Książka Marka Szpejankowskiego "Beatlemania opętanie czy obłęd?" ukazała się w 2014 roku. Nie przeczytałem jej - wówczas fragmenty były też dostępne w pdf gdzieś w internecie, więc kliknąłem na chybył trafił w parę miejsc i szybko zorientowałem się, że książka jest zła, żeby nie powiedzieć bardzo zła. Tego samego zdania byli też inni zacni Fabowi forumowicze. Zresztą jeden z nich zamieścił bardzo dosadną, wręcz druzgocącą recenzję tej książki w sieci.
Dlaczego więc wracam do tego tematu? Bo przypadkiem właśnie odkryłem rzecz
niegodną, która mnie zbulwersowała. Ale najpierw skok kilkadziesiąt lat wstecz.
Przez kilka lat, od roku 1970 prenumerowałem miesięcznik
Jazz. Jak nazwa wskazuje czasopismo traktowało o muzyce jazzowej, ale była tam też sekcja poświęcona muzyce rockowej, w której m.in. ukazywały się sążniste artykuły autorstwa
Marka Garzteckiego. Artykuły znakomite - merytoryczne, wnikliwe, analityczne - jednym słowem prawdziwie fachowe dziennikarstwo muzyczne.
Sam autor to nie byle kto, bo oprócz artykułów w
Jazzie pojawiał się również m.in. na łamach
New Musical Express i
Melody Maker. Z czasem rozwinął działalność polityczną i dyplomatyczną; ma na swoim koncie publikacje naukowe, wykładał także na Harvardzie i Yale.
Ale do muzyki wracając. Te "kultowe" artykuły Marka Garzteckiego z lat 70. w wersji rozszerzonej rozbudowanej zaowocowały wydaniem książki
"Rock od Presleya do Santany" - Polskie Wydawnictwo Muzyczne, Kraków, rok 1978. Kupiłem ją (jak klejnot) gdy tylko się ukazała - to był ewenement w PRL-u! Książka o bardzo niepozornych wymiarach, ale bardzo bardzo dobra. Wprawdzie nie jest wolna od usterek faktograficznych, ale za to obdarzona szerszym kontekstem kulturowym, perspektywą historyczną i spojrzeniem socjologicznym (zgodnie z wykształceniem Autora). Książka wyjątkowa z paru powodów: była pierwszą książką o muzyce rockowej jaka ukazała się nie tylko w Polsce, ale w całym bloku socjalistycznym, ponadto podobno była (chronologicznie) drugą całościową historią rocka jaka ukazała się na świecie (!). Jest w niej (oczywiście)
rozdział poświęcony Beatlesom. Zarówno ten rozdział, jak i całą książkę czytałem wielokrotnie i kilka ciekawych fragmentów i cennych spostrzeżeń Autora po prostu zapamiętałem. Szczególnie zapadło mi w pamięć zdanie kończące rozdział o Beatlesach, bo bardzo mi się spodobało:
"
Historycy przyszłości, badający powstanie kultury globalnej nie będą mogli pominąć pewnego letniego popołudnia 1968, kiedy to ponad pół miliarda telewidzów na wszystkich kontynentach jednocześnie oglądało czterech długowłosych Brytyjczyków śpiewających All You Need Is Love." [M.Garztecki, Rock od Presleya do Santany, PWM, 1978, s.159]
Oczywiście fani widzą tu błąd faktograficzny (1968), ale zdanie ładne i utkwiło we mnie na lata.
I teraz wracam do współczesności i przechodzę do sedna.
