Godzinę czy dwie temu odwiedził mnie listonosz. Ucięliśmy miłą pogawędkę o strajku "poczciarzy". Życzył miłego słuchania i poszedł sobie.
To był nieco abstrakcyjny wstęp. Dalej już nie będzie tak beztrosko.
Nie mam siły pisać tego samego cztery razy. Użyję poręcznej funkcji copy and paste i wkleję po kolei na każde z for.
Dlaczego, DLACZEGO muszę zgodzić się z jorykiem i kaloszem (chociaż nie sprowadziłabym "Love" do "łajna" i może nie sformułowałabym swojego zawodu w tak bezkompromisowy manifest)?! Nawet nie wiecie, jak bardzo tego nie chciałam! Ale stało się, przesłuchałam "Love". Nadzieje legły w gruzach.
Brr, nawet nie chcę o tym pisać, relacjonuję wrażenia niejako z niepisanego obowiązku.
Dochodzę do niebagatelnego wniosku:
EMI potrafi świetnie wypromować album.
Kompozycje, które przedstawiono w trójce, które rozchodziły się po sieci były najlepszymi.
I to nieprawda, że "Love" jest nowym ujęciem Beatlesów. A jeśli nawet - to już nie są moi Beatlesi. No niestety.
Na uwagę zasługuje utwór siódmy i jeszcze trzy-cztery inne. 12, 13 track. Gnik Nus faktycznie ciekawe.
Skrzypce w "While My Guitar Gently Weeps" (bo poza nimi reszta już była na Antologii). W końcu doskonale słychać bas Paula. Naprawdę ładne brzmienie Revolution! Nie powstydziłabym się puścić tego moim kolegom z klasy i powiedzieć: posłuchaj, to są BEATLESI. Wiedziałabym, że ich zamuruje. Koniec. Na 26 ścieżek? Na miarę Beatlesów? Wolne żarty.
Wolałabym, żeby te wszystkie zmiany i udoskonalenia dźwięku znalazły sie na remasterach oryginalnych albumów, a nie na mixie utworów Beatlesów - na albumie "Love".
Co oni zrobili z Something?! Koszmarek!
Ile razy przesłucham tę płytę i odłożę na półkę? Wolę nie szacować, bo popadnę w rozpacz. Kawał grosza w końcu na to wydałam.
Nie jestem w stanie zaakceptować tego kolażu. Stare z nowymi, rockowe z balladami. Nie, nie mogę.
Dostrzegam i doceniam czystość dźwięku, remastering, pracę w to włożoną. Ale nie akceptuję efektu.
Nie skreślam "Love", aczkolwiek wiem, że album nie spełnił moich oczekiwań. Może były nazbyt wygórowane.
Proszę nie czuć się urażonymi. Podkreślam, ze to moje osobiste zdanie. Wiem, co może się w tej płycie podobać. Ładne przejścia, perfekcyjny montaż, wydobycie wcześniej ledwo słyszalnych solówek, dźwięków. (Pewnie jeszcze coś innego, czego mój niedoskonały słuch nie wychwyca.)
Cóż, za mało dla mnie. Wybrzydzam, przyznaję się. Tylko, że do tej pory wybrzydzałam przy wszystkich albumach Beatlesów (poza pierwszy półroczem mojej beatlemanii), a nie odnajdywałam w nich wielu wad. Pojedyncze na całą dyskografię.