dla ucha odskocznia.. ale niczym wyjatkowym. Nader czesto – staje sie nie do zniesienia (przynajmniej moim zdaniem). Jaka straszna droge przeszedl chociazby The Moody Blues albo Fleetwood Mac – grajace niegdys tak przepieknie.. I wlasnie stad zakonczenie mojego posta. Owszem – zespol sie zdecydowanie zmienil.. jednoczesnie (moim – ale nie Twoim – zdaniem) zachowujac cos niezwykle Camelowego w wyrazie (nie wiem.. gitara/wokal.. zdolnosc do tworzenia przepieknych muzycznych pejzazy i angazowania dzwiekow w cale muzyczne opowiesci, dzialajace silnie na zmysl wyobrazni, przenoszace...)... Zmienil sie – ale, moim zdaniem, nie stracil nic na wyrazie.. Nawet, jesli przeszedl przez slabsze dziesieciolecie.. to powrocil do formy w pieknym stylu. Nagrywajac dwie wspaniale plyty pod rzad (szczegolnie „Harbour”)
Yer Blue napisał(a):
Ta muzyka po prostu do mnie NIE TRAFIA.
Rozumiem – to jest w koncu klucz do wszystkiego. Ale moze.. moze daj jej szanse? OK, ok.. „Lady Fantasy” dawales setki razy szanse
Pierwsze plyty znac wypada!Yer Blue napisał(a):
Asiu, jak to mozliwe, że przegenialny debiut nie jest przez Ciebie lubiany?
NIGDZIE tego nie napisalam! Czytaj uwazniej to, co pisze

. Dobra, przyznaje sie – nieco trudno przy moim slowotoku

.
Yer Blue napisał(a):
z tego co przeczytałem to nawet nie bardzo tą płyte znasz
A to juz faktycznie napisalam. Ale zle dales zwiazek przyczynowy. To, ze nawet nie za bardzo znam nie wynika z tego, ze plyty nie lubie i nie mialam ochoty do niej wracac. Odwrotnie – nie padam z zachwytu i nie rozpisuje sie nad plyta – poniewaz mialam tylko raz w zyciu okazje ja przesluchac! I najzwyczajniej w swiecie – nie pamietam. Rozczarowania ani zwyczajnej nudy na pewno nie bylo, nie bylo tez uderzenia szczeka o podloge. Ale co do uderzenia – nie zapomnij, ze dla mnie Camel jest zespolem, ktory „wchodzi” niezwykle powoli. A co sadzilam o „Harbour of Tears” po kilku (nastu) pierwszych przesluchaniach??? W dodatku – plyta, przynajmniej jak sadzilam wowczas, kompletnie nie mogla mi sie osadzic w glowie – melodyjnie i kompozycyjnie. Pierwsza plyta Camela – to dla mnie po prostu otwarty rozdzial. Zebys wiedzial ile innych plyt, w tym tez fenomenalnych, mam w ten sposob nadgryzionych...
Yer Blue napisał(a):
a to Twój zespół z totalnej czołówki!
No! Ale pamietasz, co pisalam w watku „Jaki jest Twoj zespol nr. 2” odnosnie mojej pierwszej 9tki zaraz po Swietej Trojcy (Beatle, Zeppelini, Doorsi) Ze cala dyskografie (podstawowe albumy, a nie bootlegi, single czy tez koncertowki) znam tylko Beatli , Led Zeppelin, Doorsow, Metalliki (bez ostatniej), Oasis (bez ostatniej) i Dissection. Z mojej Ukochanej Dziewiatki Po Trojcy zostaje jeszcze szesc zespolow, ktorych dyskografie znam wyrywkowo... A mimo to, zdazyli niesamowicie duzo namieszac w moim zyciu/muzycznym rozwoju. Do tych szesciu pozostalych nalezy Camel.
Yer Blue napisał(a):
to tak jakbyś nie znała pierwszych płyt Zeppelin czy Sabbath.
Podstawowa roznica jest taka, ze ja zaczynalam poznawanie Zeppelinow i Sabbsow od pierwszych plyt. Tak nie bylo w przypadku Camela

. Gdzie pierwszy zachwyt przyszedl z bardzo pozna plyta. Kolejna roznica byla taka, ze w okresie mojej fascynacji Zeppelinami i Sabbsami (a wkrotce potem – Camel) – wlasnie pierwsze plyty byly dosc latwo dostepne w kazdym sklepie na kasetach (tanie!!!). Camel – to juz byla drozsza impreza. „Mirage” udalo mi sie dorwac na kasecie. Reszta to juz plyty.. na ktore sie odkladalo (nie wiem czemu, i nie wiem, jak jest teraz, ale wlasnie szczegolnie plyty tego zespolu sa dosc drogie) z miesieczniowki

. A przeciez jeszcze bylo tyle innych zespolow, ktore jednoczesnie poznawalam...

