Dlaczego malo napisze o wplywie Sabbathow na rozwoj muzyki metalowej?
Sprawa jest prosta i przykra. I tu mam straszne luki. Znam i mam pierwsze piec albumow, z pozniejszych poszczegolne utwory plus skladanke Best Ballads
. Inna sprawa, ze dla mnie Sabbaci musza byc z Ozzym
. Mimo, ze Gillana kocham w Purplach, a Dio osobno "tyz"
.
Wplywy nawet wczesnego BS na doom metal, czy stoner metal sa oczywiste (to charakterystyczne woooolne, zageszczajace atmosfere, tluste, mroczne (ech, jakie wyswiechtane slowo) brzmienie gitar i prowadzenie perkusji). Tak samo jak "mroczna tematyka" utworow, nawiazywanie do okultyzmu, wizerunek... Ale zaden z pierwszych albumow BS, mimo ze DOSKONALE, nie jest dla mnie albumem stricte metalowym. Inaczej - jest to (dla mnie) metal szeroko rozumiany. Jesli w pojecie metalu wlaczymy jego "korzenie".
Natomiast z tego co sie orientuje, to na dalszych plytach Sabbathow dzieje sie znaczenie wiecej "rasowo metalowo". Problem w tym, ze owych plyt JESZCZE
nie slyszalam. Tak - wstyd, przyznaje sie. Teraz juz widzicie o co mi chodzi, kiedy pisze o moich sporych lukach w PODSTAWACH. Inna sprawa, ze nie zachecily mnie do tego slyszane pojedyncze utwory... OK, zadne tlumaczenie.
Troche smieszne bylaby wobec tego moja proba analizy wplywu tworczosci Sabbathow na rozwoj metalu... Tak czy siak, u mnie w domu, pierwsze piec plyt Sabbathow stoi na jednej polce z Zeppelinami, Deep Purple, Budgie czy Uriah Heep (:oops: Best of
). Nie moglam znalezc odpowiedniego okreslenia dla tego "czegos", co sprawia, ze tak dobrze slucha sie tych zespolow obok siebie.. Hard rock bez watpienia, ale... W ktorejs z biografii Led Zeppelin (bodajze "Mlot Bogow") natrafilam kiedys na okreslenie, ktore nie jest czesto uzywane. Natomiast dla mnie byl to strzal w dziesiatke. Heavy blues-rock. Oczywiscie.. Mozna argumentowac, ze bluesowe sa jedynie niektore utwory, ze w ww zespolach slychac znacznie wiecej inspiracji, i patrzac na caloksztalt tworczosci, wyrazny BLUES nie jest wcale dominujacy... Niemniej jednak "cien" bluesa caly czas jest obecny. A moze po prostu te bluesujace utwory najbardziej do mnie trafiaja?
Fakt faktem, ze wlasnie te kapele, przynajmniej wychodzace od blues-rocka granego CIEZEJ, mialy najsilniejszy wplyw na powstanie metalu.. A wlasciwie w owych czasach BYLY nazywane juz kapelami metalowymi. Wlasciwie ja sluchajac mocno "heavy blues-rockowego" "Dazed And Confused" mialam wrazenie, ze to juz wlasciwie metal... prawie..
Tak samo jak z wczesnymi Sabbathami.
Jak by nie bylo, moim najukochanszym albumem Sabbathow jest jedynka. Bezapelacyjnie. Dwojka - owszem, jest wysmienita, ale.. Ale w mojej osobistej hierarchii stoi znacznie nizej :p. Wiem, ze wiekszosc wskazuje wlasnie na "dwojke" jako na absolutna podstawe, wyznacznik wielu cech metalu, biblie hard rocka (to moze troche tak jak z dwojka Zeppelinowata)... Moze i tak. Moze wlasnie dlatego - prosto w zeby i hard rockowo, mniej wyraznego blues-rocka - dwojka po prostu BARDZO mi sie podoba. Ale nie powala na kolana. Na kolana powala mnie za to wlasnie jedynka. Znacznie bardziej przesiaknieta bluesem. Absolutnie magiczna. Zapraszajaca do podrozy... Przestrzenna (o wlasnie - na dwojce nie ma az tyle przestrzeni i atmosfery)... Niemal namacalne dzwieki... Oddzialowujaca na wyobraznie - wystarczy zamknac oczy...
