Polski Serwis Informacyjny The Beatles

Istnieje od 2001 roku. Codzienna aktualizacja, ksiazki, filmy, plyty.
jesteś na Forum Polskiego Serwisu Informacyjnego The Beatles
Obecny czas: Pią Mar 29, 2024 7:59 am

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)




Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 25 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna
Autor Wiadomość
PostWysłany: Śro Sie 05, 2015 6:35 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
(Z gory przepraszam za brak polskich znakow. Tez mnie to denerwuje).

Jakie sa, Waszym zdaniem, najwieksze mity na temat The Beatles? Takie funkcjonujace w powszechnej swiadomosci a z rzeczywistoscia niemajace wiele wspolnego.

Moga byc pozytywne i negatywne.

Nie uwzgledniamy bajeczki o smierci Sir Paula bo o tym wbrew pozorom raczej niewielu nie-Beatlefanow slyszalo :)

Ja zaczynam:

1. Zdecydowanym NUMEREM JEDEN jest wedlug mnie mit Beatlesi = garniturki = piosenki o milosci w zasadzie oni tacy jacys za grzeczni byli. Co za tym idzie, zaden szanujacy sie fan ostrzejszych brzmien nie ma czego w repertuarze Beatelsow szukac. Nie to co, prawda, u Rolling Stonesow.

Dla mnie jest to osobiscie zadziwiajace, jak mocno ten mit sie utrzymuje. Zakladam, ze wielu ludzi musialo slyszec o Sierzancie Pieprzu czy widziec okladke Abbey Road, a mimo to wizerunek czeterech chlopaczkow krecacych do "She Loves You" jak niczym pomnik trwalszy niz ze spizu ;) Niby kazdy srednio rozgarniety fan muzyki ma w obecnych czasach trylion mozliwosci sprawdzenia bez wychodzenia z pokoju, jak brzmi chociazby taki "White Album", bo przeciez, na logike, to raczej niemozliwe, by tytul najslynniejszego zespolu wszechczasow otrzymac za ciagle spiewanie o milosci? No wiec o co tak naprawde chodzi w tych Beatlesach? Pare klikniec i wiemy.

A tymczasem nie dalej jak miesiac temu przyjaciolka zaproponowawszy w pracy puszczenie Beatlesow, spotkala sie z reakcja "Beatlesi??? Eeeee, nie, bo oni to za spokojni sa". No i sie jej nie udalo Beatlesow wywalczyc nawet Helter-Skelterem. Jest to w sumie bardzo smutne. Moze to dlatego, ze Beatlesi za szybko sie rozpadli? Moze gdyby dotrwali do dajmy na to polowy lat 70. byliby lepiej zapamietani za pozniejsza tworczosc? W koncu o Stonesach nikt nie mowi, ze "eeee, ci to tylko covery Chucka Berry'ego potrafili grac, a sami nigdy nic nie skomponowali". No bo to bylby chyba porownywalny mit.

2. Mit, ze ten awangardowy, pomyslowy, genialny beatles to John, a Paul... to tak byl w zasadzie troche na doczepke. Bez Johna w ogole by nie zaistnial. Bardzo trudno walczy sie tez z tym mccartneyowskim niedocenieniem... No bo wiadomo, McCartney TO NIE BYL LENNON i to ucina wszelka dyskusje.

3. Mit, ze Beatlesi tak naprawde nie mieli talentu, a stali sie slawni dzieki poteznej maszynie marketingowej i reklamie. Zawsze, gdy to slysze, chce mi sie smiac, bo osoba, ktora tak twierdzi, przenosi dzisiejsze realia do swiata sprzed pol wieku, co jest wiecej niz kuriozalne. Wtedy naprawde nie bylo mediow nachalnie promujacych topowych artystow, ba! nie bylo nawet mediow powaznie zainteresowanych muzyka popularna. Nie mowiac juz o calym marketingu i reklamie. Ale zeby to zrozumiec, trzeba przeczytac Lewishona i pare innych ksiazek, czego krzewiciele tego konkretnego mitu nigdy nie uczynia. I dalej beda krzewic :)

4. Mit, ze Beatlesi rozpadli sie przez Yoko Ono. Nie naleze do milosniczek drugiej pani Lennon, ale przypisywanie jej calej winy za rozpad zespolu to gruba przesada.

Moglabym tak jeszcze troche, ale nie chce Wam zabierac pola do popisu :) Zapraszam do postowania i dyskusji.

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Śro Sie 05, 2015 7:57 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
5. Mit o tym, że Ringo był "tylko perkusistą", i to "nie najlepszym w The Beatles", takim członkiem zespołu dokooptowanym na siłę, no bo bez bębnów ciężko utrzymać rytm, a w sumie to nic od siebie nie dołożył.

We mnie aż coś wzbiera, gdy widzę takie rzeczy. A ostatnimi czasy kilka razy, czytając artykuły na najróżniejsze tematy (i to wcale nie o muzyce), trafiam na takie stwierdzenia. Przykładowo: jakby przy okazji, kiedy temat schodzi na talent (a raczej jego brak) omawianego twórcy czy jakieś nieudane realizacje pomysłów, widzę właśnie coś takiego: "Ale przecież nawet Beatlesi mieli swojego Ringo". Jasne. I na dodatek to John powiedział, że Ringo nie jest nawet najlepszym perkusistą w Beatlesach. Jasne.

Żeby się przekonać, że John tego nie powiedział, wystarczy minuta szukania w sieci. A żeby się przekonać, że Ringo był naprawdę solidnym perkusistą (a moim zdaniem nie tylko "solidnym", ale nawet "wspaniałym"), wystarczy posłuchać uważnie kilku utworów. Już nawet pomijając opinie innych perkusistów, bo wiadomo - o Beatlesach nie wypada mówić źle.

Mit może wynikać z tego, że Ringo nie komponował własnych utworów, ze śpiewaniem szło mu średnio i zawsze był tym zabawnym i niezdarnym - więc pewnie na perkusji też grać nie umiał. Po co sprawdzać? :wink:

ad. 1 i 2.