. Poza tym – szczegolnie jesli chodzi o Zeppelinow – moglam ich sluchac w KOLKO, tak nie jest juz z Camelem. Jak juz pisalam – pewnych genialnych, znakomitych filmow nie da sie ogladac kilka razy pod rzad.
Yer Blue napisał(a):
Tak więc nadrób tą stratę!
Taaaak.. a gdzie? Moze odkopie ja spod zasp snieznych tutaj, a moze odnajde w jakiejs jaskini gorskiej? Camela na mp3 nie chce sluchac
O „Lady Fantasy”Yer Blue napisał(a):
Lady Fantasy nigdy specjalnie mi się nie podobał - imponuje tylko długość.
:schock: nadal nie moge tego zrozumiec :p
Yer Blue napisał(a):
Mówisz, że tak bardzo podoba Ci się kojąca Camelowska gitara - tylko właśnie na Lady jest jej wyjątkowo mało.
Nie kojaca tylko przepelniona uczuciami, OPOWIADAJACA, tworzaca nastroj... A takiej, dla mnie, w „Lady Fantasy” nie brakuje.. Moze faktycznie to kwestia „wibracji”. Ale faktycznie – ten utwor, to dla mnie ZNACZNIE wiecej niz tylko gitara.. to cala kompozycja, genialna od pierwszego wejscia – takiego, ze az siadam na podlodze za kazdym razem, kiedy slucham tego utworu.. Ilez energii!!! Caly WIR dzwiekowy, ktory porywa mnie od razu.. zeby nastepnie w przepiekny sposob przejsc w ow przepiekny glowny motyw gitarowy – wspaniale uspokojenie sie.. ukojenie.. wstep do OPOWIESCI..
Yer Blue napisał(a):
W całym Camelu najbardziej właśnie kocham te niezrównane pięknem, zazwyczaj sentymentalne grane z wielka pasją i uczuciem gitarowe motywy.
Do tego cytatu jeszcze powroce pozniej
Yer Blue napisał(a):
Na Lady pojawia sie szczęśliwie JEDEN taki motyw - gdzieś w połowie utworu. Jest grany dwukrotnie to mój ulubiony fragment utworu. chciałbym żeby cały utwór był taki ale Lady Fantasy to generalnie dość ostry numer, w sumie mało klimatyczny a początek nawet lekko wesoły, którego nie lubie - mówię oczywiście o pierwszym wokalnym fragmencie.
Ale przepieknie wprowadzajacy w historie. LISTEN VERY CAREFULLY MY WORDS ARE ABOUT TO UNFOLD.. wlasnie po genialnym, rzucajacym na kolana wstepie (wir.. co za kapitalna perkusja!! Kapitalne przeplatanie sie tego niesamowitego WIRU organowego i kompleksu gitarowo-bebnowego) i po raz pierwszy pojawiajacym sie przewodnim motywie... Takie.. uspokojenie sie zupelne, pozornie zwyczajne opowiadanie, czyli jestesmy POZA historia, przepiekna, tajemnicza, porywajaca... A to, co jest poza – jest takie.. no wlasnie zwyczajne, przyziemne.. ale oto takie podspiewywanie co chwila „komentowane jest” kapitalnymi organami – ow „komentarz” wydaje sie juz byc zapowiedzia historii... Wlasnie organy niosa takie „tra-la-la” w strone rozwijajacej sie juz z wolna historii.
Yer Blue napisał(a):
Początkowy motyw gitarowy jest jak dla mnie taki...wyświechtany, jakbym juz to gdzieś słyszał
No kurcze, a dla mnie nie. Ale moze Ty faktycznie slyszales gdzies – w koncu nie mamy co nawet porownywac naszej znajomosci art rocka