Pamietam jak dzis wieczor mojego pierwszego przesluchania plyty. To bylo na fali odkrywania muzyki pokrewnej Zeppelinom - piekna hard rocka lat 70-tych (i poznych 60-tych). Od pierwszych dzwiekow
"Black Sabbath" (rany - ile to razy pozniej wykorzystywany TAKI wstep w metalu?!?! Odglos deszczu plus bicie dzwonow) - zostalam zaczarowana kompletnie. Wciagnieta. Plus DOSKONALA (moze i ich najpiekniejsza) okladka... Pierwszy utwor.. Jeden z najpiekniejszych hard rockowych (metalowych?) utworow kiedykolwiek stworzonych. Stopien skupienia... kolysania rytmem, miedzy potezna koncentracja energii, a niezwykle oszczednymi dzwiekami.. Zawieszenie w przestrzeni, epickosc.. GENIALNIE proste trzy dzwieki - NIEPOKOJ, mrok, przestrzen... GENIALNE "rozstrajace" prowadzenie bebnow... NIESAMOWITY wokal Ozzy'ego... TRANSOWOSC, powietrze sie zageszcza, jestesmy coraz bardziej wciagani w nieodwolalne...
I nagle - zwrot, dynamika (kurcze, fakt - TEN MOMENT, to przyspieszenie i prowadzenie gitary ma w sobie znacznie wiecej mocy niz cale tabuny pozniejszych czysto metalowych utworow, operujacych mocniejszym przesterowaniem, blastami itd..), WIR, chaos... Ozzy: "No, no, PLEASE NOOOOOO!" - i bardzo proste w sumie prowadzenie gitary Iommiego.. Ale ILE w tych dzwiekach jest zawarte!!! (BLUES ZNOWU SLYCHAC MOOOCNO)... PIEEEEKNEEE!!!! Siedzialam na lozko z szczeka gdzies na kolanach
!
"The Wizard" - po niemalze apokaliptycznym (takie male wtargniecie vortexu
) utworze tytulowym, szok - HARMONIJKA USTNA? Nooo, tu juz mamy zdecydowanie do czynienia z SILNYM wplywem bluesa. Niesamowite jest jednak, jak doskonale ten utwor wplata sie w calosc plyty, jak rewelacyjnie dopelnia sie z poprzedzajacym utworem. Niby blues i harmonijka, a jednak "piekielnie" ciezkie gitary (wlasnie "ciezkie", "przysadziste", "tluste" - muzyka Zeppelinow potrafila byc ostrzejsza i czasem chyba mocniejsza, ale tu - GENIALNE obnizenie gitary... BRZMIENIE...), fenomenalne i kreatywne operowanie rytmem, przeplatajaca sie "weselsza" linia gitary prowadzacej.. Niesamowite, jak przestrzen i zageszczenie, "mrocznosc" uzyskane przez riff na gitarze rytmicznej GENIALNIE wspolgra z "wesola" harmonijka. Pierwotnosc. UAaa, jak oni swietnie kombinuja w tym utworze... I po raz kolejny cos, co tygryski lubia najbardziej - typowe Sabbathowskie (OK, nie tylko ich, ale u nich to niemalze znak rozpoznawczy, szczegolnie na tej plycie)... hmm.. jak to sie fachowo nazywa, gitarzysci?? Takie.. czy to jest hammer on kilka razy? Takie "trulululu" - dzwiek na gitarze, potem dokladamy i usuwamy szybko palec na nastepnym progu - i tak kilka razy (ooo rany, teraz to pewnie zwijacie sie ze smiechu czytajac moj opis
).
"Behind The Wall Of Sleep" - i znow swietny wstep, rewelacyjnie przeplatajaca sie gitara rytmiczna, perkusja i bas - i pieknie prowadzona gitara prowadzaca... BLUES!!!
Wyciszenie... idealnie wywazony prosty rytm na perkusji i.. i wchodzi cos, co kocham, czyli riff blues-rockowy...
... Przerwa w spiewie .. i bas "wariuje", perkusja tez.. ale wszystko "pod kontrola"
.. Klimat.. RANY, jakze to NIESIE... BRZMIENIE gitary, brzmienie glosu Ozzy'ego.. I piekna blues-rockowa solowka
... Rozplywam sie.. Przestrzen dzwiekow.. PERKUSJA... I znow wracamy do motywu ze wstepu - i do wyciszenia.. Koncowka utworu genialnie splatajaca sie z poczatkiem mojego chyba najukochanszego utowru na plycie (moze na rowni z tytulowym), czyli:
"N.I.B." Przepraszam za ignorancje, ale ten wstep jest na przesterowanej w specyficzny sposob gitarze razem z efektem wah-wah, czy na przesterowanym basie? Chyba jednak gitara... W kazdym razie jest GENIALNE... Znowu, gestosc bluesowa... I wchodzi glowny riff (znowu motyw bluesowy) - i jestem calkowicie "kupiona"...