Moim zdaniem to pokłosie Beatlemanii. Do 1965 roku (?) The Beatles nie mieli praktycznie równorzędnej konkurencji. Do dziś są zapamiętani jako "ci czterej grzeczni chłopcy w garniturach", bo taki ich wizerunek - narzucony, jak wiemy, ze względów marketingowych - przetrwał w społecznej świadomości. To, co robili i tworzyli potem jakoś się rozpływa w tejże świadomości w morzu pojawiającej się i coraz lepszej konkurencji. Nawet jeśli The Beatles byli w awangardzie zmian w muzyce także po porzuceniu "garniturowego wizerunku", to bardzo trudno było zastąpić obraz grzecznych chłopców czterema nieogolonymi hippisami w jaskrawych strojach. Beatlemania wywarła tak wielkie wrażenie, że trudno je było zatrzeć, zamienić na coś innego. Taka ewolucja wizerunku to (chyba) jak na lata 60. wręcz rewolucja, bo zespoły wtedy nie tylko nie zmieniały tak radykalnie swojej twórczości (w tak krótkim czasie), ale i swojego wyglądu, image'u.

I z czasów Beatlemanii ugruntował się podział charakterologiczny. Ten z niewyparzoną gębą to pewnie najbardziej szalony i pomysłowy; ten grzeczny to jest pewnie taki porządny i ułożony; ten z dużym nosem to zgrywus i zespołowy klaun; a ten cichy jest taki tajemniczy i tylko brzdąka coś tam na gitarze (nie wiem?). Do dzisiaj w jakiś przedziwny sposób zachowało się takie uproszczone, pierwotne postrzeganie członków zespołu - i zespołu jako całości (grzeczni Beatlesi kontra niegrzeczni Stonesi). A przecież wizerunek Stonesów to też tylko wizerunek. To jest jakby element naszego wychowania kulturowego, podstawowy kod w kulturze zachodniej - grzeczni i ułożeni Beatlesi w garniturach śpiewający "She Loves You" (a z drugiej strony w hippisowskich strojach i na kwasie, ale o tym mało kto pamięta), Che Guevara - symbol nie-wiadomo-czego (romantycznej walki o wolność?) noszony na koszulkach (a przecież to krwawy rewolucjonista, a o tym niewielu chce pamiętać) czy u nas Tuwim jako autor wierszy dla dzieci (a przecież napisał "Bal w operze", ale o tym mało kto wie).

EDIT:

Ad. 2.

Oczywiście do tego należy dołączyć tragiczną śmierć Johna, która ugruntowała (albo może w ogóle rozpoczęła) jego mit, którego płomień zręcznie rozniecała Yoko przez te wszystkie lata. Wszak wiadomo, że tragiczna (i głośna) śmierć nadaje postaci cech niemalże nadludzkich, a na pewno sprawia, że staje się ona ikoną. Przykłady - też wiadome: James Dean, Che Guevara, Marilyn Monroe, Buddy Holly, Jimi Hendrix, Jim Morrison...

Ad. 5.

Zdaje się, że sam George Martin także przyczynił się (niechcący) do utrwalenia tego przekonania. Chociaż może to wypowiedź znana tylko w kręgach fanów. Chodzi mi o cytat: "Lennon was the soul of the Beatles, Harrison was the spirit, Paul was the heart, and Ringo was the drummer" (luźne tłumaczenie: "Lennon był duszą Beatlesów, Harrison - pierwiastkiem duchowym, Paul - sercem, a Ringo był perkusistą"). Ładnie go podsumował :( Chyba że to kolejny źle przypisany cytat, jak z tym Lennona o Ringo.

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Ostatnio edytowany przez Fangorn, Śro Sie 05, 2015 10:19 pm, edytowano w sumie 1 raz

Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Śro Sie 05, 2015 8:58 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Wto Paź 12, 2010 6:31 pm
Posty: 866
Wielce ciekawy temat , który przez wiele lat "przerabiałem" z różnym skutkiem ze znajomymi. Rita dzięki za "wrzutkę". Spostrzeżenia Fangorna (włączając Che ) niezwykle trafne.


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Śro Sie 05, 2015 9:14 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Wto Lis 19, 2013 3:54 pm
Posty: 1335
Rita, Gratulacje! :) - Bardzo Ciekawy Temat - szczególnie gdy oprócz „wyliczanki” tych mitów uwzględni się przykłady „z życia wzięte” i próby zastanowienia się nad PRZYCZYNAMI. Tak jak Maxwell, mam z tym do czynienia OD LAT, zresztą obaj pewnie dziesiątki razy w naszych rozmowach takie tematy poruszaliśmy. Temat Rzeka!

Mam tylko jedno pytanie: dlaczego nie zachowałaś TAKIEGO WĄTKU na długie jesienno-zimowe wieczory? :)

_________________
WISH is the future and ASH was the past, what stood in between was WISHBONE ASH.

Image


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Czw Sie 06, 2015 2:07 am 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Wto Lis 19, 2013 3:54 pm
Posty: 1335
Nie wiem, czy można to nazwać mitem (negatywnym!), czy da się „podciągnąć” pod ten temat, ale taki mój frustrujący Fab-konik, to:

Bagatelizowanie. Całkowite nierozumienie Wielkości Beatlesów. Uważanie, że są jedynie „melodyjnym produktem rozrywkowym”, i że są (w sposób NIEZASŁUŻONY) „przereklamowani” (nie znoszę tego słowa!)
I sedno: Niezdawanie sobie sprawy z Ich RZECZYWISTEJ Roli.

Kiedyś takiego podejścia nie rozumiałem (i buntowałem się), teraz (niestety!) rozumiem, ale nie jest to wiedza budująca. Dla mnie jest to materiał niemal na osobną książkę, wcale nie do końca wesołą, czy optymistyczną…

_________________
WISH is the future and ASH was the past, what stood in between was WISHBONE ASH.

Image


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Czw Sie 06, 2015 12:25 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Argus9 napisał(a):
Nie wiem, czy można to nazwać mitem (negatywnym!), czy da się „podciągnąć” pod ten temat, ale taki mój frustrujący Fab-konik, to:

Bagatelizowanie. Całkowite nierozumienie Wielkości Beatlesów. Uważanie, że są jedynie „melodyjnym produktem rozrywkowym”, i że są (w sposób NIEZASŁUŻONY) „przereklamowani” (nie znoszę tego słowa!)
I sedno: Niezdawanie sobie sprawy z Ich RZECZYWISTEJ Roli.

Nie wiem, co powie Rita w zakresie zgodności tej kwestii z tematem :wink: , ale czy mógłbyś rozwinąć ten wątek?

