Hej
Paweł napisał ------ Byłem na Backbeat w kinie, jak była to nowość.
zupełnie jak ja tylko że miałem wtedy 4-5 lat i nic nie rozumiałem oprócz faktu że są to moji ukochani beatlesi....
dopiero dzięki Kasi mogłem nie dawno odtworzyć wspomnienia i zrozumieć o co w tym filmie chodzi.
Paweł napisał -------
Wszystko fajnie, ale to już kolejny film tego typu, w którym z McCartney'a robi się dupka i mało znaczącą postać
Zdaję sobie sprawę, że jest to film o Stu i Johnie, ale jak już pokazują Paul'a to ręce opadają.
Nie ma się potem co dziwić, że 'legenda Lennona wiecznie żywa', a Paul, to ten który pojechał dzięki Johnowi....
Paweł ma całkowitą racje. McCartney (który zawsze jest i będzie dla mnie najważniejszy) został tutaj ukazany w świetle lalusiowatego dupka (scena z komiksem kiedy niemcy wchodzą do kibla jest wyjątkowo dziwna
) ale....
tak jak już wspomniałeś to absolutnie nie jest film o The Beatles. Nie jest to też film o Johnie (którego z prawdziwych Fabsów najwięcej poświęcono uwagi przez to że był przyjacielem Stu) jest to film o młodym zdolnym liverpoolskim malarzu który dopiero co zaczyna prawdziwe życie i kariere (i tutaj się posłużę cytatem z okładki) "musi wybierać pomiędzy prawdziwą miłością, największym przyjacielem a najwspanialszym rock and rollowym zespołem świata".
Dlatego McCartney Harrison i Starr grają tutaj role drugoplanowe.
Zamysł rezysera był inny i napewno nie skupiał uwagi na pokazaniu prawdy o pozostałych Beatlach.
Sądze że i tak w Backbeacie w porównaniu do "Narodzin Beatlesów" (który
też bardzo lubię) odkrył on i tak dużo bardziej karty (szczególnie jeśli chodzi o ten najbrudniejszy hamburski epizod). tylko że "Narodziny" to już film o The Beatles.
A muzyka z Backbeatu bije na łeb orginały (nawet Fabsów
) ale to już inny topic...
pozdrawiam serdecznie Hubert