.. I tekst.. W POLACZENIU z melodia.. Chwyta kompletnie... BRZMIENIE (schowane troche do tylu..) gitary.. - linia prowadzaca GITARY.. Rozkolysanie.. (i znowu to "trulululu"
) "Your love for me has just got to be real" - i ODPLYWAM... kompletnie.. Postawienie wszystko na jedna karte, kreowanie atmosfery, mrok, ale jednoczesnie PIEKNO, gitara coraz bardziej "pograzajaca", SWIETNE tamburyno, i delikatny bas z tylu... NIESAMOWITA przestrzen i niesienie.. I glos Ozzy'ego... I ZNOW - bach, w strukture zwrotkowa - zmiana perspektywy (tekst)... "Now I have You with me under my power, our love grows stronger now with every hour.. Look in to my eyes you'll see who I am, my name is Lucifer, please take my hand" (heh, swietny tekst... Ale rany, mimo wszystko nie rozumiem, jak mozna bylo nie slyszec w tym wszystkim ironii i traktowac teksty BS na powaznie...).. SOLOWKA taka, ze.. lapie niesamowicie, plynie, niesie... wyciszenie i wspinamy sie coraz wyzej, orgazm dzwiekowy niemalze.. Kilka cudownie splatajacych sie linii gitarowych... I znow - zwrotka i przepiekny moment "tamburynowy"... "Your love for me.."... Ale jeszcze raz solowka - jedna z moich najukochanszych solowek w rocku chyba... Ale w ogole - Iommi, to jeden z moich gitarowych idoli, obok Page'a, Blackmore'a, Latimera (feeling) i Hendrixa.. No, OK, niesamowicie lubie tez Wylde'a
.
"Evil Woman" Bluesowe korzenie jak w pysk dal
. Oczywiscie znacznie bardziej "przybrudzone", ale z mrokiem nie przesadzajmy, to najweselszy utwor na plycie
. Glupie pytanie.. To jedyny utwor na plycie nie skomponowany przez nich... Kim sa Wiegand, Wiegand i Waggoner???
Ale po tym zabawnym przerywniku, wkraczamy znowu w kraine z pogranicza snu.. wchodzimy WGLAB - siebie? WSTEP
"Sleeping Village" - cudownej ponad dziesieciominutowej epopei (jednak wstep jest najcudowniejszy, i zapowiada juz jeden z najpiekniejszych Sabbathowych utworow, czyli "Planet Caravan" - swoja droga, wersje Pantery tez niezwykle lubie)... Znowu - PRZESTRZEN... delikatna palcowka gitarowa, cichutkie "plumkanie" basu, niesamowita drumla... I PRZEPIEKNY wokal Ozzy'ego... Szkoda, ze do tego motywu (i do takiej "mistycznej" zadumy i "dziwnosci") juz nie powracaja... I - ACH, wchodzi pieknie gitara, w sposob, jaki zawsze kochalam u Zeppelinow... Znowu GITARA niesamowicie niesie.. Ile TU sie dzieje w tym utworze!!! (Znowu - to wlasnie kochalam u Zeppelinow, no i u Purpli.. i u Budgie)... Az szkoda zabijac ten utwor "nazywajac" kazda poszczegolna czesc ten niesamowitej (pulsujacej bluesem
), wielopoziomowej opowiesci... Znowu - GENIALNY w kazdym calu utwor... UCZTA, prawdziwa uczta dla podroznikow poprzez dzwieki.. dla maniakow pieknych soczystych gitarowych brzmien... Ile zwrotow, zmian tempa, wyciszen, zmian "barw" dzwiekow..!!! Ale znow - ja slysze w tym bardzej Woodstock niz "mroczny metal"
...
"Warning" GENIALNE (i jakze bluesowe!!!) zakonczenie tego NIESAMOWITEGO albumu (logicznie wyplywajace z poprzedniego utworu)!!! I... ten moment gitarowy.. znowu - plyniemy przez dziwne krainy... I KAPITALNA przesterowana solowka z brzmieniem gitary takim, ze "ach"
.. Niesamowite operowanie gitara.. I PERSKUSJA.. I powrot do motywu z poprzedniego utworu.. Piekna klamra, i "zmylka"
.
Chyba za to tak kocham ten album.. Stawia na przepiekne bluesowe brzmienia (ale w specyficzny "mroczny" i przybrudzony" sposob).. Dzieje sie tu niesamowicie duzo.. Jest bardzo, ale to bardzo instrumentalny - w najlepszym tego slowa znaczeniu
. CUDO!!!
I tak wydaje mi sie, ze opis tego albumu powinnam zamiescic w watku.. Hmm.. W osobnym watku dla Sabbathow? skoro mamy osobny dla Budgie i Led Zeppelin.. A moze stworzyc osobny dzial - blues rock/heavy blues-rock, i do tego dzialu wrzucic watki Zeppelinow, Budgie i Sabbathow?
Bo moja wypowiedz nijak sie ma co do nazwy tego watku
. OK, licze na to, ze inne osoby, nie bedace takimi ignorantami jesli chodzi o pozniejsze dokonania zespolu, wypowiedza sie bardziej "na temat".
Aha - i kocham "Fluff"
.