Ja bym podzielił to zjawisko na dwie rzeczy: niedocenianie i niezdawanie sobie sprawy. To znaczy "niedocenianie aktywne" i "niedocenianie pasywne", że tak powiem. Różnica zasadza się na intencji i wiedzy osoby wyrażającej poglądy.

W pierwszym przypadku chodzi o celowe bagatelizowanie wkładu The Beatles w rozwój muzyki i oblicze kultury popularnej. Jak na przykład (tak mi przyszło do głowy, chodzi o konstrukt, nie o sam fakt): "Wiem, że The Beatles jako pierwsi wykorzystali teledyski do promocji swoich utworów, ale to były tylko nieporadne próby, więc twórcą teledysków jest Michael Jackson". W drugim o niezdawanie sobie sprawy, czyli np.: "Michael Jackson jest twórcą teledysków, które pojawiły się po raz pierwszy na przełomie lat 70. i 80." (w domyśle: "Nie zdaję sobie sprawy, że istniały wcześniej").

To drugie podejście charakterystyczne jest dla traktowania wpływu The Beatles na współczesne oblicze kultury. Dziś chyba większość "zwykłych ludzi" nie zdaje sobie sprawy, jak lata 60. (i w ogromnym stopniu Beatlemania) zmieniły oblicze kultury popularnej; wiele zjawisk z lat 60. (ot, choćby pop-art) pomogło ukształtować nowe pojmowanie sztuki i jej relacji do życia codziennego. To tak jak wiele osób nie zdaje sobie sprawy z wpływu rewolucji francuskiej i "wieku rozumu" na współczesny świat (w uproszczeniu chodzi o zmianę mentalności z religijnej na świecką). Nie porównuję oczywiście Beatlemanii z rewolucją francuską, bo to jednak ogromna różnica skali, chodzi mi o niedostrzegalny na pozór wpływ obu zjawisk.

O ile w drugim podejściu kluczowa była nieświadomość czy niewiedza, o tyle w pierwszym osoba wyrażająca poglądy wie, ale ma inne zdanie na ten temat. Czyli taka postawa byłaby rozpowszechniona raczej wśród osób interesujących się muzyką, krytyków muzycznych, kulturoznawców, muzyków, a nie wśród "zwykłych ludzi". Bo - moim zdaniem - wystarczy proste zestawienie faktów, by dojść do wniosku, że The Beatles rzeczywiście zrewolucjonizowali wiele kwestii (muzycznych i pozamuzycznych). Fenomenu kulturowego o takiej skali i natężeniu jak Beatlemania nie da się bagatelizować i widać jego wpływy do dzisiaj, The Beatles zapoczątkowali nowe podejście do muzyki (od roli pisania i wydawania własnych, autorskich kompozycji po np. zastosowanie sitaru) i tak dalej. Oczywiście im większa szczegółowość badań, tym może się okazać, że Beatlesi nie byli pierwsi, ale na przykład potraktowali daną kwestię głębiej niż ich poprzednicy. Tylko że osoba "bagatelizująca wkład Beatlesów" będzie twierdzić, że jest to nieprawdą pomimo faktów.

I tu moje pytanie do Argusa: co sprawiło, że tak pesymistycznie zapatrujesz się na tę kwestię? W sensie, że The Beatles są tacy niedoceniani, niezrozumiani, umniejsza się ich zasługi itp.?

Ciekawi mnie to, bo sam mam inne odczucia. W wypowiedziach krytyków muzycznych, muzyków, historyków kultury, kulturoznawców, na które trafiam, w przeważającej części przypadków doceniają oni wpływ The Beatles na muzykę, kulturę, ich znaczenie w kontekście społecznym. Nawet jeśli zarzuca się im np. czerpanie z innych wykonawców, wykorzystywanie zewnętrznych wpływów muzycznych, to zawsze podkreśla się przy tym ich (może nie absolutną) oryginalność i nowatorstwo tego, co zaproponowali. Nie wiem, może taka lektura mi się trafia. Lekceważące podejście widzę u fanów innych zespołów (co zrozumiałe, choć nie do końca słuszne w niektórych przypadkach z obiektywnego punktu widzenia - ale jako fanom The Beatles pewnie nam też daleko do obiektywizmu w wielu Beatlesowych kwestiach) i wśród tych "zwykłych ludzi", którzy bezrefleksyjnie wchłaniają opinie, jakimi karmią ich telewizja i Internet (problem natłoku informacji). Ta druga grupa mi jakoś szczególnie nie przeszkadza, bo ciężko brać serio niektóre niedorzeczne opinie, a gdy ktoś stwierdzi, że The Beatles są "słabi i przereklamowani", to - jak dostrzegłem niedawno - już mnie to nie rusza w takim stopniu co kiedyś. Co innego, jak ktoś uargumentuje swoje przekonanie o "słabości" Beatlesów, wtedy można dyskutować :wink:

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Czw Sie 06, 2015 3:25 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
Rita napisał(a):
2. Mit, ze ten awangardowy, pomyslowy, genialny beatles to John, a Paul... to tak byl w zasadzie troche na doczepke. Bez Johna w ogole by nie zaistnial. Bardzo trudno walczy sie tez z tym mccartneyowskim niedocenieniem... No bo wiadomo, McCartney TO NIE BYL LENNON i to ucina wszelka dyskusje.


Słowa typu Paul... to tak byl w zasadzie troche na doczepke. Bez Johna w ogole by nie zaistnial są zbyt ekstremalną przesadą i raczej złośliwością niż faktycznie funkcjonującym mitem. Rozumiem, że ktoś coś takiego gdzieś powiedział, różne rzeczy ludzie mówią, ale traktować to od razu jako legendę, z którą trzeba się mierzyć i prostować jest dla mnie czystym przesadyzmem. To jest coś w rodzaju "jedyne co zrobiłeś to Yesterday". Za grubymi nićmi szyte ;)

Mocno funkcjonującym mitem na linii Lennon vs McCartney wydaje się natomiast nazywanie jednego rock&rollowcem z krwi i kości a drugiego twórcę słodkich pioseneczek. Co prawda rzadko trafia do mnie twarz Paula-rockmana (wręcz gitarowy Macca bywa dla mnie nieznośny jak w Hi Hi Hi, Soily, Junior's Farm, Save Us czy I'm Down), ale w prawie każdym okresie nagrywał on sporo rockowych wygrzewów, które nigdy nie trafiały do szerszej świadomości słuchaczy jak rockowe numery Lennona. Czasem niesprawiedliwie. Paul ma wizerunek artysty słodzącego co jest oczywiście mitem, tak jak szorstki Lennon (który był w równym stopniu balladziarzem i nie stronił od lekkich piosenek). Ostatnio czytając recenzję płyty Rooklesów w Teraz Rocku kolejny raz natrafiłem na kanoniczne słowa "ten utwór brzmi jak rock&rolowy John, a tamten jak lekki Paul". To jest dopiero zabetonowany mit. Dajmy mu punkt nr 6.

