Minął dokładnie cały miesiąc od czasu tego wspaniałego wydarzenia jakim był wyjazd do Londynu na koncert Seana! Chociaż cała podróż była ”mocno na wariata” z dwukrotnym nocowaniem w śpiworku na lotnisku i tylko 1,5 dniem spędzonym w Anglii, to wspomnienia i naładowanie pięknymi chwilami zostanie na długo!
Nie wiem nawet czy nie najwspanialsze w tym wszystkim było spotkanie w związku z koncertem tych cudownych Beatle-wariatów, których po prostu kocham – Macho i Noelka!!! Macho odebrał mnie ze stacji w swoim mieście po prawie 24 godzinnej podróży w przeddzień koncertu. Chociaż godzina była już późna – zmieściliśmy jeszcze wypad do pubu na obowiązkowe fish&chips i mojego ulubionego Strongbow oraz – w ramach dobranocki po przyjściu – obejrzeć odrestaurowane A Hard Day’s Night na wielkim ekranie telewizora. Przy okazji poznałam przesympatyczną dziewczynę Machosława.
Te kilka godzin spędzone wieczorem i przed południem dnia następnego u Macho były CUDOWNE, przypatrywanie się książkom, wypatrywanie nowych gadżetów, słuchanie opowieści o nietypowych wydaniach winyli.. no coś, czego mi tak strasznie brakuje na codzień! A jeszcze cudowniejsze było to, żeWRESZCIE poznałam cudowną Kasię-Noelkę w realu! Naprawdę jakbyśmy się znały od dawna, rozmawiało się z miejsca super!
Nasza czwórka wyruszyła przed koncertem na podbój Londynu – London Beatles Store (obowiązkowo chociaż mini souvenir z Anglii, tym razem mini pin z Paulem), Abbey Road oraz dom Paula:D A następnie Camden Town. Ach, co za wspaniała atmosfera tam! Po pewnym kręceniu się w kółko
, dotarliśmy w końcu do klubu Dingwalls. Cudowne było w klubie jego kameralność – dokładnie tak jak to zapowiadał Yer Blue!!! Rozglądałam się niecierpliwie za Seanem… nic dziwnego, że Macho udało się tak wrednie wkręcić mnie ^^, wskazując na innego członka zespołu (mającego BARDZO podobny ”hipsterski” look do Seana – długie czarne włosy, broda, okulary, kapelusz). Na szczęście nie podeszłam do niego, żeby go zagadać jako Seana
. Strasznie sympatyczne było też wpadnięcie na organizatorkę krakowskiego Beatles Day oraz jej chłopaka! Świat jest mały.
Pierwszy artysta grał całkiem porządnie, psychodelicznie i rockowo – pasował jako support, ale nie porywał mnie zupełnie. Show zaczął się dla mnie jednak wraz z wkroczeniem Seana na scenę! Kilka chwil wcześniej Sean i Charlotte, przed wejściem na scenę, odstawili mały prowokacyjny „show” znajdując się za podświetlonym ekranem, serwując publice teatr cieni. Sean (można rozpoznać po kapeluszu) na klęczkach przed Charlotte (można rozpoznać.. no po jej sylwetce
), bardzo zaangażowany w „ubóstwianie” swojej dziewczyny
Koncert był absolutnie wart całej wyprawy, bawiłam się cudownie i niesamowicie rozwalało mnie jak blisko Seana się znajdowałam!
Zakochałam się też zupełnie w Charlotte po tym koncercie
Bardzo przyjemnym elementem scenicznym był jeden z moich ulubionych i dość rzadko spotykanych instrumentów – hang, chociaż też zdziwiło mnie wybijanie na nim rytmu pałeczką. Macho - piszesz hapi drum, nie znałam wcześniej takiego określenia.. profesor Google podpowiada, że hapi drum, to tańsza wersja drogiego przecież hang.. Pytałam się gościa z zespołu czy to hang, i ten potwierdził.. No, ale to prawie to samo. Grał na nim długowłosy chłopak z białą koszulką z napisem: War is Over.
Oprawę wspomagał wspomniany przeze mnie wcześniej ekran z wyświetlanymi psychodelicznymi wzorami.. trochę jak koncerty w klubach w drugiej połowie lat sześćdziesiątych – bardzo TAK! Nie wiem co jeszcze napisać o samej muzyce – sprawdziła się fantastycznie na żywo! Nie był to może jeden z koncertów mojego życia i być może spodziewałam się większego powalenia.. ale przyjemność z tego koncertu była jednak duża. Setlista - bardzo smakowita, oparta prawie w całości na cudownym albumie „Midnight Sun”. Przy okazji nadal mam nadzieję, że uda mi się wybrać na koncert Seana wykonującego swoje solowe kawałki, zwłaszcza z mojej ukochanej płyty „Friendly Fire”.
Po koncercie strasznie chcieliśmy zdobyć autografy.. ale niestety to się nie udało, nie mieliśmy więcej czasu niż tę godzinkę, przez którą czekaliśmy. Później okazało się, że trzeba było poczekać jeszcze godzinkę i autografy oraz zdjęcia z Seanem byłyby nasze! Tak muszę się zadowolić tym, że udało mi się dotknąć przez chwilę gitary Seana
Ale musieliśmy się już zmywać – Kasia na ostatni pociąg do siebie, a ja na lotnisko.
Generalnie wyjazd był takim krótkim błyskiem światła, od którego się aż ciepło robi na sercu
Dziękuję stokrotnie tym, którzy się do tego przyczynili – Macho, Noelce i Seanowi
Spóźnione nieco WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO dla Seana (i Johna oczywiście też!)