„Mój pierwszy raz” z Beatlesami tkwi głęboko w latach 60-tych. To moje szczęście, że słyszałem ich wtedy!!!, ale i niedobrze, bo znaczy, że jestem „po połowie życia”. Ale nie szkodzi, wystarczyło cały czas uważać, żeby się nie zestarzeć, tak jak się to udało Paulowi, co mieliśmy okazję zobaczyć ostatnio na jego koncercie.
Wtedy, w latach 60-tych, nawet w Polsce, która była odcięta od świata, zespół był znany i straszliwie popularny. Jedno z moich wspomnień z dzieciństwa jest takie, że jest rok 1965, ja już akurat umiem czytać, a na wszystkich ścianach bloków i na wszystkich śmietnikowych murkach z białej cegły widnieje zagadkowy napis THE BEATLES , czytany oczywiście przez nas młodych "po polsku". To nie była era graffiti, innych napisów nie było, przez ileś lat wszędzie tylko ten - napis zagadka. Inne wspomnienie, to buty starszego kuzyna, który pewnego razu wpadł do nas. - „Coś ty ubrał!”, -„Jak to co? Buty beatlesówki, to teraz największy szał”. To były te same buty, o których teraz czyta się w historii zespołu, o zaokrąglonych powierzchniach bocznych i obcasie ściętym z tyłu po kowbojsku.
Albo jest (chyba) początek roku 1969, piosenki Beatlesów, mimo socjalistycznej zgrzebności, są puszczane w radio i właśnie słyszę Dariusza Michalskiego (wydaje mi się, że to był on, pamiętam jego stale niezależną i krytyczną postawę). Omawia świeżutko wydany, nowy, cały biały album Beatlesów. Pamiętam, że gdy doszedł do Revolution 9, strasznie ją zniszczył, mówił coś w stylu „zlepek przypadkowych odgłosów, dobrany bez wyraźnego sensu, czy celu”. Żal mi się zrobiło tych Beatlesów, których już wtedy trochę lubiłem (trochę, bo miałem 11 lat). Ale słyszałem tylko parę ich piosenek, nigdy wtedy nie widziałem jakiejś ich płyty, które były bardzo drogie (np. dobra miesięczna pensja). Płytkę z jedną, dwiema piosenkami ktoś czasami mógł kupić na bazarze, jako tzw. pocztówkę grającą, obowiązkowo mono.
Wyobrażacie sobie? Słucham u kolegi z takiej pocztówki Ob-La-Di, Ob-La-Da, wielki przebój mojego dzieciństwa, a w tym czasie Beatlesi w studio Twickenham i Apple próbują materiał na nową płytę, która nie wiadomo jak będzie się nazywać. Nie istnieją płyty Abbey Road i Let It Be, a Beatlesi są wieczni i wszystko jeszcze mogą nagrać.
O tym, że miałem za mało lat, żeby ich docenić, świadczy jeszcze jedno zdarzenie. Jestem na wczasach z rodzicami, a nowo poznany kolega zwraca się do mnie z serią pytań: „Interesujesz się muzyką? A Beatlesami?” Na te pytania odpowiadam oczywiście twierdząco, na co on przygważdża mnie - „No to powiedz, jak się nazywają członkowie zespołu”
. Zdaje się, że wiedziałem, że jest ich czterech, ale nie dotarło do mnie, że żeby być fanem, trzeba umieć wymienić ich imiona.
A teraz o tym prawdziwie pierwszym razie. W 1973 roku brat przypadkowo pożyczył oryginalną płytę Let It Be. Ależ ona wyglądała! Nawet sama jej powierzchnia była inna od polskich płyt, bo te były mono i miały gładką powierzchnię. Puszczaliśmy ją na monofonicznym gramofonie, bo innych raczej jeszcze w Polsce nie było, i traktowaliśmy z początku jako płytę oczywiście bardzo znanego zespołu, ale zespołu jakich wiele. Wzięło nas stopniowo ...