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sie 07, 2015 5:59 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Dzieki Chlopaki za aryciekawe odpowiedzi w watku i znowu przepraszam za brak polskich znakow ;)

Fangron napisał(a):
Mit o tym, że Ringo był "tylko perkusistą", i to "nie najlepszym w The Beatles", takim członkiem zespołu dokooptowanym na siłę, no bo bez bębnów ciężko utrzymać rytm, a w sumie to nic od siebie nie dołożył.


Mit o Ringo mialam w zanadrzu ale nie wyjelam, bo wiedzialam, ze na bank sie pojawi :)

Oczywiscie, ze takie przekonanie to wierutna bzdura, chociaz... ujecie rzeczy nieco inaczej - jakoby Ringo byl "najwiekszym szczesciarzem w historii show businessu" - sprawia, ze nabiera ona nieco innego, i nieco bardziej zgodnego z prawda, znaczenia :)

Pamietajmy jednak, ze Beatlesi chcieli miec Ringo rowniez dlatego, ze byl jednym z najlepszych bebniarzy w Liverpoolu. Zwolennicy teorii "Ringo was just Ringo" nie doceniaja tez jego, jesli mozna to tak ujac, emocjonalnego wkladu w zespol. Czesto byl takim "plasterkiem" na rozne zadrapania w grupie. A ja ponadto jestem zwolenniczka jeszcze jednej tezy - ze czterej Beatlesi to byly cztery czesci jednego jablka i bez Ringo po prostu nie moglo sie udac :)

A podobno niesamowita jest gra Ringo w "Rain"... znawcy niech zweryfikuja.

Fangron napisał(a):
Moim zdaniem to pokłosie Beatlemanii...


Cos w tym moze byc. W kolejnym poscie Argus jako jeden z mitow podal przekonanie, ze Beatlesi sa przereklamowani. Mam wrazenie, ze osoby wypowiadajace taka kwestie bardzo czesto kojarza The Fab Four glownie z Beatlemania, i prawdopodobnie wydaje im sie, ze ten tytul najslynniejszego zespolu to za te Beatlemanie wlasnie - co jest oczywista nieprawda.

Fangorn napisał(a):
Ja bym podzielił to zjawisko na dwie rzeczy: niedocenianie i niezdawanie sobie sprawy. To znaczy "niedocenianie aktywne" i "niedocenianie pasywne", że tak powiem. Różnica zasadza się na intencji i wiedzy osoby wyrażającej poglądy.


Tu sie zgodze. Sa osoby (choc raczej nieliczne i raczej ponizej pewnego wieku), ktore po uslyszeniu nazwy "The Beatles" powiedza "Beatlesi? A kto to byl?", i sa takie, powiedza " Znam, ale wedlug mnie to oni byli przereklamowani, o wiele lepsi byli..." i tu wstawia swoja ulubiona kapele.

Yer Blue napisał(a):
Mocno funkcjonującym mitem na linii Lennon vs McCartney wydaje się natomiast nazywanie jednego rock&rollowcem z krwi i kości a drugiego twórcę słodkich pioseneczek.


Totalna zgoda. To jest jeszcze umacniane przez robienie analogii typu jak w jednym zespole jeden lider jest niepokorny i butny, a drugi spokojny i ma sliczne oczy (vide u nas w Czerwonych Gitarach odpowiednio Klenczon i Krajewski), to od razu ten pierwszy musi byc nazywany Lennonem, a drugi McCartneyem ;)

Fangorn napisał(a):
To drugie podejście charakterystyczne jest dla traktowania wpływu The Beatles na współczesne oblicze kultury. Dziś chyba większość "zwykłych ludzi" nie zdaje sobie sprawy, jak lata 60. (i w ogromnym stopniu Beatlemania) zmieniły oblicze kultury popularnej; wiele zjawisk z lat 60. (ot, choćby pop-art) pomogło ukształtować nowe pojmowanie sztuki i jej relacji do życia codziennego.


Pelna zgoda!!

Wiekszosc ludzi nie ma bladego pojecia, jakie realia panowaly w branzy muzycznej w momencie, kiedy Beatlesi wydawali pierwszy singiel. Nie zdaja sobie sprawy, ze nawet te wysmiewane dzis garniturki czy juz na pewno fryzury to byla rewolucja. "Love Me Do" jest moze slodkie i o milosci ale bylo WLASNA KOMPOZYCJA, co bylo w owym okresie niespotykane. Nawet okladka Please Please Me byla fenomenem - moze jeszcze niczym sie nie wyrozniala, ale zespol mial wklad w to, jak bedzie wygladac!

Ponadto w ogole dzis juz nie ma tej swiadomosci, jak brzmiala w owym czasie muzyka popularna, czego sie sluchalo i co bylo modne. Nie wiem, czy najbardziej nie irytuje mnie to wlasnie "Aaaa, bo Beatlesi to na poczatku tylko takie spokojne piosenki spiewali, nie to co (znowu ci nieszczesni :)) Rolling Stonesi". To stwierdzenie moim zdaniem zaklada, ze na poczatku lat 60. nagrywana i sluchana byla tez inna muzyka, w opozycji do slodkich utowrow Beatlesow. Taaa, bo w 1962 roku panowalo super ostre brzmienie, a tu nagle pojawili sie Beatlesi i jednym utworem cofneli muzyke o dwie dekady. Dopiero, patrzcie, znikad pojawili sie Stonesi i Animalsi i z naprowadzili muzyke na wlasciwe tory. :lol:

A wracajac do mitow, to mam jeszcze dwa :)

7. Mit o tym, ze Beatlesi i Rolling Stonesi byli dla siebie rywalami i wrogami - tylko czesciowo prawdziwy. Rywalizowali moze o miejsca na listach przebojow, ale bardziej obserwowali sie wzajemnie, niz byli dla siebie bezposrednim zagrozeniem. Muzycznie bowiem nadawali troche na innych torach: np. grupa Jaggera bardziej w strone bluesa, ktorym Beatlesi raczej sie nie inspirowali, a Beatlesi nagrywali covery zenskich grup wokalnych itd.