Niedawno, podczas telefonicznej rozmowy z
macho omawialiśmy wszystkie książki o Beatlesach
polskich autorów. Co w nich dobre, co złe, które głupie, które wartościowe, które mamy na półce, itd. W rezultacie
macho przesłał mi książkę "Beatlemania opętanie czy obłęd?" jako przykład pozycji nierzetelnej i niewartej uwagi. Bez entuzjazmu zajrzałem w parę miejsc, aż wreszcie zerknąłem na Epilog. I... na co trafiłem? Na cytowane powyżej zdanie, które znałem od ponad 4 dekad z książki Garzteckiego! (jedynie z rokiem poprawionym na 1967). No to popatrzyłem w książce Szpejankowskiego na akapit wcześniej, na kolejny akapit, na jeszcze jeden, na stronę wcześniej... Coś mi to
brzmiało znajomo, więc sięgnąłem na półkę po mój pożółkły 42-letni egzemplarz "Rock od Presleya do Santany", otworzyłem w odpowiednim miejscu i - tak! oczywiście! Całe akapity w większości przepisane jeden do jednego, słowo w słowo, przecinek w przecinek, nazywając rzecz po imieniu: zerżnięte,
ukradzione z książki Marka Garzteckiego! Oczywiście
bez podania źródła, i oczywiście zapewne zupełnie przypadkowo książka Marka Garzteckiego
nie została w "dziele" Szpejankowskiego wymieniona w bibliografii. Zresztą nawet gdyby została tam podana, to i tak nie załatwia sprawy.
Dla mnie rzecz ohydna, obrzydliwa - Marek Szpejankowski podpisał się i bezczelnie przywłaszczył sobie autorstwo tekstu, którego autorem nie jest. Być może najmłodsi fani (przyzwyczajeni do internetowego ściągania wszystkiego za darmo) uznają, że się czepiam i przesadzam
* (rzeczywiście jestem wyczulony na kwestię podszywania się pod cudzy intelekt). Jednak autorowi "Beatlemanii" jest wiekowo bliżej do mnie, niż do 13-latków i dobrze wie, co oznacza napis "Wszelkie prawa zastrzeżone" i co to jest Ochrona Praw Autorskich. Na to jest odpowiedni paragraf i odpowiedzialność karna - odsyłam do definicji plagiatu jawnego, a ponieważ w paru miejscach Szpejankowski chytrze podmienia pojedyncze słowa z tekstu oryginalnego, żongluje kolejnością, "modyfikuje", co i tak nie zmienia treści zasadniczej - odsyłam do definicji plagiatu ukrytego. Ale pomijając kwestie prawne, jest jeszcze coś takiego jak
zwykła przyzwoitość. WSTYD! Tak się nie robi!
Nie przejrzałem reszty książki (bo mnie odpycha), mogę się tylko domyślać, że skoro
kradzież intelektualna zdarzyła się Markowi Szpejankowskiemu w Epilogu, to pewnie takie bezprawne kopiowanie pojawia się również w innych miejscach (i być może także z innych źródeł). A w tym przekonaniu utwierdził mnie
macho, który przeprowadził bardziej przenikliwe śledztwo i z jego badań wynika, że Szpejankowski przepisał (wprost lub z cwanymi modyfikacjami) ponad 50% eseju z książki Garzteckiego.
Oczywiście pod względem prawnym nie zamierzam niczego robić z moim odkryciem (żałuję tylko, że nie namierzyłem tego świństwa 6 lat temu). Chcę jedynie, żeby autor "Beatlemanii", który świadomie i z premedytacją skopiował cudze przemyślenia przypisując je sobie (i który pewnie sądził, że nikt się nie zorientuje) wiedział, że jednak sprawa wyszła na jaw. Jestem pewien, że jakąś drogą treść mojego wpisu do niego dotrze, jak również jestem pewien, że nie zareaguje ani słowem na tą sytuację.
A do Fab-Fanów mam apel:
nie kupujcie tej książki, nie czytajcie jej, nie polecajcie jej.
* Przesadzam? Fab-Fani na pewno pamiętają, jakie prawne kłopoty miał John Lennon z powodu zaledwie DWÓCH linijek Come Together.
Oto zestaw tylko kilku fragmentów obnażających ten szwindel (skany z książki Marka Garzteckiego "Rock od Presleya do Santany" wydanej w roku 1978 po lewej stronie, a obok po stronie prawej skany z książki Marka Szpejankowskiego "Beatlemania opętanie czy obłęd?" wydanej w roku 2014).
[należy kliknąć w celu powiększenia]
[kompilacja skanów © by macho, użyte za zgodą Autora]
PS. A tu jest fragment z innej książki (z roku 2013) - przykład JAK robi się to UCZCIWIE:
(proszę zwrócić uwagę zarówno na tekst zasadniczy, jak i na przypisy na dole strony)