Ja wariuje przy tym motywie

Szczegolnie w momencie, kiedy dochodza klawisze – i nastepuje fantastyczne nakladanie sie obu linii, krazacych jakby.. a nastepnie gitara, ktora wskakuje wyzej.. ale nie tylko – calosc, rewelacyjny bas, idealnie wywazona perkusja..
Yer Blue napisał(a):
, kapitalnie natomiast brzmią organy. I to jest wielki plus utworu - organy. Jak zaczarowane.
O tak!!!!! Tu zgadzamy sie wreszcie absolutnie!!!! Organy sa byc moze glowna sila napedowa tego kawalka!!! Jednak dla mnie – organy fantastycznie przeszywaja i trzymaja caly utwor – gdzie kazdy element ma swoje miejsce i czas na „wyskoczenie”... Kocham absolutnie tez genialne operowanie rytmem – perkusje w tym kawalku!!
Yer Blue napisał(a):
Na przykład końcowa gitarowa gonitwa jak dla mnie nieco nurzy, ale jak pojawiają się klawisze robi się pięknie.
O, tu tez mamy podobnie. Teraz przyzwyczailam sie do solowki, ale przez wiele przesluchan wlasnie zakonczenie (poza absolutnym finalem, czyli powrotem motywu) burzylo mi troche „zachwyt”.. az przy ktoryms przesluchaniu trzepnelo mnie totalnie, kiedy wsluchalam sie wlasnie w linie organow! Po owym „tra-la-la” i chwilowym pozostaniu organow samych dla siebie.. wchodzi kolejne „uderzenie”, przeciekawa zmiana. Co za dynamizm!! I znowu – solidna podstawa basowo-perkusyjna, oraz przeplatajaca ja ostra jak zadlo gitara... wariujaca kompletnie.. przeplywajaca i przeszywajaca wszystko jak prad... Cudowne rozpedzenie, ale jednoczesnie.. wlasnie JEDNOCZESNIE rozmarzenie i opowiadanie. Jeden z moich ulubionych momentow, taki troche „zeppelinowski” z kapitalnym zatrzymaniem na ulamek sekundy.. po czym znow nastepuje ow CUDOWNY, wlasnie „KOJACY”, rozmarzony motyw przewodni.. i dziwne skrecenie melodii w srodku motywu, troche takie snowgoosowate (klawisze, akustyczna gitara, perkusja).. motyw powtarzany poraz n-ty nabiera coraz wiekszej mocy... az nastepuje kolejny z absolutnie rozwalajacych momentow, jak tusze – Twoj ukochany.. delikatne muskanie gitary, w tle gitara akustyczna.. plyniecie.. Rozplywajacy sie dzwiek w powietrzu i owo „floydowskie” „see you...” Takie.. jak ze snu... „I...saw you...”.. CUDOWNY MOMENT.. ale tym wspanialszy, ze stanowiacy kapitalny fragment calej muzycznej opowiesci... Po czym wchodzi fantastyczne, wybuchajace solo, jeszcze smakowitsze, kiedy wchodza organy... SZCZEGOLNIE w momencie, kiedy organy po swobodnym dryfowaniu, odnajduja „swoj” motyw..
Yer Blue napisał(a):
Chociaż sam początek tego dość ostrego fragmentu jest zaskakujący trzeba przyznać.
Dla mnie kazdy fragment jest zaskakujacy. A jednoczesnie niesamowicie logiczny
Yer Blue napisał(a):
Generalnie jak dla mnie w tym utworze jest jednak za mało klimatu. Tylko cały czas w głowie mi siedzi ten środkowy PRZEPIĘKNY gitarowy motyw. ale to TYLKO jedna minutka z jakimiś groszami - jak na klkunatsominutowy utwór to zdecydowanie ZA MAŁO
No i wlasnie tutaj roznimy sie KOMPLETNIE, dla mnie utwor jest klimatyczny od a do z, przepiekny, niosacy... Co za atmosfera! I wlasnie to najlepiej pokazuje, ze okreslenia, tak „oczywiste” w odczuciu sluchajacego, bo najsilniej zwiazane z przezywaniem muzyki, jak „klimatyczny”, „mocny”, „wyrazisty” – nie sa obiektywne! Nie daja sie do konca zlapac w obiektywne relacje pomiedzy dzwiekami, przelozyc na jezyk muzykoznawstwa.. Poza tym jezykiem, i „jezykiem” utworu, pozostaja jeszcze pewne nieprzekladalne” wibracje”..
Yer Blue napisał(a):
jeśli zaś chodzi o ten motyw spinający kompozycje to jest on jakiś bez wyrazu, jakby nieco wesoły, zupełnie nie w Camelowym stylu, zawsze mnie zniechęca do dalszego słuchania tego utworu.
Dla mnie jest jak najbardziej w camelowym stylu