Jesli juz mialabym wskazywac glownego artystycznego rywala Beatlesow, to byli nim raczej Beach Boysi. Pamietamy slynna rywalizacje Revolver - Pet Sounds - Sgt Pepper (ktorego wydanie wpedzilo zreszta w Wilsona w depresje)- niedokonczony Smile.

Warto jeszcze w temacie Stonesow dodac, ze to ich image powstal w opozycji do beatlesowskiego, a nie odwrotnie... skoro juz mowa o produktach marketingowych ;) Zawsze zreszta uzywam tego argumentu na odparcie zarzutu, ze Beatlesi byli, jak to wlasnie przytoczyl Argus, produktem marketingowym. A czym innym przepraszam bylo "Would you let your daughter marry a Rolling Stone"?

8. Mit pozytywny - ze Beatlesi nagrali pierwsza plyte koncepcyjna w historii. Mowa oczywiscie o Sierzancie Pieprzu, ktory zadna plyta koncepcyjna sie nie objawil :) Juz pierwszy byl Zappa i juz bardziej za koncepcyjny album mozna bylo uznac "Face to Face" Kinksow z 1966 roku.



PS

Argus napisał(a):
Mam tylko jedno pytanie: dlaczego nie zachowałaś TAKIEGO WĄTKU na długie jesienno-zimowe wieczory?


Bo mamy sezon ogorkowy na forum i trzeba bylo jakos temu zaradzic :)

Fangorn napisał(a):
czy u nas Tuwim jako autor wierszy dla dzieci (a przecież napisał "Bal w operze", ale o tym mało kto wie).


Tuwim jak Tuwim, ale jak Brzechwe raz wlasnie tak zaszufladkowano, to juz nigdy nie udalo mu sie przekonac ogolu, ze potrafil pisac wiersze takze dla doroslych ;) chociaz biedak probowal...

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Ostatnio edytowany przez Rita, Sob Sie 15, 2015 8:19 am, edytowano w sumie 1 raz

Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Sob Sie 08, 2015 3:15 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
Rita napisał(a):
8. Mit pozytywny - ze Beatlesi nagrali pierwsza plyte koncepcyjna w historii. Mowa oczywiscie o Sierzancie Pieprzu, ktory zadna plyta koncepcyjna sie nie objawil :) Juz pierwszy byl Zappa i juz bardziej za koncepcyjny album mozna bylo uznac "Face to Face" Kinksow z 1966 roku.


Wczoraj w książce "Poza mitem" (nomen omen :)) trafiłem właśnie na słowa Lennona na temat koncepcyjności Peppera: "To mit, który funkcjonuje, bo powiedzieliśmy wszystkim, że tak ma funkcjonować".
W ogóle mam wrażenie, że Sgt. Pepper to najbardziej obrosła w mity płyta Beatli. Najbardziej mnie boli to, że uważana jest powszechnie (czyli przez mniej zorientowanych ludzi) za płytę, która zmieniła Beatlesów w dojrzały zespół, tak jakby wcześniej Fabsi nie nagrali Revolvera. Śmieszne ale nawet w programie Mellera na TVN24 jeden z gości wspomniał o tej nadzwyczajnie przełomowej roli Peppera. Prawda jest taka ,ze legenda Peppera zjadła świadomość istnienia poprzedniego dzieła Beatli, który był dla Beatlesów dużo bardziej przełomowy ale nie ma tak rozpoznawalnej marki.

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Nie Sie 09, 2015 11:08 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lip 06, 2006 10:52 am
Posty: 1499
Mit o tym, że Beatlesi byli satanistycznym zespołem. Bajeczki o Białym Albumie Szatana, albo cytaty z książki Goldmana fundują niewinnym owieczkom różni księża, pastorzy itd... Krew mnie zalewa jak czytam takie bzdury.

_________________
Image
Strawberry Fields Forever


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Wto Sie 11, 2015 6:09 pm 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Swieta racja z tym satanizmem, ale na szczescie (?) nie tylko Beatlesow spotyka "zaszczyt" utozsamiania ich z ciemnymi mocami.

To juz sie od Roberta Johnsona zaczelo :lol:

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sie 14, 2015 11:41 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Praktycznie każdy znany zespół rockowy był w którymś momencie oskarżany o propagowanie satanizmu, czarnej magii i tak dalej. Wydaje mi się, że The Beatles nie znajdują się w czołówce najbardziej "satanistycznych zespołów" w historii rocka, chociaż mogę się mylić, bo jak tylko widzę tego typu rewelacje, to po prostu przestaję czytać, słuchać bądź oglądać (szczególnie, że poziom merytoryczny publikacji zawierających podobne rewelacje jest zwykle - delikatnie mówiąc - nie najwyższy). Chyba że tekst jest tak wspaniale absurdalnym zestawem bzdur, że aż miło się pośmiać :wink: Ze szkoły nie przypominam sobie poruszania tematu "złego wpływu muzyki" na religii, ale w moim podręczniku (chyba do gimnazjum) była cała wyliczanka zespołów propagujących negatywne wartości, a nawet zdjęcie przykładowych albumów z płytą CD Jana Sebastiana Bacha na pierwszym planie (!). Jak widać The Beatles wylądowali w zaszczytnym gronie :wink:

Więc jeśli zaliczymy mit o satanizmie, to moim zdaniem wypadałoby jednak dopisać do listy sprawę "Paul is dead", bo ten mit jest chyba bardziej rozpowszechniony (i to nie tylko wśród fanów) niż się wydaje. Swoją drogą to prawdopodobnie jedna z najciekawszych plotek w historii rocka (w sensie, że po tylu latach nadal jest tak popularna i mimo oczywistego braku jakichkolwiek podstaw generuje zainteresowanie nawet dziś). To także chyba jedna z pierwszych kontrowersyjnych "medialnych akcji", które znamy choćby z dzisiejszego Internetu, w których oznajmia się, że jakaś popularna osoba nie żyje, by tylko wygenerować zainteresowanie - dziś stroną na Facebooku, wtedy np. stacją radiową lub czasopismem. To też jest jakieś świadectwo znaczenia The Beatles jako ikony popkultury swoich czasów.

