Najlepiej by było, gdyby nikt nie zginął w roku 1980 w tak niesprawiedliwych okolicznościach... Gdyby dane nam było obserwowanie równolegle rozwijajacych się karier dwóch napędzających się, rywalizujących ze sobą i inspirujących nawzajem geniuszów. To byłby scenariusz idealny.
Co by było gdyby wtedy zginął Paul, nie John? Ciężko mi to sobie wyobrazić. Paul to showman, uwielbia błyszczeć, tworzyć, być na scenie. Gdyby go zabrakło, nie byłoby tak wielu wspaniałych kompozycji, których nawet nie potrzeba wymieniać. Nie byłoby tak wielu niezapomnianych występów (live8, olimpiada, tego typu okazje). Nie byłoby ciągłego dbania o pamięć o Beatlesach, podtrzymywania tego mitu, ciągłego dorzucania do pieca. Bo Paul to taki Beatles idealny - jeśli można użyć takiego określenia.
Wątpię, by z natury zbuntowany John kiedykolwiek zgodziłby się na bycie takim żywym reliktem (wiem, że to źle brzmi. W tym momencie brak mi innego słowa) beatlemanii, reliktem najsłynniejszego i najbardziej ukochanego zespołu świata. By chciał podtrzymywać tę pamięć, podgrzewać tę miłość fanów.
Na pewno stworzyłby wiele wspaniałych rzeczy. Pewnie dałby się też z ochotą wciągnąć w kolejne zwariowane eksperymenty ze swoją muzą u boku. Może poszedłby w alternatywę. Może Sean byłby teraz innym człowiekiem.
Czy John zamiast Paula przyjechałby do Warszawy? Wątpię.
_________________ "Czekaj i nie trać nadziei" "Żeby czekać trzeba żyć" "Do, or not do - there is no try"
|