, i nie jest wesoly, natomiast rzeczywiscie raczej dajacy nadzieje, niz ja stanowiacy o jej braku

. Nie wiem.. wrzyna sie w serducho i tyle

.
Yer Blue napisał(a):
Słaby jest.
Slaby nie jest.
Yer Blue napisał(a):
tylko proszę nie bić.
No, no! Poczekaj tylko az sie w koncu spotkamy!
Yer Blue napisał(a):
ale doceniam gre organisty w tym nagraniu.
Baaa!

Chociaz tyle dobrego :p
Yer Blue napisał(a):
Za to na Snow Goose gitarowych miniaturek-perełek wstrząsająco delikanie przepięknych jest bez liku. całe szczęście. takiego Camela to ja KOCHAM.
Tu sie zgadzamy absolutnie
... i jeszcze raz „Harbour of Tears”Yer Blue napisał(a):
W całym Camelu najbardziej właśnie kocham te niezrównane pięknem, zazwyczaj sentymentalne grane z wielka pasją i uczuciem gitarowe motywy.
Wlasnie „Harbour of Tears” i „Rajaz” to w wielkim stopniu przepiekna gitara... ale nie tylko.. gitara opowiada, niesie, przenosi, i przecina .. przepiekne kompozycje.. I wielkie brawa za rewelacyjnie pod kazdym wzgledem „zlozony” album koncepcyjny. Wszystko – od tematu, przez okladke, produkcje.. no i oczywiscie GRANIE.. Coz za nastroj!!! Teraz znowu wlaczylam plyte.. Szczegolnie wlasnie poczatek plyty (utwor 1-7, czy nawet 1-9)... w obledny sposob przechodzace w siebie.. Nie, ja cos jeszcze napisze o tej plycie pozniej! Teraz juz znowu za rozwlekly post mi sie zrobil.. Sorry..
cze napisał(a):
Słuchałem i Harbour, i Stationery Traveler i strasznie się rozczarowałem, tudzież wynudziłem
”Harbour of Tears” – ja tez! Tez sie wynudzilam! Za pierwszymi przesluchaniami... musialo minac wiele lat.. a moze u Ciebie tez? Moze. Moze nie. Dla mnie jest to plyta o rzadko spotykanym pieknie... Po prostu... PIEKNA.. Pasja i uczucia, o ktorych pisze Piotrek? Jak najbardziej!!! Chociaz moze slowo „pasja” nie pasuje najlepiej.. Uczucia – tak, tak.. chociaz to najsmutniejsza plyta Camel.. i moze najbardziej pelna zadumy (choc owo zawieszenie czuc jeszcze silniej w pustynnym „Rajaz”) – to wlasnie owa „cisza” i „zatrzymanie”, tak pieknie odmalowana dzwiekami moze sprawiac, ze muzyka moze wydawac sie „nudna”.. ale jesli tylko pozwoli sie jej wsiaknac... Ale momentow dynamizmu nie brakuje – fantastycznie sterowanych i gitara i rewelacyjna perkusja (tak jak moj ulubiony motyw z utworu, ktory dlugoi mnie nuzyl – „Watching The Bobbins” – fantastycznie wywazone przeciagniecie gitary ustepujace miejsca „tlustej” perkusji – przejscie – wstrzymanie – kolejne wejscie .. CUDO...).. Cala plyta w absolutnie fenomenalny sposob sie rozwija (szczegolnie poczatkowa suita)... Aha, jesli chodzi o to moje skojarzenie z klimatem „Dead Can Dance” – chodzilo mi o trzeci, tytulowy, utwor (nakladanie sie wokali), a nie „Send Home The Slates”. Tak czy siak – wejscie w tym ostatniego jest absolutnie niesamowite, po rozkolysaniu wstepu granego na smykach... TA perkusja i TA gitara, wzmocnienie motywy ze smykow na zarzacej gitarze.. Niestety. Nie potrafie chyba znalezc odpowiedniej formy slownej (i do tego sie powtarzam

), zeby oddac cala game uczuc, wszystkie obrazy, przeplywajace przed oczami, przestrzen... I przepiekna opowiesc..