Natomiast co do Peppera jako albumu koncepcyjnego, to dużo zależy od przyjętej definicji "concept albumu". Najbardziej rozpowszechniona jest ta, że album koncepcyjny to taki, który wykorzystuje teksty utworów do opowiedzenia narracyjnej historii (jak w przypadku "The Wall" Pink Floyd czy "Tommy'ego" The Who). Według innych definicji natomiast wystarczy wyraźne połączenie tematyczne poszczególnych utworów, a nie spójna historia. I w tym drugim przypadku pierwsze albumy koncepcyjne powstałyby już w latach 40.: Woody Guthrie i "Dust Bowl Ballads" z 1940 r. o warunkach życia osób wędrujących za pracą po centralnych stanach USA w czasach tzw. Dust Bowl, czyli okresu niezwykle intensywnych burz piaskowych w latach 30., które spowodowały kryzys rolnictwa na amerykańskiej prerii; Merle Travis i "Folk Songs of the Hills" (1947) o życiu robotników kolejowych i górników; albumy Franka Sinatry z lat 50. ("In the Wee Small Hours" z 1955 r. o samotności i zerwanych relacjach międzyludzkich, "Come Fly with Me" z 1958 r. o podróżach).

Osobiście przychylam się jednak do tej pierwszej definicji, bo idąc za tą drugą, można by określić każdy album z piosenkami o miłości mianem koncepcyjnego, co zakrawałoby na absurd. I może istnieje jakiś punkt styczny wszystkich utworów na Pepperze, który pozwoliłby na zaliczenie go do grupy albumów koncepcyjnych, jednak byłoby to przyporządkowanie raczej naciągane i wątpliwe. Mit nazywający Peppera albumem koncepcyjnym wziął się pewnie stąd, że jego przełomowe znaczenie w zakresie doprowadzenia samej formy albumu muzycznego do perfekcji spowodowało niejako konieczność redefinicji dotychczasowego postrzegania muzyki rockowej jako złożonej z odrębnych utworów (stanowiących zamkniętą całość) na rzecz stwierdzenia nadrzędności albumu jako całości - składającego się z części, czyli utworów (popularne stwierdzenie, aktualne do dziś, że "Pepper brzmi lepiej jako całość, a utwory słuchane oddzielnie tracą swoją siłę"). Plus stosunek samych Beatlesów do Peppera - nawet dla nich było to coś innego, eksperyment polegający na przekraczaniu dotychczasowych przyzwyczajeń dotyczących nagrywania muzyki (mieli świadomość, że nie zagrają tych utworów na żywo); mieli tyle czasu i środków do realizacji swoich pomysłów, ile tylko chcieli, więc tym samym podsycali zainteresowanie i oczekiwania opinii publicznej, fanów i krytyków muzycznych, i na pewno zależało im na podkreśleniu niezwykłości tego albumu. Dla mnie Pepper nie jest albumem stricte koncepcyjnym, ale po prostu perfekcyjnie dopracowanym i przemyślanym, w którym nic nie jest pozostawione przypadkowi.

No, to takie moje przemyślenia, natomiast żeby wrócić do tematu, mogę dorzucić jeszcze jeden mit (chyba dziesiąty, jeśli dobrze liczę, albo jedenasty, jeśli zaliczyć "Paul is dead"): mit o konflikcie na linii Lennon-McCartney, który był podstawowym motorem ich twórczości.

Oczywiście ich relacje były o wiele bardziej kompleksowe - jak to między przyjaciółmi: czasem się kłócili, owszem, ale przede wszystkim ze sobą współpracowali. I właśnie bez tej współpracy nie powstałoby wiele utworów. Tymczasem bardzo często - choć nie są to źródła szczególnie merytoryczne ani opiniotwórcze - pojawia się stwierdzenie, że to właśnie konflikt między Johnem i Paulem był podstawą ich relacji, poczynając już od najwcześniejszych lat (John przyjął Paula do zespołu, bo poczuł w nim konkurenta, a wrogów trzeba trzymać bliżej niż przyjaciół; rywalizacja i wzajemne podkradanie pomysłów, które doprowadziły do powstania poszczególnych utworów; wzajemne ataki w piosenkach i napięta atmosfera w studiu w latach późniejszych - i tak dalej). Szczególnie w mniej dogłębnych analizach historii zespołu pojawiają się takie stwierdzenia, powstają programy telewizyjne na ten temat (kiedyś był emitowany w polskiej telewizji dokument pt. "Rywale: Lennon kontra McCartney" czy jakoś podobnie). Spotkaliście się z taką tendencją czy to tylko moje spostrzeżenia?

Lennon i McCartney może i rywalizowali ze sobą, ale nie jako wrogowie, lecz jako twórcy - sukces kompozytorski jednego był impulsem do większych wysiłków dla drugiego. Poza tym oczywiście w życiu prywatnym byli przyjaciółmi (a spotkałem się z wieloma tekstami, w których nawet w tej sferze określano ich jako wrogów). Podobną tendencję (konfliktowego zestawiania dwóch muzyków i podkreślania ich wzajemnych animozji kosztem współpracy czy przyjaźni) można zauważyć przy okazji omawiania innych zespołów muzycznych: The Rolling Stones, Pink Floyd, Genesis itd. Nie wiem, jak w przypadku pozostałych grup, ale określanie relacji Lennona i McCartneya jako konfliktu to mit i straszne uproszczenie.

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Nie Sie 16, 2015 8:50 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
Fangorn napisał(a):

No, to takie moje przemyślenia, natomiast żeby wrócić do tematu, mogę dorzucić jeszcze jeden mit (chyba dziesiąty, jeśli dobrze liczę, albo jedenasty, jeśli zaliczyć "Paul is dead"): mit o konflikcie na linii Lennon-McCartney, który był podstawowym motorem ich twórczości.

