To wszystko trochę trzeszczy w szwach. Za bardzo jest naciągnięte.
Wszystkie piosenki wykorzystane w filmie mają swoją historię. Są związane z konkretnym okresem w zyciu Beatlesów.
Ja słyszę "Jude" to kojarzy mi się John, który opuscił rodzinę dla "tej dziwnej Japonki" i wujek Macca, który próbowal pocieszać Juliana.
Girl, to piosenka o raczej trudnej miłosci, w której "ona" jest w stanie rzucić "go" nawet przy kumplach.
Nijak to nie pasuje do romantycznej milości nastolatków. Bardziej przypomina koszmarek, o którym wspominał Paul - jest taka piosenka "Oh, Darling". Pary puszczają to sobie na zaręczynach, na ślubach, zakochani dedykuja na koncertach życzeń, a to jest przecież dość kpiarska piosenka i to raczej o rozstaniu niż o połączeniu. Dla ludzi darling, to darling, kto by się tam wsłuchiwał w tekst
Nota bene John też miał przechlapane przez tą pieśń masowego rażenia. Jak wchodzę do knajpy, to muzycy szepczą miedzy sobą i zaczynają grać "Oh, Darling". Chcą mi zrobić przyjemność, a to przecież piosenka Paula.
Jeśli ktos wie, jakie jest tło każdej z beatlesowskich piosenek, to będzie po prostu cierpiał, ogladając takie trochę płytkie próby podłączenia nowych znaczeń.
Piszę to z pozycji beatlesowskiego purysty, któremu z całego miliona coverów podobają sie raptem trzy, może cztery piosenki. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że ideał nie istnieje, a sami Beatlesi w swoich filmach śpiewali piosenki tak odległe od akcji, ze aż się dziw bierze, To byli jednak Beatlesi ...a nie Bono, czy jak mu tam
Przeczytałem opis Marcina ...ale w końcu nie wiem, czy mu się film podobał? Czy był ciekawy? Czy wywołał jakieś emocje?