Oczywiście ich relacje były o wiele bardziej kompleksowe - jak to między przyjaciółmi: czasem się kłócili, owszem, ale przede wszystkim ze sobą współpracowali. I właśnie bez tej współpracy nie powstałoby wiele utworów. Tymczasem bardzo często - choć nie są to źródła szczególnie merytoryczne ani opiniotwórcze - pojawia się stwierdzenie, że to właśnie konflikt między Johnem i Paulem był podstawą ich relacji, poczynając już od najwcześniejszych lat (John przyjął Paula do zespołu, bo poczuł w nim konkurenta, a wrogów trzeba trzymać bliżej niż przyjaciół; rywalizacja i wzajemne podkradanie pomysłów, które doprowadziły do powstania poszczególnych utworów; wzajemne ataki w piosenkach i napięta atmosfera w studiu w latach późniejszych - i tak dalej). Szczególnie w mniej dogłębnych analizach historii zespołu pojawiają się takie stwierdzenia, powstają programy telewizyjne na ten temat (kiedyś był emitowany w polskiej telewizji dokument pt. "Rywale: Lennon kontra McCartney" czy jakoś podobnie). Spotkaliście się z taką tendencją czy to tylko moje spostrzeżenia?

Lennon i McCartney może i rywalizowali ze sobą, ale nie jako wrogowie, lecz jako twórcy - sukces kompozytorski jednego był impulsem do większych wysiłków dla drugiego. Poza tym oczywiście w życiu prywatnym byli przyjaciółmi (a spotkałem się z wieloma tekstami, w których nawet w tej sferze określano ich jako wrogów). Podobną tendencję (konfliktowego zestawiania dwóch muzyków i podkreślania ich wzajemnych animozji kosztem współpracy czy przyjaźni) można zauważyć przy okazji omawiania innych zespołów muzycznych: The Rolling Stones, Pink Floyd, Genesis itd. Nie wiem, jak w przypadku pozostałych grup, ale określanie relacji Lennona i McCartneya jako konfliktu to mit i straszne uproszczenie.


Nie wydaje mi się by rywalizacja Lennon vs McCartney była jakoś postrzegana jako konflikt, u którego podstaw nakręcał się ich geniusz.
Swoją drogą konflikt był i to bardzo medialny, zaraz po rozpadzie ale nie zmieniło to wizerunku Beatlesów zbyt znacząco. Myślę, że zawsze kojarzyli się z muzyką o pokojowym przesłaniu i jako ludzie tez zawsze wywoływali pozytywne skojarzenia. I tutaj dopatrywał bym się mitu idącego w druga stronę - dla mnie zawsze mieli wizerunek zbyt ugładzonych, uśmiechniętych chłopców. Szczególnie widoczne jest to w polskich mediach, które lansują najbardziej przesłodzoną i banalną twórczość Beatli. W społeczeństwie tworzy się mit: Beatlesi to She Loves You, All My Loving, Yellow Submarine i Yesterday. Ambitniejsza i ostrzejsza twórczość to coś w rodzaju dobrze strzeżonej tajemnicy, tak samo jak brodaci i długowłosi Beatlesi. Praktycznie zawsze daje się zdjęcia ugrzecznionych Fabsów, z wczesnych lat. A utwory takie jak Helter Skelter, I Want You czy A Day In The Life zawsze wywołują szok wśród przeciętnego słuchacza. Beatlesów nazywam czasem zespołem "kojarzonym" przez wszystkich ale "znanym" tylko wtajemniczonej grupce osób. Ich słodki wizerunek, łatka grzecznych chłopców (w przeciwieństwie do niegrzecznych Stonesów) z przebojową twórczoscią to jest jeden z bardziej niesprawiedliwszych mitów i jednocześnie najbardziej skostniałych, nie do ruszenia.

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pon Sie 17, 2015 12:11 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Yer Blue napisał(a):
Myślę, że zawsze kojarzyli się z muzyką o pokojowym przesłaniu i jako ludzie tez zawsze wywoływali pozytywne skojarzenia. I tutaj dopatrywał bym się mitu idącego w druga stronę - dla mnie zawsze mieli wizerunek zbyt ugładzonych, uśmiechniętych chłopców. Szczególnie widoczne jest to w polskich mediach, które lansują najbardziej przesłodzoną i banalną twórczość Beatli. W społeczeństwie tworzy się mit: Beatlesi to She Loves You, All My Loving, Yellow Submarine i Yesterday. Ambitniejsza i ostrzejsza twórczość to coś w rodzaju dobrze strzeżonej tajemnicy, tak samo jak brodaci i długowłosi Beatlesi. Praktycznie zawsze daje się zdjęcia ugrzecznionych Fabsów, z wczesnych lat. A utwory takie jak Helter Skelter, I Want You czy A Day In The Life zawsze wywołują szok wśród przeciętnego słuchacza. Beatlesów nazywam czasem zespołem "kojarzonym" przez wszystkich ale "znanym" tylko wtajemniczonej grupce osób. Ich słodki wizerunek, łatka grzecznych chłopców (w przeciwieństwie do niegrzecznych Stonesów) z przebojową twórczoscią to jest jeden z bardziej niesprawiedliwszych mitów i jednocześnie najbardziej skostniałych, nie do ruszenia.

Czyli: patrz numer jeden w pierwszej wypowiedzi Rity w temacie :)

Co do jednostronnego przedstawiania relacji Lennona i McCartneya jako rywalizacji to może nie jest to zbyt często obecny motyw, a co za tym idzie rzeczywiście nie mit, a raczej trywializacja, zbyt prosta interpretacja zagadnienia - których wiele jest w mniej wnikliwych pracach dotyczących zespołu. Zatem może to być tylko moje wrażenie, że należy dołączyć to do mitów o zespole :)

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sie 21, 2015 8:40 am 
Offline
Beatlesiak

Rejestracja: Śro Lut 11, 2004 11:07 pm
Posty: 1958
Miejscowość: Warszawa
Fangorn - bardzo ciekawa analiza odnośnie albumów koncepcyjnych!

Osobiście nie spotkałam się z opinią, jakoby Paul i John byli wrogami. Ale skoro już jesteśmy na tej płaszczyźnie, to według niektórych Beatle-analityków między mity należy włożyć również przekonanie, jakoby tych dwoje było wielkimi przyjaciółmi. Na początku owszem, połączyła ich utrata matek oraz zamiłowanie do rock'n'rolla i wspólnego pisania kawałków, ale już w Hamburgu nie byli zbyt blisko ze sobą, a w latach stricte beatlesowskich podobno większa zażyłóść lączyła Johna z George'em i Ringo niż z Paulem. Podsumowując, Lennon i McCartney to byli partnerzy, a nie przyjaciele.

Kolejny mit: że Lennon powiedział, jakoby Beatlesi byli WIĘKSI od Jezusa. Między tym a jego rzeczywistą wypowiedzią jest, jak wszyscy wiemy, pewna różnica :wink: Ale mit żyje i ma się dobrze - ostatnio takie rzekome słowa Lennona pojawiły się nawet w jednym z rankingów przytoczonych przez Yer Blue w osobnym temacie. No cóż, również Maria Antonina wcale nie kazała ludowi jeść ciastek, a królowa Wiktoria nie twierdziła, że "we are not amused" :wink:

_________________
On nie ma duszy, mówisz...
Popatrz jeszcze raz
Psia dusza większa jest od psa
My mamy dusze kieszonkowe
Maleńka dusza, wielki człowiek
Psia dusza się nie mieści w psie
I kiedy się uśmiechasz do niej
Ona się huśta na ogonie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sie 21, 2015 9:59 am 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
No dobra, to się wycofuję :) Ale coś jest chyba na rzeczy odnośnie upraszczania relacji Lennon-McCartney w niektórych opracowaniach. Dla mnie to relacja podlegająca ciągłym fluktuacjom, nawet po śmierci Lennona - od przyjaźni po rywalizację.

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sie 21, 2015 10:16 am 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Wto Lis 19, 2013 3:54 pm
Posty: 1335
Fangorn napisał(a):
Ale coś jest chyba na rzeczy odnośnie (...) relacji Lennon-McCartney (...) Dla mnie to relacja podlegająca ciągłym fluktuacjom, nawet po śmierci Lennona...

Ja raz po raz dochodzę do wniosku, że o ile McCartney w końcu „poradził sobie” z byciem ex-Beatlesem i swoją Fabową przeszłością, to jednak czasem odnoszę wrażenie że z obecnością / nieobecnością Lennona ostatecznie sobie NIE poradził… (osobny temat)

_________________
WISH is the future and ASH was the past, what stood in between was WISHBONE ASH.

Image


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sie 21, 2015 11:29 am 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Czw Lip 06, 2006 10:52 am
Posty: 1499
Trafne spostrzeżenie. McCartney lubuje się w naginaniu faktów. W zeszłym roku w programie Jonathana Rossa, Paul powiedział: "Miałem jednak to szczęście, że przed zabiciem Johna na nowo zaczęliśmy się kolegować. Dzwoniliśmy do siebie, rozmawialiśmy, wymienialiśmy się przepisami itd.. Było znowu normalnie. John miał syna Seana, a ja przychodziłem do niego ze swoimi dzieciakami. Najgorszą rzeczą na swiecie jaka mogłaby się zdarzyć, to mieć świetne relacje, które by się potem pogorszyły, a później on zostaje zabity. Jest jakaś pociecha w fakcie, że staliśmy się na nowo przyjaciółmi."

Zdaje się, że ostatni raz panowie widzieli się w 1976 roku. Czyżby Paul zapomniał o tym?

_________________
Image
Strawberry Fields Forever


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sie 21, 2015 1:32 pm 
Offline
Beatlesiak
Awatar użytkownika

Rejestracja: Nie Sie 28, 2005 10:56 pm
Posty: 4281
Miejscowość: Bielsk Podlaski
Aż niewiarygodne, że Paul powiedział coś takiego.

Argus9 napisał(a):
Fangorn napisał(a):
Ale coś jest chyba na rzeczy odnośnie (...) relacji Lennon-McCartney (...) Dla mnie to relacja podlegająca ciągłym fluktuacjom, nawet po śmierci Lennona...

Ja raz po raz dochodzę do wniosku, że o ile McCartney w końcu „poradził sobie” z byciem ex-Beatlesem i swoją Fabową przeszłością, to jednak czasem odnoszę wrażenie że z obecnością / nieobecnością Lennona ostatecznie sobie NIE poradził… (osobny temat)


Mógłbyś rozwinąć myśl? Może być w osobnym wątku. Intrygujący temat, chyba nigdy jeszcze na forum nie podejmowany.

_________________
Image


Góra
 Profil  
 
PostWysłany: Pią Sie 21, 2015 11:36 pm 
Offline
Admiral Halsey
Awatar użytkownika

Rejestracja: Pią Mar 28, 2014 4:48 am
Posty: 615
Miejscowość: Zamość / Warszawa
Yer Blue napisał(a):
Argus9 napisał(a):
Ja raz po raz dochodzę do wniosku, że o ile McCartney w końcu „poradził sobie” z byciem ex-Beatlesem i swoją Fabową przeszłością, to jednak czasem odnoszę wrażenie że z obecnością / nieobecnością Lennona ostatecznie sobie NIE poradził… (osobny temat)

Mógłbyś rozwinąć myśl? Może być w osobnym wątku. Intrygujący temat, chyba nigdy jeszcze na forum nie podejmowany.

O to to, miałem coś napisać na ten temat, ale osobny wątek to lepsze miejsce - i też jestem ciekaw opinii Argusa na rozpoczęcie dyskusji :) Nie mówiąc o tym, że nadal jestem zaintrygowany, Argusie, Twoją opinią na temat "całkowitego niezrozumienia wielkości Beatlesów" i "niezdawania sobie sprawy z ich rzeczywistej roli". Chyba że już to gdzieś było na forum, tylko nie dotarłem do Twojej wypowiedzi na ten temat.

Yer Blue napisał(a):
Aż niewiarygodne, że Paul powiedział coś takiego.

Po prostu zapomniał podać daty, reszta szczegółów (dzieci i przepisy) się mniej więcej zgadza :wink: Poza tym może rzeczywiście rozmawiali ze sobą przez telefon po 1976 roku? I to miał na myśli Paul, mówiąc o odnowieniu znajomości i dobrych relacji?

_________________
Kiedy się dziwić przestanę, będzie po mnie


Góra
 Profil  
 
Wyświetl posty z poprzednich:  Sortuj według  
Napisz nowy temat Odpowiedz  [ 25 posty(ów) ]  Idź do strony 1, 2  Następna

Wszystkie czasy w strefie UTC + 1 godzina (czas letni)


Kto jest na forum

Użytkownicy przeglądający to forum: Brak zarejestrowanych użytkowników oraz 4 gości


Nie możesz zakładać nowych tematów na tym forum
Nie możesz odpowiadać w tematach na tym forum
Nie możesz edytować swoich postów na tym forum
Nie możesz usuwać swoich postów na tym forum
Nie możesz dodawać załączników na tym forum

Szukaj:
Skocz do:  
cron
POWERED_BY